Z radością witam kobietę mizantropkę jako literacką bohaterkę. Zazwyczaj kobiety w powieściach, nawet jeśli nie kochają ludzi, same pragną być kochane.
Jesteśmy małym, peryferyjnym krajem, z małą peryferyjna literaturą w nikomu nieznanym języku. Jeśli więc ktoś napisze horror, to zostanie polskim Kingiem, jeśli fantasy ‒ Tolkienem, a jak o alkoholiku, to będzie to polskie Pod wulkanem. Kiedy czytam takie blurby (już nawet nie wiem, jak to się po polsku nazywa) najchętniej wystrzeliłabym wszystkie działy promocji na księżyc. Na okładce powieści Patrycji Pustkowiak Nocne zwierzęta w roli pożytecznej idiotki występuje Justyna Bargielska, zachwalając ją właśnie jako Pod wulkanem w wersji dla kobiet, lepszej od oryginału pod tym względem, że napisanej z poczuciem humoru. No cóż, Lowry chyba rzeczywiście poczuciem humoru nie grzeszył, ale zmagania Konsula z alkoholizmem mają za tło dwie wojny światowe, kolonializm, mity indiańskie, corridę i jeszcze mnóstwo rzeczy, których nie pamiętam. W wersji dla kobiet (po co kobietom taki rozmach?) zostaje właściwie tylko kobieta i alkohol. No i humor. To nie jest zarzut, tylko wołanie o poczucie miary. Bo książka Pustkowiak z całą pewnością zasługuje na uwagę.
Zacznijmy od tego, czym nie jest. Nie jest ckliwą historią o kobiecie pogrążonej w alkoholowym uzależnieniu. I jeszcze dobrze by było, żeby toczyła z nałogiem walkę zakończoną sukcesem, dwanaście kroków w grupie AA. Tamarze Mortus – nazwisko może aż nadto znaczące – towarzyszymy w rozmaitych fazach upojenia i narkotykowego odurzenia, jednak jest to wybór, który właściwie popieramy, a przynajmniej rozumiemy, gdyż tylko dzięki temu udaje jej się wymknąć światu, który nie zasługuje na nic więcej niż pogardę. A ja z radością witam kobietę mizantropkę jako literacką bohaterkę. Zazwyczaj powieściowe bohaterki nawet jeśli nie kochają ludzi, same pragną być kochane, wciąż poszukują emocjonalnego zaspokojenia.
Tamara już wie, że w tym patriarchalnym, kapitalistycznym, konsumpcyjnym świecie żadnego zaspokojenia się nie doczeka.
Tego typu sarkastyczne bluzgi na rzeczywistość są w polskiej literaturze dość popularne. I przez chwilę miałam nawet ochotę porównać tę powieść do Trocin Krzysztofa Vargi. Również dlatego, że nienawiść do otaczającej rzeczywistości w obydwu utworach w końcu prowadzi do morderstwa. Tym razem jednak ta nienawiść ma także inne źródła niż tylko badziewny kapitalizm, idiotyzm pracy w korporacji, pozorny indywidualizm czy debilizm kultury masowej oraz ogólnie debilizm wszystkich, którzy w takim otoczeniu bezrefleksyjnie egzystują. Taka diagnoza jest dość powierzchowna, a krytyka banalna. I już mnie trochę w polskiej literaturze znudziła. Pustkowiak stawia jednak inne pytanie: co oznacza fakt bycia kobietą w tak zdiagnozowanym świecie?
Tamara pije, ogląda telewizję – ogląda, gdyż nikt kulturalny już tego nie robi. Głównie rozmaite programy ezoteryczne z wszelkimi życiowymi poradami. Bo są to równie dobre porady jak wszystkie, które nam są na co dzień podsuwane, tyle że ich bezsens jest oczywisty. Przestała uprawiać seks z żywymi ludźmi, mimo że kiedyś robiła to na masową skalę. Zastąpiła go pornografią i masturbacją. Bez kontaktu z ciałem, wydzielinami, zapachami drugiego człowieka – to zbędne dodatki, skoro prawdziwe relacje międzyludzkie nie istnieją. W ten sposób przejmuje ona kontrolę nad własnym ciałem, także nad jego starzeniem.
Trzydziestoletnia Tamara, nadal atrakcyjna, wypowiada ten najbanalniejszy tekst powtarzany wciąż przez kobiety, których młodość ucieka: jestem stara, brzydka i zaraz umrę. Obsesyjnie interesuje się obrazami śmierci, rozkładającymi się ciałami, sekcjami zwłok. Fascynuje ją przemoc. A jej odpowiedzią jest wycofanie się. Wie, że żyje w huellebecqowskim świecie cząstek elementarnych, w którym młodość i uroda są walutą na seksualnym rynku.
Jedynym sposobem na to, by odzyskać kontrolę nad swoim ciałem, jest wycofanie go z gry. Zaprzestanie dostosowywania się do wymagań męskiego świata.
Zamiast zdrowej żywności – alkohol, papierosy, kokaina. Paradoksalnie, nie są to oznaki utraty panowania nad życiem, ale środki podjęte, by zachować minimum godności, samodzielności i niezależności. Jej otumanione, włóczone od knajpy do knajpy ciało, w nieprzyjaznym mieście, wśród odrażających ludzi, jest ostatnią ostoją jej niezależności. Jednoosobowym strajkiem.
Kiedy zostanie jej to odebrane – zabije. Kara dla tak strajkujących kobiet jest dość łatwa do przewidzenia – gwałt. To niszczy Tamarę, ale zginie nie tak, jak giną mężczyźni – od kuli (tak umiera Konsul u Lowry’go), jej ciało będzie nadal żyło, ale jako mięso, nocne zwierzę, któremu odebrano ostatni przyczółek ludzkiej tożsamości. Odchodząc, zabija nie gwałcicieli, ale kobietę, skrzyżowanie Matki Polki z Lisbeth Salander. Kobietę, która jest znakomicie dostosowana do współczesnego patriarchatu: ostentacyjnie wyzwolona i całkowicie nieautentyczna.
Nie wiem, co krytyka zrobi z tą powieścią. Może okaże się, że są to zabawne peregrynacje naćpanej laski po nocnej Warszawie, zajebista książka. Dla wymagających feministek – za bardzo z drugiej fali: bez lesbijek i degradacji materialnej – jeszcze nie, bo Tamara wciąż ma mieszkanie i pieniądze na alkohol. Jednak zostaje zniszczona. I chociaż autorka w ostatnim zdaniu wpuszcza promyk słońca, jednak nie zostawia miejsca na nadzieję.
Kobiety w świecie takim, jaki jest, mają przerąbane.
To radykalny morał, można go odrzucić lub się nim przejąć. Karmiąc dalej prowincjonalne kompleksy powiedzieć, że bliżej tej powieści do Huellebecqa niż Lowry’go. Albo uznać Nocne zwierzęta za powieść dobrze napisaną, szokującą i jednocześnie zabawną, i wpisać lekką ręką do popkultury. Nie zawracać sobie głowy żadnym feminizmem.
Patrycja Pustkowiak, Nocne zwierzęta, Wydawnictwo W.A.B. 2013