Kultura, Weekend

W których rajach podatkowych Kwiat Jabłoni ukrywa swój kapitał kulturowy?

Mata, Sanah, Kwiat Jabłoni i inne gwiazdy spadkobierczego popu inwestują zasoby w osobliwe kampanie wizerunkowe, które mają oddalić od nich nasuwające się zarzuty o to, że to rodzicom i społecznemu przywilejowi zawdzięczają wszystko, na każdym etapie kariery.

Zwycięstwo zespołu Kwiat Jabłoni w niedawnym festiwalu w Sopocie mogłoby przejść niezauważone. Ot, kolejny triumf płytkich popłuczyn po bezpiecznym zachodnim folk-popie, dedykowanych – jak powiedzielibyśmy w zgodzie z korporacyjną, TVN-owską estetyką – pozbawionym większych wymagań od muzyki rozrywkowej mieszczuchom.

Gdyby zespół wygrał w 2006 czy w 2011 roku, ziewałbym tak samo. Pogwizdujący polski chłopak, polska dziewczyna i mandolina, byli przepisem na sukces już w zamierzchłych czasach Young Folks Peter Bjorn and John czy Somebody That I Used to Know Gotye i Kimbry, całej tej fali muzyki środka spod znaku hygge. Dziś, gdy muzyczną wyobraźnią mieszczucha i mieszczki zawładnęły pisane na zlecenie Netflixa tandetne piosenki z czołówek seriali, które za dwa lata będzie można śmiało recyklować w reklamie samochodu lub proszku – sopocki sukces dzieci Kuby Sienkiewicza, rozpoznawalnego w latach 90. śpiewaka Elektrycznych Gitar, był tyleż spóźniony, co nieuchronny.

„Młody Matczak”: nieudana ucieczka od bananowości

A jednak jest w tym wszystkim coś głęboko rozczarowującego. Otóż dopiero od kilku dni media o urozmaiconym prestiżu odkrywają konotacje rodzinne Katarzyny i Jacka Sienkiewiczów. „Długo ukrywali, kim jest ich tata” – piszą Pudelek, Plotek, Goniec, Plejada, Viva. To o tyle śmieszne, gdyż jako żywo nie będąc fanem Kwiatu, wiedziałem o pokrewieństwie duetu z liderem Elektrycznych Gitar, zanim usłyszałem choćby nutę spod uprzywilejowanych paluchów. Wystarczy sekunda googlowania, by stwierdzić, że niemal każdy portal pisał o Kwiecie Jabłoni jako o „dzieciach Sienkiewicza” od 2018 roku, gdy zespół rozpoczął działalność. Warto dodać, że tworzy go pięć osób, z których większość zgodziła się odgrywać rolę paprotek.

Dzisiejsza amnezja mediów wygląda, podobnie jak kolejne błyskotliwe ruchy klasy politycznej, na zagrywkę suflowaną przez różnych zewnętrznych ekspertów od wizerunku. W tym kontekście jeszcze śmieszniejsza jest zawziętość, z jaką nasze pączki w maśle próbują przekonać otępiałych konsumentów telewizyjnego spektaklu, że niczego ojcu nie zawdzięczają. „Nigdy nam nie pomógł” – to tylko jedna z głośnych wypowiedzi po zdobyciu Bursztynowego Słowika. Jakby nie wystarczyło notoryczne i nieoglądające się na nic kłamstwo o „ukrywaniu” starego, dzieci bogaczy twierdzą, że w wyścigu o serce polskiego słuchacza startują z tych samych pozycji co wszyscy.

Bananowy jest po prostu żywot mój

Szerzej o warunkach, w jakich rodzi się talent, pisze Piotr Szenajch w książce, której fragment przedrukowaliśmy kilka dni temu. Ale zostawmy na chwilę Pierre’a Bourdieu; praca nad szerokim społecznym zrozumieniem kapitału kulturowego i wynikających z niego implikacji w społeczeństwie hołubiącym milionerów i ich dzieci, to zajęcie obliczone na kilka pokoleń i prawdopodobnie skazane na klęskę w równym stopniu co budowanie przez Szczepana Twardocha narodotwórczej opowieści o obywatelach Górnego Śląska.

Polska muzyka pop, jak pisałem już wielokrotnie, została zdominowana przez dzieci bogatych rodziców – tzw. bananowców. Jednocześnie Mata, Sanah czy Kwiat Jabłoni inwestują zasoby w osobliwe działania medialne, żeby oddalić od siebie zarzuty o to, że to właśnie rodzicom i przywilejowi zawdzięczają wszystko, na każdym etapie kariery. I to nawet jeśli nie doszło do żadnej jawnej korupcji – wyproszonych przez wpływowych rodziców wizyt w programach śniadaniowych, dopalaniu kampanii w social mediach pieniędzmi z podejrzanych źródeł czy faworyzowaniu bananowych wunderkindów w przeglądach piosenki w Piasecznie.

Rodzinne praktyki, style i kapitały. W jakich warunkach powstaje talent?

Stosują w tym celu różne metody, także bardziej wyrafinowane niż kłamstwo w żywe oczy, na co postawili Sienkiewiczowie. Wokewashing, greenwashing, przebieranki za ludzi spoza elity. Tak oto reklamujący hamburgery Mata do legitymizacji swojej skrojonej pod radio muzyki wykorzystuje artystów kojarzonych z nurtem ulicznym albo młode undergroundowe artystki z Rock Angelz, Kwiat Jabłoni chwalebnie martwi się o pieski i walczy o biotop, Krzysztof Zalewski nie lubi PiS-u i Konfederacji. Teoretycznie – nic, tylko bić brawo.

Repertuar zagrywek okazuje się jednak niewystarczający, gdy przyjrzymy się show-businessowi i polskiej piosence uważniej. Wówczas rozwarstwienie w świecie sztuki i rozrywki przysłoni nieco jego wegańskie i pozytywne oblicze.

Brudne dzieciaki kontra dzieci bananów

Choć technologia – homerecording, sieciowe labele i związany z nimi rozwój scen lokalnych – naprawdę zdemokratyzowała współcześnie nagrywanie piosenek, umożliwiając tworzenie i docieranie do odbiorczyń nawet tym, którzy nie kończyli najlepszych warszawskich szkół muzycznych, a nawet prześladowanym grupom mniejszościowym, listami przebojów, scenami festiwali i nagrodami branżowymi nadal trzęsą Sienkiewicze i Zalewskie, Młynarskie, Jurczaki i Matczaki. Nie wszyscy z nich od początku orientowali się na branżę muzyczną, nie wszyscy są tak sympatyczni jak Kuba Sienkiewicz. Nie dość, że lekarz-ateista, to i pewnie głosujący na PO.

Weźmy np. Marcina Jurczaka, ojca Sanah i partnera zarządzającego w EY. Jurczak to ekspert od outsourcingu i, jak czytamy na fanowskiej Wikipedii Sanah – faszyzujący eurosceptyk, radykał kochający Trumpa i Muska, profesor Matczak na dopalaczach. Jak łatwo się domyślić, gdy w ubiegłym roku na korporacyjnych uroczystościach wewnętrznych Sanah „wyoutowała” się z bogatego i wpływowego taty, podobnie jak dziś Kwiat Jabłoni, wzruszeniom nie było końca. Poniżej wideorelacja z wydarzenia:

To nie z ekranu kolejny odcinek „Klanu

To, że muzyczny mainstream jest głupawy i zaprojektowany pod „ogólnych ludzi”, to żadna nowina. Jest jednak coś przygnębiającego w tym, że wraz z kolejnymi spłacanymi w kapitale kulturowym triumfami prymusów z Kwiatu Jabłoni na aucie lądują utalentowane artystki, które dysponując połową możliwości finansowych czy systemowych warszawskich paniczyków, w kilka godzin nagrałyby lepsze piosenki, niż Katarzyna i Jacek Sienkiewiczowie napiszą przez resztę życia.

Gdy przyjrzymy się polskiej muzyce rozrywkowej ostatnich 20 lat, okaże się, że nawet zmaskulinizowane i bacznie przyglądające się głównemu nurtowi labele kojarzone z niezbyt radiową odmianą rapu zrobiły więcej dobrego dla całej branży niż ślepi na własny przywilej chałturnicy. Młody Polak, wokalistka z północnej Polski, łącząca rap z trance’em i disco polo, jest ciekawszą artystką niż wszelkie klony taśmowo produkujące muzykę do przymierzalni, ale nie może liczyć na uczciwą „rynkową” weryfikację.

Nosgov nie musi prosić o pozwolenie gatekeeperów, by budować sobie pozycję na Instagramie czy TikToku. Kacha Kowalczyk z Coals nawet bez nagród branżowych wywalczyła więcej przestrzeni dla rapujących dziewczyn, niż zrobiłaby to wykalkulowana akcja kulturalno-społeczna firmy taty Sanah. Na niedawnym warszawskim Wakeup Festival, gdzie wystąpili najciekawsi młodzi raperzy w Polsce, ze świecą można było szukać fanów dziedzicznego popu oferowanego przez głównonurtowe radio i telewizję.

Pozostaje jednak pytanie, czy kulturotwórcza i socjalizująca rola muzyki pop nie przecieka elitom przez palce. Może nawet powinniśmy im trochę współczuć znalezienia się w tej sieci samookłamywania i poklepywania po plecach? Wraz z Bordieu zostawmy jednak za sobą na chwilę rozmyślanie o błahych gustach mentalnych pobratymców Mamy Ginekolog.

„Ten drugi”: Pycha kroczy przed upadkiem

Podczas gdy drobnomieszczanin popija rozwodnione piwo w rytm rozwodnionych przebojów i rozsiada się przed telewizorem w poszukiwaniu codziennej dawki zglajchszaltowanej kultury, obserwując nowy wspaniały świat show-businessu stworzony dla pociech zamożnych Polaków, w nowych mediach, które wreszcie mogą się czasem na coś przydać, powstaje alternatywa, która przy odrobinie wysiłku mogłaby zdmuchnąć z radarów kwiaty jabłoni. „Kultura dla nas to nie etykiety, nie lokaj w liberii u drzwiczek. Będziemy szorować i czyścić parkiety – lecz zgoła nie dla dziedziczek” – pisał Władimir Majakowski. Kto by pomyślał, że 100 lat później będzie to funkcjonalna wskazówka dla układających radiowe i spotify’owe playlisty.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Łachecki
Łukasz Łachecki
Redaktor prowadzący, publicysta Krytyki Politycznej
Zamknij