Najbardziej jednak niepokojąca jest sprawa ekstradycji. Jaką cenę zapłacą Kurdowie za zgodę Turcji na rozszerzenie NATO o Szwecję i Finlandię? Komentarz Konstantego Geberta.
Nie wiemy jeszcze, jak wysoką cenę NATO zgodziło się zapłacić prezydentowi Erdoğanowi za wycofanie weta wobec członkostwa Szwecji i Finlandii w sojuszu.
Opublikowane porozumienie stanowi, że oba państwa kandydackie zakończą swe embarga na broń dla Turcji, wprowadzone po jej inwazji na Syrię w 2019 r., nie będą popierać wyliczonych przez Turcję „organizacji terrorystycznych”: PKK, YPG i FETO, oraz w trybie przyspieszonym rozpatrzą wnioski ekstradycyjne Ankary tyczące się 32 osób przebywających na ich terytorium, które Turcja oskarża o członkostwo w którejś z nich.
One step forward. pic.twitter.com/fEP88uSQtq
— Sauli Niinistö (@niinisto) June 28, 2022
To jednak niewiele wyjaśnia. Sprawa embarga jest jasna, a jego nałożenie bądź zdjęcie jest kwestią narodowej suwerenności: oba państwa uznały, że zapewnienie własnego bezpieczeństwa jest dla nich ważniejsze niż obrona syryjskiej suwerenności. I trudno im się dziwić.
Ze wspieraniem organizacji rzecz jest już bardziej skomplikowana. Kurdyjska PKK istotnie dokonała licznych zamachów terrorystycznych i jest na czarnej liście USA i UE. Ale już YPG, przez Ankarę uznawana, częściowo zasadnie, za syryjską gałąź PKK, z zamachów takich nie jest znana, za to poniosła w Syrii główny ciężar walki z ISIS, i to wówczas, gdy Turcja wspierała, a czasem wręcz dozbrajała islamistów.
czytaj także
Nie bardzo wiadomo, jakie będą praktyczne konsekwencje rzucenia jej przez Sztokholm i Helsinki Erdoğanowi na pożarcie, ale nawet w wymiarze symbolicznym owo porzucenie przez Zachód sojusznika – i to po tym, gdy za prezydenta Trumpa USA palcem nie kiwnęły, gdy Turcy masakrowali YPG w Syrii – długo zostanie zapamiętane.
YPG wzmocni swe relacje z Moskwą, tym samym ugruntowując jej pozycję głównej rozgrywającej w syryjskim konflikcie, a inne podobne organizacje dwa razy się w przyszłości zastanowią, zanim zdecydują się na przymierze z Zachodem, a nie z jego wrogami.
Deklaracja o odmowie wspierania FETO natomiast to po prostu danina złożona paranoi tureckiego prezydenta. Skrót pochodzi od nazwy „Fethullah Terrorist Organization”, domniemanej konspiracyjnej zbrojnej struktury, która miałaby zostać założona przez przebywającego na emigracji w Pensylwanii tureckiego muzułmańskiego kaznodziei, ongiś najbliższego sojusznika Erdoğana, a od lat jego nemezis.
Turecki prezydent oskarża Gülena o odpowiedzialność za nieudany zamach stanu w Turcji z 2016 r. – ale dowody są tak mało przekonujące, że sądy w USA odmówiły nawet wszczęcia procedury ekstradycyjnej. Jest prawdą, że ludzie związani z Gülenem odegrali w zamachu ważną rolę, ale tylko jako jedno z kilku uczestniczących w nim środowisk – a istnienia FETO też nigdy nie udowodniono. Ale za rzekome członkostwo w domniemanej organizacji w Turcji siedzą w więzieniach dziesiątki tysięcy ludzi.
czytaj także
Obiecując, że nie będą popierać FETO, Szwecja i Finlandia legitymizują tezę, że twór ten w ogóle istnieje, a więc pośrednio także drakońskie wyroki, ferowane przez turecki wymiar sprawiedliwości.
Najbardziej jednak niepokojąca jest sprawa ekstradycji. Erdoğan z całą pewnością nie przyjmuje do wiadomości, że w Szwecji czy Finlandii rządy nie mogą rozkazywać sądom, więc spodziewa się rezultatów. Trudno jednak wyobrazić sobie, by z nakazu tureckiej prokuratury szwedzki sąd nakazał aresztowanie i deportacje do Turcji np. posłanki do szwedzkiego parlamentu, która także figuruje na erdoğanowej liście jako groźna terrorystka PKK.
Jeżeli już, to szwedzka sprawiedliwość będzie się odnosić do zarzutów tyczących się tej organizacji szczególnie ostrożnie. Sztokholm oskarżył był bowiem PKK o odpowiedzialność za morderstwo premiera Olofa Palmego w 1981 r. Trzeba było lat, by zarzucono ten kierunek śledztwa jako bezpodstawny.
YPG nie jest terrorystyczna, a FETO nie istnieje. Jeśli więc kolejne nakazy ekstradycyjne będą w Sztokholmie i Helsinkach odrzucane, można się spodziewać w rewanżu dalszego sabotowania NATO przez Erdoğana. Jeżeli jednak nie będą, to trzeba będzie uznać, że sojusz nie tylko broni wolności przed rosyjskim zagrożeniem, ale i sam jej zagraża.
A nie wiemy jeszcze, czy lista jawnych ustępstw NATO wobec tureckiego szantażu jest kompletna. Erdoğan od tygodni zapowiada kolejną inwazję Syrii, której sprzeciwiają się – w wyjątkowym przejawie jednomyślności – i Moskwa, i Waszyngton.
czytaj także
Obie stolice mają w Syrii sojuszników, którzy mogą przez taką inwazję bardzo ucierpieć. Erdoğanowi na niej jednak bardzo zależy: nie tylko ma ona złamać kark syryjskiej kurdyjskiej partyzantce i zapobiec powstaniu w Syrii, jak w Iraku, kurdyjskiego quasi-państwa, ale na terenach, które Ankara zamierza zdobyć i etnicznie oczyścić, jak po poprzednich inwazjach, z ich kurdyjskiej ludności, ma zostać przymusowo osiedlona znaczna część z niemal 4 milionów arabskich syryjskich uchodźców, którzy znaleźli w Turcji schronienie, a których Turcja bardzo chce się pozbyć.
Jeśli do inwazji dojdzie, a USA nie będą jej utrudniać – poprzez, na przykład, dostawy broni dla (byłych?) sojuszników z YPG, oznaczać to będzie gigantyczny sukces Ankary i zachętę do dalszych szantaży.
Turcja żąda też, by „Turecka Republika Cypru Północnego”, która ustanowiła na wyspie po swej inwazji z 1973 r. i etnicznej czystki cypryjskich Greków, została międzynarodowo uznana, a następnie przyjęta do UE. Ankara podważa też suwerenność Grecji nad leżącymi u tureckich wybrzeży wyspami na Morzu Egejskim, grożąc Atenom wojną, jeśli wysp tych nie zdemilitaryzuje. Turcja jednostronnie uznała też znaczną część tego morza za swą wyłączną strefę gospodarczą, przeprowadza tam wiercenia w poszukiwaniu podwodnych złóż gazu, a jej marynarka wojenna siłą odgania unijne statki badawcze, które miały, na zlecenie Aten czy Nikozji, prowadzić projekty naukowe w strefach, które, zgodnie z prawem morza, przez Ankarę nieuznawanym, stanowią ich wody ekonomiczne.
Można się spodziewać, że po skandynawskim sukcesie Turcja będzie usiłowała wymusić realizację także i tych żądań. Można też oczekiwać, że do szantażu mogą teraz zacząć się odwoływać także inni członkowie Sojuszu, których oczekiwania dotąd nie były spełniane. Jest wreszcie wyobrażalne, że jakieś ugrupowania kurdyjskie zechcą się mścić na Zachodzie za zdradę, czy to podejmując na Bliskim Wschodzie współpracę z jego wrogami, czy to wręcz dokonując w Europe zamachów odwetowych. Czyniąc tak, dałyby jednak Erdoğanowi ostateczny argument na rzecz słuszności jego żądań, NATO zaś alibi ex post facto za to, że Sojusz uległ jego szantażowi.
Mimo tych wszystkich katastrofalnych konsekwencji zapewne w tym momencie należało szantażowi temu ulec: zwiększenie militarnej presji na Rosję, jakie stanowi skandynawskie poszerzenie NATO, oraz definitywne zapewne zakłócenie politycznego romansu między Ankarą a Moskwą, które będzie jego konsekwencją (bo Erdoğan mógł je zablokować, ale jednak tego nie zrobił), zapewne było tego warte. Tym bardziej że to przecież nie Sojusz będzie płacił tego cenę – lecz wyganiani ze swych domów, więzieni za wygrywanie demokratycznych wyborów czy prześladowani za pisanie w swym języku Kurdowie. Jak to powiedział w Paryżu car liberał Aleksander II: „Panowie – żadnych złudzeń”.
**
Konstanty Gebert – dziennikarz i felietonista, założyciel polsko-żydowskiego miesięcznika „Midrasz”, ekspert warszawskiego biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych. Był akredytowany jako dziennikarz prasy niezależnej w czasie obrad Okrągłego Stołu, a w latach 1992–1993 towarzyszył Tadeuszowi Mazowieckiemu jako Specjalnemu Wysłannikowi ONZ w byłej Jugosławii w misjach do tego kraju. Jego książka Ostateczne rozwiązania. Ludobójcy i ich dzieło ukazała się w lutym 2022 roku nakładem Wydawnictwa Agora.