Jesteśmy zdani na łaskę polityków, urzędników, architektów i kowali swoich losów, którzy nie mają pojęcia o naszym życiu, bo przecież im jest dobrze, im się powiodło, im się noga nie powinęła i nie marznie w oczekiwaniu na autobus, lecz wciska gaz do dechy.
W Konfederacji trwa wzajemne obwinianie się o kiepski wynik wyborczy. Wiemy, że duża w tym zasługa zmobilizowanych do głosowania kobiet, które takim posłom jak Janusz Korwin-Mikke pokazały, gdzie są drzwi do wyjścia z polskiej polityki. Teraz naczelny mizogin polskiego parlamentu stanie przed partyjnym sądem, bo jego kolegów miały rzekomo zniesmaczyć wypowiedzi o odbieraniu Polkom praw wyborczych.
Betonoza jest już niemodna, czas na patorewitalizacje przyrody
czytaj także
„Nie wiem, w jaki sposób miałoby to przekonać panie do głosowania na Konfederację. Chyba musiałby się u nich zawiązać jakiś syndrom sztokholmski” – stwierdził szef sztabu wyborczego Konfederacji, Witold Tumanowicz, którego teraz Korwin-Mikke pozywa o atak na siebie i działanie na szkodę wspólnego ugrupowania. Przyganiał kocioł garnkowi.
Ale pozwólmy chłopakom samodzielnie się wykończyć, jednocześnie nie tracąc z oczu tego, że wszyscy mają za uszami mizoginię i sprzeciw wobec społecznej solidarności, wykluczający wszystkich nienależących do grupy zamożnych i najlepiej niechorujących przedsiębiorców w sile wieku. Czyli głównie facetów.
Niestety zdaje się, że podobną taktykę mają przedstawiciele ponoć demokratycznych, a nie antykobiecych partii, które stworzą niedługo nowy, lepszy rząd. Ten jeszcze się nie uformował, a Donald Tusk już zapowiada, że chce obniżyć podatki informatykom, a Władysław Kosiniak-Kamysz wrzuca prawa kobiet do worka z napisem „kwestie światopoglądowe”.
Problemem transportu publicznego w Polsce nie są pieniądze. Tych jest aż nadto
czytaj także
Panowie przewodniczący – to wasze poglądy, a raczej myślenie magiczne niemające racjonalnego uzasadnienia, meblują nam politykę. Wierzycie w boga karzącego za aborcję i niewidzialną rękę rynku, która ma cudownie sprawić, że będzie żyło nam się lepiej.
Robicie jednak wszystko, by dogodzić tylko tym, którym już żyje się nieźle – rządzącym nami lekarzom i księżom – a także tym grupom zawodowym, które nie powinny narzekać na zarobki.
Tymczasem my, domagając się równości w ramach respektowania praw kobiet i prawdziwej, a nie deklaratywnej demokracji, mówimy o konkretach. O liczbach i faktach sprawiających, że tracimy nie tylko pieniądze, ale przede wszystkim zdrowie i życie.
Świat projektowany pod mężczyzn
O tym, czym skutkuje brak empatii, skrajny indywidualizm i wąskie spojrzenie na bardzo zróżnicowaną strukturę społeczną, można przeczytać w wielu mądrych książkach. Przykładowo w Niewidzialnych kobietach. Caroline Criado-Perez pokazuje, że skoncentrowany na modelowym mężczyźnie sposób projektowania rzeczywistości może prowadzić do utraty zdrowia i śmierci – np. gdy sprzęt medyczny czy zabezpieczenia w samochodach nie uwzględniają warunków fizycznych kobiet. Ale też zasobności portfela. Wykluczenia chodzą parami albo dziesiątkami.
czytaj także
Autorka dowodzi, że otaczająca nas przestrzeń, projektowana przez odklejonych od realiów architektów z dużym ego i niskim poziomem empatii, wyklucza i naraża na zbędny wysiłek oraz niebezpieczeństwo. Spójrzcie choćby na wydeptane przez pieszych ścieżki na trawnikach jako dowód, że projektant chodnika nie ma pojęcia, jak go używać, bo pewnie do pracy jeździ taksówką lub własnym autem. Przypomnijcie sobie, co jest odśnieżane w pierwszej kolejności albo jako jedyne. Ulice, nie przestrzenie, którymi poruszają się piesi – czyli statystycznie częściej kobiety.
Czy wiecie, ile minut dziennie zaoszczędziłybyście, gdybyście miały dostęp do dobrej komunikacji miejskiej i nie musiałybyście okrężną drogą wracać do domu, bo prowadząca do niego alejka jest nieoświetlona i wzbudza wasz strach? Albo gdybyście nie musiały szukać przejścia dla pieszych w miejscu, które przecinają arterie pędzących samochodów? Gdybyście nie pokonywały przejść podziemnych, kładek, wysokich krawężników, prowadząc wózek z dzieckiem, ciągnąc psa na smyczy i taszcząc zakupy? Gdyby było więcej żłobków blisko waszych domów?
O ile rzadziej chodziłybyście do lekarzy, gdyby powietrze było czystsze, ale i zanieczyszczenie hałasem mniejsze? Jak więcej ławek przełożyłoby się na komfort życia wasz i waszych starzejących się, chorych rodziców? Bo może niektórzy daliby radę pójść do tej przychodni sami, nie wyrywając was z pracy, gdyby mogli co jakiś czas przycupnąć i odpocząć w drodze. Sami wkrótce będziecie na ich miejscu. Społeczeństwo się starzeje – jak zamierzamy zapewnić mu opiekę i kręcić lody na rozwoju gospodarczym, gdy większość obywateli i obywatelek będzie uwięziona w domach, wykluczona przez miasto?
Przestrzeń publiczna nas nie widzi. Nie tylko kobiet
Wszystkie te rachunki, scenariusze, w których z miasta korzysta matka z dzieckiem, senior, osoba z niepełnosprawnością, zarabiający najniższą krajową chłopak albo ktoś, kto złamał nogę, bo chodnik był nieodśnieżony, powinny interesować was – polityków – oraz wszystkich, którzy planują naszą rzeczywistość. Nie tylko tę miejską, ale i prawną. Ale żeby poczuć to na własnej skórze, musielibyście wyściubić nosy z Wiejskiej i przejść się po okolicy.
Proponuję, żebyście – tak jak ja – wybrali się na nocny spacer badawczo-eksploracyjny z Architektoniczkami – kolektywem, który sprawdza, do kogo naprawdę należy przestrzeń. Od razu odpowiem: do bogatych i sprawnych facetów z dobrymi autami.
Nie będę rozwodzić się nad tym, że samochody mają pierwszeństwo w centrum Warszawy i na Powiślu, które eksplorowałam nocą wspólnie z architektkami upominającymi się o bezpieczniejszą, niedyskryminującą, estetyczną i komfortową w użytkowaniu przestrzeń. O tym napisałam już co najmniej kilka tekstów, a Marta Żakowska całą książkę.
czytaj także
Podzielę się tylko tym, że podczas dwugodzinnego spaceru non stop targały mną emocje – strach i frustracja, bo zdałam sobie sprawę, że miasto zwyczajnie mnie nie chce, że wszędzie honoruje facetów, że na ponad 170 otaczających mnie pomników tylko kilka przedstawia kobiety. Zwykle są to nagie muzy i boginie, nie polityczki, artystki czy naukowczynie. Najlepiej oświetlone i skomunikowane okazują się te zakątki, które przynoszą zyski, a nie obszary mieszkalne. Mój kod pocztowy mówi o mnie tyle co ten genetyczny, i tak samo wpływa na moje zdrowie.
Powroty nocą do domu wiążą się z szeregiem zabiegów i strategii, o których spora część społeczeństwa nie ma pojęcia. Gdy wychodzę sama, nie mogę być skąpo ubrana. Może warto wziąć gaz pieprzowy? Tylko gdzie go schować? Najlepiej, żebym miała płaskie buty i zawsze naładowany telefon. Ten oraz klucze chowam do kieszeni lub w majtki, bo gdy ktoś wyrwie mi torebkę, szkoda byłoby to wszystko stracić. Nie idę na skróty, bo siedzą tam najebani i głośni kolesie. W ogóle najlepiej byłoby, gdybym została w domu, bo publiczne funkcjonowanie jest od zawsze obarczone zagrożeniem, że coś mi się stanie.
Every woman you know has taken a longer route.
Has doubled back on herself.
Has pretended to dawdle by a shop window.
Has held her keys in her hand.
Has made a fake phone call.
Has rounded a corner and run.Every woman you know has walked home scared.
Every woman you know.
— Harriet Johnson (@HarrietEJohnson) March 10, 2021
Ale chłopaki mają dokładnie tak samo, bo przecież – gdy wracają sami – też nie mogą czuć się komfortowo w miejscach, do których, zwłaszcza nocą, nie dociera światło i cywilizacja. Wszystko dlatego, że pozbawieni przywilejów – płciowych czy ekonomicznych – jesteśmy zmuszani i socjalizowani do dostosowywania się do świata, który nas nie widzi, ale może okraść, pobić, zabić, zgwałcić. Dosłownie i bezpośrednio, symbolicznie i systemowo.
Jeśli będzie trzeba, zerwiemy beton i zdemolujemy krawężniki
Nawykliśmy do zabierania jak najmniejszej przestrzeni, do czekania na lepsze czasy, w których komuś wreszcie przyjdzie do głowy, że na środku betonowego placu – tym razem za dnia – nikt nie usiądzie latem na ławce, że przezroczysta autobusowa wiata o szerokości łokcia nikogo nie chroni przed słońcem, wiatrem ani deszczem, że brak wind i oznaczeń codziennie odbiera nam jakąś część godności.
Jesteśmy zdani na łaskę polityków, urzędników, architektów i kowali swoich losów, którzy nie mają pojęcia o naszym życiu, bo przecież im jest dobrze, im się powiodło, im się noga nie powinęła i nie marznie w oczekiwaniu na autobus, lecz wciska gaz do dechy.
Podczas spaceru z Architektoniczkami też nie brakowało wielkich zwyciężczyń losu. Jedna z kobiet przyznała, że jej nocą po mieście spaceruje się dobrze, że ona się nie boi, nigdy nie została zaczepiona, napadnięta, nie czuła się niekomfortowo. Świetnie, oby takich przypadków było jak najwięcej. Ale jej doświetlenie ulic nie zaszkodzi, zaś tym, którzy co wieczór w napięciu wracają do domu, może zmienić życie. A niektórym je uratować.
W ostatnich wyborach wspólnie – z wyjątkami wynoszącymi trochę ponad 7 proc. – odrzuciliśmy wykluczającą większość społeczeństwa Konfederację. Nie po to, żeby doświadczać dyskryminacji ze strony Tuska, Kosiniaka-Kamysza czy Hołowni. Nie zapominajcie o tym, gdy znów zechcecie wygłosić jakąś bzdurę o światopoglądzie. My was do sądu partyjnego nie pozwiemy. Ale możemy pozbawić władzy, bo czasy posłusznego dopasowywania się minęły. Zerwiemy polityczny beton i zdemolujemy krawężniki, jeśli nie zrobicie tego sami.