„Partii bardzo oddana”: Żydzi komuniści w Auschwitz i po zakończeniu wojny

To Jakub Berman, członek partyjnej wierchuszki, zrozumiał, że nie należy się afiszować z żydowską martyrologią – co za wgląd w polską duszę! – i dobrze będzie zrównać liczbę zamordowanych w czasie wojny Żydów i Polaków. Dyrektywa Bermana widać dalej zobowiązuje.
Anna Bikont
Kobiety z łódzkiego getta w drodze do punktu zbiórki przed deportacją. Fot. US Holocaust Memorial Museum, courtesy of Muzeum Sztuki w Lodzi

Idealizowaliśmy proletariat. Ci z nas z Lewicy Związkowej, którzy znaleźli się po wojnie w Łodzi, postanowili zatrudnić się w fabrykach jako zwykli robotnicy, dzieci z rodzin inteligenckich również. Spotkali się z tak przerażającym antysemityzmem klasy robotniczej, do której tak bardzo chcieli przynależeć, że poszli do szkół i na studia – mówi Marian Turski.

4 maja 1945 roku, okolice Magdeburga, przesunęła się linia frontu i nagle nie ma już Niemców. Hinda Beatus ze swoimi podopiecznymi – grupą młodych dziewczyn z Łodzi, z którymi przeszła przez kolejne obozy – tak jak stoi, rusza do Polski. Dla niej, komunistki z więzienną przeszłością, to oczywiste, że tam jest jej miejsce.

Przedwojenny życiorys ma jak z socrealistycznej czytanki. Urodziła się w biedzie w robotniczej Łodzi. W domu nigdy nie było chleba do syta, głód towarzyszył jej od dzieciństwa i jeszcze przez cały czas wojny, aż do 1945 roku. Chodziła do szkoły z doskoku, nie było pieniędzy na posyłanie piątki dzieci, ale nauczyła się czytać sama, gdy miała sześć lat. Od czternastego roku życia pracowała w fabryce włókienniczej. Wstąpiła do młodzieżówki komunistycznej, a potem do Komunistycznej Partii Polski. Wielokrotnie aresztowana, spędziła w celach, jak razem zliczyć, cztery lata, poznając więzienia w Łodzi, Łęczycy, Sieradzu, Łomży, Włocławku. Tam w czasie kolejnej odsiadki zastała ją wojna.

Tokarska-Bakir: Wciąż tkwimy w logice czystki etnicznej [rozmowa]

Gdy udało jej się uciec w trakcie transportu do innego więzienia, nie wyjechała na Wschód jak jej towarzyszki z celi, chciała wrócić do rodziny. I tak znalazła się w łódzkim getcie, z matką (ojciec zmarł młodo, przed wojną), rodzeństwem i ich dziećmi. Tylko ona z nich wszystkich przeżyje wojnę – i jeszcze jedna siostra, która w latach trzydziestych wyjechała do ZSRR.

„W getcie byłyśmy takimi idiotkami, że trzymałyśmy się rozporządzeń Międzynarodówki, że próba tworzenia partii komunistycznej w Polsce po rozwiązaniu KPP będzie uznana za prowokację – opowiadała Barbarze Engelking. – Nie założyłyśmy partii, tylko organizację pod nazwą Organizacja Antyfaszystowska – Lewica Związkowa. Bo w 1938 roku KPP została przez Sowietów rozwiązana, a tych z jej przywódców, których można było dosięgnąć, na rozkaz Stalina zamordowano.

Beatus stanęła na czele Lewicy Związkowej jesienią 1942 roku, kiedy w obozie zagłady zginęła Zula Pacanowska, pierwsza przewodnicząca.

– Znałem świetnie Hindę z getta – mówi mi Marian Turski, który także należał do Lewicy Związkowej. – Organizacja była ułożona jak piramida, byłem w podstawowej piątce w fabryce, nasz sekretarz wchodził w skład wyższej piątki, jeszcze dwie piątki dzieliły nas od kierownictwa, ale był taki moment, że Beatus wyznaczono do nadzoru nad nami. Dla szesnastoletniego gówniarza działaczka, która miała za sobą wieloletni staż więzienny, to był ktoś! Była bardzo bezpośrednia, fajny, ludzki człowiek.

W sierpniu 1944 roku – jak większość pozostałych przy życiu Żydów z likwidowanego łódzkiego getta – trafiła do Auschwitz. Miała trzydzieści osiem lat, wraz z nieco młodszą Sarą Sznek, która także była zaangażowana w Lewicę, stworzyły z kilkoma dziewczynami z Łodzi, piętnasto-, szesnasto-, siedemnastolatkami, obozową grupę samopomocy na wzór komuny więziennej. (Komunistyczne komuny więzienne często były kolosalnym wsparciem decydującym o przeżyciu, ale miały też swoje ciemne strony. Można było zostać z nich wykluczonym za najmniejsze uchybienie, ideologiczne czy innego rodzaju, i odtąd być traktowanym jak trędowaty. Doświadczył tego między innymi w latach trzydziestych przyszły pisarz Julian Stryjkowski i przejmująco to opisał).

Marian Turski:

– Mogę opowiedzieć na podstawie mojej grupy, jak działały. Gdy jednego razu w Auschwitz kapo mnie powalił, bo czegoś nie zrozumiałem, upadłem, straciłem przytomność i stłukły mi się okulary. Można je było dostać u Żydów w Kanadzie [magazynie zagrabionego mienia], tylko że oni nie dawali, trzeba było zapłacić. Cena: trzy porcje chleba. Wtedy cała nasza grupa, było nas dziesięciu, postanowiła, że jednego dnia odkroją z dziesięciu porcji chleba trzy. To była sytuacja nadzwyczajna! Dla przetrwania najistotniejsze było, że jeden drugiego podtrzymywał. Codziennie o wpół do piątej nad ranem zmuszaliśmy się, chociaż było zimno i głodno, żeby iść się umyć. Codziennie po pracy, wykończeni, organizowaliśmy półgodzinne spotkania, opowiadanie książek, powtarzanie słówek po francusku i po angielsku, a raz w tygodniu ocena sytuacji międzynarodowej na podstawie skrawków gazet i pogłosek.

Bikont: Na każdym kroku pilnie wykluczano Żydów z polskiej społeczności

Beatus opisała ich przyjazd do Auschwitz: kilka tysięcy kobiet, którym kazano rozebrać się do naga i klęczeć na ziemi, bez jedzenia i wody. Były bite, gdy próbowały zakryć głowę przed palącym słońcem. Trzeciego dnia przyniesiono im wody. „Rozgrywały się dantejskie sceny. Na dzbanki rzuciły się przede wszystkim matki, które miały jeszcze przy sobie swoje córki. […] Tratowano się nawzajem i rozlewano wodę. Właśnie wtedy miała miejsce pierwsza próba organizacyjna nazwana przez nas »wodową«. Kilkanaście młodych dziewczyn z łódzkiego getta miałam zgromadzonych koło siebie, dzbanek dostały najpierw najmłodsze i najsłabsze”.

W Auschwitz zostały trzy tygodnie. Ewa Zysman, jedna z grupy, po wojnie adoptowana przez Beatus, opowiadała Barbarze Engelking: „O zagładzie Żydów dowiedziałam się po wojnie. W Oświęcimiu widziałam dymiące kominy – ale dlaczego dymiły? Nie dawałam wiary, że palą ludzi. Cała byłam po stronie życia”. (To ciekawy przyczynek, chociaż do innego tematu – co można było wiedzieć/czego nie wiedzieć o Zagładzie?). Pomogła im blokowa, Czeszka, która zwróciła uwagę na wspierającą się grupę. Uprzedziła, że wkrótce będzie transport, poradziła, żeby spróbowały się do niego dostać, a gdy Hinda nie przeszła selekcji, przekonała Niemca, żeby ją dołączył.

Znalazły się w Bergen-Belsen, któraś zachorowała na czerwonkę, oddawały jej chleb i kartofle z zupy, przeżyła. Stamtąd przetransportowano je w grudniu 1944 roku do fabryki zbrojeniowej w Magdeburgu. Dziewczyny, które dostały pracę w kuchni, wypychały kieszenie chlebem i przynosiły pozostałym do bloku. Minęły cztery miesiące, było już jasne, że zbliża się koniec wojny, słychać było bombardowania, z braku prądu i wody fabryka stanęła. Niemcy wyprowadzili więźniarki na przedmieścia, gdzie miały kopać rowy. Któregoś dnia zgromadzili je na stadionie i obrzucili granatami. Jedna z dziewczyn zmarła na kolanach Beatus, pozostałe się rozpierzchły. Odnalazły się w pobliskim lesie, już wolne, bo Niemcy uciekli.

„Maszerowałyśmy przez 17 dni. Spałyśmy w opuszczonych domach niemieckich, niczego stamtąd nie ruszając” – opowiadała Beatus. Miała spuchnięte nogi, ledwo szła, ale było jasne, że nie może z młodymi kobietami wsiadać do wojskowych ciężarówek. „Doświadczenie podpowiadało, że lepiej dotrzeć do domu pieszo”, „Zdarzyło się kilka dramatycznych epizodów” – opisywała eufemistycznie. Engelking przeprowadziła z nią wywiad w latach dziewięćdziesiątych, to nie były jeszcze czasy, kiedy się rozmawiało o gwałtach. Ten tak istotny rozdział kobiecego doświadczenia jest prawie nieobecny w żydowskich relacjach.

Badania nad Zagładą po rządach PiS: nie udawajmy, że nic się nie stało

Do Łodzi dotarły 21 maja. Wsiadły do tramwaju. Konduktor poprosił o bilety. Hinda wyjaśniła, że wracają z obozu, przysługiwał im darmowy przejazd. „To tyle was jeszcze zostało?” – odburknął.

Żadna nie znalazła nikogo z rodziny. Komitet żydowski przydzielił im na początek jedną izbę bez wody, okien, drzwi i mebli, mieszkały tam w dziesięć. Następne większe mieszkanie – dwa pokoje dla piątki – zyskało nazwę „Hotelu pod Basieńką”, bo Hinda, posługująca się już imieniem Barbara, przygarniała kolejne osoby.

„Rosłam w przeświadczeniu, że antysemityzm jest czymś absolutnie naturalnym, jak oddychanie powietrzem” – wspominała przedwojenne lata Ewa Zysman. Wierzyła, że teraz będzie inaczej. „Postanowiłyśmy iść do fabryk. Początkowo nigdzie nie chciano nas przyjąć, bo byłyśmy Żydówkami, ale nie zrezygnowałyśmy. Byłyśmy bojowo nastawione; chciałyśmy dopiąć swego na przekór antysemityzmowi; tłumaczyłyśmy sobie, że to jest dziedzictwo poprzedniej epoki i kiedyś to się skończy, choć nie od razu”.

Po interwencji Beatus przyjęli ją i inne dziewczyny z ich „obozowej rodziny” (jak same siebie nazywały do końca życia) do fabryki włókienniczej Geyera. „Robotnice przy- chodziły nas oglądać, nie wierząc własnym oczom. »Żydówki przyszły« – wołały, a my czułyśmy się jak zwierzaki w ZOO”. We wrześniu 1945 roku w fabryce wybuchł strajk. Przyczyna: mianowanie dyrektora technicznego, „na temat którego wrogie elementy rozpuściły pogłoski, że jest Żydem”. (Wcześniej, w czerwcu, w fabryce Biedermanna strajkowano dwa i pół dnia z jednym tylko postulatem: „Nie chcemy mieć dyrektora Żyda”).

Marian Turski:

– Idealizowaliśmy proletariat. Ci z nas z Lewicy Związkowej, którzy znaleźli się po wojnie w Łodzi, postanowili zatrudnić się w fabrykach jako zwykli robotnicy, dzieci z rodzin inteligenckich również. Spotkali się z tak przerażającym antysemityzmem klasy robotniczej, do której tak bardzo chcieli przynależeć, że poszli do szkół i na studia.

Barbara Beatus: „W szkole zetknęły się z antysemityzmem, może jeszcze gorszym niż przed wojną”.

Ewa Zysman poszła do szkoły wieczorowej dla młodzieży zapóźnionej w nauce z powodu wojny: „Szykany, wyzwiska, na tablicy pisano »Nie chcemy Żydów w klasie«. Była to klasa koedukacyjna, ale wrzaskliwe były tylko dziewczęta”.

Przemoc antysemicka, jak to przemoc, kojarzy się zwykle z działaniami mężczyzn, ale kolejny raz zauważam, że kobiety wcale nie zostawały w tyle.

Hinda wstąpiła do Polskiej Partii Robotniczej zaraz po przyjeździe do Łodzi. „Przyrzekam tak jak dotychczas w innych organizacjach być pewnym i zdyscyplinowanym członkiem partii” – pisała w podaniu 7 czerwca 1945 roku na kartce wyrwanej z zeszytu w kratkę. Już kilka dni później w „kwestionariuszu dla członków i wstępujących do PPR” nie podpisała się Hinda tylko Barbara. Nazwiska nie musiała zmieniać, trudno było o lepsze. Nacisk na towarzyszy działających w polskim środowisku, by – tak jak to było konieczne do przeżycia po „aryjskiej stronie” – posługiwać się fałszywymi imionami i nazwiskami, był potężny. Chodziło o to, by nie razić ich żydowskim brzmieniem mas ludowych.

Minipogrom posła Brauna

czytaj także

Minipogrom posła Brauna

Irena Grudzińska-Gross

Nacisk ten wywierali zresztą sami żydowscy komuniści, to oni dbali, by Żydzi nie rzucali się w oczy – ani żywi, ani umarli. To Jakub Berman, członek partyjnej wierchuszki, zrozumiał, że nie należy się afiszować z żydowską martyrologią – co za wgląd w polską duszę! – i dobrze będzie zrównać liczbę zamordowanych w czasie wojny Żydów i Polaków. Ta pierwsza była znana, tak niewielu Żydów pozostało przy życiu, że można było ich policzyć i w ten sposób ustalić, że zginęły ponad trzy miliony. Berman nakazał więc w dyrektywie dla Biura Odszkodowań Wojennych podać, że w latach 1939–1945 życie straciło sześć milionów dwadzieścia osiem tysięcy obywateli Polski, tak by zamordowanych Polaków też wyszły trzy miliony.

„Liczba sześciu milionów ofiar poniesionych przez Polskę w okresie II wojny światowej weszła na trwałe do języka publicystyki i polityki, urastając do roli symbolu polskiej martyrologii” – pisze politolog Mateusz Gniazdowski, który znalazł ten dokument w Archiwum Akt Nowych. Swoją drogą niesamowity, żeby nie powiedzieć upiorny prezent od Jakuba Bermana. Symptomatyczne, że został przyjęty z otwartymi ramionami i nawet antykomunistyczni historycy długo nie zajmowali się ustalaniem wiarygodnej listy strat.

Musiało minąć ponad pół wieku, nim je oszacowano – straty śmiertelne ludności polskiej na dwa miliony siedemset siedemdziesiąt tysięcy osób. Ciekawe, że w tych obliczeniach z książki Polska 1939–1945. Straty osobowe i ofiary represji pod dwiema okupacjami pod redakcją Tomasza Szaroty i Wojciecha Materskiego z określenia „ludność polska” wyłączono tylko Żydów, natomiast zamordowanych obywateli polskich innych narodowości: Ukraińców, Białorusinów, Litwinów, Romów – około miliona osób – włączono do wspólnego rachunku. Dyrektywa Bermana, by zrównać liczbę zamordowanych w czasie wojny Żydów i Polaków, widać dalej zobowiązuje.

Nie jesteśmy niewinni w sprawie Holocaustu. To wymaga przemyślenia antysemityzmu

Niewielu żydowskich komunistów działających w polskim środowisku oparło się presji dotyczącej zmiany nazwisk. Aleksander Klugman (też należał w getcie łódzkim do Lewicy Związkowej) usłyszał, że jak pisze do polskiej prasy, to ma przybrać nazwisko „o bardziej naturalnym, powiedziałbym, bardziej zrozumiałym brzmieniu”. Pouczył go o tym towarzysz Perłowski, jeszcze niedawno Perelman. Tego samego żądała od towarzyszy żona Gomułki Zofia, jeszcze niedawno Liwa Szoken. „Twarz jak twarz – mówiła (znaczy, może ujść za »Aryjczyka«) – ale nazwisko…”.

Pamiętam moją rozmowę z Heleną Lemańską, twórczynią Polskiej Kroniki Filmowej, która wcześniej nazywała się Chaja Glika Lerman. Kiedy zmieniało się personalia i dokumenty, trzeba też było nadać nowe imiona rodzicom, więc Jochewed i Mojżesz zniknęli z jej papierów. Gdy tylko uległa namowom, od razu się zawstydziła. Napisała swojej towarzyszce życia, że jeśli nie chce jej po tym znać, niech już nie odpisuje na list, ona to zrozumie. Pod koniec długiego życia mówiła mi:

– Moje prochy mają zostać rozrzucone. Miałabym być pochowana jako Helena Lemańska? Wszyscy moi poszli z dymem, zdradziłam ich za życia i miałabym jeszcze raz zdradzać ich po śmierci?

Jak Beatus czuła się z nowym imieniem i nowymi imionami rodziców? Gdy już na emeryturze napisała list-testament do swoich towarzyszy z Lewicy Związkowej, zaczęła od słów: „Pisze do was nie Basia, a Hinda”.

**

Fragment pochodzi z książki Nie koniec, nie początek. Powojenne wybory polskich Żydów Anny Bikont, która ukaże się 26 lutego nakładem Wydawnictwa Czarne w koedycji z Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Dziękujemy wydawnictwom za zgodę na przedruk.

**

Anna Bikont – dziennikarka, reporterka i pisarka, z wykształcenia psycholożka. Pracowała w zespole „Tygodnika Mazowsze”, pisma podziemnej Solidarności, współtworzyła też „Gazetę Wyborczą”, z którą związana jest do dzisiaj. Autorka kilkunastu książek, m.in. biografii Sendlerowa. W ukryciu, za którą otrzymała nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego oraz reportażu Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie, który znalazł się w finale Nagrody Literackiej Nike oraz za który otrzymała Nagrodę „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej. Jej ostatni reportaż, Nigdy nie byłaś Żydówką. Sześć opowieści o dziewczynkach w ukryciu, ukazał się w 2023 roku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij