Kraj

Żakowski: ACTA ad acta, czyli co ma wspólnego internet z biblioteką

ACTA jest nie do przyjęcia nie tylko dlatego, że powstała w trybie dziwnej zmowy części rządów przeciw obywatelom. I nie dlatego, że zwiększy transfer bogactwa od biednych do bogatych. Chodzi o to, że twórczość zostanie mocniej poddana logice, która od 30 lat dewastuje kolejne sfery życia społecznego - pisze Jacek Żakowski w "Gazecie Wyborczej" z 23 stycznia.

Kiedy dowiedzieliście się państwo, że istnieje coś takiego jak ACTA? Niewiele ważnych decyzji przygotowywanych było w tak szczelnej dyskrecji. I to nie tylko w Polsce

Dwa lata temu Parlament Europejski jednomyślnie przyjął rezolucję domagającą się jawności negocjacji. I nic. Pół roku temu premier obiecał otwartą debatę w tej sprawie. I też nic.

To starcza, by trudno było potępić ataki hakerów na serwery władzy. Jestem po ich stronie. Gdy władza tak uporczywie spiskuje przeciw obywatelom, jej legitymacja staje się wątpliwa, a sprzeciw jest uprawniony. Przynajmniej w granicach, w których ten atak się mieści.

Zwłaszcza gdy nielojalność władzy wobec obywateli dotyczy sprawy poważnej. A ACTA wyrasta z tego samego groźnego procesu co kryzys. Ten proces, który genewskie Obserwatorium Finansów nazywa finansjalizacją, to postępująca zamiana relacji na transakcje. W przypadku ACTA chodzi o ugruntowanie w prawie międzynarodowym zamiany relacji twórcy i odbiorcy w transakcję dostawcy z nabywcą. Wedle logiki stosowanej w ACTA sensem twórczości przestaje być inspiracja, a staje się transakcja.

Od 30 lat finansjalizacja dewastuje kolejne sfery życia społecznego. Zamienia pacjenta w klienta, a lekarza w dostawcę usługi medycznej. Ucznia zamienia w nabywcę oferty edukacyjnej, nauczyciela czyni jej wykonawcą. Czytelnika czy widza przemienia w target reklamowy, wierzyciela w anonimowego posiadacza prawa do kredytu, które może w każdej chwili komukolwiek odstąpić, z adwokata czyni przedstawiciela prawnego, z dziennikarza – mediaworkera, z naukowca – dostawcę wiedzy lub innowacji itp. Istotą przestaje być treść relacji, a staje się wartość transakcji.

Wydawało się, że ta zamiana zwiększy efektywność. Kryzys pokazał, że zwiększa głównie liczbę i koszty transakcji. W większości dziedzin społeczna wartość od tego nie rośnie. A często maleje. W Ameryce, gdzie finansjalizacja zaszła najdalej, wydatki zdrowotne są najwyższe na świecie, a efekt jest dużo gorszy niż w wydających kilkakrotnie mniej krajach Europy.

Zwolennicy ACTA powołują się na prawa twórców do wynagrodzenia, bez którego twórczości podobno nie będzie jak finansować. Ale ludzkość sporo dzieł stworzyła, nim kilkadziesiąt lat temu wymyślono "własność intelektualną". Chopin, Beethoven, Chaplin, Beatlesi, Picasso, małżeństwo Curie tworzyli przed finansjalizacją. Ludzie płacili za koncert, nuty, książki, obrazy, odkrycia. Potem mogły one krążyć, być reprodukowane i udostępniane swobodnie. Dopóki między twórcą a odbiorcą nie było korporacji, której jedynym celem jest wynik finansowy.

Obrońcy ACTA twierdzą, że sytuację zmieniło powstanie nowych technik przekazu. Ludzie za darmo słuchają muzyki w internecie, oglądają filmy, wymieniają się programami i grami. Tak jak od dawna za darmo korzystają z bibliotek. No właśnie. Z dumą oglądam karty biblioteczne moich książek, gdy są pełne wpisów o wypożyczeniu, chociaż nie mam z tego ani grosza. Tym twórca szukający kontaktu z odbiorcą różni się od szukającego wyłącznie zarobku właściciela praw intelektualnych.

Konwencja ACTA jest nie do przyjęcia nie tylko dlatego, że powstała w trybie dziwnej zmowy części rządów przeciw obywatelom. I nie dlatego, że zwiększy transfer bogactwa od biednych (od nas też) do bogatych. Chodzi o to, że twórczość zostanie mocniej poddana niszczycielskiej logice, która zdewastowała rynek kredytowy, rozdęła koszt służby zdrowia (spór o recepty i ubezpieczenia szpitali jest jednym z jej refleksów), zdegenerowała oświatę (śmieciowe wykształcenie Oburzonych wedle zasady "płacisz – masz"), hamuje rozwój wiedzy i nauki, poddając je kryterium szybkiej użyteczności.

Wiedząc wszystko, co obnażył kryzys, w dobrej wierze takiego prawa już zaakceptować nie można. I po larum podniesionym dzięki atakom na serwery władzy nie wierzę już, że rząd bez poważnej debaty i bez istotnych zastrzeżeń tę konwencję podpisze. Bo musiałby zrobić to w otwarcie złej wierze.

Tekst ukazał się w "Gazecie Wyborczej" z 23 stycznia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij