Chińczycy nie są miłośnikami wojen, idą na nie dopiero wtedy, gdy absolutnie muszą i/lub mają pewność zwycięstwa. Bynajmniej nie czynią tego z pacyfizmu czy aksjologii. Po prostu wojna może eskalować i podpalić cały świat, a dla Chin jest na to o wiele za wcześnie. Z Michałem Lubiną, ekspertem do spraw rosyjsko-chińskich, rozmawia Michał Sutowski.
Michał Sutowski: Prezydent Joe Biden, zapytany po czwartkowym wystąpieniu w sprawie sankcji, czy będzie namawiał Chiny do wspólnego izolowania Rosji, zawahał się przez sekundę i odpowiedział, że nie może o tym teraz rozmawiać. Czy w sprawie inwazji Rosji na Ukrainę Chiny są po prostu solidarne z Putinem? A może są za, a nawet przeciw? I czy byłaby szansa przekonać je do wpłynięcia na Rosję?
Michał Lubina: Postawa Chin jest dwuznaczna i celowo mętna. Są za, a nawet przeciw, choć oczywiście bardziej „za” Rosją. Rzecznik MSZ mówi o „skomplikowanym kontekście historycznym” tego konfliktu, ambasador w ONZ o potrzebie deeskalacji przez obie strony – i to są bardzo typowe chińskie zachowania służące zostawieniu sobie wielu możliwości i poszerzeniu pola manewru. Poza tym język chiński temu pomaga, bo jest kontekstowy. Najważniejsza jest jednak długa tradycja dyplomatyczna, która wskazuje, że nie należy się całkowicie jednoznacznie opowiadać za stroną w konflikcie, jeśli nie ma takiej potrzeby.
Czyli teoretycznie Zachód ma jakieś szanse ich przeciągnąć na swoją stronę?
Zachód ma jednak w tej kwestii mało do gadania i pewnie dlatego Biden tak zachowawczo zareagował. Pamiętajmy też, że przez lata pokutował na Zachodzie taki mit, że można Chiny i Rosję rozdzielić, ale chodziłoby raczej o to, by przekabacić Rosję i użyć jej przeciwko Chinom.
Tak zwany „odwrócony Nixon”? W latach 70. USA dogadują się ze słabszymi Chinami ludowymi przeciwko silniejszemu ZSRR. A teraz można by spróbować czegoś odwrotnego?
Chyba z 15 lat amerykańscy eksperci o tym dyskutowali, ale teraz panuje konsensus, że się jednak nie da. Ostatni raz mieli na to poważne nadzieje na początku kadencji Trumpa, wcześniej próbował Obama ze swoim resetem, ale teraz zaniechano podobnych manewrów. Nie będzie rozwodu w małżeństwie niedźwiedzia ze smokiem, choć to oczywiście małżeństwo z rozsądku.
czytaj także
A to małżeństwo dogaduje ze sobą wszystkie sprawy? Jak na przykład termin i warunki inwazji na sąsiada?
Nie sądzę, co najwyżej Władimir Putin mógł sygnalizować Xi Jinpingowi taką możliwość.
Rozmawiali w czasie igrzysk w Pekinie.
Ale oni często rozmawiają, co jest zresztą charakterystyczne, związane z tożsamością polityczną obydwu tych krajów. Wschodnie despotie lubią celebrę, oczywiście w Rosji dominuje raczej styl bizantyjski, a w Chinach cesarsko-mandaryński, ale ich przywódcy spotykają się dużo częściej, niż dzieje się to między sojusznikami na Zachodzie.
Dlaczego?
Bo jak przywódca powie „współpracujemy” w danej sprawie, to wszyscy inni na różnych poziomach hierarchii władzy też będą. Dlatego potrzeba wielu spotkań, na których oni podpisują nieraz po 40 różnych dokumentów. To są często memoranda i listy intencyjne, z których niewiele wynika, ale robią wrażenie: Putin i Xi podpisywali na przykład umowy dwustronne o ochronie tygrysów czy o handlu diamentami. Wystarczyłby do tego dokument na poziomie departamentów w MSZ, a jednak wynoszono te kwestie na sam szczyt hierarchii. Niemniej to nie tak, że Chiny i Rosja ściśle koordynują swoje działania; oni są dla siebie raczej bezpiecznymi tyłami.
Co to znaczy?
Dla Chin Rosja to źródło bezpieczeństwa od północy, bo jeśli tylko pozostaje życzliwie neutralna, można się skupić na Tajwanie i Morzu Południowochińskim. Z kolei dla Rosji spokój od wschodu znaczy tyle, że na przykład dużą część armii można przerzucić pod granicę ukraińską aż z Dalekiego Wschodu, wiedząc, że Chińczycy niczego niespodziewanego w związku z tym nie zrobią.
Taki nieformalny pakt o nieagresji między zawodnikami, którzy wiedzą, że mogą sobie narobić kłopotów, więc lepiej się dogadać?
Siłą małżeństw z rozsądku nie jest miłość, tylko wspólne interesy i brak dobrej alternatywy, względnie przekonanie, że dostępne alternatywy są gorsze. W percepcji chińskiej Zachód chce powstrzymać chiński wzrost, więc dogadują się z wszystkimi, którzy pomogą im Zachód osłabić lub przynajmniej odwrócić jego uwagę od Chin. I w tej roli Rosja świetnie się sprawdza, bo jest warchołem systemu międzynarodowego, który angażuje uwagę i środki, które Amerykanie woleliby skoncentrować na kierunku pacyficznym.
czytaj także
A jak to wygląda z drugiej strony?
Z perspektywy Rosji, a precyzyjniej mówiąc: w myśleniu elit Putinowskich, Zachód nic innego nie robi, tylko dąży do ich obalenia i zainstalowania w Moskwie przychylnego mu reżimu poprzez jakąś kolorową rewolucję. A Chiny tego wszystkiego nie robią. Oczywiście, można się wkurzać, że kontrakty gazowe i naftowe są dla Rosji średnio korzystne, niemniej Chińczycy nie podminowują nimi elity kremlowskiej, a nawet dają jej zarobić. Bo wiele z umów o współpracy zawiera klauzule korzystne dla ludzi władzy, choćby prezesa Rosnieftu Igora Sieczina.
Ale po angielsku i francusku Rosjanom chyba łatwiej się dogadać niż po chińsku?
Oczywiście, Chiny są daleko, nikt nie jeździ bawić się, robić zakupów czy oglądać wystaw sztuki współczesnej do Szanghaju, a do Paryża i owszem. Dzieci też posyła się do Oksfordu lub Lozanny, a nie do Pekinu. Wakacje spędza się na Lazurowym Wybrzeżu, a nie na Hajnanie. Ale według Rosjan Zachód kopie pod nimi dołki i ciągle poucza, a Chińczykom nie przeszkadza, że Rosja sobie „zbiera ziemie ruskie” w tak zwanej bliskiej zagranicy. Obydwu stronom ten układ się opłaca, dlatego małżeństwo z rozsądku jest stabilne.
Czy zatem Ukraina nie może liczyć na taką rolę Chin, jaką odegrały w październiku 1956 roku? Wtedy to interwencja Pekinu powstrzymała ZSRR przed interwencją zbrojną w Polsce, kiedy na słynnym plenum rządy przejmował Władysław Gomułka.
Rok 1956 to ciekawa analogia, niestety Ukraina gra w nim rolę bliższą Węgrom – w ich sprawie towarzysze chińscy niestety już nie interweniowali, a czołgi radzieckie wjechały do Budapesztu. Abstrahując od tego, że nasi delegaci w czasie wizyty w Pekinie poinformowali ich o swoich planach – Edward Ochab na tamtejszym lotnisku dyskretnie rozmawiał z Zhu De, jednym z najbliższych ludzi Mao, bez towarzystwa ambasadora radzieckiego – a uprzedzeni o planach powrotu Gomułki Chińczycy dali im zgodę, trzeba pamiętać o jednej zasadniczej różnicy. Otóż Mao trafnie wówczas rozczytał sytuację i intencje Polaków, które były po jego myśli.
To znaczy?
On rozumiał, że Władysław Gomułka chce podwyższyć pozycję PRL w ramach obozu socjalistycznego, a nie z niego wychodzić, a w ten sposób robi też miejsce do rozpychania się innym krajom niechętnym całkowitej dominacji ZSRR. Węgry tymczasem chciały wyjść z obozu, a to był o jeden most za daleko i ChRL potępiły budapesztańską rewoltę. Gdyby Ukraina miała jakieś problemy do załatwienia z Rosją, ale nie wiązała się z Zachodem, być może Chiny mogłyby potraktować Zełenskiego jak Gomułkę i wejść w rolę arbitra. Niestety, dla Chin Ukraina za bardzo związała się z Zachodem. Poza tym sama Ukraina dla Pekinu jest drugorzędna, natomiast skupianie uwagi Zachodu na konflikcie w tym regionie jest dla nich korzystne.
Jedni uciekają, inni wracają. „Dla mnie to droga w jedną stronę”
czytaj także
Rozumiem, że chińska dyplomacja nie lubi wiązać sobie rąk nadmiernie jednoznacznym przekazem, ale w takim razie z czego tu właściwie miałaby wynikać ambiwalentna postawa, o której mówiliśmy na początku? Skoro ta wojna jest dla Chin po prostu korzystna?
Wojna pasuje Chinom, bo Rosja skupia teraz uwagę Zachodu i robi za tego złego. Z tego względu chińskie „za” w tej sprawie przeważają. Ale są też „przeciw”, bo Chiny nie chcą przy okazji oberwać gospodarczo. Jeśli Zachód nałoży sankcje na samą Rosję, to nie będzie problem, ale gorzej z sankcjami wtórnymi, czyli karaniem za współpracę z firmami rosyjskimi i rosyjskim państwem. Wówczas Chiny będą musiały kalkulować, co wolą: wesprzeć mniejszego brata i stracić na Zachodzie, czy lepiej nie.
A jak było dotychczas?
No właśnie – po aneksji Krymu w 2014 roku Chiny, co prawda po cichu, przyłączyły się do sankcji zachodnich i niewykluczone, że teraz też tak zrobią. Dla nich nie byłoby najgorzej, gdyby Rosja stała się taką wielką Koreą Północną, a więc państwem izolowanym i obłożonym sankcjami, ale którego reżim się trzyma u władzy. Bo Chiny formalnie przestrzegają sankcji ONZ nałożonych na Koreę, ale realnie je łamią, więc mogłyby podobnie postępować z Rosją, z którą mają liczącą ponad 4 tysiące kilometrów granicę.
Przy okazji pobierając za „pośrednictwo” sporą marżę, jak to na czarnym rynku?
Oczywiście, w końcu ulubiona fraza urzędników ich MSZ to „dyplomacja win-win”. A relacje rosyjsko-chińskie to już jest takie asymetryczne „win-win”, bo korzyści z tej współpracy odnoszą obydwie strony, ale nie w stosunku 50–50 – obecnie to jest jakieś, szacowałbym, 70–30 dla Chin, a przy sankcjach te widełki mogą się przesunąć na poziom 90–10.
A jaki jest scenariusz wydarzeń w Ukrainie optymalny dla Chin?
Optymalnego już nie będzie, bo dla nich dużo lepsza byłaby sytuacja, z jaką mieliśmy do czynienia do czwartku, do godziny piątej rano. A zatem: eskalowanie i obniżanie napięcia, ciągłe przeciąganie liny, ewentualnie ograniczona inwazja na Donbas czy resztę wybrzeża Ukrainy. Rosja byłaby wtedy umoczona, ale bez wielkiego konfliktu na pełną skalę i reakcja byłaby raczej umiarkowana. Teraz jednak Zachód może spróbować wymusić – właśnie poprzez sankcje – jakąś formę opowiedzenia się przeciw Rosji, a to przyniosłoby oczywiście straty gospodarcze, których Chiny wyjątkowo nie lubią ponosić.
czytaj także
Czyli co, Chiny czekają po prostu na rozwój wydarzeń?
Tak, te mętne oświadczenia chińskie kupują im czas, by zobaczyć, jak się wyklaruje sytuacja. Jeśli Rosja zajmie Ukrainę szybko, to ma dla nich swoje plusy, bo Chinom nie przeszkadza dominacja Rosji w obszarze uważanym za jej strefę wpływów, a nawet może być korzystna, bo Chińczycy lubią być pasażerem na gapę. Ktoś inny ogarnia bezpieczeństwo, a oni sobie spokojnie handlują, pociągi po Jedwabnym Szlaku będą kursowały dalej.
To zadziałało w czasie zamieszek w Kazachstanie: Chiny umyły ręce, Rosja pomogła utrzymać władzę Tokajewowi, wszystko wróciło do stanu poprzedniego. Może poza tym, że Kazachstan bardziej od Rosji niezależny byłby wygodniejszy dla Pekinu, ale to naprawdę detal na tle dużego obrazu.
A inny scenariusz?
Jeżeli Rosja w Ukrainie ugrzęźnie i wyniknie z tego długa wojna, to też ma swoje zalety dla Chin, bo jeśli Zachód będzie Ukrainę wspierał, to będzie skupiony na regionie i będzie miał mniej czasu i środków na zajmowanie się Tajwanem i w ogóle Azją. Takie mogą być korzyści, choć trzeba pamiętać, że przysłonięte przez niebezpieczeństwa.
Jakie?
Po pierwsze, to groźba jedności Zachodu: Pekin woli mieć Zachód podzielony, w szczególności pragnie rozerwania więzi atlantyckich, tak by Unia nie stanęła za USA w polityce powstrzymywania Chin. Po drugie, niebezpieczeństwo wybuchu wielkiego konfliktu.
To dla Chin byłoby źle, jakby Rosja z NATO skonfliktowała się „na gorąco”?
Nie lubię używać dużych kwantyfikatorów, ale publicystycznie teraz to uczynię: Chińczycy nie są miłośnikami wojen, idą na nie dopiero wtedy, gdy absolutnie muszą i/lub mają pewność zwycięstwa. W innych okolicznościach raczej preferują środki gospodarcze, dyplomację, intrygi, w ostateczności szarą strefę konfliktu hybrydowego. Bynajmniej nie czynią tego z pacyfizmu czy aksjologii…
A dlaczego?
Bo otwarta wojna kinetyczna to bardzo niebezpieczny środek polityki, którego nie da się łatwo kontrolować. Wojna może eskalować i podpalić cały świat, a dla Chin jest na to o wiele za wcześnie. Na razie wciąż korzystają na obecnym systemie międzynarodowym, więc otwarty konflikt NATO–Rosja jest Chinom bardzo nie w smak.
Nowy Wielki Marsz. Czy już wkrótce będziemy mówić po chińsku?
czytaj także
Wspomniałeś Tajwan. Wyobrażam sobie narrację jakichś „geopolityków”, wedle której Chiny wręcz prowokują Rosję do konfliktu z Zachodem w Ukrainie po to, żeby go czymś zająć, do tego pokazać, że nie potrafi bronić sojuszników – i samemu w tym czasie ruszyć na wyspę…
To brzmi bardzo racjonalnie, odwołuje się do zdrowego rozsądku, ale cały problem z taką analizą polityki międzynarodowej polega na tym, że jest jeszcze mnóstwo zmiennych wewnętrznych i zewnętrznych. A te przeczą scenariuszowi inwazji na Tajwan.
To jakie to zmienne?
Po pierwsze, jesienią 2022 roku będziemy mieli XX zjazd Komunistycznej Partii Chin, na którym Xi ma po raz kolejny zostać gensekiem. Nie zaczyna się wojny tuż przed zjazdem, bo można jej nie wygrać, a to dla kierownictwa bardzo niebezpieczne.
Po drugie – ten argument geopolitycy akurat by podzielili – z powodu pogody najlepszym okresem na inwazję na Tajwan jest kwiecień–maj, ewentualnie październik, bo w pozostałe miesiące monsuny, mgły i prądy w Zatoce Tajwańskiej utrudniają działanie marynarki wojennej. No i do tego geograficznie rzecz biorąc, Tajwan jest łatwy do obrony, a trudny do ataku – nie można go tak po prostu najechać z trzech stron, jak Ukrainę.
Po trzecie Tajwan ma sprawną armię, zaś modernizacja Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej wciąż się nie zakończyła – Chiny jeszcze nie są gotowe na tak wielką inwazję. Po czwarte, wspomniane wyżej chińskie myślenie o wojnie w przełożeniu na Tajwan oznacza, że z punktu widzenia Pekinu dużo lepiej jest tę bogatą wyspę przejąć pokojowo niż podbić i mieć spaloną ziemię. Wreszcie, Ukraina jest krajem peryferyjnym w systemie-świecie, a Tajwan nie.
A co to zmienia?
Tajwan ma półprzewodniki, jest bogaty, a do tego spójrzmy na mapę proamerykańskich państw w regionie. Korea Południowa, Japonia, Tajwan i Filipiny – wyrwanie Tajwanu z tego kręgu daje Chinom wyjście na Pacyfik i głębię strategiczną. Dlatego Amerykanie nie mogą sobie pozwolić na odpuszczenie, a poza tym, gdyby poświęcili Tajwan, to Korea i Japonia, a już na pewno Filipiny zaczną kombinować, że może jednak nie warto stawiać na Amerykę.
I dogadają się z Chińczykami?
Dogadaliby się, gdyby Ameryka nie obroniła Tajwanu. Może więc kiedyś Amerykanie ten Tajwan wystawią do wiatru, ale zrobią to w ostatnim momencie, gdy inaczej się już nie da. Z tych wszystkich powodów dziś ta wyspa jest dużo bezpieczniejsza niż Ukraina. Próba jego przejęcia to kwestia dekady, ale nie wcześniej, co oczywiście nie oznacza, że Chiny nie będą tam prowokować, testując reakcję USA.
**
dr hab. Michał Lubina – pracownik Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ, autor ośmiu książek, w tym naukowego bestsellera Niedźwiedź w cieniu smoka. Rosja–Chiny, jego anglojęzycznego wydania Russia and China. A Political Marriage of Convenience oraz wielu monografii o Birmie.