Doimy kasę od Zachodu, nie przymierzając, jak państwa Afryki, bo „Mzimu Kaczynkumba” wprowadza w Polsce socjalizm. Gnuśna i zacofana, sarmacka Polska właściwie zasłużyła na pogardę nazistów, a poza tym nie przesadzajmy z liczbą polskich ofiar II wojny światowej. Liberalny umysł w pigułce? Na to wygląda, niestety.
W sobotnim wydaniu „Gazety Wyborczej” mieliśmy okazję przeczytać tekst historiozoficzny, w którym było wszystko: umniejszanie niemieckich zbrodni w czasie II wojny światowej, dzieje socjalizmu od Mezopotamii po Polskę Jarosława „Kaczynkumby”, a także wywód na temat ogólnej niższości wschodniej Europy względem światłego i pracowitego Zachodu. Te tezy więcej mówią nam o autorze i jego środowisku niż o prawdziwej historii.
Mowa o artykule Cywilizacja łacińska przyszła do nas z Czech, ale przede wszystkim z Niemiec Jarosława Bratkiewicza. Dość niepozorny tytuł zapowiada raczej krótkie omówienie początków państwa polskiego, przyjęcia chrztu i panowania pierwszych Piastów. W trakcie lektury okazuje się jednak, że autor swobodnie skacze między tysiącleciami i kontynentami, przywołując najróżniejsze przykłady na poparcie swojej analizy współczesnych poczynań polskiego rządu.
Wypasanie dinozaurów. Jak „Wyborcza” pomaga PiS wygrać wybory
czytaj także
Dokonuje przy tym niesamowitej rzeczy – niemal każdy przytoczony argument jest tak absurdalny, że można złapać się za głowę z niedowierzania. W pierwszej chwili nie mogłem zrozumieć, czemu podobno poważna gazeta przepuściła taki tekst. Zdałem sobie jednak sprawę, że przedstawia on liberalne spojrzenie na świat i historię w wyjątkowo skondensowanej wersji, która wydaje się wręcz karykaturalna, ale reprezentuje rzeczywisty sposób myślenia wielu osób. Dlatego warto po kolei rozpakować zawarte w tekście mity i przekłamania.
Niemcy nie uśmiercili aż tylu milionów Polaków, a sanacja sobie nagrabiła
Motywem przewodnim artykułu jest krytyka domagania się od Niemiec reparacji wojennych. Odłóżmy na bok pytanie o zasadność starań polskiego rządu w tym zakresie i popatrzmy, jak swój sprzeciw uzasadnia Bartkiewicz. Twierdzi on między innymi, że podawane zwykle wyliczenia polskich ofiar okupacji nazistowskiej są zawyżone, zarówno te z czasów PRL-u (6 milionów, w tym połowę stanowili żydowscy obywatele RP), jak i „pisowskie” 5,2 mln. Własnych szacunków autor nie podaje, ale porównując dane ze spisów powszechnych, sugeruje, że „Niemcy nie uśmiercili milionów Polaków”.
Pominięty został chociażby fakt, że w spisie powszechnym z 1946 roku uwzględniono wciąż dosyć licznie przebywającą na ziemiach polskich ludność niemiecką – wysiedlenia trwały jeszcze przez kilka następnych lat i w momencie spisu mogło w Polsce mieszkać nawet dwa miliony Niemców. Dysponujemy również nieprzebranymi relacjami i danymi o mordach na Polakach, więc umniejszanie winy nazistów jest nie tylko kuriozalne i sprzeczne z prawdą historyczną, ale również niesmaczne, wręcz obraźliwe dla ich ofiar. Dodajmy, że wyłączenie z szacunków ludności żydowskiej, której tym samym odmawia się polskości, to mimowolne powielanie propagandy antysemickiej, nawet jeśli nie wszyscy Żydzi czuli przynależność do dyskryminującej ich II Rzeczypospolitej.
Na tym jednak nie koniec. Z tekstu Bratkiewicza dowiadujemy się również, że do zbrodni popchnęło nazistów między innymi „zaskakujące dla Niemców – narodu zachodnioeuropejskiego – zderzenie w 1939 roku z piszczącą biedą, zgrzybiałością i obskurantyzmem polskiego interioru”. Jednocześnie „agresja niemiecka nie spadła niczym niezawiniony dopust”, lecz stanowiła również skutek złej polityki sanacji, która sprowokowała Hitlera, aby „w przypływie furii” poprzysiągł Polsce zemstę.
Nie zamierzam bronić rządów II RP, sam mam do nich bardzo negatywny stosunek, ale błędy sanacji nie czynią jej winną inwazji niemieckiej. Ta wynikała nie z kaprysu Hitlera, lecz z rasistowskiej ideologii, zgodnie z którą Polska miała zniknąć z powierzchni ziemi, aby zrobić miejsce dla Lebensraum – przestrzeni życiowej dla aryjskich panów. Żadne porozumienie z III Rzeszą nie wchodziło w grę. Swoją drogą, zastanawiam się, co autor i „Gazeta Wyborcza” pomyśleliby o stwierdzeniu, że „agresja rosyjska nie spadła niczym niezawiniony dopust” ze strony sprowokowanego przez Ukrainę Putina.
Zachód ma, bo ciężej pracował i wcześniej wstawał
Wątpliwej jakości komentarz na temat II wojny światowej to jednak tylko wstęp do szerszego wywodu na temat filozofii dziejów. Bratkiewicz stawia fundamentalne pytanie: „dlaczego narody zachodniej Europy, od Niemiec poczynając, są zamożniejsze i silniejsze od nas?”, i od razu odpowiada, że „ludzie Zachodu nie fircykowali w dziejach, lecz pracowali przedsiębiorczo, mnożyli bogactwo i siłę”.
Polacy natomiast mieli kultywować hulaszczego ducha sarmackiego. Na przestrzeni wieków skupiali się na rozróbach i „chuliganieniu”, by potem żądać odszkodowań od nowoczesnego Zachodu. Źródłem bogactwa narodów jest przecież przedsiębiorczość, a Polska była i pozostaje biedniejsza na własne życzenie – wystarczyło wcześniej wstawać, ciężej pracować i porzucić sarmacką roszczeniowość, aby dogonić Niemcy. Coś nie pasuje? Niech Rzeczpospolita weźmie kredyt i zmieni pracę.
czytaj także
W grobie przewraca się Marian Małowist, wybitny polski historyk, który już kilkadziesiąt lat temu znacznie bardziej przekonująco wyjaśnił przyczyny zacofania Polski względem Zachodu. Małowist zauważył między innymi, że we wczesnej epoce nowożytnej dynamiczny rozwój tego drugiego szedł w parze z regresem w innych częściach świata, które zostały zdegradowane do podrzędnej roli w globalnej wymianie gospodarczej. Zaopatrywały państwa zachodnie w surowce, a w zamian sprowadzały produkowane tam towary. Utrwalenie w Rzeczypospolitej dominacji szlachty i gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej wynikało w dużej mierze z eksportu zboża do np. Niderlandów, co sprzyjało skupieniu się na prymitywnym rolnictwie kosztem inwestycji w bardziej innowacyjne sektory.
Polska szlachta powiększała swoje folwarki, zamiast budować manufaktury, ponieważ było to dla niej opłacalne. Zachodni kupcy płacili na tyle dobrze, że posiadacze ziemscy nie czuli potrzeby innowacji gospodarczych i ważniejsze dla nich było utrzymanie hegemonii społecznej, dzięki której mieli zapewnioną tanią siłę roboczą. Pozostawało tylko ideologicznie uzasadnić taki stan rzeczy. W tym sensie kultura sarmacka była raczej pochodną zacofania ekonomicznego (oraz rosnącego rozwarstwienia społecznego), nie jego przyczyną.
czytaj także
W tekście „Wyborczej” nie ma śladu refleksji, że kapitalizm może wspomagać rozwój jednej części świata i zarazem powodować zacofanie w innych. Nie znajdziemy słowa krytyki wobec rabunkowej polityki nastawionej na wyzysk mniej rozwiniętych obszarów. Mowa nie tylko o wschodniej Europie, ale zwłaszcza o Afryce. Europejski kolonializm został przedstawiony przede wszystkim jako „aktywność biznesowa”, kolejne uprawnione źródło tworzenia bogactwa. Z kolei postkolonialna historia Afryki zdaniem autora charakteryzuje się „pyskowaniem” na arenie międzynarodowej i marnotrawieniem pieniędzy wypłacanych przez byłe mocarstwa kolonialne. W tym kierunku ma podążać Polska pod rządami PiS-u.
Mzimu Kaczynkumba i sarmacko-mezopotamski socjalizm
W całej tej opowieści wrogiem nr 1 jest Prawo i Sprawiedliwość, które łączy tradycje sarmackiej hucpy, „politykę afrykańskiego dojenia gotówki” oraz socjalizm. Jak wiemy bowiem, trzynasta emerytura była głównym postulatem Karola Marksa, a programem 500+ wprowadzono komunizm, zdaniem autora typowy nie tylko dla ZSRR, ale również dla starożytnej Mezopotamii. Tym, że tak ubóstwiany Zachód ma o wiele bardziej rozwinięte systemy socjalne niż Polska, Bratkiewicz już się nie przejmuje. Celem Jarosława Kaczyńskiego (nazywanego również „Mzimu Kaczynkumbą”) jest ściągnięcie pieniędzy od „silnych i nowoczesnych narodów Europy” po to, by je przejeść, rozdać tłuszczy i zaprzepaścić szansę na rozwój – tak jak zdaniem autora zrobiły to państwa postkolonialne.
czytaj także
Bratkiewicz mimowolnie dostrzega więc analogię między wschodnią Europą a Afryką. Jednak zamiast wywnioskować z tego istnienie systemu globalnej dominacji, w ramach którego Zachód wyzyskiwał resztę świata i na tym zbudował swoje bogactwo, publicysta „Wyborczej” twierdzi, że po prostu Niemcy musieli być bardziej pracowici i przemyślni.
Z jednej strony pokazuje to ograniczenia liberalnego światopoglądu, jego niezdolność do zauważenia szerszych procesów historycznych, które nie polegały wyłącznie na nagradzaniu indywidualnej lub narodowej przedsiębiorczości. Zarazem jednak widzimy poddańczy stosunek do Zachodu jako inherentnie lepszego od „kulturowo wątłego” Wschodu, który dodatkowo został „zbarbaryzowany” przez najazdy mongolsko-tatarskie.
Nawet agresja nazistowskich żołnierzy wynikała zdaniem autora z konfrontacji z obskurancką polską prowincją. Trudno wytłumaczyć tak ohydne zbrodnie ze strony światłej kultury zachodniej, trzeba więc trochę Niemców rozgrzeszyć, trochę obarczyć winą ofiary agresji nazistów, a trochę umniejszyć skalę ich zbrodni, na przykład podając w wątpliwość liczbę ofiar. Jeśli państwa zachodnie robią coś złego, to przynajmniej częściowo winę za to ponoszą kraje gorzej rozwinięte, takie jak Polska.
czytaj także
Jeśli ktoś się dziwi, dlaczego PiS rządzi i prawdopodobnie nadal będzie w Polsce rządził, warto mu podesłać omówiony tutaj artykuł. Widać w nim podniesione do ekstremum podejście liberalnych elit, odstręczające większość Polaków od tego obozu. Ślepe uwielbienie dla Zachodu, pogarda dla własnego państwa, bajki o pisowskim socjalizmie i społeczny darwinizm, tutaj przeniesiony również na poziom międzynarodowy.
Bratkiewicz tak bardzo chciał skrytykować rządy PiS-u, że był gotowy umniejszyć nawet zbrodnie nazistowskie. Żądania reparacyjne względem Niemiec mogą być absurdalne, ale nie tak bardzo jak jego tekst dla „Wyborczej”.