Ekonomia, polityka społeczna, prawa człowieka, podatki, transport, ochrona zdrowia, stosunki międzynarodowe czy mieszkalnictwo są tak samo „światopoglądowe” jak wszystko inne.
Jeśli tak zwane sprawy światopoglądowe miałyby zostać wyłączone z umowy koalicyjnej, to nie znajdzie się tam niemal nic. Poza podpisami liderów poszczególnych frakcji, rzecz jasna, bo bez nich nie można sobie wyobrazić żadnej umowy koalicyjnej. Za to dokument koalicyjny bez żadnych konkretnych reform jak najbardziej.
Prawie każda istotna kwestia, którą żyje opinia publiczna, jest tak samo „światopoglądowa” jak wszystko inne. Oczywiście istnieją sprawy wymagające uregulowania ustawowego, których charakter jest czysto techniczny, ale o nich zwykle nie dyskutuje się w debacie publicznej – bo w sumie po co. Ekonomia, polityka społeczna, prawa człowieka, podatki, transport, ochrona zdrowia, stosunki międzynarodowe czy mieszkalnictwo do takich technicznych spraw na pewno nie należą.
Wyznanie wiary Ryszarda Petru
W obecnych czasach trudno być przywiązanym do tego dziwnego podziału, skoro sprawą polityczną i ideową stała się nawet termomodernizacja budowli mieszkalnych. Unijna dyrektywa EPBD zakłada modernizację i klasyfikację energetyczną wszystkich budynków w UE, co szczególnie w Polsce będzie się wiązać z koniecznością poniesienia ogromnych nakładów inwestycyjnych.
Dla prawicy dyrektywa dotycząca termomodernizacji staje się powoli jedną z głównych osi sporu z UE – jako jedną z kluczowych kwestii wymienia ją chociażby Łukasz Warzecha. Przeciwnicy dyrektywy EPBD uznają ją za typowo lewackie zaczadzenie ideologiczne, gdyż w imię walki ze zmianami klimatu wydamy setki miliardów złotych. Tymczasem oni w antropogeniczne zmiany klimatu nie wierzą.
Razem nigdy nie zgodzi się z Petru czy Schetyną [rozmowa z Dorotą Olko]
czytaj także
Co prawda dzięki termomodernizacji wzrośnie komfort życia w budynkach mieszkalnych, spadną za to rachunki za energię, jednak te – wydawałoby się – obiektywne korzyści są tutaj drugorzędne. Chodzi o sprzeciw wobec narzucanych z góry zmian, których uzasadnienie, co gorsza, odbierane jako jawnie wrogie. Wymiana stolarki okiennej może być więc widziana jako opresja ze strony Brukseli, marnotrawstwo pieniędzy w imię lewackich wymysłów, niedopuszczalna ingerencja państwa w wolny rynek lub wchodzenie z buciorami w prywatną przestrzeń życiową.
Eurosceptycyzm, brak zaufania do nauki, leseferyzm, libertarianizm czy wreszcie zwykły egoizm, które można odczytać u przeciwników dyrektywy EPBD, to niewątpliwie postawy życiowo-ideowe, czyli światopogląd. A przypominam, że mowa tu o termomodernizacji, czyli kwestii, której nazwa kojarzy się ze styropianem i składem budowlanym, a nie gorącymi dysputami politycznymi.
Czy w takiej sytuacji termomodernizacja znajdzie się w umowie koalicyjnej? Rolnictwo najprawdopodobniej nie, gdyż także ono stało się frontem walki z bezlitosnym postępem społecznym. Marek Sawicki z PSL podpisał się pod grzaną obecnie w TVP Info „rolniczą dwunastką”, która jest zobowiązaniem do sprzeciwu wobec tak zwanych prób wygaszania rolnictwa w Europie. Mowa tu o zakazie chowu klatkowego, hodowli zwierząt na futra czy uboju rytualnego.
Skoro poprawa dobrostanu zwierząt ma być początkiem końca rolnictwa na Starym Kontynencie, to najwyraźniej bez znęcania się nad nimi ten biznes przestaje się spinać. Może więc warto go zreformować nawet dla dobra samych rolników? Oczywiście o żadnym końcu rolnictwa nie będzie mowy – choć zapewne nieco wzrosną ceny niektórych produktów mięsnych lub trochę spadną zyski ich producentów.
Podejście do zmian w rolnictwie zależy od tego, czy człowiek w swoim katalogu wartości wyżej umieścił tanie mięso, zyski producentów rolnych czy brak niepotrzebnego cierpienia zwierząt. Niewątpliwie jest więc kwestią światopoglądową. Czyli też odpada.
Kolejną niezwykle sporną kwestią światopoglądową jest prywatyzacja. Jednym z głównych aktywistów proprywatyzacyjnych jest Ryszard Petru, który kilka dni temu w RMF FM stwierdził: „Uważam co do zasady, że prywatyzacja jest wartością samą w sobie”. Czyli jest dobra zawsze, bo jest prywatyzacją. Oczywiście można to potraktować jako czyste wyznanie wiary, zupełnie nieosadzone w rzeczywistości. Petru mógłby to równie dobrze odśpiewać w kościele.
czytaj także
Proszę sobie wyobrazić taką sytuację. Pogrążony w ciszy, pusty, rozświetlony wpadającym przez witraże słońcem zabytkowy kościół. Przed samym ołtarzem dostrzegamy sylwetkę klęczącego człowieka. To wygięty do tyłu Ryszard Petru, z szeroko rozłożonymi na boki rękoma, niczym Jude Law w Młodym papieżu. Po chwili zanurzony w religijnym uniesieniu Petru zaczyna śpiewać: „prywaaaatyzacjaaaa co do zasaaaady jest wartoooooościąąą”. Jego donośny głos powoli dociera we wszystkie zakamarki świątyni, a wielowiekowe witraże i obrazy zaczynają drgać.
To byłyby znacznie lepsze okoliczności do wygłaszania takich kwestii. W rzeczywistości istnieją tysiące znakomitych przedsiębiorstw państwowych lub komunalnych i miliony koszmarnych firm prywatnych. Zasada, że „prywatyzacja jest wartością samą w sobie”, to efekt radykalnie wolnorynkowego światopoglądu Petru, według którego majątek prywatny jest z definicji „bardziej apolityczny niż państwowy”. Najwyraźniej nie słyszał o nieustannych przypadkach wykorzystywania majątku prywatnego do wywierania wpływów politycznych, zdobywania koneksji na szczytach władzy, załatwiania sobie pozytywnych rozstrzygnięć czy wspierania ugrupowań promujących określone wartości – zwykle bliskie nowemu posłowi z list Trzeciej Drogi.
Przedsiębiorczość liberalno-radykalna
Skoro w szeregach TD znajduje się taki dogmatyczny ekstremista jak Petru, zarządzanie spółkami skarbu państwa również nie powinno wejść do umowy koalicyjnej. To zbyt kontrowersyjne, poza tym kwestie światopoglądowe lepiej zostawić na boku. Zajmijmy się wreszcie czymś poważnym. Na przykład wspieraniem przedsiębiorczości.
Jak stwierdził niedawno w „Dzienniku Gazecie Prawnej” nowy poseł i ekspert ekonomiczny KO Andrzej Domański, należy wrócić do czasów, gdy co piąta obywatelka rozważała założenie firmy. Obecnie to ledwie niecałe 3 proc., co według Domańskiego jest dowodem na zniszczenie gospodarki przez partię Kaczyńskiego.
Inaczej mówiąc, ludzie tak się na tych etatach rozleniwili, że stracili swój dawny zapał i skłonność do ryzyka. Kiedyś każdy musiał coś kombinować na boku, żeby w ogóle przetrwać – jakiś handelek na bazarze, naprawy sprzętów, drobne kradzieże, ściąganie haraczy – dzięki czemu powstawały ożywczy ferment i pozytywna energia. Teraz mamy marazm dobrobytu (szkoda, że umiarkowanego), który gasi potencjał rozwojowy naszego kraju. Należy więc nas jakoś ożywić – na przykład, no nie wiem, może pozbawiając ludzi stabilności zatrudnienia albo praw pracowniczych? Można też nadać przedsiębiorcom tyle przywilejów, żeby praca na etacie stała się synonimem frajerstwa, a biznesmeni sami zaczęli prosić o cofnięcie części z nich, bo zrobiłoby im się głupio.
To żaden absurd, wszak KO ma spore doświadczenie w proponowaniu tego typu rozwiązań. Gdy ideolodzy gdańskiego liberalizmu zaproponowali finansowany z budżetu kredyt 0 proc. na pierwsze mieszkanie, czołowy polski deweloper Józef Wojciechowski szczerze przyznał, że to chyba nawet zbyt duży ukłon w ich stronę. Natomiast Domański w wywiadzie w „DGP” zapowiedział przywrócenie ryczałtowej składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, gdyż proporcjonalna ma być według niego skrajnie niesprawiedliwa, chociaż płaci ją też kilkanaście milionów pracowników etatowych, o których się nie zająknął. Świeżo upieczony wybraniec ludu oficjalnie więc opowiedział się za nierównym traktowaniem obywateli w zależności od formuły zatrudnienia. Jesteś na etacie, to będziesz płacił, aż ci się zachce założyć firmę. Dopiero wtedy zaczniesz korzystać z przywilejów i trafisz pod parasol ochronny władzy.
Dyskusja o nacjonalizacji/prywatyzacji jest potrzebna, ale PiS robi to źle
czytaj także
Liberalne wspieranie przedsiębiorczości jest więc konceptem ideologicznym, opartym na stanowczo przesadzonym indywidualizmie. Według tego światopoglądu domyślnym modelem aktywności zawodowej powinien być autonomiczny człowiek-firma, który nieustannie optymalizuje koszty, analizuje dane i poszukuje nowych okazji biznesowych, a otaczających go ludzi traktuje przede wszystkim jako potencjalne źródła dochodu. Drobną przedsiębiorczość należy wspierać nie dlatego, że „tworzy większość PKB”, bo tym akurat zajmują się duże firmy i korporacje. Chodzi raczej o wspieranie pewnego modelu społecznego, w którym stawia się na rywalizację, a działania kolektywne i współpraca są uznawane za przeżytek.
Z tego punktu widzenia praca na etacie jest z zasady podejrzana. Pracownicy są strasznie gadatliwi, co prowadzi do powstawania niebezpiecznych więzi koleżeństwa, a z czasem wręcz, o zgrozo, do podejmowania wspólnej walki o łączące ich interesy. Kończy się to wyrokiem śmierci dla każdego przedsiębiorcy, jakim jest założenie związku zawodowego w należącej do niego firmie. Brutalny rozbój z kradzieżą to przy związkach zawodowych igraszka, bo złodziej wpadnie i ucieknie, po czym jest spokój, a jak związkowcy się rozsiądą, to nie będzie jak ich zwolnić aż do emerytury. Tymczasem załoga złożona z samych samozatrudnionych jest znacznie lepiej sterowalna, można ich rozgrywać między sobą i jednych traktować lepiej od drugich, oczywiście za pewne przysługi.
Ryzykowne rozmowy o pogodzie
Gospodarka także nie powinna więc znaleźć się w umowie koalicyjnej, gdyż ekstremiści przedsiębiorczości z KO zamierzają nam tu zgotować inżynierię społeczną na niewyobrażalną skalę. To może chociaż podatki? Przecież wszyscy chcieliby, żeby były proste i niskie.
Problem w tym, że każda zmiana podatkowa przynosi różne korzyści dla poszczególnych grup społecznych. Nawet taka na pierwszy rzut oka całkowicie równa i sprawiedliwa. Przykładowo, obniżenie powszechnej stawki podatku dochodowego o 10 punktów procentowych kwotowo przyniesie znacznie większe korzyści najlepiej zarabiającym, chociaż akurat im dodatkowe pieniądze są najmniej potrzebne. Mniej zarabiający finalnie mogą nawet i stracić, gdyż z powodu ubytku budżetowego trzeba będzie ograniczyć świadczenia społeczne. Dla części polityków i komentatorów nie stanowi to jednak problemu, gdyż w ich światopoglądzie zabrakło miejsca na troskę o nieuprzywilejowanych.
Największe kontrowersje wzbudza progresja podatkowa. Dla jej zagorzałych przeciwników już samo rozważanie idei, według której lepiej zarabiający powinni płacić wyższy procent podatku dochodowego, jest niewybaczalne. Sprzeciw wobec progresji podatkowej jest ideologiczny i światopoglądowy, podobnie zresztą jak jej poparcie. Jedni twierdzą, że sukces jest pochodną wyłącznie osobistych zasług, ciężkiej pracy i wytrwałości, a drudzy, że w olbrzymiej mierze także szczęścia, miejsca urodzenia czy kapitału rodzinnego, szczęściarze mogliby się więc hojniej dołożyć do budżetu. To fundamentalne różnice w spojrzeniu na świat – wynoszenie na piedestał osobistych sukcesów versus dążenie do sukcesu odniesionego przez całe społeczeństwo.
Silny ładunek ideologiczny ma nawet zaniechanie reform podatkowych. Przykładowo Trzecia Droga zaproponowała zamrożenie stawek głównych podatków do końca nadchodzącej kadencji. Równocześnie postuluje refundację prywatnych wizyt u lekarzy ze środków NFZ oraz zwiększenie nakładów na edukację do 6 proc. PKB. Nie trzeba być Arystotelesem, żeby się zorientować, do czego to prowadzi. Niektóre grupy sektora budżetowego będą musiały ostro zacisnąć pasa. Stawiam na urzędników, którzy według wielkomiejskich liberałów są darmozjadami, więc głodzenie administracji jest jedną z tych form znęcania się nad ludźmi, którą sympatyczny Hołownia bez mrugnięcia okiem zaakceptuje.
Zaraz się okaże, że do umowy koalicyjnej będzie można wpisać tylko prognozę pogody oraz informacje dla kierowców o korkach na drogach. Dobrze, że chociaż pogoda i korki na drogach to tematy odporne na spory ideologiczne. A nie, czekajcie…