Kraj

Koalicja Obywatelska: program zacofany o dekadę

Przez ostatnie osiem lat w społeczeństwie zaszły głębokie zmiany. PiS coraz ostrzej z nimi walczy, za to Koalicja Obywatelska próbuje ich na wszelki wypadek nie dostrzegać. W zacofanym i pełnym zadziwiających luk programie KO najwięcej znajdą dla siebie przedsiębiorcy i ci, którzy pragną zemsty na ludziach Kaczyńskiego.

Chyba nikt poważny nie sądzi, że program Koalicji Obywatelskiej 100 konkretów na 100 dni został stworzony w celu jego wdrożenia. Przygotowanie, uchwalenie i zaimplementowanie tak wielu reform w ciągu zaledwie trzech miesięcy wydaje się mało prawdopodobne. Tym bardziej że polskie partie nie słyną ani z szerokiego zaplecza intelektualnego, ani z długiej ławki osób świetnie przygotowanych do intensywnej pracy legislacyjnej.

Gdy politycy faktycznie chcą się zobowiązać do wprowadzenia określonych zmian, przedkładają kilka pomysłów, które można z osobna ocenić, wcześniej o nich podyskutować i pomyśleć nad ewentualnymi poprawkami. Za to rzucenie na stół dokładnie stu obietnic wyborczych kojarzy się raczej z zabiegiem marketingowym. Zawsze gdy w zapowiedziach pojawia się jakaś okrągła liczba, wiadomo, że przede wszystkim chodzi o przyciągnięcie uwagi.

Chodźmy na marsz i wybory. Żeby nie trzeba było iść na Bastylię albo inną Berezę

Najpierw hasło, potem program

Nikt mi nie wmówi, że sztab KO najpierw dokładnie przeanalizował problemy trawiące Polskę, na tej podstawie stworzył listę najbardziej palących zmian i wyszło mu akurat dokładnie sto. Nie żartujmy. To koncepcja „stu konkretów” pojawiła się jako pierwsza – dopiero później starano się ją wypełnić treścią. Tworzenie jakiegoś produktu pod z góry założoną koncepcję marketingową zwykle nie kończy się dobrze – o czym przekonali się właśnie autorzy wyczekiwanej i głośnej gry Starfield, którzy obiecywali wyssane z palca „tysiąc planet”.

Program 100 konkretów na 100 dni nie jest więc twardym zobowiązaniem, lecz raczej prospektem reklamowym mającym zachęcić do wyboru produktu oferowanego przez Donalda Tuska. Ma zwrócić uwagę na zalety Koalicji i stworzyć ogólne wrażenie, że można postawić na liberałów bez poczucia niesmaku. Bo chociaż nadal napędza ich głównie niechęć do PiS, to jednak stoi za nimi coś jeszcze – i to coś jest nawet z grubsza zarysowane. Co prawda ten zarys jest raczej umowny, jak grafiki w broszurach prezentujących deweloperskie osiedla – wszyscy wiedzą, że nie będzie nawet w połowie tak pięknie – ale przynajmniej ich wyborcy nie będą mieli wyrzutów sumienia.

Głosowanie na partię, która nawet nie ukrywa, że nie przygotowała dla ciebie żadnej oferty, bo jeśli nie lubisz PiS, to i tak na nią zagłosujesz, musi być dosyć niekomfortowe. Człowiek czuje się zapewne wykorzystywany i lekceważony. Do głównego przeciwnika oczywiście nie odejdzie, bo byłby to zbyt duży szok kulturowy, ale może wybrać bierność i eskapizm. Przy tak zażartej walce politycznej wysokie morale własnego elektoratu jest niemal równie ważne co jego poszerzanie.

Położenie na stół całkiem rozbudowanego materiału reklamowego jest więc miłym gestem w kierunku potencjalnych wyborców. Przynajmniej widać, że zabiegający o głosy politycy musieli się nieco przyłożyć. Tusk musiał się nawet tego nauczyć, by móc mówić o tym z pamięci podczas konwencji programowej. Osoby gotowe oddać głos na polską odmianę liberalizmu mogą to docenić.

Sama umowność nie jest więc problemem 100 konkretów. Jeszcze bardziej umowny jest przecież program Lewicy, który jest tak szczegółowy, jakby go pisał przesadnie ambitny prymus celujący w szóstkę z WOS-u – nie można pominąć niczego, musi być idealnie. Ma sens przedstawienie ogólnej wizji rządów na wybranych przykładach. Ostatnie miesiące pokazały nam przecież, że kampania wyborcza jest najgorszym momentem do zaciągania twardych zobowiązań. Rywalizujący o mandaty ludzie są w jej trakcie zdolni do powiedzenia niemal wszystkiego, więc lepiej się do tego zanadto nie przywiązywać.

Nawet jeśli uznamy 100 konkretów za katalog pokazujący całą potencjalną ofertę, którą ma w zanadrzu Koalicja Obywatelska, a nie sto twardych zobowiązań, to wciąż pozostaje inny kłopot – mianowicie obraz, który się z tego wyłania. W gruncie rzeczy wygląda to jak Polska sprzed 2015 roku, ale po lekkim progresywnym liftingu. Politycy PO wyuczyli się, niczym w szkole, kilku żelaznych postulatów nowoczesnego Europejczyka, ale zrobili to wyłącznie z obowiązku. Nie czują tego, to dla nich jakieś ciało obce, które trzeba przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza, żeby być lubianym w zachodnim towarzystwie.

Poglądy ekonomiczne Tuska, czyli noc żywych liberalnych trupów

Polski liberalizm nadal ma twarz Bronisława Komorowskiego, tylko że do wąsa zapuścił modną brodę, nieco popracował nad formą fizyczną i przywdział trochę bardziej dopasowany garnitur. Gdy tylko się jednak zapomni lub poczuje w pełni swobodnie, momentalnie rozwiewa wątpliwości. To wciąż ten sam Komorowski, przy którym człowiek modli się, by nie palnął przez przypadek jakiegoś żenującego dowcipu.

Kobietom tylko seks w głowie

Podczas licznych spotkań i konwencji wyborczych Koalicja Obywatelska przekonywała, że poprawa pozycji kobiet to fundamentalny element jej doktryny. W segmencie „Kobiety” proponuje więc sześć postulatów, wśród których dokładnie wszystkie odnoszą się do prokreacji lub seksualności, jakby to była cała treść kobiecego życia – wyłącznie seks i rodzenie dzieci, przecież one się niczym innym nie zajmują. Mamy więc bezpłatne badania prenatalne i znieczulenie przy porodzie – postulaty niezmiernie istotne, ale dotyczące systemu ochrony zdrowia, a nie poprawy pozycji społeczno-ekonomicznej kobiet. Oprócz tego mamy słynne już „babciowe”, żeby młode matki miały pieniądze na wypłacenie marnej pensji sprekaryzowanej opiekunce, bo żłobka lub innej formy opieki państwo im nie zapewni.

KO obiecuje także kobietom… finansowanie in vitro. Trudno zrozumieć, skąd się wzięła ta praktyka polskich partii centrowych, które umieszczają finansowanie in vitro w „kobiecym” segmencie swoich programów – dokładnie to samo zrobiła Trzecia Droga. Prawdopodobnie wynika to z potrzeby wypełnienia przestrzeni. Byłoby wstyd, gdyby miejsce przeznaczone dla postulatów feministycznych świeciło pustkami, więc radykalni centryści dorzucili tam również instrumenty prodemograficzne. Może nikt się nie zorientuje?

Zawód: babcia

O ile takie podejście niespecjalnie dziwi w przypadku Trzeciej Drogi – sojuszu fajnokatolika Hołowni z przyczajonymi konserwatystami z PSL – o tyle jednak zaskakuje u KO, w której istnieje przecież wyraźne lewicujące skrzydło z Inicjatywą Polską, Zielonymi oraz wieloma kobietami w samej Platformie.

Dlaczego tak liczne, aktywne i pewne siebie kobiety z KO zgodziły się na upowszechnianie teorii, że finansowanie in vitro jest jakąś specyficzną potrzebą płci żeńskiej? Kobiety rodzą dzieci dla własnej przyjemności? Prokreacja leży wyłącznie w interesie Polek? Przecież to jest postulat prorodzinny – wydawało mi się, że polski liberał w trzeciej dekadzie XXI wieku dał radę już pojąć, że polityka prorodzinna nie jest tym samym co polityka feministyczna.

Poza tym KO obiecuje dostęp do przerywania ciąży i antykoncepcji awaryjnej. Słusznie, ale… to ma być cała oferta dla Polek od głównej prokobiecej siły w Polsce? A gdzie kwestie rynku pracy? Gdzie dyskryminacja płacowa, pomijanie kobiet przy awansach? Gdzie plan zlikwidowania tak zwanej kary za dziecko?

Dlaczego pominięto kwestie przemocy seksualnej, choćby rozszerzenia katalogu czynów karalnych czy zmiany przepisów prawa, by sądy nie mogły pobłażliwie traktować przemocowców? Gdzie są jakieś rozwiązania zmierzające do zmiany relacji w rodzinach na bardziej egalitarne, by Polka po udanym in vitro nie została sama z dzieckiem na głowie? Przecież problemy kobiet wynikają przede wszystkim z charakteru relacji społecznych, hegemonii mężczyzn w przeróżnych obszarach i dominacji męskich zachowań, które są traktowane jako te domyślne. Dlaczego tematy dotyczące kobiet zredukowano do seksu i prokreacji? Przecież to je obraża.

Tematy niesłusznie pomijane. Kampania wyborcza się skończy, niesmak pozostanie

Trudno nie odnieść wrażenia, że kwestie równości szans i egalitarnych relacji społecznych to dla PO i wspólników nadal terra incognita. Zakodowali już, że społeczeństwo domaga się aktywniejszej polityki państwa, ale nadal są przekonani, iż Polska zasadniczo jest krajem harmonijnej współpracy i łagodności, tylko przyszedł PiS i wszystko zepsuł.

Podobnie ma się rzecz z segmentem „edukacja”. Tu wyłania się obraz szkolnictwa dręczonego przez ministra Czarnka, w którym jedynymi problemami są naciski polityczne i zła organizacja. To samo dotyczy szkolnictwa wyższego.

Wśród siedmiu akapitów dotyczących zmian w edukacji znalazło się dokładnie jedno zdanie na temat wyrównywania szans – mowa o bezpłatnych zajęciach wyrównujących organizowanych przez szkoły, co jest akurat bardzo sensowne. Ale w odniesieniu do szkolnictwa wyższego nie ma już zupełnie nic o równości szans czy sytuacji ekonomicznej studentów, którzy niedawno protestowali w tej sprawie na UW. Mamy za to trzy akapity odnoszące się do odpolitycznienia szkół i uniwersytetów oraz dwa czysto organizacyjne (lekcje w systemie jednozmianowym oraz rezygnacja z ciężkich papierowych podręczników).

Studenci do nauki? Marzenie, a nie rzeczywistość

Świata pracy nie ma, jest Świrski z Szymczykiem

Koalicja Obywatelska rozwija skrzydła dopiero wtedy, gdy zaczyna przemawiać w imieniu przedsiębiorców. Tu potrafi się już wykazać wyobraźnią i kreatywnością. Dla przedsiębiorców przygotowano osiem propozycji, w tym miesiąc finansowanego przez państwo urlopu, przeniesienie na ZUS kosztów krótkich zwolnień chorobowych czy przywrócenie ryczałtowej składki zdrowotnej, co jest w interesie wyłącznie zarabiających znacznie powyżej średniej krajowej. Stracą za to pacjenci, czyli ogół, gdyż spadną wpływy do NFZ.

Zmiany podatkowe również sprowadzają się wyłącznie do obniżek. Jedna z nich jest nawet sensowna – mowa o zerowej stawce VAT dla transportu publicznego. Poza tym mamy jednak znaczne uszczuplenie dochodów samorządów w związku z dwukrotnym podniesieniem kwoty wolnej oraz zniesienie podatku od zysków kapitałowych dla oszczędności i inwestycji do 100 tys. zł.

Z propozycji fiskalnych KO wyłania się więc powrót do koncepcji „taniego państwa” – owszem, będzie dziadowsko, ale za to zapłacicie mniej danin publicznych, szczególnie jeśli dużo zarabiacie. Ambitnej polityki społecznej, wyrównującej szanse i walczącej z różnymi wymiarami wykluczenia, w takich warunkach prowadzić się nie da, więc będzie można o niej zapomnieć.

Filozofia kapitulującego państwa. PO w kampanii oferuje mniej niż PiS w 2015 roku

KO za nic w świecie nie chce odkryć kart w temacie imigracji. Najpewniej to zbyt kontrowersyjne. Zabrakło więc pomysłów na integrację setek tysięcy imigrantów ekonomicznych czy uporządkowanie samej polityki imigracyjnej państwa, by nie kierowały nią ściągające pracowników prywatne przedsiębiorstwa wspólnie z zagranicznymi pośrednikami. KO obiecuje tylko załatwienie pieniędzy z Brukseli na uszczelnienie granicy z Białorusią, co umożliwi „likwidację szlaku przemytników”. Także segment dotyczący UE dowodzi, że polscy liberałowie sprowadzają nasze członkostwo wyłącznie do czerpania pieniędzy. Ich obietnice dotyczą głównie funduszy unijnych oraz załagodzenia relacji z Brukselą. Jakiejś ogólnej wizji samej integracji europejskiej brak.

Wiemy jedno: pogonią PiS

Znakomicie pogłębiony jest tak naprawdę tylko jeden obszar – rozliczenie rządów PiS. W tym segmencie nie obędzie się bez scrollowania. Wymieniono z imienia i nazwiska wszystkich, których KO chce pociągnąć do odpowiedzialności – znalazło się więc miejsce dla Macierewicza, Kamińskiego, Obajtka, Szumowskiego, Cieszyńskiego, Dudy, Morawieckiego i wielu innych.

Mowa jest o odzyskaniu spółek skarbu państwa i mediów publicznych, rozliczeniu afer (wizowa, sprzedaż części Lotosu) czy ewaluacji projektu budowy CPK. W segmencie „bezpieczeństwo” KO obiecuje natomiast rozliczenie Komendanta Głównego Policji oraz kierowników jednostek, które dopuściły się nadużyć.

Młodzi (nie) głosują. Jakiej demokracji chcecie bronić na takiej planecie?

W kwestii rozliczenia poprzedników autorzy programu KO najwyraźniej starali się nie pominąć absolutnie niczego i nikogo, jak gdyby spisywanie kandydatów do ławy oskarżonych sprawiało im zwyczajną przyjemność. Co prawda przy okazji zupełnie pominęli sprawy pracownicze i interesy klasy pracującej, a obiecywana polityka mieszkaniowa sprowadza się do dopłacania do kredytów i czynszów, ale za to na temat pogonienia pisowców możemy przeczytać długie akapity.

To jest przypadek, bo od razu widać, co jest główną motywacją liberalnego środowiska. Nie jakaś zmiana relacji społecznych, poprawa usług publicznych, wyrównywanie szans czy wzrost jakości życia – ważniejsze jest dopadnięcie Świrskiego czy Szymczyka. Dla nich znalazło się miejsce, o nich autorzy nie zapomnieli.

Polskie patologie są starsze niż PiS

Świetnie, że do polityków i polityczek KO wreszcie dotarło, że pisosceptyczni wyborcy również chcieliby usłyszeć jakąś ofertę. To ogromna zmiana w porównaniu z 2015 i 2019 rokiem. Problem w tym, że zmiana nie zaszła w mentalności samej wierchuszki PO – tych wszystkich Nitrasów, Kierwińskich, Budków, Grodzkich czy Leszczyn. To wciąż ludzie zafiksowani na walce z PiS i zemście na Kaczyńskim. Całe zło istniejące w kraju upatrują wyłącznie w tym, że przyszedł Kaczyński i wszystko popsuł – a tak było dobrze.

No, nie – nie było dobrze, a przed 2015 rokiem było nawet gorzej. W codziennych relacjach było więcej seksizmu i przemocowości, traktowania słabszych z buta, unikania podatków, wykorzystywania wpływów, wyzysku czy dziadostwa w domenie publicznej.

Biejat: Nie wystarczy wrócić do porządku, który był przed PiS

Widoczna w ostatnich latach poprawa oczywiście nie jest zasługą PiS, tylko zachodzących przemian społecznych, rosnącej świadomości i coraz większej asertywności obywatelek i obywateli. Siermiężne i krzywdzące zachowania, które jeszcze dekadę temu były na porządku dziennym, obecnie są coraz częściej piętnowane. Społeczeństwo nie traktuje już piratów drogowych jako sympatycznych awanturników, a seksistowskie żarty, gesty i dotyki nie są już zbywane niezręcznym uśmiechem, tylko wyciągane na wierzch. Pracownicy nie dają już sobą tak łatwo pomiatać. Na światło dzienne wychodzą też kolejne, skrajnie oburzające zachowania zamożnych i wpływowych influencerów. Jakichkolwiek śladów tego wszystkiego w programie KO jednak nie uświadczysz.

Ugrupowanie Kaczyńskiego coraz ostrzej z tymi zmianami walczy, natomiast Platforma dla odmiany próbuje ich nie dostrzegać, żeby sobie nie robić kłopotu. Tylko że Polska nie jest już krajem prezydenta Komorowskiego, który podczas spotkania z Obamą bredził coś o zabezpieczeniu „naszych kobiet” przed „wspólnym pójściem na polowanie”. Albo siedzącego właśnie w areszcie ministra Nowaka, który starał się zapobiec kontroli skarbowej w notującym regularne straty gabinecie dentystycznym swojej żony.

Rudy? Po Marszu Miliona Serc wybierzmy Czerwonego

Za czasów rządów PO-PSL przemocowość, kolesiostwo, seksizm, wyzysk, oszustwa czy niejawne wpływy szerzyły się na potęgę. Działalność Amber Gold przypadła na czasy rządów polskich liberałów, podobnie jak brutalna reprywatyzacja kamienic. To nie wzięło się znikąd – było efektem zatrutych relacji społecznych, w których silniejszy może zrobić ze słabszym, co mu się podoba.

Z programu KO wynika jednak, że wystarczy odsunąć PiS od władzy, rozdać nieco pieniędzy, wprowadzić trochę cywilizacji i oczywiście obniżyć podatki, żeby w Polsce znów wszyscy byli szczęśliwi. Ten program jest zacofany przynajmniej o dekadę, a jego główną zaletą jest to, że alternatywa wydaje się gorsza.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij