Patriarchat budzi w Kai Godek macierzyński, ale także siostrzeńczy sadyzm. Biernie przygląda się brutalnej przemocy, jaką funduje nam wszystkim system, ponieważ chce w ten sposób dowieść, że jest prawdziwą sojuszniczką patriarchatu.
Nie wierzę w zrządzenia losu, ale trudno nazwać przypadkiem fakt, że tuż przed napisaniem tego tekstu natrafiłam na wywiad z lipca o wdzięcznym tytule: „Jak matka trójki dzieci mogła zaplanować porwanie, tortury i gwałt?”. Rozmowa z psychiatrą i biegłym sądowym dotyczy sprawy kobiety odpowiedzialnej za brutalne i zorganizowane w ramach zemsty skrzywdzenie 14-latki z Poznania.
Wywiadowany ekspert twierdzi, że tak strasznych porachunkowych czynów wobec dzieci nie dopuszczają się nawet włoscy mafiozi. Chyba nie słyszał o Mariuszu Trynkiewiczu albo Josefie Fritzlu. Można się zastanawiać, czy ci zbrodniarze mścili się na swoich ofiarach. Ale czy przypadkiem nie każda zbrodnia jest w pewnym sensie zemstą za doznane krzywdy, niepowodzenia czy opresję?
Choć bezwzględność przestępczyni zasługuje wyłącznie na potępienie, nie mogę przejść obojętnie wobec upłciowionego szowinizmu podobnych doniesień medialnych, bo wiem, że gdyby analogiczne bestialstwo było udziałem mężczyzny, sprawa jego ojcostwa raczej nie znalazłaby się w tytule, a szok ustąpiłby wzruszeniu ramion. Przemoc mężczyzn to chleb powszedni. Przemoc kobiet, zwłaszcza matek – tabu. W końcu nie takie rzeczy robili choćby znani seryjni mordercy i gwałciciele.
Wolę ciche wieczory niż dziecięcy śmiech. I czuję się z tym doskonale
czytaj także
Chcecie szczegółów? Spokojnie, Netflix zrobił albo zaraz nakręci o nich hitowy serial. Inni mają status popkulturowych ikon i celebrytów. A duża część oprawców wciąż pozostaje na wolności lub dostaje niewielkie kary za swoje czyny, np. 26-letni gwałciciel, który skrzywdził inną 14-latkę, dostał rok w zawiasach, bo wrocławski sąd uznał, że gwałtu nie było, skoro dziewczyna nie krzyczała w trakcie. O Romanie Polańskim nie chce mi się nawet pisać.
Najbardziej jednak w podobnych doniesieniach medialnych zdumiewa mnie coś innego: to, że macierzyński sadyzm wciąż budzi tak wielkie poruszenie w kraju, w którym inna matka terroryzuje nie jedną nastolatkę, ale całe społeczeństwo. I choć całkiem zręcznie osiąga swoje cele, nie potrafi sobie powiedzieć: „dość”.
Kaja Godek, a formalnie kierowana przez nią Fundacja Życie i Rodzina, w dniu, w którym Kościół katolicki obchodzi święto upamiętniające rzeź niewiniątek, dokonaną na rozkaz Heroda, namiestnika Galilei w Betlejem, składa do Sejmu obywatelski projekt, który ma uszczuplić i tak już ograniczone prawa reprodukcyjne kobiet.
Wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej z 2020 roku, niemal całkowicie zakazujący aborcji w Polsce, doprowadził do śmierci Izabeli z Pszczyny i Agnieszki z Częstochowy, wywołał masę ludzkich dramatów, o których opowiada bardzo niedoskonały, ale poruszający film O tym się nie mówi, i sprawił, że naczelna polska prolajferka miała swój moment chwały. To wciąż za mało. Kaja Godek niczym nienasycony krwią ofiar seryjny morderca próbuje więc wprowadzić kolejne obostrzenia.
Żałuję macierzyństwa. Kiedy bycie mamą bywa cierpieniem, nie spełnieniem
czytaj także
Najpierw w odrzuconym – na szczęście – projekcie chciała wymazania wszystkich przesłanek o legalności usunięcia ciąży, w tym tej pochodzącej z gwałtu, oraz kar nawet dożywotniego pozbawienia wolności dla kobiet decydujących się na aborcję i wszystkich, którzy by w tym pomogli. Teraz żąda kar więzienia (nawet do ośmiu lat) za samo informowanie o aborcji.
Nowa propozycja zmian legislacyjnych, pod którą podpisało się ponad 100 tys. obywateli, ma pociągać do odpowiedzialności karnej osoby „publicznie propagujące jakiekolwiek działania dotyczące możliwości przerwania ciąży”, „publicznie nawołujące do przerwania ciąży”, „publicznie informujące o możliwości przerwania ciąży na terenie kraju i poza jego granicami”, „produkujące, utrwalające, sprowadzające, nabywające, przechowujące, posiadające, prezentujące, przewożące lub przesyłające druk, nagrania lub inne przedmioty lub nośniki danych” z treściami dotyczącymi aborcji.
Ależ musi Kaję Godek boleć to, że mimo „sukcesu” z 2020 roku, z powodu którego tzw. obrońcy życia nosili ją (dosłownie) na rękach, Aborcyjny Dream Team pomaga rzeszy kobiet w realizacji prawa wyboru i rozwija świadomość Polek i Polaków, upowszechniając wiedzę o bezpiecznej aborcji. W mijającym roku ze wsparcia organizacji skorzystały aż 44 tysiące osób. Aktywistka i współzałożycielka ADT, Natalia Broniarczyk, w polskim Sejmie zaprezentowała tabletki potrzebne do zrobienia aborcji farmakologicznej w domu i powiedziała: „Decydujemy o sobie każdego dnia bez waszego pozwolenia”. Przed wyrokiem TK coś takiego wydawało się nie do pomyślenia.
Wystąpienie Natalii Broniarczyk w sejmie było jak otwarcie okna w dusznym pomieszczeniu
czytaj także
Justyna Wydrzyńska, którą państwo ze wsparciem i ku uciesze Ordo Iuris (pamiętajcie, by jego członków pod żadnym pozorem nie nazywać „kremlowskimi fundamentalistami religijnymi”) ściga za pomocnictwo w aborcji, nie przestała mówić o tym, że kobiety codziennie przerywają ciążę, ani o tym, jak mogą to zrobić. Numer Aborcji Bez Granic (22 29 22 597) mnóstwo osób zna na pamięć albo widzi na mijanych codziennie chodnikach, ścianach budynków albo bez wychodzenia z domu – w sieci.
czytaj także
Słupki poparcia dla liberalizacji prawa aborcyjnego rosną. Nic dziwnego, że Kaja Godek i jej Fundacja dwoją się i troją, by całą tę machinę informacyjną ukrócić i zakneblować usta aktywistkom. To się jednak nie uda, nawet gdyby faktycznie zmieniły się przepisy. Ale czy mają szansę się zmienić?
Nie trzeba być ekspertką prawa, żeby znaleźć w złożonym właśnie w Sejmie projekcie błędy i luki, które mogą zaważyć na niepowodzeniu jego procedowania. Kaja Godek musiałaby wyłączyć Polkom internet i odebrać telefony, żeby pozbyć się nośników danych i treści aborcyjnych. Albo wsadzić wszystkich, łącznie ze sobą (sama korzysta choćby z social mediów) do więzienia. Profesora Monika Płatek wskazuje z kolei, że pomysł Fundacji Godek jest niezgodny z tym, co o prawie do informacji – również informacji o aborcji – mówią gwarantujące je konstytucja, Ustawa o planowaniu rodziny, Ustawa o zawodzie lekarza i dentysty oraz orzecznictwo Trybunału Praw Człowieka.
Skąd antyaborcjoniści wzięli TE dzieci? Trop prowadzi na Węgry
czytaj także
No cóż, nie takie nielegalne i niekonstytucyjne przekręty dzieją się w polskim rządzie, otwarcie flirtującym ze środowiskami anti-choice. W zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej też powątpiewaliśmy, a jednak Kai Godek udało się je przeforsować. Naczelna strażniczka patriarchatu III RP nie jest jednak skłonna do wzięcia na siebie odpowiedzialności za konsekwencje prawniczych machlojek, które godzą w godność człowieka, w tym przede wszystkim kobiet i dzieci. Jej dotychczasowe działania świadczą raczej o tym, że fetyszyzowanym przez katolicki fundamentalizm religijny, wpisanym w mit udręczonej matki Polki i podobno uszlachetniającym cierpieniem woli obarczać wszystkich dookoła, ale nigdy siebie.
Kaja Godek jest uprzywilejowaną kobietą, choć parę lat temu żaliła się w mediach, że jej pensja wynosiła niewiele ponad 3 tys. miesięcznie w państwowej spółce. Dziennikarzowi Wirtualnej Polski na pytanie o zarobki odpowiedzieć nie chciała, oburzając się, że w ogóle je zadał. Możemy się jedynie domyślać, jak udaje jej się utrzymać czwórkę swoich dzieci. Ale nawet jeśli nie jest dobrze uposażona ekonomicznie, ma olbrzymi kapitał polityczno-społeczny, który stawia ją wyżej niż większość polskich kobiet.
czytaj także
Kobiet, które muszą umierać na oddziałach położniczych, doświadczać ostracyzmu w gabinetach ginekologicznych, rodzić nieuleczalnie chore dzieci i ledwie wiązać koniec z końcem, bo państwo zawodzi na polu polityki społecznej, egzekwowania alimentów, wsparcia osób z niepełnosprawnościami czy przeciwdziałaniu przemocy ze względu na płeć i tej stosowanej wobec dzieci (polecam lekturę nowego raportu Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę). Mogłabym tak wymieniać bez końca. Zamiast tego wracam myślami do książki bell hooks. W Gotowi na zmianę autorka pisze o przemilczanym macierzyńskim sadyzmie.
W kulturze patriarchalnej i kraju, w którym matkami pogardza się na każdym kroku, a bezdzietnicom wytyka dawanie w szyję, cytowanie fragmentu o tym, że „kobiety, tak samo jak mężczyźni, dopuszczają się przemocy wobec grup, nad którymi sprawują władzę i które mogą łatwo zdominować” (głównie dzieci i słabsze kobiety), jest co najmniej ryzykowne i kontrowersyjne. Już słyszę mizoginistyczną odę do radości z powodu upadku feministki, która robi do własnego gniazda i sama przyznaje, że „baby też są przemocowe”, a część kobiet, zwłaszcza matek, wytknie mi brak siostrzeństwa.
bell hooks również mierzyła się z tymi zarzutami, ale obroniła się, nadając feminizmowi prawdziwie równościowy rys i obnażając największe zbrodnie patriarchatu, w tym fakt, że niektóre kobiety ramię w ramię podtrzymują „cykl męskiej przemocy, ucząc chłopców modelu dominacji w relacjach”. Dlatego ten system musi upaść, a my wszyscy prawdziwie krytycznie spojrzeć na siebie i na osoby, które meblują nam rzeczywistość i ustawiają kierunki moralnego kompasu.
Nie wiem, jak Kaja Godek, uzurpująca sobie prawo do mnożenia ludzkich krzywd w imię obrony płodów, wychowuje dzieci. Nie interesuje mnie to. Widzę, co robi ze społeczeństwem. Traktuje je tak, jak pozbawiona empatii i przekonana o słuszności stosowania przemocy – niektórzy powiedzieliby, po prostu „wyrodna” – matka traktuje swoje dziecko. Powiela, wzmacnia i wymierza w słabsze od siebie osoby schematy wypracowane przez opresyjną rzeczywistość. Stawia się w roli matrony, która, prawdopodobnie sama doświadczając systemowych udręk (bo rzadko komu udaje się od nich uciec), chce wprowadzić jeszcze bardziej przemocowe prawo, jeszcze większe tortury, w szczególności dla najbardziej tłamszonej części społeczeństwa.
Parafrazując hooks, widzę, że patriarchat budzi w akceptującej jego logikę szefowej Fundacji Życie i Rodzina macierzyński, ale także siostrzeńczy sadyzm. Biernie przygląda się brutalnej przemocy, jaką funduje nam wszystkim system, ponieważ „chce w ten sposób dowieść, że jest prawdziwą sojuszniczką patriarchatu”.
O Kai Godek przeczytałam już, że jest „nieszczęśliwą frustratką”, „mściwą ofiarą losu”, cyniczną „geniuszką zła” i „psychicznie chorą płodofilką”. Zależy, kogo spytać. Ale wiecie co? Nie interesuje mnie, czy któreś z tych określeń okaże się prawdą, i nie uważam, by zadaniem kogokolwiek z nas było przypisywanie jej chorób psychicznych czy makiawelizmu.
Zastanawia mnie raczej, dlaczego osobie i instytucji, która rości sobie prawa do zarządzania ludzkim życiem – kobiet, dzieci, całych rodzin skazywanych na rozliczne trudy wynikające z braku dostępu do aborcji, do świadomego rodzicielstwa, do opieki medycznej, a wreszcie – do rzetelnych informacji, nie towarzyszy podobne oburzenie jak doniesieniom o przestępczyni z Poznania.
Może to najwyższa pora, by obok nazwiska najważniejszej prolajferki w Polsce regularnie pojawiał się nagłówek: „Jak matka czwórki dzieci mogła zaplanować tortury i gwałt?”, bo – tym właśnie jest zmuszanie do ciąży. Torturą i gwałtem. Tyle tylko, że macierzyństwo samej Godek pozostaje tu bez znaczenia. Tego ostatniego nabiera dopiero cudze macierzyństwo, które w rękach obrończyni płodów staje się narzędziem zbrodni.