Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Lewica nie jest odporna na miłe Putinowi narracje. Przypadek Pawła Mościckiego

Prawica przyzwyczaiła nas, że to głównie dzięki niej mamy „rosyjski głos w naszych domach”. Jednak z lewicowych przestrzeni również sączą się narracje, które innymi drogami dochodzą do tych samych konkluzji. Takim przypadkiem jest coraz bardziej medialny Paweł Mościcki.

ObserwujObserwujesz
Wiszący na ścianie czerwony neon z napisem „propaganda”, przebijający przez ścianę wizerunek Władimira Putina
Kontekst

🧩 Adam Sokołowski analizuje tezy Pawła Mościckiego dotyczące Rosji, sankcji i wojny w Ukrainie, pokazując ich zbieżność z narracjami rosyjskiej propagandy.

📉 Dane i chronologia wydarzeń przeczą kluczowym założeniom Mościckiego – od rzekomych korzyści Rosji z sankcji po tezy o „strategii eskalacyjnej” Zachodu.

⚠️ Artykuł opisuje, jak Mościcki, niekoniecznie świadomie, staje się nośnikiem prorosyjskich narracji w polskiej debacie lewicowej.

26

12

Kilka miesięcy temu nakładem wydawnictwa Karakter ukazała się książka Gaza. Rzecz o kulturze eksterminacji Pawła Mościckiego, profesora Instytutu Badań Literackich PAN. Za jej sprawą Mościcki zyskał szerszą rozpoznawalność i w części środowisk lewicowych stał się nowym głosem sumienia. Sęk w tym, że wnosi do debaty posag w postaci kontrowersyjnych – delikatnie mówiąc – przekonań na temat Rosji i wojny w Ukrainie. W efekcie dostarcza tezy zbieżne z rosyjską propagandą do lewicowych odbiorców, często przekonanych, że są na nią impregnowani.

Czytaj także Mościcki: Wolna Palestyna „od rzeki do morza” to wizja pokoju [rozmowa] Patrycja Wieczorkiewicz

Swoje tezy Paweł Mościcki owija w sreberko narracji, jakoby głoszenie ich było w jakiś sposób zabronione. Wielokrotnie żali się, że zamiast dyskutować z faktami, obraża się go i oskarża o bycie użytecznym idiotą Kremla. Rzućmy zatem okiem na prezentowane przez niego poglądy i skonfrontujmy je z faktami, które Mościcki pomija. Ze względu na obszerność materiału skupię się na dwóch z nich.

Czy Rosji opłacają się sankcje?

Jeden z odcinków swojego podcastu Inny Świat Mościcki poświęcił sankcjom gospodarczym. Twierdzi, że te nałożone na Rosję przez Zachód po pełnoskalowej inwazji na Ukrainę są opłacalne dla wszystkich, tylko nie Europejczyków. Rosja ma zarabiać bajeczne pieniądze na sprzedaży surowców Chinom i Indiom, które z kolei dostają duże ilości taniego surowca.

Tymczasem Europejczycy, zamiast kupować tanie surowce z Rosji, sprowadzają ich droższe zamienniki z USA. Najlepiej wychodzą na tym oczywiście amerykańscy kapitaliści, którzy nas na nich golą. A przy okazji wciskają nam jeszcze amerykańską broń („nieważne, czy skuteczną”), żeby „jeszcze mocniej związać Europę z priorytetami geopolitycznymi USA”. Według Mościckiego oznacza to, że „projekt europejski właściwie przestaje mieć jakąkolwiek wartość”.

Nawet Mongolia dobrze na tym wyjdzie, bo przez jej terytorium pobiegnie gazociąg Power of Siberia 2, dzięki któremu Rosja „zabezpieczy sobie długoterminowo rynki zbytu w Azji”. Budowa gazociągu ma jakoby wywołać „szok strukturalny w światowym handlu LNG”. Wtedy nie będzie już zainteresowana europejskim rynkiem i „Unia Europejska zostanie po prostu na lodzie”. A przed nią gospodarczy kryzys, masowe zwolnienia i spadek konkurencyjności. Patrząc z zewnątrz, kontynuuje Mościcki, można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z autosabotażem europejskich elit i realizacją amerykańskiej strategii „doprowadzenia do trwałego rozdźwięku między Europą a Rosją” oraz „wchłonięcia Starego Kontynentu”. Temu według Mościckiego miała służyć „cała ta strategia eskalacyjna na Ukrainie”, gdyż „ani o żadną Ukrainę, ani o jej powodzenie, o jej suwerenność, ani o jej terytorium nie chodziło. Chodziło dokładnie o to przekształcenie, o dokładnie tę transformacją strukturalną”.

To ekscytująca opowieść. Tyle że oparta głównie na fantazjach.

Czytaj także Do zachodniej lewicy: Nie trzeba kochać NATO, ale Rosja nie jest słabszą, zagrożoną stroną Zofia Malisz, Magdalena Milenkovska, Dorota Kolarska i Jakub Gronowski

Na początek można by zadać dość oczywiste pytania: skoro eksport surowców do Chin i Indii jest takim bajecznym biznesem, dlaczego Rosja nie robiła tego przed 2022 rokiem? Dlaczego wybrała mniej opłacalny kierunek europejski? Dlaczego przez lata forsowała budowę kolejnych gazociągów do UE, w tym samym czasie budując tylko jeden do Chin (i to dopiero w 2019 roku) oraz żadnego do Indii? Dlaczego Rosja cały czas domaga się zdjęcia zachodnich sankcji?

Odpowiedź jest prosta. Rosja po prostu robiła znacznie lepszy biznes na eksporcie ropy i gazu do Europy, niż dziś do Chin i Indii. Spójrzmy na twarde dane.

Przed wojną Unia Europejska kupowała od Rosji około 150 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie, a w szczytowym roku 2018 aż 200 miliardów. Dziś Chiny kupują od Rosji 38 miliardów metrów. Eksport gazu do Indii jest śladowy. Pola w Zachodniej Syberii są fizycznie niepołączone z polami wschodnimi, więc surowca po prostu nie ma jak przemieścić. Stąd drastyczna redukcja wydobycia rosyjskiego gazu po inwazji na Ukrainę. Obecnie znaczna część surowca, która normalnie płynęłaby do Europy, nie jest wydobywana.

Power of Siberia 2 na razie nic nie zmienia. Póki co, istnieje na papierze. Przy pomyślnych wiatrach pierwsze dostawy popłyną nim dopiero w 2031 roku, zaś pełna przepustowość ma zostać osiągnięta za dekadę. A osiągnąć ma ona około 50 miliardów metrów sześciennych rocznie, czyli nadal jedną trzecią tego, co Rosjanie sprzedawali Unii Europejskiej jeszcze kilka lat temu. I to przy założeniu, że zazieleniające swój miks energetyczny Chiny za dekadę nadal będą zainteresowane takim wolumenem importu. Ciężko dostrzec oznaki „szoku strukturalnego”, szczególnie na skalę globalną.

Cena sprzedawanego do Chin surowca jest o około 27-38 proc. niższa niż cena dla Europy sprzed wojny. Niedawno Jakub Jakóbowski, wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich, mówił w podcaście Elektryfikacja Jakuba Wiecha, że Chińczycy Rosjan „golą przy głowie”. To Rosja ma problem ze sprzedażą surowca, a nie posiadające gazoporty i innych dostawców Chiny czy Indie z jego zakupem. Proste prawa popytu i podaży stawiają Rosję w roli petenta i przynoszą idące w miliardy dolarów straty względem eksportu na rynek europejski.

Tak, Europa zwiększyła skokowo import gazu z USA. Ale w 2024 roku stanowił on 16 proc. całkowitego importu tego surowca do UE. Ciężko mówić tu o uzależnieniu, a co dopiero o „wchłonięciu” Europy. Prędzej „wchłania” nas Norwegia, od której kupujemy dwa razy więcej gazu niż od Amerykanów. Albo Algieria, od której kupujemy niemal tyle samo. Gospodarki USA i UE po brexicie są niemal tej samej wielkości. Wspólnota od lat utrzymuje też znaczącą nadwyżkę handlową z USA. Wedle logiki Mościckiego powinniśmy też uznać, że przed 2022 byliśmy wchłonięci przez Rosję. Która, przypomnijmy, sprzedawała nam cztery-pięć razy większe ilości błękitnego paliwa niż dziś Amerykanie.

Teza, jakoby Amerykanie na tej wojnie jakoś bajecznie zarabiali, też jest wątpliwa. Z Rosji na stałe wycofało się około 500 amerykańskich firm, a kolejne 1300 zasadniczo ograniczyło operacje, pozbawiając się dostępu do dużego rosyjskiego rynku. Według portalu The Insider między 2021 a 2023 rokiem przychody zachodnich firm na rosyjskim rynku spadły o 74 miliardy dolarów (dla porównania: cały przychód ze sprzedawanego UE gazu to 22 miliardy rocznie). Mościcki twierdzi tymczasem, że celem Waszyngtonu jest coś zgoła odwrotnego: penetracja ekonomiczna rosyjskiego rynku i powrót do „złotych lat 90.”, gdy Amerykanie mogli tam swobodnie działać, co ukrócił dopiero Władimir Putin. Tyle że to właśnie za Putina amerykańskie inwestycje w Rosji eksplodowały. Z miliarda dolarów w roku 2000 do 20 miliardów w 2009.

Prawie cała narracja energetyczno-gospodarcza Mościckiego wali się pod ciężarem faktów.

Eskalacja, której nikt nie odnotował

W tym samym odcinku Mościcki twierdzi, że Putina do wojny sprowokowała amerykańska „strategia eskalacyjna”. Ta teza powraca w innych jego tekstach i audycjach. W jednej z dyskusji w komentarzach na Facebooku dodaje, że wojnę „wywołały różne przyczyny i decyzje, z których najważniejsze są jednak po stronie USA i NATO (czyli USA)” oraz nazywa NATO „jawnie konfrontacyjnym wobec sąsiada sojuszem militarnym”. Niedawno poświęcił tej kwestii niemal cały wywiad dla Inicjatywy Pracowniczej.

Zrekonstruujmy ten tok myślenia.

Czytaj także Jednym głosem i tak mówić nie będziemy. Lewica po roku wojny Jakub Majmurek

Najpierw Zachód miał obiecać Rosji nierozszerzanie NATO na wschód. Następnie tę obietnicę złamał, przyłączając państwa Europy Środkowej. Następnie zapragnął Ukrainy. W 2008 roku Rosjanie poinformowali ówczesnego amerykańskiego ambasadora Williama Burnsa, że kategorycznie nie zgodzą się na akcesję Ukrainy do NATO, co do obiegu przeszło pod potoczną nazwą „niet znaczy niet”. Amerykanie albo zignorowali Rosjan, albo wymarzyli sobie rzucenie ich na kolana (być może drogą bezpośredniej agresji militarnej) i dalej forsowali przyjęcie Ukrainy do NATO. W 2014 roku w jakiś sposób zainspirowali pucz, który obalił Janukowycza, i parli do natychmiastowej akcesji Ukrainy do Sojuszu.

To wymusiło na Moskwie zbrojną agresję na Krymie i w Donbasie.

Amerykanie nie poprzestali na tym i po 2014 roku de facto wciągali Ukrainę w struktury NATO, co ponownie wymusiło na Rosji interwencję. Sama inwazja jest oczywiście bezprawna i rosyjski imperializm ma w tym jakiś udział, ale co do zasady winny jest imperializm amerykański, który „nigdzie nie występuje w bardziej krystalicznej formie, jak w polityce wobec Rosji”. Być może znaczenie miała tylko tępota amerykańskich decydentów. Ale raczej chodziło o imperializm.

Podobnie jak wcześniej, Mościcki starannie pomija niewygodne fakty i konteksty, w dodatku swobodnie podchodząc do chronologii.

Brak tu dość oczywistego komponentu: pytania, na czym to NATO-wskie zagrożenie dla Rosji miałoby właściwie polegać. Cała europejska doktryna wojskowa jest wybitnie obronna. W żadnej Polsce, Rumunii czy Estonii nie są instalowane środki ofensywne, nastawione na zaatakowanie Rosji. Nawet dziś liczebność sił NATO na tzw. wschodniej flance jest niska i ma charakter przede wszystkim symboliczny, a mimo to wywołuje histerię Kremla. Na dobrą sprawę nie mamy pewności, czy Rosji nie uwidzi się, że egzystencjalnym zagrożeniem dla jej bezpieczeństwa jest, na przykład, istnienie Estonii albo Przesmyku Suwalskiego. Wedle logiki Mościckiego, Zachód powinien wtedy z troską rosyjskie żądania zaspokoić i zaufać, że kolejnych nie będzie.

Jedyny scenariusz, w którym można by uznać nasze członkostwo w NATO za niebezpieczne dla Rosji, to ten najbardziej kuriozalny, w którym NATO Rosję fizycznie atakuje. Według Mościckiego o to właśnie chodzi. Swobodnie opowiada on o uderzaniu w Rosję rakietami z głowicami nuklearnymi, a wątpiącym tłumaczy, że Chiny pomagają Rosji, bo „wiedzą, że są następne w kolejce”. Zatem NATO miałoby zaatakować nie jedno, a dwa mocarstwa z nuklearnym immunitetem.

Tymczasem o tym, czy taki atak jest planowany, najlepiej świadczy… zachowanie Rosji. A ta w żadnym momencie po 1999 roku nie fortyfikowała swoich zachodnich rubieży. Ani, co ważniejsze, nie przejęła się zbytnio akcesją do sojuszu Szwecji i Finlandii. Skoro NATO ma lada moment Rosję zaatakować, to chyba nie będzie lepszego momentu niż teraz. Putin powinien się zatem martwić dodatkowymi 1400 kilometrami granicy z Paktem, w dodatku rzut rakietą od Petersburga, oraz wzmocnieniem go dwoma państwami z zaawansowanym przemysłem zbrojeniowym. Nie martwi się, bo w odróżnieniu od Mościckiego rozumie, że żadnego takiego ataku nie będzie.

Warto też wspomnieć, że Rosja podpisała w 1997 roku dokument zwany Aktem założycielskim NATO-Rosja, najwidoczniej nie widząc wtedy zagrożenia w rozszerzeniu Paktu o państwa byłego bloku wschodniego.

Ukraina nie weszła do NATO, ale NATO weszło na Ukrainę?

Wiktor Janukowycz miał być w 2014 roku odsunięty od władzy w wyniku „krwawego puczu” (oczywiście zainspirowanego przez Amerykanów). Jak było w rzeczywistości? Po próbie brutalnego stłumienia protestów (snajperzy strzelali w tłum, zabijając prawie sto osób) Janukowycz utracił polityczne poparcie nawet własnej Partii Regionów. To jego partyjni koledzy stworzyli parlamentarną większość, która stwierdziła, zgodnie ze stanem faktycznym – Janukowycz uciekł do Rosji – że prezydent przestał wykonywać swoje obowiązki.

W 2008 roku Kreml powiedział Amerykanom, że „niet znaczy niet”, a ci mieli nadal forsować akcesję Ukrainy do NATO. Tyle że w trakcie szczytu NATO w Bukareszcie w kwietniu 2008 roku Ukrainie akcesję de facto zablokowano. To znaczy obiecano, ale na wieczne nigdy. Między wiosną 2008 roku a lutym 2014 nie uruchomiono żadnej procedury akcesyjnej i nawet na poważnie o tym nie rozmawiano. Ciężko mówić o jakimkolwiek prowokowaniu Rosji czy „strategii eskalacyjnej”. Dziś również brak jest poparcia dla akcesji Ukrainy, a jakoby właśnie o to ma w tej wojnie chodzić.

Postmajdanowy rząd miał według Mościckiego natychmiast wejść na ścieżkę akcesji do NATO, co sprowokowało militarną reakcję Rosji. To albo wyjątkowa ignorancja, albo wyjątkowo cyniczne manipulowanie faktami. Ukraiński parlament wycofał się ze statusu państwa pozablokowego dopiero w grudniu 2014 roku, a więc prawie rok po aneksji Krymu i rosyjskiej rebelii w Donbasie. A akcesję do NATO wpisano do konstytucji dopiero na początku 2019 roku. Rzeczywista chronologia wydarzeń była zatem dokładnie odwrotna od tego, co mówi Mościcki. Ale trzymając się faktów trudno byłoby twierdzić, że Rosja działała reaktywnie.

Czytaj także Dlaczego niemiecka lewica jest prorosyjska? [rozmowa] Kaja Puto

Pomajdanowa Ukraina może i do NATO nie weszła (choć jakoby dokładnie w tym celu ją stworzono), ale, jak mówi Mościcki, „NATO weszło na Ukrainę”. Chodzi o wspólne ćwiczenia, ograniczone dostawy sprzętu i różne programy integracji militarnej ukraińskiej armii z tymi NATO-wskimi. Takie coś rzeczywiście miało miejsce, ale na bardzo ograniczoną skalę. Całą pomoc wojskową świadczoną przez NATO Ukrainie w latach 2014-2021 szacuje się na od kilkuset milionów do trzech miliardów dolarów. Dla porównania, malutka Estonia w jednej umowie na HIMARS-y potrafi wydać prawie pięć miliardów dolarów. Żaden z tych programów nie stanowił dla Rosji zagrożenia. Na terenie Ukrainy nie rozlokowano żadnych zachodnich instalacji ofensywnych i nadal nie uruchomiono procedury akcesji Ukrainy do NATO.

Może więc chodzi o „strategię eskalacyjną” w miesiącach bezpośrednio poprzedzających inwazję? Spójrzmy na chronologię zdarzeń. Putin zaczął mobilizować wojska na granicy z Ukrainą już wiosną 2021 roku. Latem opublikował pseudohistoryczny esej, w którym odmawiał Ukraińcom prawa do własnej tożsamości narodowej i państwowości. W sierpniu Amerykanie ośmieszyli się chaotyczną ucieczką z Afganistanu. A już we wrześniu zachodnie wywiady dowiedziały się o planowanej inwazji. W grudniu Putin zażądał wycofania instalacji NATO z całej Europy Środkowej. W żadnym momencie roku 2021 nie miało miejsca nic, co mogłoby go do tego sprowokować. Dopiero w ostatnich tygodniach przed inwazją Zachód zaczął wysyłać Ukrainie sprzęt wojskowy. Sprzęt, dodajmy, wybitnie defensywny, by nie rzec: partyzancki. Nie da się napaść największego państwa na świecie uzbrojoną w ręczne granatniki piechotą – i to akurat w momencie, gdy przeciwnik zmobilizował na granicy dwieście tysięcy żołnierzy.

Zachód miał na Ukrainę „rzucić wszystko” i dać jej carte blanche, byle obalić reżim Putina. Tymczasem od lutego 2022 roku w obawie przed eskalacją Ukrainie odmawia się co bardziej skutecznych systemów, szczególnie ofensywnych. Ukrainie zabrania się uderzania zachodnimi rakietami na terytorium Rosji. Ukrainie nie daje się znaczących ilości czołgów czy myśliwców. „Rzucenie wszystkiego” to jakiś ponury żart. Ale doskonale pasuje do przyjętej a priori narracji.

Czytaj także Górska: Zachodnią lewicę charakteryzuje naiwny pacyfizm. W Razem jesteśmy realistami Katarzyna Przyborska

Co więcej, Rosja próbowała odebrać Ukrainie Krym już w 1992 roku, a potem ponownie w roku 1994. Legalność ukraińskiej zwierzchności nad półwyspem podważały wtedy najwyższe rosyjskie czynniki, na przykład wiceprezydent Aleksandr Ruckoj i Duma, która uznała decyzję o przekazaniu Krymu Ukrainie (wtedy w ramach ZSRR) za nielegalną. Kolejną próbę, tym razem już z wyraźnym naruszeniem ukraińskiej integralności terytorialnej (którą Rosja zobowiązała się respektować w Budapeszcie w 1994 roku), podjęto w roku 2003, gdy Rosjanie próbowali przejąć Cieśninę Kerczeńską, co odcięłoby wschodnią Ukrainę od Morza Czarnego. O autonomii dla Donbasu krzyczano już w trakcie pomarańczowej rewolucji w roku 2004. Wszystko to działo się lata przed działaniami NATO, które jakoby miały zmusić Putina do agresji na Ukrainę.

Narracja skupiająca się na rozszerzaniu NATO jest bardzo wygodna dla Rosji, bo zdejmuje z niej odpowiedzialność i pomija istotne konteksty. Na przykład fakt, że Kreml od lat przekonuje, że Ukraina to sztuczne państwo, a Ukraińcy to Rosjanie, których trzeba „wyzwolić” z ich zaimportowanej ukraińskości. Obsesję na punkcie rosyjskiej wielkości, rzekomo zagrożonej przez sam fakt istnienia ukraińskiego państwa. Pseudohistoryczne rojenia o „wszechrusi”, Trzecim Rzymie i dziedzictwie Rusi Kijowskiej. Zrównywanie wojny z Ukrainą z wojną z nazizmem. Mistyczne obsesje spod znaku Dugina, jakoby Rosja była namaszczona przez Boga do dziejowej misji rządzenia Eurazją. A także, co prawdopodobnie gra tu największą rolę, fakt, że z punktu widzenia Kremla istnienie demokratycznej Ukrainy może zarazić Rosjan niebezpiecznymi ideami. Na przykład taką, że i oni mogą się demokracji domagać. Co oznaczałoby koniec dla kleptokratycznego i neototalitarnego reżimu.

Tak to wygląda, gdy chwilę poskrobać. Postawiona na głowie chronologia, przyczyny mieszane ze skutkami, fakty dobierane pod tezę, wynikające z braku rozeznania (na przykład w kwestii sprzętu wojskowego czy energetyki) błędne oceny. Do tego powszechnie stosowane podwójne standardy moralne (Zachód musi dostosować swoją politykę do rosyjskiego widzimisię, ale Rosja do międzynarodowego prawa czy suwerennych decyzji Ukrainy już nie; Zachód ponosi niemal wyłączną winę za trwanie wojny w Ukrainie, choć to Rosja może ją przerwać w każdej chwili) i tak dalej. A gdzieś w tle pojawiają się już wątki piwniczne, jak negowanie Hołodomoru („zdania są podzielone, czy był wywołany celowo”), relatywizowanie paktu Ribbentrop-Mołotow („taktyczna decyzja Stalina”, wymuszona, a jakże, biernością Zachodu) czy negowanie eksploatowania przez Moskwę swoich peryferii (eksploatują imperia, a jest tylko jedno imperium – amerykańskie).

A wszystko to podlane ckliwą opowieścią, jakoby jacyś „oni” nas mentalnie zniewolili i zabraniali o tym w ogóle dyskutować. Widocznie „oni” zabraniają też googlować podstawowe fakty.

Ruska onuca czy towarzysz podróży?

Czy to oznacza, że Paweł Mościcki jest „ruską onucą”, co jakoby zarzucają mu ci, którzy boją się podjąć dyskusję? Nie. Nic nie wiadomo na temat jego prorosyjskiego backgroundu. Głosi jednak tezy zbieżne z rosyjską propagandą, niekiedy wręcz z niej wyjęte. Może tak mu wyszło z zamiłowania do filozofii Giorgio Agambena. Może robi to cynicznie. Albo by zaspokoić jakieś swoje potrzeby. Może wpadł w króliczą norę Russlandversteherów, w której, jak w każdej porządnej teorii spiskowej, nadrzędna narracja wyjaśnia absolutnie każde zjawisko.

Czytaj także Dezintegracja. Jak nie ulegać rosyjskim prowokacjom (i nie wyrzec się praw człowieka) Paweł Jędral

Tak naprawdę nie ma to większego znaczenia. Funkcjonalnie Mościcki stał się bowiem wektorem rosyjskiej propagandy, przenoszącym ją do środowisk lewicowych. Pełni podobną rolę, co Grzegorz Braun na skrajnej prawicy czy Leszek Sykulski wśród miłośników geopolityki. Fakt, że w innych kwestiach jest na antypodach od lidera Konfederacji Korony Polskiej, nic w tej materii nie zmienia. Podobnie jak jego deklarowane odrzucenie polityki Putina. W Polsce tylko absolutni skrajniacy otwarcie chwalą Rosję. Zdecydowana większość propagandy trafia do nas okrężną drogą, pozbawiona pierwiastka putinofilnego. Dość wspomnieć, że nawet Braun regularnie wymienia Rosję jako jednego z polskich okupantów. Zrównując ją z Unią Europejską, homoseksualistami, Amerykanami, Niemcami i oczywiście Żydami.

Środowiska prorosyjskie już Mościckiego dostrzegły i podchwyciły. Nachwalić się go nie może (i to jeszcze przed opublikowaniem książki o Gazie) zarówno Tomasz Jankowski, były zmianowiec i jeden z najbliższych współpracowników Mateusza Piskorskiego, jak i sam Piskorski. Mościcki przynajmniej dwukrotnie wystąpił na ich kanale na YouTube. Jego teksty pojawiały się na portalach znanych z rozpowszechniania tez zbieżnych z rosyjską propagandą: w „Myśli Polskiej” i na portalu strajk.eu. Pochwały spłynęły też z reprodukującego podobne treści „Dziennika Gajowego Maruchy” oraz ze strony jednego z profili Konfederacji Korony Polskiej.

Cały wic polega właśnie na tym, że nie trzeba być opłacanym z Kremla agentem wpływu, by realizować jego cele. Z punktu widzenia Rosji taki „towarzysz podróży” jest równie dobry, bo jest autentyczny i nie stwarza ryzyka wpadki. Niech sobie nawet gardzi Putinem, byleby pchał miłą jego sercu narrację. Na przykład taką, że winnymi wojny są wszyscy, tylko nie miłująca pokój, bezpieczeństwo i swobodną wymianę gospodarczą Rosja.

Adam Sokołowski – autor książek TrumPolacy. Kto w Polsce czeka na drugą amerykańską rewolucję (2024) i Reżim. Doniesienia z putinowskiej Polski (2023)Prowadzi blog Doniesienia z putinowskiej Polski, współprowadzi Podkast Dezinformacyjny.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
26 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie
Maciek G
2025-12-03 09:45

No dobra… ale o czym to tak naprawdę jest?
Że powinna obowiązywać jedyna słuszna narracja liberalno-demokratyczna, która realnie ani nie jest liberalna, ani demokratyczna, tylko też jest propagandą?
Czy Mościckiemu obrywa się za to, że prezentuje treści, które są niezgodne z obowiązującą na lewicy tematyką? Za to, że wyłamuje się z dominującego przekazu lewicy, skupiającej się na „miękkich tematach” woke, gender, klimatu itp., a skupia się „twardych problemach” walki klasowej, amerykańskiego imperializmu, kompromitacji społeczno-gospodarczego systemu kapitalistycznych liberalnych demokracji?
Jest za bardzo lewicowy dla lewicy? Czy niewystarczająco politycznie poprawny?

szyper98
2025-12-03 12:23
Odpowiedź do  Maciek G

Takie mam wrażenie. Nie zapominajmy, że KryPol to medium dumne z bycia finansowanym niegdyś przez amerykański rząd, przez polski zresztą chyba też. Ich narracja w sprawie wojny na Ukrainie pokrywa się na ogół z narracją europejskich biurokratów i wielkich mediów liberalnych oraz prawicowych, czasem wręcz jest bardziej agresywna i militarystyczna.

Marcin Sadurski
2025-12-03 16:11
Odpowiedź do  szyper98

Z tego co publicznie wiadomo, KP finansowana jest z różnych źródeł. Z rosyjskich i izraelskich i innych moralnie wątpliwych na szczęście nie. A gdzie tu ta duma?

Ostatnio edytowane 14 dni temu przez Marcin Sadurski
monika.dragan
2025-12-03 09:57

Jest tak samo antysemicki jak Braun, hej! 🙂 tak jak chyba wiekszosc tu z Was, nie? jestem pelna podziwu dla Waszej antysyjonistycznej moralnosci, oko Wam nie drgnie kiedy Zydzi sa paleni i mordowani teraz. Wy kochani wchloneliscie rosyjska, sorry, sowiecka jeszcze propagande, takze i Pan Moscicki jest pozytecznym idiota Kremla, ale Wy troche tez…..smutne.

Maciek G
2025-12-03 10:22
Odpowiedź do  monika.dragan

Ale jak potencjalny antysemityzm Pawła Mościckiego ma się do prokremlowskiej propagandy? Czy jak już się nie da nic wymyślić to walimy „ad hitlerum”?

P.S. Nie mieszajmy antysemityzmu z antysyjonizmem. Nie wrzucajmy do jednego worka semityzmu, syjonizmu i judaizmu – choć to wygodna strategia, pozwalająca na wiele wypaczeń.
Realnie to antysyjonistyczni Palestyńczycy są genetycznie Semitami, a jednocześnie politycznymi antysemitami. Znakomita większość europejskich osadników na terenie Palestyny, czyli „białych” mieszkańców Izraela to aryjczycy wyznający judaizm. A co jeśli to ateiści? Co czyni ich Żydami? Może izraelski paszport?
Odnośnie zaś do obecnej „niedoli” Żydów… „nie mordujcie, a nie będziecie mordowani; nie palcie, a nie będziecie paleni”

Nutria Ludojad
Nutria Ludojad
2025-12-03 20:36
Odpowiedź do  Maciek G

„Nie mordujcie, a nie będziecie mordowani; nie palcie, a nie będziecie paleni” – szkoda że hamasowcy nie pomyśleli o tym przed 7.10…

Marcin Sadurski
2025-12-03 16:13
Odpowiedź do  monika.dragan

A gdzież to teraz Żydzi są mordowani i paleni? To chyba przejęzyczenie?

monika.dragan
2025-12-04 13:35
Odpowiedź do  Marcin Sadurski

7.10.2023. wiem, ze to bagatelizujecie i nie wierzycie ale hamasowcy palili dzieci zywcem w ich domach i rzucali granatami w dzieci. sa nagrania. a chce tez przypomniec wszystkie zamachy terrorystycze: autobusy szkolne, pizzerie, dyskoteki, restauracje itp. wszytsko organizowane przeze wszelakiej masci organizacje „wyzwolencze”: celowanie w cywili ( w tym dzieci). nic o tym w KryPo nie znajde ;(

Marcin Sadurski
2025-12-04 18:27
Odpowiedź do  monika.dragan

Proszę nie kłamać w żywe oczy! Mamy 4.12.2025, więc 7.10.2023 to nie jest “teraz”. Okazało się też, że te opisy zbrodni z tego dnia były mocno wyolbrzymione. Za to Izrael zabija niewinnych ludzi, w tym dzieci na bezpredensową skalę do dzisiaj. OK, możemy wrócić do historii, i popatrzeć na bilans ofiar. Ale i tutaj wychodzi na to, że to nie Palestyńczycy są ofiarami, a państwo Izrael systematycznie stosowaļo metody podobne do tych, które Niemcy stosowały w Polsce podczas II Wojny Światowej.

Ostatnio edytowane 13 dni temu przez Marcin Sadurski
Nutria Ludojad
Nutria Ludojad
2025-12-03 20:34
Odpowiedź do  monika.dragan

No właśnie. Z brałnem w kwestii walki z „syjonizmem” mogli by sobie uścisnąć rączki…

jenadto
2025-12-03 10:00

Dziękuję za artykuł. Zrobiła na mnie wrażenie książka o Gazie, więc wysłuchałem kilku odcinków podcastu pana Mościckiego. Temaktyka bardzo ciekawa, jednak także odniosłem wrażenie że chętnie pomija on niewygodne fakty, na przykład na temat ZSRR.
Lewicowa narracja nie może być oderwana od faktów.

Ostatnio edytowane 14 dni temu przez jenadto
Robert Zastary
2025-12-03 11:07

W większości wszystko słusznie, ale zdania co do Hołodomoru wśród historyków faktycznie są podzielone.

szyper98
2025-12-03 12:30
Odpowiedź do  Robert Zastary

Rzekłbym nawet, że absurdalnym jest uważać go za ludobójstwo. Takie stanowisko nie ma uzasadnienia w faktach. Nie ma dowodów na to, że „sprawcy” chcieli wywołać głód, ani nawet określonej grupy, której miałoby dotyczyć to domniemane ludobójstwo, bo umierali ludzie na wsi i w mieście, bez patrzenia na przynależność etniczną, wśród nich wielu zwolenników władzy radzieckiej.

tomek.syta
2025-12-03 21:44
Odpowiedź do  szyper98

no nie, siłowe zabranie żywności oraz nasion na zasiew na kolejny rok, oraz zamknięcie dróg uniemożliwiających ucieczkę do miasta nie jest celowe, serio?

juliuszkonstantymazur
2025-12-09 22:17
Odpowiedź do  Robert Zastary

Jak się lekko przejrzy literaturę, to faktycznie głosy co do szczegółów są podzielone, natomiast raczej powszechnie przyjęte są kwestie dotyczące 1) nadwyżki produkcyjnej jeśli chodzi o te terytoria w tamtym obszarze, co raczej nie sugeruje „naturalnej” klęski żywiołowej 2) polityki konfiskat, mimo doniesień o głodujących wsiach 3) jednak w retoryce obecnej kwestii rzekomej „obcości” Ukraińców i ich „chłopskiej pazerności” nieprzystającej do planu kolektywizacji. Dodatkowo, jedna badaczka przedstawia tezę, że de facto nigdy nie możemy mówić o „naturalnej” klęsce głodu w XX wieku – zawsze istniała chociażby możliwość skorzystania z pomocy międzynarodowej i tak dalej. W najbardziej przychylnej dla ZSRR narracji można najwyżej powiedzieć, że Stalin wiedział o głodujących ludziach i po prostu olał temat. W najmniej przychylnej, że była to rzeczywiście zaplanowana akcja.

Ostatnio edytowane 8 dni temu przez juliuszkonstantymazur
szyper98
2025-12-03 12:18

Może i słusznie autor poddaje krytyce konkretne błędy w wypowiedziach Mościckiego, który jest, zdaje się, filozofem, a nie ekonomistą czy analitykiem polityki międzynarodowej, jednak artykuł sam jest obarczony rażącymi słabościami i jawnymi błędami faktycznymi. Na przykład sugeruje, że za snajperskie ataki na Majdanie w 2014 odpowiadają władze, tymczasem dziś wiadomo, że strzały padły z budynku kontrolowanego przez radykalnych działaczy antyrządowych i późniejsze śledztwa, badania akademickie i postępowania sądowe na samej Ukrainie to ustaliły, nie znajdując dowodów winy sił rządowych. Później autor sugeruje, że NAJWAŻNIEJSZĄ przesłanką rosyjskiej agresji było istnienie u jej granic demokratycznego państwa, zagrażającego ideologicznie „kleptokratycznej i neototalitarnej” dyktaturze. Po pierwsze, nazywanie Rosji „neototalitarną” to nieuzasadniona przesada erystyczna, po drugie, Ukraina przed inwazją nie była raczej mniej „kleptokratyczna”, czyli skorumpowana i nieuczciwa jako państwo niż Rosja. Nie była też szczególnie liberalna, praworządna ani demokratyczna, a dziś jest chyba bardziej autorytarna, niedemoratyczna i represyjna niż Rosja, o czym również świadczą twarde dane, choć oczywiście apologeci wojny do ostatniego Ukraińca mogą po częsci słusznie twierdzić, że to wynika ze stanu wyjątkowego w zaatakowanym kraju. Ogólnie jednak fakty i rzeczywistość niekoniecznie sprzyjają nie tylko prorosyjskim narracjom, lecz i mainstreamowym tropicielom „onuc” i dezinformacji.

Ostatnio edytowane 14 dni temu przez szyper98
Nutria Ludojad
Nutria Ludojad
2025-12-03 20:40
Odpowiedź do  szyper98

No proszę, jest i kryptoonuca😁
Która uważa że rosja nie jest neototalitarna, a Ukraińcy strzelają sami do siebie, zapewne na złość rosji. Brakuje tylko czegoś o Wołyniu, banderowcach i zachodnich podżegaczach wojennych…

jozefowicz.maciej
2025-12-03 21:57
Odpowiedź do  szyper98

Ukraina „dziś jest chyba bardziej autorytarna, niedemoratyczna i represyjna niż Rosja” – buahahaha, onuco. Czy na przykład w Rosji niezależny urząd antykorupcyjny mógłby wykryć wielką aferę defraudacyjną, w wyniku której podałby się do dymisji najbliższy doradca Putina?

news.slouching387
2025-12-03 17:33

Co by zrobilo USA jakby np. Meksyk aspirowal namietnie do sojuszu z Chinami, takiego tylko obronnego, kilka baz, ale tylko defensywnych, a Chiny by nie mowily nie, tylko jawnie zachecaly, prowokowaly… No co by bylo, Panie Redaktorze? Wiemy co by bylo, patrz Kuba… Nie jestem pro putinowski, ale to sie musialo tak skonczyc, ostrzegala Merkel i wielu innych dyplomatow z glowa na karku, tak Putin to zbrodniarz i agresor, podobnie jak Trump i chyba kazdy inny prezydent USA, w tym Ci, ktorzy dostali pokojowa nagrode nobla

Nutria Ludojad
Nutria Ludojad
2025-12-03 20:43
Odpowiedź do  news.slouching387

Ta Merkel która twierdziła że Nord Stream to „projekt biznesowy” i wierzyła w korzyści że współpracy z rosją?
I która przez swoje emocjonalne decyzję ściągnęła do Europy miliony nachodźców?

marcinbreczko75
2025-12-04 13:23
Odpowiedź do  news.slouching387

This!

tomek.syta
2025-12-03 21:48

Zupełnie nie rozumiem tego artykułu. Mam lewicowe poglądy ale nie uważam, że każdy mający lewicowe poglądy na gospodarkę musi mieć od razu rację (patrząc z mojego punktu widzenia) na prawa kobiet, mniejszości seksualnych. A już zupełnie lewicowość nie definiuje poglądu na sprawy ludobójstwa w Gazie czy ataku Rosji na Ukrainę.

jozefowicz.maciej
2025-12-03 21:55

Wszystkie onuce komentujące ten artykuł – won za Don.

Artur Troost
Artur Troost
2025-12-03 22:33

Ogólnie tekst jest ciekawy i podnosi ważne tematy, ale niestety w tematach historycznych autor wykazuje się niewiedzą.

„A gdzieś w tle pojawiają się już wątki piwniczne, jak negowanie Hołodomoru („zdania są podzielone, czy był wywołany celowo”)”

To nie są żadne wątki piwniczne, chyba że za takowe uznamy ustalenia szanowanych naukowców i profesorów historii (bynajmniej nie rosyjskich). Polecam zajrzeć do prac Wheatcrofta i Daviesa o Hołodomorze, w których są przekonujące i rzeczowe argumenty na rzecz tego, że głód nie został wywołany celowo. Ich zdaniem wynikał z połączenia dwóch czynników – forsownej industrializacji, która wymagała ekstrakcji zasobów ze wsi (w uproszczeniu, za zyski z eksportu zboża itp. kupowano maszyny) i wymusiła kolektywizację, oraz niesprzyjających okoliczności naturalnych. Klęskę głodu wykorzystano później politycznie (do rozbicia niezależnego chłopstwa, „kułaków”), ale nie jest żadnym „negowaniem Hołodomoru” teza o braku odgórnego planu ludobójczego, dosyć powszechna wśród historyków.

A w kontekście paktu Ribbentrop-Mołotow też nie rozumiem, co jest kontrowersyjnego w nazwaniu go „taktyczną decyzją Stalina”. Można (i należy) ją krytykować, ale faktem jest, że skierowanie uwagi III Rzeszy na zachód było w interesie ZSRR. Wcześniej Stalin rozważał opcję porozumienia antyhitlerowskiego, jednak Zachód rzeczywiście był bierny – o czym świadczy cała polityka appeasementu, której skutki dobrze znamy.

Nutria Ludojad
Nutria Ludojad
2025-12-04 12:36
Odpowiedź do  Artur Troost

Wcześniej Stalin rozważał opcję porozumienia antyhitlerowskiego, jednak Zachód rzeczywiście był bierny”
Wramach tej „opcji” Stslin proponował wejście do Polski sowieckich wojsk. Oczywiście tylko do walki z Hitlerem😅 A potem by się grzecznie wycofali, jsk to zawsze robili sowieci kiedy gdzieś wkroczyli😂

Reme
Reme
2025-12-04 14:12
Odpowiedź do  Artur Troost

Co do hołodomoru:
Nawet jeśli uzna się, że nie był on planowanym ludobójstwem to w pewnym sensie to nawet gorzej. Świadczy to o zbrodniczym poziomie niekompetencji władzy sowieckiej. Zresztą, patrząc na późniejsze działania władzy sowieckiej, która zamiast próbować ograniczyć konsekwencje głodu, jeszcze je pogłębiało trudno nie zacząć podejrzewać, że sytuacja była dla nich akceptowalna, jeśli nawet nie pożądana.
Co do paktu ribbentrop-mołotow:
Właściwie to się zgadzam, ale „taktyczna decyzja Stalina” dla mnie brzmi trochę zbyt neutralnie moralnie. Wiem, że o historii trzeba się starać mówić obiektywnie, ale mnie to jednak mierzi.