Konserwacja znalazła się na celowniku ruchów zmiany społecznej. I słusznie – ze wszystkich obszarów związanych z kulturą materialną konserwacja jest prawdopodobnie najbardziej scjentystyczna, biała i wypełniona klasą średnią.
– Krzychu, czy można mazać po pomnikach?
– Można. Gdyby to było złe, to Bóg by inaczej świat stworzył.
Pewnie niewielu z was wie, że jest coś takiego jak #askaconservatorday – Międzynarodowy Dzień „Zapytaj Konserwatora”. Wypada on 18 listopada. To okazja, aby zadać konserwatorom dziedzictwa pytania o jakiś problem z obiektem będącym w naszym posiadaniu, ale też o samą pracę konserwatorów zabytków.
Dla mnie – konserwatora mieszkającego na Wyspach Brytyjskich – to dobra okazja, żeby opisać, jak konserwacja i opieka nad dziedzictwem stara się przewartościować w krajach uwikłanych w kolonializm i niewolnictwo.
Od momentu pojawienia się #metoo, ruchów dekolonizacji kultury i Black Lives Matter konserwacja znalazła się na celowniku ruchów zmiany społecznej. I słusznie – ze wszystkich obszarów związanych z kulturą materialną konserwacja jest prawdopodobnie najbardziej scjentystyczna, biała i wypełniona klasą średnią.
Teoretycznie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że taka sytuacja prowadzi do uwzględniania wobec wszystkich zabytków prawie wyłącznie tradycyjnej konserwatorskiej postawy etycznej, która została wypracowana w XIX-wiecznej jeszcze Europie.
Trzeba czasem zburzyć ten czy inny pomnik. Dla dobra demokracji
czytaj także
Konserwatorzy oczywiście z jednej strony muszą stać na straży zabytków, głównie broniąc ich przed domorosłymi „poprawiaczami” czy „odświeżaczami” zakurzonych lub podrdzewiałych obiektów historycznych. Ale z drugiej muszą uwzględniać zdanie różnych grup społecznych na temat tego, co i jak należy zachować dla przyszłych pokoleń. Co więcej, jak ostatnio zauważyła profesor Jane Henderson z Uniwersytetu w Cardiff, obostrzenia konserwatorskie, które mają utrzymać zabytki w dobrym stanie, stanowią silne bariery stojące między obiektem a widzem. Dlatego takie bariery powinny być przed zastosowaniem bardzo dobrze uzasadnione.
Częstokroć zdarza się, że stojąc na straży „dobra zabytku”, konserwatorzy de facto pilnują dominującego paradygmatu społecznego, który dany obiekt reprezentuje. Zabytek nie istnieje w próżni ani nigdy sam nie jest wyłącznie dokumentem jedynie swojego własnego istnienia.
Istnieje wiele kontekstów, w których każdy fizyczny obiekt kultury – pomnik, zabytek czy dzieło sztuki – funkcjonuje. Każdy został stworzony przez kogoś, kto znajdował się w określonym miejscu i czasie oraz przede wszystkim był produktem otaczającej go kultury. Napisałem „go”, bo do dziś większość dzieł kultury uznawanych za „kanoniczne” jest dziełem mężczyzn, najczęściej białych, którzy jeśli przez przypadek nie byli hetero, to o ich odmiennej orientacji często się nie wspomina poza akademickimi seminariami.
To również stanowi część argumentów osób proponujących przewartościowanie priorytetów dyscypliny – w końcu globalna społeczność składa się z bardziej zróżnicowanych grup niż biali mężczyźni. Jednym z głównych postulatów jest to, że każdy zabytek należy do nas wszystkich – jest elementem jednej i tej samej kultury. A jeśli tak, to każdy ma prawo zabrać na jego temat głos i wyrazić swoje, w tym negatywne, zdanie. Na przykład dotyczące gloryfikacji danego obiektu i związanej z nim historii.
Zabytki teoretycznie celebrujemy ze względu na ich znaczenie dla historii bądź sztuki – zostało to nawet uznane w polskim prawodawstwie. Dlatego stawiamy pomniki tym, których uważamy za godnych szczególnego upamiętnienia w przestrzeni publicznej i chronimy elementy fizycznej przeszłości, podpadającym naszym wspólnym społecznym zdaniem do tej samej kategorii.
Dlatego konserwatorzy (nie tylko praktycy, ale też pracownicy urzędów konserwatorskich i aktywiści) obecnie muszą sobie zadawać pytanie, czego właściwie bronią. W obecnym paradygmacie każdy, kto nie wpasowuje się w ten męsko-biało-hetero paradygmat, już na starcie jest w jakimś sensie postawiony poza nawiasem rdzenia kultury. Co więcej, im bardziej jednostronna jest narracja w przestrzeni publicznej, tym głębsze staje się to wykluczenie. Nawet szerokie uznanie, jakim cieszą się zabytki innych kultur w europejskich muzeach, nie zmienia faktu, że tym samym legitymizuje się prawo białych do posiadania dziedzictwa często skradzionego albo zdobytego w brutalnych pogromach i pacyfikacjach podbitych ludów. Co więcej, roztaczanie opieki i konserwacja obiektów są przywoływane jako argument za nieoddawaniem obiektów do miejsca pochodzenia, w domyśle sugerując, że nigdzie nie będą tak chronione i bezpieczne jak w trzewiach zachodnich muzeów.
W trakcie protestów Black Lives Matter w Bristolu najpierw oblano farbami i popisano graffiti, a ostatecznie nielegalnie obalono pomnik Edwarda Colstona. Colston miał w Bristolu swój pomnik ze względu na spore pieniądze, które na przełomie XVII i XVIII wieku przeznaczał na cele dobroczynne w swoim rodzinnym mieście. Problem w tym, że większość tej fortuny pochodziła z grabieży Afryki z surowców naturalnych oraz handlu niewolnikami. Czarna społeczność miasta prosiła od lat o usunięcie pomnika, a aktywiści regularnie dodawali do niego elementy przypominające o prowadzonym przez Colstona handlu ludźmi.
W końcu kiedy protesty BLM wybuchły z pełną siłą tego lata, pomnik został najpierw zdewastowany, a po obaleniu wrzucony do zatoki portowej. Oczywiście wcześniejszy brak zainteresowania usunięciem pomnika z najbardziej reprezentacyjnej części miasta motywowany był argumentami typu „przecież to nasza historia”, „Colston zrobił tyle dla Bristolu” itp. Zastrzeżenia mniejszości były regularnie pomijane.
Teraz, kiedy pomnik wydobyto z zatoki, zostanie on oczywiście poddany konserwacji – ale nie tylko on. Wraz z pomnikiem konserwowane są liny i łańcuchy, które posłużyły do jego obalenia i utopienia. Pomnik również zachowa ślady farby, którą został oblany. Nie została jeszcze podjęta decyzja, gdzie będzie przeniesiony, ale wiadomo, iż nie wróci na swój reprezentacyjny cokół.
Tworzenie bardziej włączających narracji w kulturze staje się coraz częściej obiektem ksenofobicznej nagonki prawicowych populistów. Organizacje zajmujące się dziedzictwem znajdują się na celowniku prawicowych populistów, kiedy chcą się włączyć w proces zmiany kulturowej i uwzględniać głosy do tej pory wykluczone.
W Wielkiej Brytanii padło między innymi na dwie niezmiernie zasłużone organizacje administrujące publicznie dostępnymi budynkami i miejscami pamięci: English Heritage oraz National Trust. Obie te organizacje zaangażowały się w edukację na temat historii mniejszości rasowych, kobiet oraz społeczności LGBT+. Obie zostały poddane ostatnio krytyce przez rząd, w przypadku National Trust chodziło o pokazanie związków różnych wielkich zabytkowych posiadłości z niewolnictwem, wliczając w to majątki Winstona Churchilla.
czytaj także
A to niejedyne instytucje, które ostatnimi czasy postawiły na narracje podważające przeszłość klasy rządzącej i nie usuwają z niej niewygodnych faktów, jak na przykład zbijanie majątku na handlu ludźmi. Oczywiście takie naciski spotykają się z gorącym sprzeciwem ekspertów, ale przypomnijmy, że mówimy o rządzie, który ma w nosie ekspertów.
Po przeciwnej stronie stoi za to szkocki parlament, który zobowiązał się do stopniowego rugowania pamiątek po handlarzach niewolnikami z przestrzeni publicznej.
Święte oburzenie roztaczane przez samozwańczych obrońców obiektów dziedzictwa kulturowego wobec aktów wandalizmu zazwyczaj pomija podstawowe pytanie – dlaczego do takich aktów doszło? Pospolity wandalizm i chęć niszczenia dobra wspólnego oczywiście istnieją i istnieć będą. Ale zamachy na pomniki w trakcie protestów często są aktami ikonoklazmu i wyrazem sprzeciwu wobec czegoś, co ów pomnik reprezentuje.
czytaj także
Opieka nad zabytkami i szacunek wobec nich są możliwe tylko wtedy, gdy otaczająca je społeczność poczuwa się do związku z nimi. Stopniowo osłabiając te związki, narażamy zabytki na przepadek. Nie należy się bowiem dziwić, że sprzeciw wobec dominującego dyskursu społecznego obejmuje również sprzeciw wobec jego fizycznych reprezentacji.
Oczywiście uszkodzone pomniki i zabytki zazwyczaj należy poddawać konserwacji, a każda taka akcja nie tylko kosztuje pieniądze i czas, ale też skraca oczekiwany czas życia danego obiektu. Problem w tym, że w zasadzie jak w każdej dziedzinie życia, tak i w ochronie zabytków najefektywniejsza i najtańsza jest prewencja. W tym wypadku prewencją jest wsłuchiwanie się w głos osób wykluczonych i podporządkowanych dominującemu dyskursowi politycznemu oraz odnoszenie się do ich problemów.