Protesty w Izraelu, Białorusi czy Stanach wybuchły już w czasie pandemii, choć swoimi korzeniami sięgają czasów przedpandemicznych. Każdy z tych protestów ma swoją specyfikę, która zasługuje na oddzielną uwagę, wydaje się jednak, że wiele je łączy. Pisze Kaja Puto.
Na początku pandemii COVID-19 mogło się wydawać, że nadchodzą ciężkie czasy dla społeczeństwa obywatelskiego, bo wraz z obostrzeniami w wielu krajach ograniczono prawo do wolności zgromadzeń. Czynność, która do tej pory kojarzyła się z zaprzeczeniem społecznego zaangażowania – siedzenie w domu – stała się w czasach pandemii symbolem solidarności społecznej.
Jednak powodów do protestowania nie brakuje: banałem stało się już stwierdzenie, że pandemia COVID-19 tylko zaostrzyła problemy, z którymi świat i pojedyncze państwa czy regiony mierzyły się już wcześniej. W dodatku władze – np. Izraela, Polski czy ostatnio Gruzji – wykorzystują sytuację, by bagatelizować postulaty wznoszone na ulicach i redukować demonstrantów do osób świadomie zagrażających zdrowiu publicznemu. Mimo to – a może właśnie dlatego – protesty w pandemicznym 2020 wybuchają i trwają zaskakująco długo. Przyjrzyjmy się Izraelowi, Białorusi i amerykańskiemu Black Lives Matter.
Protesty w koronie
Wygląda na to, że ubiegłoroczne ogłaszanie 2019 „rokiem protestów” możemy puścić w niepamięć, bo w tym roku jest równie intensywnie – i nie chodzi wyłącznie o międzynarodówkę koronanegacjonistów. Niektóre demonstracje – jak w Chile, Hongkongu czy Iraku – ciągną się od zeszłego roku do dziś, inne – jak we wspomnianym Izraelu, Białorusi czy Stanach – wybuchły już w czasie pandemii, choć swoimi korzeniami sięgają czasów przedpandemicznych.
Izrael od lipca żąda ustąpienia premiera Benjamina Netanjahu oskarżonego o korupcję, defraudację oraz nadużycie zaufania. Białoruś od sierpnia domaga się przeprowadzenia transparentnych wyborów prezydenckich. Z kolei Black Lives Matter, ruch walczący z przemocą wobec czarnych, powstał w 2013 roku, ale tegoroczna mobilizacja (w Stanach i nie tylko), która rozpoczęła się w maju po tym, jak policjant zamordował na ulicy George’a Floyda, osiągnęła niespotykaną dotąd skalę.
czytaj także
– Na szczęście nie sprawdziły się nasze lęki, że pandemia unicestwi społeczeństwo obywatelskie – mówi Marek Beylin, dziennikarz „Gazety Wyborczej” i autor książki Rewolucje i kontrrewolucje. Lewice, demokracja, klimat, która ukaże się w przyszłym roku nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. – Ludzie na całym świecie wychodzą na ulicę, choć można by się zastanawiać, czy gdyby nie pandemia, nie wyszłoby ich znacznie więcej.
Nie wiemy na pewno, czy protesty przyczyniają się do transmisji wirusa: z większości amerykańskich badań po BLM wynika, że raczej w niewielkim stopniu, ale też trudno stwierdzić, bo było lato, a jednocześnie dopiero zaczęto odmrażanie gospodarki po pierwszej fali. Jedno jest już jednak pewne: od transmisji wirusa chronią maseczki, dlatego koronanegacjonistyczne protesty stanowią zdecydowanie większe zagrożenie dla zdrowia publicznego niż te, na których większość uczestników stosuje się do zaleceń epidemiologów.
– Na protestach BLM pilnowaliśmy kwestii maseczek i dystansu społecznego, chociaż oczywiście to ostatnie bywa trudne, szczególnie podczas spotkania z nacierającą policją – przyznaje Kaguya Sarraqa, organizatorka i uczestniczka protestów w Appleton i Waupaca w stanie Wisconsin.
Tak czy inaczej od protestowania na ulicy z pewnością powstrzymała się jakaś część osób z grupy ryzyka czy też z takimi zamieszkująca.
Być może jednak to właśnie COVID-19 pomógł frekwencji – z pewnością dla jakiejś części uczestników protesty to uzasadniona możliwość doznania dawno zapomnianego poczucia wspólnoty, ale i po prostu zabawy, które na co dzień podlegają restrykcji. Tak widzi to Tomer Slutzky, izraelski dokumentalista zaangażowany w protesty przeciwko Netanjahu. – Filharmonicy czy DJ-e grają na protestach, bo nie mogą grać w filharmonii ani w klubie. Atmosfera na protestach w Jerozolimie przypomina niekiedy festiwal muzyczny.
Do zmęczenia izolacją dochodzi frustracja spowodowana globalnym wzrostem bezrobocia (zwłaszcza wśród młodych) i niepewnością pandemicznej oraz popandemicznej przyszłości. Na to mamy już trochę danych, choćby badania Maneesh Arory, z których wynika, że miała ona wpływ na bezprecedensową skalę Black Lives Matter.
Tomer Slutzky opowiada z kolei, że izraelskie protesty przybrały na sile wraz z drugą falą koronawirusa. – Wcześniej rząd zapewniał, że dzięki wczesnemu lockdownowi udało się pandemię pokonać, i − podobnie jak w Polsce − nie zrobiono nic, by przygotować się na drugą falę. Kiedy po otwarciu szkół zaczęła rosnąć liczba zakażeń, Netanjahu próbował obwinić za wszystko protestujących i zakazać demonstracji, co tylko wzmogło mobilizację.
czytaj także
Podczas gdy w Izraelu do antyrządowych protestów podczepiają się również koronanegacjoniści (czy np. ortodoksyjni żydzi obrażeni na Bibiego za to, że nie puścił ich na Rosz ha-Szanę w ukraińskim Humaniu), w Białorusi jednym z zapalników były nie koronawirusowe restrykcje, ale ich brak. Prezydent Aleksander Łukaszenka wiosną zapewniał obywateli, że wirusa można pokonać wódką, sauną i ciężką pracą, a później dowodził, że ofiary pandemii są same sobie winne, bo były np. otyłe.
– W Białorusi z koronawirusem społeczeństwo walczy samo: podobnie jak w innych krajach, ludzie zaczęli sobie pomagać – mówi Wiera, mińska aktywistka. – Nasi lekarze są zastraszani, gdy mówią prawdę na temat ofiar reżimu, ale też wirusowych statystyk.
Co łączy tegoroczne protesty?
Choć protesty w Stanach, Izraelu i Białorusi mają różne przyczyny, cele i polityczno-społeczne tło, można w nich zauważyć pewne podobieństwa – co wynika zapewne nie tylko z ich koronaokoliczności, ale także podobnego charakteru problemów, z jakimi styka się młode pokolenie. Warto zwrócić na nie uwagę, dokonując wstępnych podsumowań ery COVID-19.
Po pierwsze jest to rozkwit alternatywnych form protestów. – Protesty przeciwko Bibiemu stały się platformą ekspresji wszelakiej maści kreatywnej energii – opowiada Tomer Slutzky. – Latem mieliśmy protesty polegające na wspólnej medytacji, filharmonicy grali Beethovena, aktorzy odgrywali skecze i spektakle. Ogromną rolę odgrywa też scena klubowa. Z kolei w listopadzie przed rezydencją premiera w Jerozolimie powstała instalacja przedstawiająca konia trojańskiego.
ההפגנה השבועית בבלפור.
אחרי צעדה קצרה מהבית ברחוב הפורצים, אלפי המפגינים הגיעו למעון ראש הממשלה pic.twitter.com/I1AlNg3QKn— אהרן רבינוביץ (@AronRabino1) November 14, 2020
W Stanach z kolei w mediach społecznościowych viralowały demonstracje w formach innych niż piesze: rowerowe, konne, na deskach surfingowych, paddle boardach, deskorolkach czy samochodach. – Szczególnie kiedy statystyki koronawirusowe szły do góry, w różnych regionach protestowano w karawanach samochodów – opowiada Kaguya Sarraqa.
Podczas gdy w Izraelu i Stanach kreatywność protestujących pobudziły głównie koronawirusowe restrykcje, w Białorusi różnorodność form protestów, o której pisała na łamach Krytyki Politycznej Julia Aleksiejewa (wymieniając m.in. fleszmoby, sąsiedzkie happeningi czy prasę podziemną), miała nieco inne przyczyny. – Nie każdy chce wziąć udział w marszu, ale chętnie wyrazi swoją solidarność na sąsiedzkiej herbatce czy koncercie – mówi Wiera. – Służby wiedzą, jak rozgromić marsz, ale z lokalnymi wydarzeniami idzie im dużo gorzej, co pokazują statystyki zatrzymań.
Tegoroczne protesty cechuje nie tylko różnorodność, ale i lokalność oraz decentralizacja. Internet zrewolucjonizował komunikację między aktywistami już w czasach #Occupy i Arabskiej Wiosny, a obecnie wyraźnie wpływa na upolitycznienie „eskapistycznych” dotąd platform, jak Instagram czy TikTok, oraz rozlewanie się protestów poza duże ośrodki miejskie. Zarówno w USA, Izraelu, jak i Białorusi jest to zjawisko bezprecedensowe.
– Dzięki komunikacji w sieci możemy uczyć się nawzajem protestowania, ale też na bieżąco informować o wydarzeniach w całym kraju – mówi Kaguya Sarraqa. Wiera z kolei podkreśla, że dla niej jako aktywistki bardzo ważne jest również online advocacy – informowanie zagranicy o sytuacji w kraju. Z kolei Tomer wspomina, że gdy w Izraelu wprowadzono zakaz przemieszczania się ponad kilometr od domu (i zakaz zgromadzeń, który po trzech tygodniach uchylono), protestowano „na każdym rogu” – w całym kraju łącznie odnotowano ponad 1300 minidemonstracji.
ההגבלות אמנם מגבילות, וזו בפני עצמה סיבה למחאה כי מי אוהבת הגבלות?אבל – הפתעה – הן גם מאפשרות. הן מאפשרות מחאה עמוקה יותר, במרחב מקומי, קרוב לבית, להרבה בתים. להכניס את החלומות והרצונות האמיתיים שלנו הביתה – זה מהלך חשוב. כי הם הופכים ליותר ויותר ספציפיים.כנראה שהשינוי שמבקשים ברמלה או באשקלון לא יראה אותו דבר .. וזה טוב!כי גם אנחנו מאוד שונים. ואנחנו רוצות לחגוג את זה.הגבלות מכתיבות לנו מה אנחנו לא יכולים, זה נכון.אבל הן גם יוצרות אפשרויות לנסות להגדיר מה כן.ואנחנו רוצות לדבר על הכן. The restrictions do limit us, and that in itself is a reason for protest, who enjoys boundaries?But – surprise – they,These same restrictions also create new possibilities.They inspire a deeper protest, domestic, close to home, to many homes.Letting our will and dreams into our homes – is an important step.Because they become specific that way. The change people seek in Ramla or Ashkelon, is likely different. And that’s a good thing!Because we, also, are all so different. And we want to celebrate that diversity.The restrictions dictate what we can not do, that’s true.However, they also enable us to try and define what we can do.And we want to talk about what we can do.
Posted by Gaya & Maya on Thursday, October 29, 2020
Z decentralizacją i oddolnym charakterem lokalnych protestów łączy się brak wyraźnych liderów. BLM i Izrael nie mają ich programowo („Nie ma liderów. Są tylko ludzie, którzy potrafią inspirować innych” – mówi mi Kaguya Sarraqa), Białoruś również protestuje – wbrew sugestiom propagandy doszukującej się zagranicznych wpływów – oddolnie. Na początku Białorusinów nadzieją napawała kandydatka i prawdopodobna zwyciężczyni wyborów prezydenckich Swiatłana Cichanouska, ale protesty nie ustały również wtedy, gdy została zmuszona do opuszczenia kraju. – Rada Koordynacyjna reprezentuje białoruskie społeczeństwo tylko w niektórych aspektach, a siłą protestów są obywatele – mówi Wiera.
Tegoroczne protesty łączy również progresywny – częściowo pokoleniowy – sznyt połączony ze zmęczeniem niewydolnością systemów politycznych, w tym liberalnej demokracji. Oczywiście w najmniejszym stopniu dotyczy to Białorusi – który to reżim z liberalną demokracją i jej wadami nie ma wiele wspólnego, a protesty mają charakter m.in. narodotwórczy – jednak i tam możemy dostrzec społeczną czy pokoleniową zmianę w zakresie wartości, której symbolem stało się – jeszcze przed wyborami – kobiece trio rzucające rękawicę archaicznemu, dziaderskiemu reżimowi, a po nich – kobiece marsze, podczas których Białorusinki regularnie udowadniają, że Łukaszenka nie ma racji, twierdząc, że polityka to nie temat dla nich.
– Oczywiście sytuacja nie stała się nagle różowa: jako feministka muszę przyznać, że uczestniczące w marszach kobiety bywają pouczane przez mężczyzn, a widok kobiet w bieli wychodzących naprzeciw służbom jest tyleż efektowny dla zachodnich mediów, co różny od antypatriarchalnego charakteru polskich protestów – komentuje Wiera. – Tak czy inaczej w białoruskim społeczeństwie zaszły zmiany, a najmłodsze pokolenie doświadczyło swojej politycznej inicjacji.
Z kolei BLM, choć skupia się na dyskryminacji czarnych, podnosi też inne, powiązane z tym tematy składające się na katastrofę społeczną, do której doprowadziła neoliberalna polityka USA. Wśród postulatów protestujących pojawiają się m.in. podniesienie płacy minimalnej, ochrona związków zawodowych czy rozszerzenie dostępu do opieki zdrowotnej, jak również koniec dyskryminacji wszelkich mniejszości. – Chcemy zwiększyć świadomość społeczną dotyczącą problemów głęboko zakorzenionych w naturze systemu, w którym żyjemy: rasizmu, ale również seksizmu, ksenofobii czy klasizmu – mówi Kaguya Sarraqa.
Izraelskie protesty – choć inkluzywne dla wszystkich, którzy mają coś do Bibiego – również idą w tym kierunku. – Dołączyć mogą do nas wszyscy, którzy nie są agresywni wobec kobiet, osób LGBT+ czy Arabów – wyjaśnia Tomer Slutzky. – Jednak wśród protestujących wyraźnie dominuje młode pokolenie: millenialsi i zety, którzy wcześniej preferowali polityczny eskapizm i nie wierzyli, że mogą mieć na coś wpływ.
Tomer żartuje, że dotychczas młodzi Izraelczycy uciekali od polityki, paląc ogromne ilości trawy. I dodaje, że wcześniej przeciwko Bibiemu protestowali centryści starszego pokolenia. – Oni próbują być trochę lewicowi, a trochę prawicowi: to postawa, która pozwala dyktaturom rosnąć. Dziś na protestach wznoszone są postulaty feministyczne, LGBT+, klimatyczne, a ulice pełne są ludzi, których wcześniej łatwiej było spotkać w klubie niż na demonstracji. Analogicznie do Black Lives Matter domagamy się też sprawiedliwości dla Salomona Taki czy Ijada Halaka (Etiopczyka i Palestyńczyka, którzy zginęli niedawno z rąk izraelskiej policji – przyp. red.).
Tomer uważa, że izraelskie, ale i amerykańskie czy polskie protesty pokazują, że prawicowi populiści wbrew buńczucznym zapewnieniom nie odpowiedzieli na wady globalizacji czy liberalnej demokracji. – Bibi, Trump czy Kaczyński widzą świat jako pojedynek narodów, ale nie rozumieją, że dziś – a korona tylko to wzmocniła – problemy, z którymi się zmagamy, mają charakter globalny. To pandemia, migracje, zmiany klimatu, nierówności społeczne. Młodzi na całym świecie ani nie chcą powrotu do starych niedoskonałych demokracji, ani ugrzęźnięcia w nacjonalistycznych ramach.
Podobnie tegoroczne protesty widzi Marek Beylin. – Niezależnie od pandemii ruchy te dzielą przekonanie, że system nie działa. Dlatego wszystkie nabierają szerszej formuły. Od rasizmu czy aborcji dochodzimy do nierówności i dyskryminacji. Młodzi mają świadomość, że potrzebne są zmiany nie konkretne i punktowe, lecz zasadnicze, że nasze systemy – czy jest to autorytarna Białoruś, półautorytarna Polska, czy demokratyczne jeszcze Stany – nie działają, bo nie odpowiadają na globalne problemy.
Z kolei Elżbieta Korolczuk, socjolożka specjalizująca się w badaniu ruchów społecznych, nie czuje się przekonana tymi porównaniami. – COVID-19 z pewnością zaostrza poczucie niepewności i brak zaufania do władz tam, gdzie władze sobie nie radzą z pandemią, wpływa na charakter protestów – na ich rozproszenie, na powstanie oddolnych inicjatyw – i częściowo na ich skalę. Jednak moim zdaniem za wcześnie na wnioski z covidowych protestów: w zależności od kontekstu ich efekty mogą być bardzo różne.
Lekcje dla strajkujących kobiet?
Śledząc relacje z tegorocznych protestów na świecie, nie sposób opędzić się od skojarzeń z naszymi strajkami kobiet. Korolczuk ma przy tym oczywiście rację: badając ruchy społeczne, nie ma sensu wrzucać całego świata do jednego worka z „wolność, równość i braterstwo”, jak mają w zwyczaju europocentryczni eksperci. W tym roku protestowała też chociażby Bułgaria, Mali i rosyjski Chabarowsk; każdy z tych protestów ma swoją specyfikę, która zasługuje na oddzielną uwagę.
czytaj także
Jednak protestując we własnym kraju, warto przyglądać się innym: dla formalnych inspiracji – tak potrzebnych na epidemiczne czasy – ale i w celu poszukiwania możliwości globalnych sojuszy na rzecz globalnych wyzwań.
W 2019 roku siły nabrał globalny ruch klimatyczny, jednak dziś pandemia skierowała naszą uwagę na czubki własnych nosów, a media zaostrzyły swój prowincjonalistyczny kurs.
Tomer Slutzky przyznaje, że dla młodych Izraelczyków ogromną inspiracją był Hongkong: szczególnie jeśli chodzi o strategie ucieczki od policji czy protestów rowerowych. – Śledziliśmy też bliskie nam protesty Black Lives Matter, a także niezwykle kreatywną Białoruś. Z kolei Kaguya Sarraqa zauważa, że o wyjątkowości tegorocznego BLM świadczy fakt, że protesty z USA rozlały się na cały świat. – Problemy, z którymi walczymy, nie są typowo amerykańskie. Są światowe.
Wiera mówi z kolei, że białoruska sytuacja polityczna jest dość specyficzna, więc nie ma sensu jej porównywać np. z Kirgistanem czy Ukrainą, co robią czasem – zwłaszcza zachodni – eksperci. – Ale jeśli chodzi o formy protestu, np. blokady dróg, czerpiemy inspiracje ze świata.
Marek Beylin zauważa jednak, że sprawczość oddolnych protestów pozbawionych liderów czy politycznej reprezentacji jest ograniczona. – W pandemii instytucjonalizowanie protestu wydaje mi się szalenie trudne, bo powołanie reprezentacji wymaga bezpośredniego porozumienia, temperatury rozmowy, współodczuwania. Wydaje mi się, że to może częściowo tłumaczyć też spory o Radę Konsultacyjną przy OSK.
Argumentem za tezą Beylina jest chociażby fakt, że po niemal dekadzie od protestów #Occupy niewiele się w Stanach zmieniło – można cieszyć się co najwyżej z dziewiątki progresywnych posłów w Kongresie. Ale moi rozmówcy stoją na stanowisku, że równie ważne – a może nawet ważniejsze – jest uruchamianie społecznych emocji czy przesuwanie dyskursu.
Nie tylko Ocasio-Cortez. W Kongresie przybyło młodych demokratów
czytaj także
– To, co działa na protestach, niekoniecznie działa w polityce – zastrzega Tomer Slutzky. – Protesty opierają się raczej na sojuszach niż konfliktach. Każdy może przyjść ze swoim transparentem, nic nie jest ustalone raz na zawsze – oto co podtrzymuje bojowe nastroje.
– Oprócz konkretnych zmian w prawie bardzo ważne jest, że ludzie wiedzą, co jest nie tak – to kluczowy krok w walce o sprawiedliwość – ocenia Kaguya Sarraqa. – Wiedzą i będą walczyć, w ten sposób tworzy się zmianę.
Z kolei Wiera zauważa, że choć główny postulat protestów – ustąpienie Łukaszenki – nie został spełniony, już wstrząśnięcie 26-letnim reżimem jest ogromnym osiągnięciem. Oraz przebudzenie społeczeństwa, które okazało sobie „miłość, poświęcenie i wsparcie”.
– Po kilku miesiącach pandemii okazało się, że sieć jako instrument społecznego oporu jest zawodna, że nie jest w stanie zastąpić żywego, obecnego społeczeństwa – podsumowuje Marek Beylin. – Że ludzi na ulicach nic nie zastąpi.
Z drugiej strony przeniesienie jeszcze większej niż do tej pory części naszego życia do sieci uruchamia nowe możliwości strajkowania zdalnego. – Protesty w Stanach obecnie osłabły, bo zagrożenie epidemiczne jest znów bardzo wysokie – mówi Kaguya Sarraqa. –Powstały za to nowe formy cyberstrajków czy zdalnych blokad, możemy np. nie wydawać pieniędzy przez cały dzień. Takie aktywności pokazują: nigdzie się nie wybieramy, a na ulice jeszcze wrócimy.