Świat

Rewolucja już się wydarzyła

Fot. TUT.By/facebook.com

Muzyczne fleszmoby filharmoników, sąsiedzka współpraca, prasa podziemna czy wsparcie dla funkcjonariuszy służb mundurowych odchodzących ze służby. O kreatywnych formach pokojowego protestu i imponującej samoorganizacji Białorusinów i Białorusinek pisze Julia Aleksiejewa.

Minął już ponad miesiąc od wybuchu protestów przeciwko fałszerstwom wyborczym w Białorusi. Jako obywatelka tego kraju mogę stwierdzić, że dla mnie rewolucja się już wydarzyła. Zobaczyłam, jak obudziły się ludzka solidarność i zaangażowanie, których mi zawsze w moim kraju brakowało.

To wszystko zaczęło się już w marcu, kiedy kraj dotknęła pandemia COVID-19. Podczas gdy świat udał się na kwarantannę, Białoruś postąpiła inaczej. Prezydent Aleksander Łukaszenka nie widział w koronawirusie problemu, dlatego obywatele zaczęli organizować się sami. Pojawiła się inicjatywa ByCovid-19, która zbierała fundusze, a także kupowała, produkowała i dostarczała do szpitali środki ochrony osobistej.

Kiedy zaczęły się protesty, fala solidarności nie opadała. Po każdym głośnym zatrzymaniu obywatele tworzyli w swoich miastach ludzkie łańcuchy solidarności. Pojawiło się też mnóstwo innych pokojowych form protestu. Jak głosi internetowy dowcip, tylko w Białorusi podczas protestów szyby wybija milicja, nie protestujący. Już na początku w sieci pojawiły się filmiki pokazujące, jak Białorusini podczas protestów zdejmują buty przed wejściem na ławkę albo sprzątają po sobie butelki. To był dopiero początek.

Inspiracja do działania

Pierwsza pokojowa akcja zorganizowana została 12 sierpnia, po trzech dniach brutalnego tłamszenia przez milicję i OMON protestów powyborczych. Na ulice Mińska wyszły ubrane na biało kobiety, które trzymały w rękach kwiaty, chcąc pokazać, że pragną zmian bez przemocy. To zainspirowało pozostałych. Strajk ogłosili robotnicy z największych przedsiębiorstw państwowych, artyści, nauczyciele, naukowcy, programiści, lekarze i przedstawiciele wielu innych zawodów. 1 września do protestów dołączyli jeszcze studenci.

Akcje przeprowadzane przez muzyków były wyjątkowo inspirujące. Po kilku dniach szoku wywołanego przemocą wykonanie utworu Mahutny Boża na schodkach budynku Białoruskiej Filharmonii Państwowej nikogo nie pozostawiło obojętnym. „Skradziono nasze głosy” – napisali na plakatach uczestnicy akcji.

Jednym z organizatorów tej akcji był Alaksandr. Razem z żoną, obserwatorką na wyborach, byli świadkami pierwszych dni protestów, których epicentrum znalazło się tuż pod ich blokiem. W tym czasie mieli urlop, ale 12 sierpnia poszli do pracy, by namówić kolegów do reakcji.

– Chcieliśmy walczyć, ale nie wiedzieliśmy jak, bo ulica to z góry przegrana walka – opowiada Alaksandr. – Nikt z nas nie jest żołnierzem. Najlepsza walka to taka, w której jesteśmy dobrzy. Stolarz jest dobry w stolarstwie, muzyk jest dobry w muzyce.

Wraz z żoną narysowali dwa plakaty z napisem: „Kto jest za strajkiem, niech wpada do nas o 13” i stanęli przy wejściu do budynku. Na spotkanie przyszło około 100 osób. Postanowili zrobić akcję solidarności na schodkach przed filharmonią. Wychodzili na nie codziennie.

Z teatru został tylko budynek

czytaj także

Z teatru został tylko budynek

Julia Aleksiejewa

Po tygodniu do budynku zaczęli przychodzić tajniacy z kamerą. Skończyło się tym, że cztery osoby dostały wezwanie na milicję. – Nie zostali o nic oskarżeni, ale za ich pośrednictwem otrzymaliśmy groźbę: jeśli nie przestaniemy, źle się to dla nas skończy – opowiada Alaksandr. – Dyrektor nas wspierał, ale ma rosyjskie obywatelstwo, więc w każdym momencie może zostać deportowany. Starał się nas chronić przed służbami. Spora część pracowników filharmonii podpisała list otwarty o sytuacji w kraju, że jesteśmy gotowi wstrzymać koncerty. Potem zdarzyła się historia z teatrem im. Janka Kupały.

Muzycy wiedzą, że brak działania oznacza milczącą zgodę dla działań władz. Dlatego wybrali partyzancką metodę, by spontanicznie zbierać się w różnych miejscach – takich jak centra handlowe czy dworzec – i odśpiewywać piosenki. – Mahutny Boża pobudza uczucia patriotyczne – wyjaśnia Alaksandr. – A do tego jest modlitwą. Prosimy o błogosławieństwo i życzymy sobie zwycięstwa. Bo jaki będzie koniec – to zależy od każdego z nas.

Alaksandr widzi w tych akcjach wielki sens. Twierdzi, że efekt jest większy, niż zakładał. Protestujący muzycy komunikują się przez Telegram. Do grupy dołączają również amatorzy, którzy chcą działać. – Jako ludzie sztuki rozumiemy historyczną rolę swoich działań – wyjaśnia. – W ciężkich czasach sztuka zawsze była wsparciem. Dajemy ludziom znak, że nie wolno się poddawać, że nie możemy zapomnieć o tym, co się stało. Podczas wojen muzycy wychodzili na front, jeździli do żołnierzy.

Muzyk zapewnia, że protesty nie skończą się również wtedy, kiedy zacznie się sezon w filharmonii. Jego zdaniem morale protestujących wciąż się podnosi. – Błędem wielu ludzi jest myślenie, że wszystko się zmieni w jeden dzień. W pewnym momencie władza wszystko straci, bo ludzie uświadomili sobie, że w Białorusi nie wszyscy są równi wobec prawa.

Działamy lokalnie

Novum tegorocznych protestów jest powstanie lokalnych czatów. Ludzie zaczęli organizować się na swoich osiedlach. W tym celu powstała specjalna mapa dze.chat, na której można znaleźć grupę ze swojego podwórka czy dzielnicy.

Osiedlowa współpraca pozwoliła też na skuteczną walkę ze służbami komunalnymi o napisy na chodnikach i ścianach. Pierwszym przykładem jest napis „Nie zapomnimy”, który został wykonany w miejscu, gdzie zabito Alaksandra Tarajkowskiego [34-letni mężczyzna był pierwszą znaną ofiarą śmiertelną sierpniowych protestów – red.]. Mieszkańcy codziennie przynoszą tam kwiaty, aby zadbać o pamięć ofiary.

Inny przykład – podwórko przy mińskiej ulicy Czarwiakowa, które mieszkańcy nazwali „placem Przemian”, od Pieriemien, słynnej piosenki Wiktora Coja z czasów pierestrojki. Na podwórku widnieje mural przedstawiający dwóch DJ-ów, którzy na jednym z prołukaszenkowskich wieców puścili utwór Coja, za co zostali aresztowani. Białorusini zebrali dla nich 30 tys. dolarów, które DJ-e po wyjściu na wolność przeznaczyli na rzecz osób represjonowanych. Po każdej próbie zamalowania muralu mieszkańcy tworzą go od nowa.

Kulminacją osiedlowych działań były urodziny Swiatłany Cichanouskiej 11 września. Ludzie wyszli na swoje podwórka, częstowali się ciastkami i herbatą, śpiewali piosenki. Organizowano też spektakle uliczne i koncerty. Fasady bloków ozdobiono wstążkami, symbolami narodowymi, stworzonymi na tę okazję osiedlowymi flagami itd.

Tego rodzaju lokalne wyrazy sprzeciwu wobec władz można tłumaczyć tym, że w prawie każdej dzielnicy zdarzały się brutalne zatrzymania przez milicję. Nigdy nie wiesz, kiedy przyjdzie ci skorzystać z sąsiedzkiej pomocy. Tak samo jest i na moim osiedlu. Moi sąsiedzi organizują wspólne niedzielne marsze, ostrzegają się przed radiowozami i przygotowują podziemną prasę.

Po co w XXI wieku podziemna prasa? Do łask wrócił ostatnio samizdat, jak w ZSRR nazywano wydawnictwa drugiego obiegu. Gazetki przygotowywane przez amatorów adresowane są do odbiorców w starszym wieku, którzy nie korzystają z internetu, przez co praktycznie nie docierają do nich informacje inne niż państwowa propaganda.

Andriej został redaktorem jednej z takich gazet. Opowiadał mi, że jego głównym celem jest zrobienie pisma, które formalnie będzie przypominać oficjalną prasę. Publikowane w nim teksty nie prezentują ostrych opinii, starają się podawać informacje w możliwie neutralny sposób. Różnica polega na tym, że tych informacji próżno szukać w mediach państwowych.

– W kraju działa ogromna maszyna propagandy – mówi Andriej. – Nie wszyscy są tu biegli w wyszukiwaniu informacji, nie mówiąc już o posiadaniu smartfonów. Tacy ludzie czerpią informacje z telewizji państwowej, która jest bezpłatna, albo z prasy, której prenumeratę narzucają zakłady pracy.

Pierwszy numer wydano w nakładzie 2 tysięcy egzemplarzy, następne będą miały 4 tysiące. Gazeta, którą przygotowuje Andriej, wychodzi dwa razy w tygodniu. Dociera do odbiorców za pośrednictwem kuriera, który wkłada ją do skrzynek pocztowych. Dla przykładu Andriej podaje, że w jego mieście powiatowym gazetki docierają pod ponad 300 adresów. Niektórzy ludzie sami pobierają pliki z gazetą z dzielnicowych grup w mediach społecznościowych i drukują dla swoich krewnych.

Czy milicja jest z ludem?

Białorusini wychodzą protestować codziennie. W każdą niedzielę w Mińsku zbierają się marsze, w których bierze udział ponad 200 tysięcy ludzi. Każdy jest na swój sposób oryginalny. Każda kolejna demonstracja udowadnia, że Białorusini mogą przejść naprawdę długie trasy i nie boją się podejść bliżej do rezydencji łukaszenkowskich urzędników. Tego rodzaju marsze przeważnie kończą się masowymi zatrzymaniami. Oddziały milicji w cywilu nie przestają napadać na protestujących. 6 września protestujący uciekali przed nimi tak szybko, że wpadli prosto do miejskiej rzeki. Ratownicy zabrali ich na drugi brzeg, za co zostali aresztowani.

Tego samego dnia OMON dopadł protestujących w kawiarni O’Petit. Właściciele lokalu zamknęli przed służbami drzwi, ale funkcjonariusze w cywilu wybili je pałkami i zabrali kilka osób ze środka. Solidarność to jednak silniejsza broń. Przez kilka kolejnych dni do kawiarni ustawiały się kilkudziesięciometrowe kolejki. Moja koleżanka napisała na Instagramie: „Mój ojciec zaprasza mnie na kawę dwa razy w roku – i to jest jeden z nich”.

Nie wszyscy funkcjonariusze służb mundurowych zgadzają się z rozkazami swoich dowódców. W internecie można znaleźć wiele zdjęć legitymacji funkcjonariuszy, którzy ogłosili, że zwalniają się z pracy. W odpowiedzi na te akty odwagi powstała inicjatywa Protect Belarus. Do programu mogą zgłosić się funkcjonariusze służb mundurowych, którzy zdecydowali się odejść od pracy. Po miesiącu działań członkowie inicjatywy twierdzą, że obecnie pracują nad 594 zgłoszeniami do programu zmiany kwalifikacji. Inna organizacja, BySOL, podaje, że od początku inicjatywy po pomoc wolontariuszy zwróciło się ponad 1000 osób.

– Zwracają się do nas strażacy, żołnierze, prokuratorzy, milicjanci, był nawet podpułkownik. Obecnie 108 osób przeszło pierwszy etap weryfikacji – powiedział założyciel fundacji BySol Jarasłau Lichaczeuski w wywiadzie dla telewizji Biełsat.

Tusk: Jeśli będzie trzeba, Putin zaakceptuje scenariusz częściowej kontroli nad Białorusią bez Łukaszenki i z opozycją u władzy

Inna inicjatywa, Uczciwi ludzie, powstała w celu obywatelskiego przeliczania głosów w wyborach. Po protestach Uczciwi ludzie przekwalifikowali się na biuro pomocy dla tych, którzy stracili lub zostawili pracę z powodów politycznych. W drugim przypadku chodzi najczęściej o byłych funkcjonariuszy milicji.

– Nie uwierzysz, ile jest takich osób. Od miesiąca ich cały czas przebywa. Po prostu nie wszyscy chcą mówić o tym głośno – mówi mi działająca w Uczciwych ludziach znajoma, która woli pozostać anonimowa. Jako specjalistka od HR-u, stara się znaleźć pracę osobom, które przepracowały na służbie w milicji nawet 30 lat. Nie jest to łatwe. Młodzi przechodzą głównie do IT.

Pytani o powody swojej decyzji byli funkcjonariusze odpowiadają często, że nie chcą wykonywać przestępczych rozkazów. Porzucenie służby nie jest łatwe również dlatego, że przełożeni nie chcą przyjmować składanych zwolnień. – Historie byłych milicjantów są różne, ale widać pewną tendencję – wyjaśnia moja znajoma. – Najważniejsze jest to, że MSW trzęsie się w posadach. Wiele pracowników służb jest przeciwko łamaniu prawa, ale sami są niewolnikami systemu. Na szczęście mogą liczyć na solidarność Białorusinów i inicjatywy takie jak nasza. Dzięki temu milicjanci porzucają służbę w całym kraju. Chociaż są oczywiście tacy, którzy z pełnym przekonaniem stoją za Łukaszenką.

Kolejna strategia walki to demaskacja funkcjonariuszy służb siłowych w sieciach społecznościowych. Na Telegramie zaczęły powstawać grupy, na których publikuje się profile pracowników MSW rozpoznawanych na protestach. W efekcie działań hakerów czy cyberpartyzantów, jak sami się określają, do sieci wyciekają też dane osobiste takich osób.

– Najlepsza strategia to wywieranie nacisku nie na samego Łukaszenkę, tylko na tych, których on karmi – sądzi działaczka Uczciwych ludzi. – Trudno powiedzieć, co będzie dalej, ale coraz częściej myślę, że większość zmieni „żywiciela”.

Trasa pamięci

Dużo rozmawiam z moimi współobywatelami. Wielu z nich twierdzi, że pewne zmiany w społeczeństwie już się wydarzyły, nawet jeśli do zwycięstwa jest jeszcze daleko. Na razie widzę dwa możliwe scenariusze: w gorszym służby mundurowe staną się jeszcze bardziej brutalne, w lepszym – cały kraj zacznie strajkować.

Dla mnie osobiście to rosnące wciąż zaangażowanie Białorusinów jest już ogromnym osiągnięciem. Przestaję wątpić, czy moi rodacy dadzą radę, bo wydaje się, że od rewolucji nie ma już odwrotu. Patrząc na to, jak podnoszą flagi w najmniej oczekiwanych miejscach, jak kroczą w marszach ze swoich dzielnic do centrów miast, jak strajkujący otrzymują plecaki szkolne od wolontariuszy dla swoich dzieci i przekazują je dla chorych onkologicznie, jak służby opieki zabierają dziecko aktywistce, a potem 300 osób przychodzi pod budynek, by w końcu chłopak wrócił do domu z rodzicami, mogę stwierdzić, że rewolucja już się wydarzyła.

Kiedy przyjadę do domu, udam się na wycieczkę po Mińsku. Zacznę od placu Przemian, po drodze wpadnę na kawę do O’Petit i skończę przy pomniku Alaksandra Tarajkouskiego przy stacji metra Puszkinskaja. Dla turystów w przyszłości na pewno powstanie taka trasa: poświęcona pamięci walki o wolność w Białorusi.

**

Julia Aleksiejewa – reporterka i dokumentalistka.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij