Świat

Liban po eksplozji: od Szwajcarii Bliskiego Wschodu do bankruta w szponach Hezbollahu

Tragedia w Bejrucie jest zarówno symbolem olbrzymich zaniedbań, jak i słabości całego libańskiego systemu państwowego.

Magazyn numer 12 w bejruckim porcie stanie się symbolem monumentalnej tragedii. Eksplozja w Libanie sprawiła, że część miasta została całkowicie zniszczona. Źródłem wybuchu był portowy magazyn, w którym składowano olbrzymie ilości saletry amonowej. Pełna skala zniszczeń jest jeszcze nieznana. Eksplozja uszkodziła budynki w promieniu wielu kilometrów, doprowadziła do śmierci co najmniej 150 osób, ponad 5 tysięcy zostało rannych, a kilkaset tysięcy straciło dach nad głową (stan na piątek 7.08.2020).

Saletra składowana w magazynie zalegała w nim już od lat. W 2013 roku do portu w Bejrucie przybył rosyjski statek MV Rhosus płynący do Mozambiku. Ze względu na problemy finansowe ładunek utknął w Libanie. Celnicy bezskutecznie starali się skłonić władze portu, by odesłały niebezpieczny ładunek, który składowano przez lata. Premier Hassan Diab nie potwierdził wprost, by to towar z tego właśnie statku eksplodował. Potwierdził jednak, że wybuchł magazyn zawierający 2750 ton saletry, która przechowywana była od lat w nieodpowiednich warunkach, zagrażając tym samym bezpieczeństwu cywili.

Jak zobaczycie, tragedia jest zarówno symbolem olbrzymich zaniedbań, jak i słabości całego libańskiego systemu państwowego.

Tysiąc i jeden problemów Libanu

Libańczycy nie nadużywają słowa „kryzys”. W najnowszej historii ich kraju trudno jest znaleźć moment, w którym cieszyliby się stabilnością i spokojem.

Od 1975 do 1990 roku Liban rozdzierany był krwawą wojną domową, mocno naznaczoną animozjami na tle religijnym i udziałem zagranicznych sił. Po podpisaniu układu z Taif kończącego wojnę kraj nadal targany był problemami.

To, co w Europie uchodziłoby za poważny kryzys, w Libanie traktowane jest jak codzienność. Korupcja, wysokie bezrobocie, skomplikowana struktura religijno-etniczna i rażące zaniedbania powodują, że to państwo bardzo słabe, wręcz „teoretyczne”. Choć dla zachodniego odbiorcy potężna eksplozja magazynu portowego w centrum libańskiej stolicy mogła być wydarzeniem zaskakującym i szokującym, to o zagrożeniu mówiło się od dawna, podobnie jak o tym, że musi nastąpić jakieś wydarzenie, które ujawni głębokie problemy kraju.

Dzisiaj Liban otwarcie przyznaje, że jest w potężnym kryzysie.

Akcja ratunkowa na ulicach Bejrutu. Fot. voanews.com

Szpitale w Bejrucie mają problem z przyjmowaniem kolejnych poszkodowanych. Apelują o to, by osoby z powierzchownymi uszkodzeniami ciała nie zjawiały się w placówkach. Co najmniej 300 tysięcy osób straciło dach nad głową. Pomocną dłoń do Libanu wyciągnęło wiele krajów: od Francji i Wielkiej Brytanii aż po Iran. Ofertę pomocy złożył Libanowi nawet Izrael, formalnie pozostający z krajem cedrów w stanie wojny, ale jego propozycja została przez Libańczyków zignorowana.

W czwartek do Libanu przybył francuski prezydent Emmanuel Macron. Jego wizyta wzbudziła wiele emocji nie tylko u polityków, ale przede wszystkim chyba u obywateli, którzy wyszli na ulice, by zademonstrować przeciwko swoim politykom i poprosić Macrona o pomoc. Podczas konferencji prasowej francuski prezydent zaznaczył, że libańskie władze ponoszą odpowiedzialność za tę tragedię, i nie wykluczył nałożenia sankcji na rządzących, o ile nie wprowadzą głębokich reform systemu.

Macron zasugerował też premierowi Diabowi, by w śledztwie mającym wyjaśnić przyczyny portowej katastrofy udział wzięli międzynarodowi eksperci. Sam dodał, że zorganizuje międzynarodową konferencję z udziałem Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, której celem byłoby zapewnienie pomocy humanitarnej Libańczykom poszkodowanym wskutek wybuchu. Pozyskane środki miałyby być przekazane bezpośrednio ludziom i organizacjom pozarządowym.

Liban pomocy międzynarodowej potrzebuje pilnie, i to nie tylko w kwestii odbudowy stolicy po wybuchu w porcie. Już w 2018 roku libański rząd ubiegał się o pożyczki i granty, między innymi z Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ale do dzisiaj ich nie otrzymał.

Między Partią Boga a Izraelem

Problemy ekonomiczne Libanu to tylko wierzchołek ogromu kłopotów, z którymi boryka się kraj. W efekcie syryjskiej wojny domowej kraj przyjął 1,5 miliona uchodźców, dla których również brakuje środków.

Według Komisji Europejskiej ponad połowa rodzin uchodźców żyje za mniej niż trzy dolary dziennie na osobę, a co drugie dziecko w wieku szkolnym nie ma dostępu do edukacji. Dla uchodźców brakuje też miejsca, co sprawia, że część z nich zmuszona jest do wynajmowania pokojów w obozach zamieszkiwanych przez uchodźców palestyńskich, którzy opuścili tereny dzisiejszego Izraela po wojnie w 1948 roku.

Nad Libanem wisi też widmo katastrofy ekologicznej, które objawia się choćby w górach śmieci składowanych na terenie całego kraju, także w centrach miast. Rybacy od wielu lat ostrzegają, że zamiast ryb wyławiają plastik, a Ministerstwo Rolnictwa wcale nie kwapi się do pomocy.

Pojawiają się cierpkie komentarze, że gdyby nie eksplozja magazynu portowego, to cały świat i tak wkrótce spojrzałby na upadający Liban. W pobliżu jedynego lotniska w kraju znajduje się wysypisko śmieci ściągające hordy ptaków, które mogą stwarzać zagrożenie dla lądujących i startujących samolotów. Mówi się, że tragiczny wypadek to tylko kwestia czasu.

Aneksja Zachodniego Brzegu – co warto wiedzieć?

Libańska gospodarka potrzebuje zewnętrznych inwestycji. Wiele zagranicznych firm unika jednak angażowania się w kraju cedrów. Szkodzi aktywność szyickiego Hezbollahu, związanego mocno z Iranem. Sam fakt, że zasiadająca w libańskim parlamencie Partia Boga uznana została za organizację terrorystyczną przez Stany Zjednoczone czy Wielką Brytanię, wystarcza za czynnik odstraszający dla biznesu. Potencjalnych inwestorów nie zachęca też stałe uderzanie w wojenne bębny i grożenie uzbrojonemu w broń atomową i bronionemu przez Stany Zjednoczone Izraelowi.

Koronawirus ucisza protesty

Kraj, który kiedyś nazywano Szwajcarią Bliskiego Wschodu, jest dzisiaj jednym z najbiedniejszych państw, a niedługo może podzielić los Wenezueli. Korupcja rozciąga się na niemal wszystkie dziedziny życia, na co wskazuje indeks Transparency International, który umieścił Liban na 137. miejscu spośród 180 zbadanych krajów. Według szacunków organizacji aż 41 proc. Libańczyków musiało wręczyć łapówkę urzędnikowi, korzystając z usług publicznych.

Brak zaufania do aparatu państwowego stał się jednym z motywów protestów, które wybuchły w październiku ubiegłego roku. Początkowo demonstrujący sprzeciwiali się pomysłowi rządu Sada al-Haririego, by podatkami obłożyć użytkowników komunikatorów internetowych. Prędko jednak doszło do starć z policją, a demonstrujący domagali się wprowadzenia gruntownych reform w kraju.

Sad al-Hariri ustąpił ze stanowiska, a prezydent na jego miejsce mianował Hassana Diaba. Niewiele to zmieniło, bo protesty straciły na sile, dopiero gdy w Libanie wybuchła na dobre epidemia koronawirusa, a premier ogłosił, że kraj jest zbyt biedny, by pomóc wszystkim chorym. Podjął wówczas decyzję o wprowadzeniu stanu wyjątkowego w nadziei, że ograniczy to liczbę zachorowań.

Niestety to rozwiązanie jeszcze mocniej uderzyło w gospodarkę. W efekcie wartość libańskiego funta spadła o około 80 proc., a ceny żywności i innych towarów pierwszej potrzeby się podwoiły. Życie Libańczyków jest obecnie trudne do zniesienia. Niektóre sklepy zaczynały skarżyć się na utrudniony dostęp do produktów spożywczych. Dzisiaj może to być jeszcze trudniejsze, bo importujący większość swojej żywności Liban pozbawiony został najważniejszego portu, a wraz z nim głównego silosu zbożowego.

W szponach Hezbollahu

Fundamentalistyczny Hezbollah pozostaje głęboko zintegrowany z libańskimi strukturami państwowymi. Dla wielu obserwatorów organizacja ta jest niemal synonimem Libanu, choć to nieprawdziwe i za daleko idące uproszczenie. Pozwala to jednak Hezbollahowi na skuteczne sabotowanie negocjacji rządu z Międzynarodowym Funduszem Walutowym.

Liban jest bankrutem, który potrzebuje pomocy. Kraj nie jest w stanie obsłużyć własnego długu zagranicznego, a jego władze nie potrafią porozumieć się z MFW w kwestii renegocjacji warunków spłat i kolejnych pożyczek. MFW oczekuje w zamian reform takich jak zabranie instytucji celnych władzom partyjnym i objęcie ich kontrolą instytucji regulacyjnych. Hezbollah nie chce nawet o tym słyszeć. Zamiast tego proponuje, by z pomocą Iranu zwrócić się do Chin w nadziei na znalezienie inwestorów w Państwie Środka.

Czy Chiny z Iranem podzielą Zachód?

Nie wydaje się dzisiaj, żeby Liban był bliższy jednemu czy drugiemu rozwiązaniu: ze wszystkimi skutkami znalezienia się czy to w strefie wpływów Chin, czy pod reformistycznym młotem MFW. Wydaje się, że kraj w najbliższym czasie będzie zależny od zagranicznych zbiórek żywności, mostów powietrznych i międzynarodowej pomocy humanitarnej. Dla dumnego narodu, niegdyś Szwajcarii Bliskiego Wschodu, która cieszyła się dość swobodnym stylem życia, to bardzo dotkliwy cios.

**
Jakub Katulski – politolog, orientalista, absolwent Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ. Specjalizuje się w relacjach Izraela z sąsiadami i Europą. Współautor bloga Stosunkowo Bliski Wschód.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Katulski
Jakub Katulski
Politolog, kulturoznawca
Politolog, kulturoznawca, absolwent Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ. Specjalizuje się w relacjach Izraela z sąsiadami i Europą. Autor bloga i podcastu Stosunkowo Bliski Wschód.
Zamknij