Załóżmy, że to koniec Zjednoczonej Prawicy. Co nas czeka po jej rozpadzie? Przemysław Witkowski analizuje punkty wspólne ziobrystów i konfederatów.
Czyżby koalicja Solidarnej Polski z Konfederacją? Wyobraźcie sobie koalicję od Zbigniewa Ziobry po Janusza Korwin-Mikkego. Od Krzysztofa Bosaka po Patryka Jakiego. Od Beaty Kempy po Grzegorza Brauna. Od Dariusza Mateckiego po Dobromira Sośnierza. A w tle wsparcie od futrzarzy Szczepana Wójcika, rolników Michała Kołodziejczaka i wszystkie hufce Rodziny Radia Maryja.
Niemożliwe? Jeśli Solidarna Polska opuści obóz Zjednoczonej Prawicy, to może być nasza najbliższa przyszłość.
czytaj także
Na razie, co prawda, sytuacja przypomina fragment biografii Józefa Stalina, którą przytacza Łukasz Najder:
„Ledwie Stalin zaniemógł, Beria zaczął pluć nienawiścią do niego i robić sobie kpiny […]. Ale ciekawie, że kiedy na twarzy Stalina pojawiły się jakieś oznaki przytomności, Beria rzucał się na kolana, złapał Stalina za rękę i zaczął całować. Gdy Stalin znów zapadł w nieświadomość, Beria podniósł się z klęczek i splunął”.
Berią oczywiście byłby tu Ziobro, a Stalinem Kaczyński. Obu oczywiście daleko do Wielkiego Językoznawcy i jego cyngla, ale że dyktatury (a Zjednoczona Prawica dyktaturą jest niewątpliwie) lubią działać w podobnych schematach, to mamy przed sobą taki właśnie spektakl, którego kolejne odsłony to karcenie, groźby i zaraz umizgi, i znów upokorzenia, konferencje prasowe i teatralne gesty, spotkania, warunki pogodzenia, straszenie rozwodem.
Trudno powiedzieć, jak długo jeszcze potrwa związek PiS-u z Solidarną Polską, ale po takich publicznych przejściach, upokorzeniach, groźbach i praniu brudów w mediach nie daję tej parze za wielkich szans na utrzymanie pożycia.
Jeśli nawet Ziobro pozostanie w ZP i dalej będzie pełnił funkcję ministra sprawiedliwości, to przy pierwszej możliwej okazji wbije nóż w plecy Jarosławowi Kaczyńskiemu i jeszcze go kilkakrotnie przekręci. Mateusz Morawiecki może być zaś pewny, że będzie następny (choć według „przecieków” z aktualnego kryzysu to on miał być celem Ziobry numer jeden).
Gra obecnie toczy się o wszystko. Jeśli Ziobro przetrwa w łonie Zjednoczonej Prawicy do przejścia Kaczyńskiego na polityczną emeryturę, dzięki władzy nad sądownictwem może być poważnym kandydatem na następcę tronu. O ile oczywiście nie podzieli losu zastrzelonego przy stole przez juntę poststalinowskich diadochów Berii.
Co jednak, jeśli Ziobro wcześniej opuści PiS i Kaczyńskiego? Trudno przecież uwierzyć, że polityk w jego wieku (50 lat) miałby zakończyć karierę.
czytaj także
Solidarnej Polsce w wypadku samodzielnego startu sondaże dają dziś nie więcej niż 2 proc. poparcia. Gdzie będzie szukał sojuszników? Z kim miałby utworzyć koalicję? Wybór, niestety dla nas wszystkich, jest w praktyce tylko jeden. To skrajnie prawicowa Konfederacja.
Trochę się boję pisać dalej ten felieton. Na początku 2018 roku w tygodniku „Przegląd” zarysowałem potencjalnie korzystny scenariusz dla skrajnej prawicy. Brzmiał on mniej więcej tak: korwiniści i nacjonaliści, żeby w końcu przeskoczyć próg wyborczy, muszą porzucić dawne niesnaski i się zjednoczyć. Darwinistyczny liberalizm Mikkego i równie darwinistyczny nacjonalizm Bosaka i Winnickiego są totalnie do pogodzenia, a taki sojusz gwarantuje im obecność w polskim Sejmie. Efekt? Zdaje się, że przewidywałem słusznie, bo po roku mieliśmy powołaną Konfederację, a po niecałych dwóch latach już 11 posłów tej formacji w parlamencie.
Skrajnej prawicy jednak, jak na razie, brakowało Wodza. Zupełnie nie nadawali się do tego ani zdziwaczały, prawie 80-letni Korwin-Mikke, ani „judeosceptyk” i fanatyk religijny Braun, ani wizerunkowy młodzieniaszek Bosak. 50-letni Ziobro to zupełnie inna historia.
Służby, mafie i loże vs „szczęść boże”, czyli magiczny świat Grzegorza Brauna
czytaj także
Ziobro ma doświadczenie w rządzeniu Polską i sznyt głównonurtowego polityka. Ma też całe szafy zbieranych na PiS brudów, a przecież to z PiS-owcami konfederaci chcą rywalizować o prawicowy elektorat. Ma też w odwodach wiernych prokuratorów, posłusznych sędziów i całą drużynę bezlitosnych i cynicznych Kaletów, Kanthaków, Kowalskich i małżonkę Patrycję Kotecką, równie zajadłą graczkę polityczną. Ma też wsparcie futrzarzy i innych przemysłowych hodowców, myśliwych i bogatych rolników. Ma support Tadeusza Rydzyka i jego medialnego imperium. Gdyby ten komponent dołączyć do Konfederacji, ta wyszłaby już na stałe z pozycji procentów piwnych (4–6 proc.) na te winiarskie (11–16 proc.). W końcu przestałaby robić za pospolite ruszenie szurii, a stałaby się ugrupowaniem politycznym, czymś w rodzaju nowej wersji Ligi Polskich Rodzin, która przecież w najlepszych dla siebie latach sięgała po 17 proc. w wyborach do Europarlamentu.
czytaj także
Już zresztą od dłuższego czasu coraz mniej widać różnic politycznych między, dajmy na to, Jakubem Kuleszą (K) a Sebastianem Kaletą (SP), Konradem Berkowiczem (K) a Janem Kanthakiem (SP) czy Grzegorzem Braunem (K) a Dariuszem Mateckim. Ten ostatni robił przecież jakiś czas temu za nadwornego kamerzystę reżysera Brauna i paradował w koszulce z jego hasłem wyborczym „Kościół, Szkoła, Strzelnica”. Walka z „ideologią gender” i „ideologią LGBT”, niezgoda na relokację syryjskich uchodźców, ścisłe podporządkowanie prawa wytycznym katolicyzmu, eurosceptycyzm, nacjonalizm – właściwie trudno znaleźć większe różnice między deklaracjami konfederatów i ziobrystów.
Czy taka koalicja mogłaby zagrozić PiS? Na pewno mogłaby zabrać partii Kaczyńskiego sporą część skrajnie prawicowych wyborców. Jak powiadał Stalin, walka klasowa zaostrza się wraz z jej postępami. Podobnie zdaje się dziać na polu kultury i obyczajowości. Im więcej w Polakach wolności ekspresji swojej tożsamości i otwartości na wszelką odmienność, tym bardziej agresywnie atakuje obóz ogólnie pojętej „reakcji”. Kto się w nim mieści? Przede wszystkim kler i integryści religijni, nacjonaliści, najróżniejsi strażnicy patriarchatu i heteronormy, zwolennicy świniobicia i gazownia norek, fanatycy broni, domorośli geopolitycy, wrogowie Unii, przyjaciele Putina – czyli wszyscy, którzy mają coraz większy problem z odnalezieniem się w obozie Zjednoczonej Prawicy.
czytaj także
Co im przeszkadza? Otóż spór ten przypomina nieco historyczny konflikt między „lewakami” a socjaldemokratami. Pierwsi chcieli rewolucji tu i teraz, drudzy chcieli zmieniać system krok po kroku. Socjaldemokraci zarzucali lewicy radykalnej oderwanie od rzeczywistości i niepraktyczny idealizm. Radykałowie z kolei uważali, że esdecy tylko szafują hasłami zmiany społecznej, a sami dawno już się zblatowali z elitami.
Brzmi znajomo, prawda? Tylko tu mamy inny wektor. Nie – kto jest bardziej postępowy i chce zmiany, by zaistniał nowy lepszy świat, ale przeciwnie – kto szybciej i konsekwentniej pędzi ku zamierzchłej przeszłości.
Główny problem prawicowych radykałów w łonie PiS jest bowiem taki, że ich zdaniem partia ta więcej „mówi”, niż „robi”, a przecież prąd historii dokonuje na naszych oczach nieodwracalnych zmian we wrażliwych dla tej egzotycznej koalicji rejestrach. Dlatego żyjąc w fantazji „końca chrześcijańskiej cywilizacji białego człowieka”, domagają się oni od władzy gwałtownych kroków, mających postawić tamę zjawiskom niszczącym „tradycyjną polską rodzinę”: aborcji, homoseksualizmowi, rozwodom i edukacji seksualnej. Uważają też (bardzo zresztą słusznie), że PiS tylko wykorzystuje frazeologię „ochrony tradycji” i używa jej jako parasola, za którym ukrywa korupcję, nepotyzm i cynizm polityczny tego środowiska.
Koronawirus: Bill Gates, 5G i zapach gotującego się nietoperza
czytaj także
Dotychczas sama Konfederacja miała zbyt małą masę krytyczną, żeby na stałe odbić tak myślących wyborców PiS-owi. Kaczyński zawsze mógł podkreślać, że to ona ma realną władzę i ponad 200 posłów, a skrajna prawica ledwie 11.
Tymczasem w koalicji z Solidarną Polską byłoby to już 30. I to nie jakichś leniwych wujów, lokalnych baronów i sytych pijawek, ale młodych, agresywnych, pozbawionych skrupułów sejmowych graczy. Nie byłbym taki pewny, kto z taką sforą ostatecznie zwycięży i czy będzie to akurat Jarosław Kaczyński.
Niezależnie, jaki będzie efekt tego akurat przesilenia, szykujmy się jednak powoli na ten scenariusz. Ideologia składa się z różnorakich klocków, a im bardziej pasują do siebie, tym większa szansa, że zbudują swój trwały gmach polityczny. Szykujcie się, moi drodzy, jeszcze nie było w Polsce takich Dark Avengers.