Świat

Chile odrzuciło projekt konstytucji antykobiecej i konserwatywnej. Jak do tego doszło? [wyjaśniamy]

W grudniową niedzielę Chile po raz kolejny odrzuciło projekt nowej konstytucji, tym razem napisany przez polityków skrajnej prawicy. Los ustawy zasadniczej, która okazała się bardziej konserwatywna niż wciąż obowiązująca konstytucja z czasów Pinocheta, przypieczętowały kobiety.

W niedzielę 17 grudnia ponad 15 milionów Chilijczyków i Chilijek poszło do urn, aby po raz kolejny zagłosować za (a favor) lub przeciw (en contra) projektowi nowej konstytucji, która miałaby zastąpić dotychczasową ustawę zasadniczą, obowiązującą jeszcze od czasów reżimu generała Pinocheta. Ostatnie prognozy ujrzały światło dzienne na początku grudnia – po tym terminie nie wolno już było publikować kolejnych. Choć wyniki obu opcji wydawały się do siebie zbliżone, to większość sondaży wskazywała na zwycięstwo en contra i przegraną nowego projektu. Te sondaże się potwierdziły. Chilijskie społeczeństwo odrzuciło kolejną propozycję zmiany: a favor zagłosowało 44,2 proc. osób, a en contra – ponad 55,7 proc.

Jakie motywacje wskazywano najczęściej? Z badań przeprowadzonych przez Centro de Estudios Públicos wynika, że znaczna część głosujących za przyjęciem projektu nowej konstytucji zrobiła to, bo aprobowała jego treść bądź zależało jej na tym, by proces konstytucyjny dobiegł już końca. Z kolei wśród argumentów osób, które zagłosowały przeciwko, przeważała niezgoda na propozycje zawarte w nowym projekcie. Wielu jego krytyków uważało, że okazał się on jeszcze gorszy – bardziej konserwatywny i pogłębiający istniejące nierówności – niż dotychczasowa ustawa zasadnicza, narzucona społeczeństwu w 1980 r. przez wojskowych.

Konstytucja dla wybranych

Przypomnijmy: proces konstytucyjny ruszył w Chile ponad cztery lata temu, a w październiku 2020 r. większość głosujących (ponad 78 proc.) mieszkańców opowiedziała się za zmianą konstytucji z czasów dyktatury na nową. Projekt nowej ustawy zasadniczej, opracowany przez konstytuantę złożoną głównie z polityków lewicy, aktywistów i niezależnych samorządowców, społeczeństwo odrzuciło jednak w zeszłorocznym referendum. Obywatelski werdykt nie pozostawił wątpliwości: tylko 38 proc. osób zagłosowało za przyjęciem ówczesnej propozycji i aż 62 proc. oddało głos przeciwko.

Odrzucenie projektu oznaczało kontynuację procesu konstytucyjnego oraz konieczność powołania kolejnego zgromadzenia – które tym razem, znów głosami Chilijczyków, zostało zasilone przede wszystkim przez prawicę i skrajną prawicę.

Chile: kolejna przegrana rewolucja

czytaj także

Według krytyków głosowanej 17 grudnia propozycji zdecydowanie było to widać aż za dobrze. O ile wcześniejszy projekt konstytucji miał jawnie lewicowy charakter, o tyle tym razem zaznaczył się wyraźny zwrot na prawo. Mimo że w jednym pierwszych artykułów 182-stronicowego dokumentu pojawiła się charakterystyka Chile jako „państwa socjalnego i demokratycznego”, to w jego dalszych częściach zabrakło konkretnych przepisów, które pomogłyby takie socjalne państwo budować. Wręcz przeciwnie: wiele propozycji dotyczących prawa pracy, edukacji, systemu emerytalnego czy ochrony zdrowia zapowiadało pogłębienie dominującego tu od lat modelu neoliberalnego.

W projekcie nowej ustawy zasadniczej pojawiły się m.in. kontrowersyjne zapisy o ograniczeniach prawa do strajku i wzmocnieniu systemu subsydiarnego. Dużo miejsca poświęcono też mechanizmom utrzymania indywidualnej wolności wyboru obywateli w kwestiach ubezpieczenia zdrowotnego, prywatnych składek emerytalnych czy placówek edukacyjnych. To również wzbudziło krytykę, szczególnie po lewej stronie sceny politycznej.

„Mówienie o wolności wyboru, którą tak chętnie opiewają neoliberałowie, brzmi w tych warunkach jak smutny żart” – skomentował w tym kontekście projekt Francisco Vidal, członek Partii dla Demokracji i były minister w rządach Ricarda Lagosa, a później Michelle Bachelet. „Ludzie chcą mieć poczucie wolności, to oczywiste. Każdy pragnie dokonywać takich wyborów, o jakich marzy. Każdy, kto myśli o edukacji swojego dziecka, chciałby móc je wysłać do dobrej szkoły bądź na prestiżowy uniwersytet, który oferuje najwięcej możliwości. Wszyscy jednak wiemy, że ta wolność wyboru zwykle jest fikcją: dziecko trafia do takiej szkoły lub na taką uczelnię, za którą rodzice są w stanie zapłacić. Placówki oferujące najwyższy poziom nauczania są dla większości mieszkańców poza finansowym zasięgiem” – dodał Vidal.

„To konstytucja napisana przez niewielu dla niewielu. Gwarantuje wolność wyboru tylko wybranym; głównie tym, którzy mają pieniądze. Ten projekt w żaden sposób nie pomógłby rozwiązać problemów, jakie od lat dotykają chilijskie społeczeństwo. Cementuje podziały i jest dowodem na to, że uczniowie najwyraźniej przerośli swoich mistrzów” – powiedziała Antonia Rivas, działaczka partii Convergencia Social, która w kampanii referendalnej była zaangażowana jako rzeczniczka frakcji contra.

Republikańskie gwiazdy

Charakter odrzuconego projektu konstytucji – będącej czymś w rodzaju prawicowej odpowiedzi na lewicową propozycję sprzed roku – wynikał oczywiście w dużej mierze z kształtu pracującego nad nią zgromadzenia. Większość jego członków (dwadzieścia sześć osób w pięćdziesięcioosobowym składzie) należała do ultraprawicowej Partii Republikańskiej. Właśnie z tej formacji pochodzi m.in. polityczka, która stanęła na czele konstytuanty, 31-letnia Beatriz Hevia. Jest ona prawniczką i działaczką pro-life, która weszła do polityki jako członkini młodzieżówki i współkoordynatorka kampanii prezydenckiej José Antonia Kasta, założyciela tej formacji oraz lidera chilijskiej ultraprawicy.

Z kolei politykiem, który w majowych wyborach do zgromadzenia zdobył najwięcej (ponad 700 tysięcy) głosów, był jej kolega z partii, Luis Silva – 45-letni prawnik i wieloletni członek Opus Dei. Prywatnie: starszy brat jednego z najsłynniejszych chilijskich reżyserów, Sebastiána Silvy, który od lat dystansuje się od jego działań, a wkrótce po wyborach do konstytuanty powiedział wprost: „Luis jest zagrożeniem dla naszego narodu”.

Chile skręca w prawo. Tu coraz życzliwiej wspominają Pinocheta

Życiorys Silvy wydaje się typowy dla wielu postaci chilijskiej ultraprawicy. Polityk pochodzi z uprzywilejowanej, zamożnej rodziny, ma bardzo konserwatywne poglądy i z aprobatą wypowiada się o rządach Pinocheta, często podkreślając m.in. zalety jego neoliberalnych „zdobyczy”. Polityczną karierę zaczął wykuwać dość wcześnie, na początku studiów. Jeszcze w dzieciństwie, wkrótce po wstąpieniu do Opus Dei, poznał też ważnego dla tej organizacji Jaime Guzmána, jednego z głównych autorów dotychczasowej konstytucji i założyciela ultraprawicowej partii UDI.

Chilijski pisarz i publicysta Rafael Gumucio parę miesięcy temu napisał o Luisie Silvie: „To typ politycznego misjonarza. Odziedziczył po Guzmánie ten sam styl: jest spokojny, ale jednocześnie skostniały. Sympatyczny, a zarazem boleśnie doktrynerski”. Republikanin bywa porównywany do guru chilijskich prawicowców nie tylko ze względu na osobowość, ale też na poglądy, m.in. stosunek do praw kobiet. Które teraz – jak zauważyło wiele polityczek lewicy, prawniczek i aktywistek – znów za sprawą nowej propozycji konstytucji, współredagowanej m.in. właśnie przez Silvę – znów stały się w Chile zagrożone. I niewykluczone, że właśnie to przyczyniło się do ostatecznej klęski głosowanego w niedzielę projektu.

Niewidzialne kobiety

„Matka musi urodzić dziecko. Nawet jeżeli okaże się ono nienormalne, nawet jeśli go nie chciała, jest ono owocem gwałtu lub jeśli urodzenie go mogłoby doprowadzić do jej śmierci” – tak brzmi dosłowne tłumaczenie słów Guzmána, którego poglądy przełożyły się na uczynienie z Chile państwa o jednym z najbardziej restrykcyjnych praw aborcyjnych na świecie. Właśnie za sprawą legislacji wprowadzonej przez tego konserwatywnego prawnika zabiegi aborcyjne były tu całkowicie zakazane, bez względu na okoliczności.

Zakaz nieoficjalnie obowiązywał od momentu dojścia Pinocheta do władzy – po przewrocie szpitale były bowiem zarządzane przez wojskowych. Prawnie został zaś usankcjonowany pod koniec reżimu, w 1989 roku Guzmánowi wtórował wówczas m.in. admirał José Toribio Merino. Współorganizator puczu i jeden z głównych członków junty wojskowej, której rządy doprowadziły do kilkunastu lat systematycznej przemocy, tysięcy politycznych zabójstw oraz zaginięć, twierdził (dosłowny cytat): „Prawo Boże mówi, żeby nie zabijać. Nie ma nic bardziej nienaturalnego niż ukaranie śmiercią bezbronnego, mającego się wkrótce narodzić człowieka. Aborcja oznacza zabijanie, nawet jeśli zwłoki są bardzo małe”.

Zabiegi przerywania ciąży pozostawały w Chile całkowicie nielegalne jeszcze długo po nadejściu demokracji. Prawo zliberalizowano tu dopiero pod koniec 2017 roku, podczas drugiej kadencji prezydentki Michelle Bachelet. Pełny zakaz zamieniono wówczas na „kompromis” aborcyjny, dopuszczający możliwość przeprowadzania aborcji w wypadku ciężkich i nieodwracalnych uszkodzeń płodu, zagrożenia życia matki bądź poczęcia w wyniku gwałtu.

To one wybrały nową władzę. Ale nie obudziły się w nowej, lepszej Polsce

Zmianę restrykcyjnego prawa poprzedziły długie lata walki, aktywizmu i wielu masowych protestów – oraz ciągłego negocjowania zasad tej zmiany z prawicą, m.in. członkami partii Renovación Nacional oraz UDI, którzy blokowali pracę nad ustawą w Kongresie i dawali wyraz swojej niezgody na liberalizację. Nawet za pośrednictwem symbolicznych, ale istotnych gestów – jak choćby ustanowienia Dnia Dziecka Nienarodzonego i Adoptowanego, „świętowanego” w Chile 25 marca. Do aktywnych przeciwników złagodzenia prawa aborcyjnego zawsze należał m.in. dwukrotny prezydent kraju, Sebastian Piñera, który w 2017 roku ostro skrytykował zmianę legislacji, określając się jako „obrońca życia wszystkich obywateli, a zwłaszcza dzieci, które mają się narodzić”.

Kiedy w połowie listopada opublikowano projekt konstytucji, za którym stało gremium zdominowane przez prawicę, od razu wzbudził on niepokój wśród środowisk feministycznych. Pojawiły się protesty wielu organizacji kobiecych i liczne petycje wyrażające sprzeciw wobec jego treści, m.in. zainicjowany przez Bachelet „List sześćdziesięciu trzech”, pod którym podpisało się kilkadziesiąt polityczek, prawniczek i działaczek.

Szczególnie problematyczny wydał się artykuł 16. rozdziału drugiego, poświęconego „prawom i wolnościom podstawowym”. Znalazło się w nim m.in. zdanie o tym, że „prawo będzie chronić życie osoby, która ma się urodzić” – co wiele osób odczytało jako stworzenie konstytucyjnego argumentu, który pozwoli zakwestionować zliberalizowane prawo aborcyjne przed sądem.

Nadzieja odchodzi ostatnia. Jak Argentynki wywalczyły prawo do aborcji

Wiele obaw i wątpliwości wzbudził też inny zapis z tego samego rozdziału, w którym znalazło się (nieobecne we wcześniejszych projektach) pojęcie „klauzuli sumienia”, obejmujące m.in. możliwość „sprzeciwu wobec działania wbrew swoim religijnym przekonaniom bądź wierzeniom”, co stoi w sprzeczności z laickim charakterem państwa. Według krytyków tego zapisu regulacja uwzględniająca klauzulę sumienia również mogłaby stanowić pretekst do odmawiania przeprowadzania zabiegów lub nawet przesłankę do niewydawania antykoncepcji awaryjnej, która w Chile jest aktualnie dostępna bez recepty.

„Możliwe, że będzie musiało minąć jeszcze wiele lat, zanim w Chile zostanie uchwalone prawo do legalnej aborcji bez względu na przesłanki; niewykluczone, że nasz kraj będzie jednym z ostatnich na świecie, które je zatwierdzi” – nie ukrywa swojego pesymizmu chilijska prawniczka i konstytucjonalistka Carolina Carreño Orellana. „Zanim to jednak nastąpi, państwo powinno robić wszystko, aby chronić życie kobiet i dbać o naszą godność. Bardzo więc smuci mnie to, że zamiast proponować pójście do przodu w rozszerzaniu naszych praw, poświęcono im w konstytucji tak niewiele miejsca. A do tego zapowiedziano jeszcze większy ich regres” – pisała na łamach „El Mostrador”.

Ostatnia niedziela

Projekt oprotestowany przez środowiska feministyczne Chile jednak odrzuciło, co oznacza ostateczną klęskę czteroletniego procesu konstytucyjnego. Co będzie dalej? Wiadomo już, że w obliczu kolejnego „przegranego” plebiscytu Chile pozostanie przy dotychczasowej ustawie zasadniczej i kolejnego referendum nie będzie – przynajmniej nie w najbliższych latach.

Wkrótce po tym, jak podano oficjalne wyniki niedzielnego plebiscytu, prezydent Gabriel Boric ogłosił: „Chile zachowa obecną konstytucję, bo obie próby przygotowania i przyjęcia nowej ustawy zasadniczej na drodze plebiscytów nie zdołały przekonać i zjednoczyć obywateli. Kolejne głosowania i ich wyniki doprowadziły do polaryzacji społeczeństwa, a w debacie konstytucyjnej nie zdołano uchwycić powszechnych aspiracji do zmiany ani też uwzględnić różnych poglądów wszystkich mieszkańców. […] Referendum miało przynieść nadzieję, a zamiast tego wywołało społeczną frustrację. I nie można tego ignorować” – podkreślił chilijski prezydent.

Słowa Borica dość trafnie oddają ogólne nastroje, jakie panują w Chile w ostatnich miesiącach. Proces konstytucyjny, szczególnie na finałowym etapie, przyniósł Chilijczykom i Chilijkom jeszcze głębsze podziały i sporo goryczy. Mieszkańcy czują się coraz bardziej sfrustrowani brakiem realnych zmian przy ciągłej konieczności udziału w kolejnych wyborach i głosowaniach, które łącznie – poza społeczną energią – pochłonęły ponad 150 miliardów chilijskich pesos (czyli ponad 680 milionów złotych).

Wielu Chilijczyków ma wrażenie, że konstytucja przestała być o nich, stała się za to świetnym pretekstem do prowadzenia kampanii oraz budowania politycznego kapitału tak samo na lewicy, jak na prawicy. Mieszkańcy zaczęli też mieć zastrzeżenia do samego charakteru opracowywanego tekstu, który zamiast długoterminowego, uniwersalnego projektu zaczął przypominać program partii. Pojawiły się też wątpliwości, czy nowa ustawa zasadnicza, pisana najpierw pod dyktat polityki lewicowej, a potem skrajnie prawicowej, rzeczywiście jest w stanie dać odpowiedź na najpilniejsze potrzeby oraz największe problemy społeczne, jakie pojawiły się w „międzyczasie”, m.in. wzrost bezrobocia i zorganizowanej przestępczości, którą coraz trudniej jest opanować.

W komunikacji z obojętniejącym, zmęczonym społeczeństwem nie pomogły też brutalna i nerwowa kampania referendalna oraz różnice w opiniach na temat konstytucji wewnątrz frakcji politycznych – do podziałów zaczęło dochodzić nawet wewnątrz samych formacji. Zamiast na jednoczenie postawiono na jeszcze głębsze spory i polaryzację.

Chile: krach wolnorynkowej dystopii

Coś, co jeszcze cztery lata temu wydawało się realne – niezwykłe zjednoczenie chilijskiego społeczeństwa, które przez wiele miesięcy protestowało, domagając się zmian – dziś wydaje się znów snem albo fantazją. Gdy w październiku 2019 roku w kraju wybuchły największe w historii demonstracje, a na ulice wyszły tysiące ludzi, stwierdzono, że „Chile się obudziło”, a przedstawiciele różnych klas społecznych się „spotkali”. To spotkanie okazało się jednak chwilowe i pozorne. Moment, w którym wszystko było możliwe, szybko przeminął.

– Choć przegrała konstytucja, przeciwko której zagłosowałem, wcale się dziś nie cieszę. Nie mam żadnych powodów do świętowania – przyznał mój chilijski znajomy, którego zapytałam o komentarz do wyników plebiscytu. – Wygląda na to, że klasa polityczna znów nas zawiodła. Również pod tym względem w Chile wszystko pozostało bez zmian.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Magdalena Bartczak
Magdalena Bartczak
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka, z wykształcenia polonistka (UW) i filmoznawczyni (UJ). Korespondentka z Ameryki Południowej, głównie z Chile, gdzie przez sześć lat mieszkała. Autorka książki reporterskiej „Chile południowe. Tysiąc niespokojnych wysp” (Wydawnictwo Muza, 2019).
Zamknij