Oto slumsy w Bombaju, wśród odpadów i błota mieszka tu kilka tysięcy ludzi ściśniętych między nowoczesnym lotniskiem i ekskluzywnymi hotelami.
Wiadomo, że w Indiach w skrajnej nędzy żyje około 1/3 populacji, ale nie bardzo wiadomo, co mielibyśmy z tą wiedzą zrobić. Pomijając to, że niektórych zniechęca do turystyki. Dlatego też z pewną dozą sceptycyzmu podchodziłam do książki Katherine Boo Zawsze piękne, spodziewając się drastycznych opisów biedy i jeszcze jednego dowodu na to, że żyjemy w świecie, w którym jedni są nieprzyzwoicie bogaci, a drudzy nieprzyzwoicie biedni. I to jest nieprzyzwoite.
Książka jednak mnie zaskoczyła. Po pierwsze jako literatura, bo choć to praca dziennikarska i non-fiction, buduje właściwie powieściową narrację. Oto slumsy w Bombaju, wśród odpadów i błota mieszka tu kilka tysięcy ludzi ściśniętych między nowoczesnym lotniskiem i ekskluzywnymi hotelami. Znajdujemy się zatem od razu w metaforze kapitalizmu. Historia zaczyna się, gdy podpalona zostaje kobieta, a oskarżeni są sąsiedzi. Nie, nie podpalili jej, ale czy rzeczywiście przyczynili się do jej śmierci? Czy jej tragedia stanie się tragedia ich rodziny? Początek jak w dobrym thrillerze i od razu zostajemy wciągnięci w życie mieszkańców, poznajemy postacie dramatu. Nie możemy zapomnieć, że żyją w biedzie, zajmują się zbieraniem i segregowaniem śmieci, ale przede wszystkim są to pełnokrwiści ludzie, indywidualności, przestają być dla nas anonimowymi nędzarzami. W opisach autorki nie czuć protekcjonalizmu, jest dużo empatii, nie ma jednak ckliwej litości. Życie bohaterów staje się dla nas interesujące nie ze względu na ich egzotyczną biedę czy kulturę, ale ze względu na nich samych.
Jednocześnie widzimy, jak system, w którym żyją, odbija się na ich egzystencji. Produkując góry śmieci, dzięki którym mogą przetrwać, ale też tworząc nowe postawy i aspiracje życiowe. Marzeniem mieszkańców slumsów nie jest żadna rewolucja tylko awans do klasy średniej. Dzięki ogromnym wyrzeczeniom, albo krętactwu, posyłają dzieci do prywatnych szkół, bo państwowe nic nie dają, także na studia. W jednak z ładniejszych scen młoda dziewczyna czyta lekturę na zajęcia – Panią Dalloway Virginii Wolf. Uznaje ją za raczej bezsensowną, ale angielski jest niezbędny, żeby kiedyś zatrudnić się w call center, co byłoby ogromnym awansem. I ta jedna scenka zastępuje świetnie możliwe w tym miejscu rozważania o postkolonializmie.
Mówi się, że jeśli społeczeństwo się bogaci, to bogactwo skapuje powoli w dół. Poza śmieciami skapuje w postaci okruchów nowych technologii, gadżetów. Komórek, tanich telewizorów. Można mieszkać w slumsach i mieć konto na facebooku. Towarzyszy temu zanikanie tradycyjnych sposobów życia i coraz bardziej indywidualne strategie przetrwania. Wspólnie można napaść na sąsiadów muzułmanów, ale nie działać na rzecz wspólnoty. Mimo to czują się obywatelami, elektoratem, udział w wyborach potwierdza ich przynależność do społeczeństwa, które jest tak pełne obietnic. Ławo jednak nimi manipulować, a obietnice wyborcze są doprawdy skromne – nowa latryna.
Styk między obywatelem a państwem jest zazwyczaj bardzo bolesny. Skorumpowani politycy lokalni, brutalna, skorumpowana policja, koszmarna i równie skorumpowana służba zdrowia. Wszystko to, co jest najbliżej obywatela, działa źle, raczej przeciw ludziom niż dla nich.
Można jednak się do tego dostosować, wchodząc z władzą w rozmaite brudne układy.
Poza tym jest jeszcze władza centralna i jej szlachetne programy. Wybory, w których mogą startować tylko kobiety albo jedynie przedstawiciele najniższych kast i niedotykalni. Szkoły dla najbiedniejszych dzieci, zapomogi, socjalne mieszkania, gdy slumsy są likwidowane. Działa tu wiele szlachetnych fundacji, również wyznaniowych. W słabym państwie to jednak tylko pole do kolejnych nadużyć. Dary są sprzedawane na boku, szkoły istnieją na papierze, kasy samopomocowe trudnią się lichwą, gangi wymuszają odsprzedanie swojej rudery za grosze – bo spodziewane są wysiedlenia i przydziały mieszkań.
Wydaje się, że lekarstwem na słabość państwa i instytucji pomocowych może być tylko jeszcze więcej państwa. A jednak już po przeczytaniu książki dowiaduję się, że władze Indii zdecydowały się na ograniczenie programów społecznych, wykorzystywanych często wbrew intencjom. Mają one zostać zastąpione wypłacaniem najbiedniejszym stałych sum pieniężnych. Takiego minimalnego dochodu gwarantowanego. Po przeczytaniu tej książki jestem jednak pewna, że nie można w ten sposób zastąpić służby zdrowia, szkolnictwa, uczciwych sądów. A bogactwo z góry nadal skapywać będzie bardzo powoli.
Katherine Boo, Zawsze piękne. Życie, śmierć i nadzieja w slumsach Bombaju, przeł. Adriana Sokołowska-Ostapko, Znak literanova 2013