Kraj

Warszawa w ogniu vs bojowy konserwatyzm, czyli Polska polityka zagraniczna po 11 listopada

Wzywając do obrony status quo, Tusk swoich odbiorców zwyczajnie zwodzi, broni bowiem okopów porządku, który już niedługo może nie istnieć.

Podczas kampanii wyborczej 2015 roku PiS nie dawał się poznać jako partia dążąca do konfrontacji z Unią Europejską. Koncyliacyjny wizerunek legł jednak w gruzach już w kilka miesięcy po zwycięstwie. Od rozpoczęcia procesu „przejmowania” Trybunału Konstytucyjnego, a następnie Krajowej Rady Sądownictwa oraz Sądu Najwyższego w zachodnich mediach o Polsce pisze się od tego czasu przede wszystkim w kontekście wiszącej nad naszym krajem procedury z art. 7. Traktatu o UE.

Czy europejskie wartości wykluczą nas z UE?

Niezależnie od poglądów na politykę wewnętrzną PiS, wszyscy widzą, że nasz kraj za granicą wymieniany jest w jednym rzędzie już nie tylko z Węgrami Orbána, ale z takimi prymusami demokracji, postępu i praw człowieka jak Turcja Erdoğana czy Rosja Putina. Również kolejne odcinki serialu z perypetiami obecnej dyplomacji – zamieszanie wokół ustawy o IPN, prowokacyjne wywiady ministra Waszczykowskiego, nieudana próba zablokowania drugiej kadencji Donalda Tuska w Radzie Europejskiej – odbierane są w kontekście demontażu instytucji demokracji liberalnej, a więc podstaw fundacyjnych Zjednoczonej Europy.

Ostolski: To nie jest „procedura atomowa”

Ostatnie dni potwierdzają ten obraz. Nie wiadomo, na ile źródłem zamieszania przy (dez)organizacji Marszu Niepodległości był przypadek, a na ile faktyczne planowanie. Faktem jest jednak, że od kilku dni ludzie z całego świata oglądają, jak na państwowym wydarzeniu z udziałem prezydenta Dudy i premiera Morawieckiego Warszawa tonie w czerwonym dymie i huku petard, a organizatorzy imprezy z honorami witają „braci z Włoch” (tj. tamtejszych neofaszystów), zaś „nieznani sprawcy” w kominiarkach palą flagę Unii Europejskiej.

Sutowski: Narodowcy odgryźli rękę, którą Duda ich głaskał po głowie

W ten sposób Komisja i Parlament Europejski, ale przede wszystkim europejska opinia publiczna zostały skonfrontowane z „medialnym faktem” zaostrzenia antyunijnego kursu polskiego rządu. Trudno w tej sytuacji będzie naszym dyplomatom uchronić polski rząd przed zarzutami o chęć opuszczenia Unii. Słowa – skądinąd prawdziwe – o „tysiącach rodzin z dziećmi” są bowiem warte mniej, niż jedno zdjęcie nacjonalistów w kominiarkach na tle płonącej, gwiaździstej flagi UE.

To wszystko stawia opozycję w Polsce w pozornie wygodnej sytuacji: narracja polityczna pisze się bowiem sama. W kraju, w którym opuszczenia Unii chce (według różnych sondaży) nie więcej niż 8-12 proc. obywateli pokusa, by sprawy programowe ukryć pod płaszczem dwubiegunowego konfliktu „Europejczyków” z „Barbarzyńcami” jest ogromna. Partytura była od dawna napisana, czekała tylko na wykonawców.

Igrzyska Tuska

Sygnał, że taka właśnie melodia bojowa grana będzie w przyszłym roku dał w zeszłą sobotę Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. Na łódzkich Igrzyskach Wolności, wydarzeniu, które w tym roku zgromadziło tysiące widzów i dziesiątki VIP-ów, jego transmitowane na żywo przez ogólnopolskie telewizje przemówienie odebrane zostało przez przeciwników władzy PiS niemal entuzjastycznie.

Z komentarzy można wywnioskować, że właśnie na takiego Tuska czekało wiele Polek i Polaków. Były premier wypadł bardzo „prezydencko” – tonem głosu kontrolował i tak przyjazną mu widownię, biły od niego luz i pewność siebie. Odwołując się do postaci symbolicznych: Piłsudskiego, Daszyńskiego, Dmowskiego, Wałęsy czy Jana Pawła II dał odbiorcom to, co do niedawna było standardem – wersję historii Polski, która opiera się na niekwestionowanych autorytetach.

To nie narodowcy wygrali 11 listopada

Żartując z „Andersa na białym koniu i w biznes-klasie” w lekki sposób odniósł się także do motywu „powrotu króla”, na który tak liczą pamiętający lata jego świetności sympatycy w Polsce. Z tą ironią jest jednak jak z żartami prof. Pawłowicz: warstwa humorystyczna przykrywa całkiem poważną treść.

W atmosferze mesjańskiej koronacji-in-spe łatwo przeoczyć to, co Tusk w Łodzi faktycznie powiedział. Uwagę mediów skupiły przede wszystkim te fragmenty, w których robił to, z czego słynął już w przeszłości: drażnił Jarosława Kaczyńskiego i jego zwolenników. Słowa „dlaczego wy nie mielibyście dać rady pokonać współczesnych bolszewików” wybrzmiały jak bojowe zawołanie, jasny impuls dla sympatyków, aby podkręcać temperaturę „wojny Polsko-Polskiej”.

Jaką jednak wizję europejskości ma dla Polski i Polaków Donald Tusk, jakim credo powinniśmy się, według niego, dla dobra kraju kierować? „Ład konstytucyjny, rządy prawa, wolności obywatelskie, wolne i niezawisłe sądy i media, warto też pamiętać o szczepieniu dzieci”. A zatem to nowe wydanie polityki „ciepłej wody w kranie” ma być odpowiedzią zarówno na tendencje antyunijne, jak i plany proeuropejskich progresywistów.

Według byłego premiera w konflikcie pogrążona jest cała Europa, ale zagrożenia dla Polski widzi on po obu stronach toczącego się sporu, w którym z jednej strony stoją ci, którzy „występują przeciwko UE jako takiej” oraz „ci, którzy chcą UE zintegrować tak tylko, jak się da”. W wizji Tuska mamy więc obóz dążący do opuszczenia lub zniszczenia Unii oraz zwolenników głębszej integracji w federalistycznym duchu traktatu z Maastricht. Polska w obydwu tych wariantach miałaby tracić, dlatego w naszym interesie powinno być niezmienianie (prawie) niczego.

Problem w tym, że Tusk mówi nie o sytuacji obecnej, ale o przeszłości – sprzed 30, 10 czy nawet 5 lat. Dziś w Brukseli wieją bowiem inne wiatry, znacznie bardziej niekorzystne dla „głównego nurtu”, który reprezentuje Przewodniczący Rady Europejskiej. Wzywając do obrony status quo, Tusk swoich odbiorców zwyczajnie zwodzi, broni bowiem okopów porządku, który już niedługo może nie istnieć.

Europa A.D. 2018

Z punktu widzenia Brukseli należy mówić raczej o dalszej destabilizacji. Kluczowa dla polityki w Europie kanclerz Angela Merkel niedawno ogłosiła, że etap jej dominacji w niemieckiej i kontynentalnej polityce dobiegnie końca w ciągu obecnej kadencji. Tuż po (przedwczesnych) deklaracjach końca greckiego kryzysu politycznego i finansowego pojawił się nowy, o wiele poważniejszy – we Włoszech. Emmanuel Macron, do niedawna wielka nadzieja unijnej Europy w końcu zdał sobie sprawę, że (podobnie jak wielu jego poprzedników w Pałacu Elizejskim) nie jest w stanie przymusić Niemców do zgody na postulowaną przez Francję głęboką reformę strefy euro. Wciąż nie wiadomo, jaki stosunek do Europy ma Donald Trump i czy jego wojna handlowa z Chinami nie zmusi UE do opowiedzenia się wyraźnie po którejś ze stron. Niezakończone są także rozmowy o kluczowej dla przyszłości Polski polityce energetycznej, granicach ochrony praw podstawowych w nowej cyfrowej gospodarce czy o tym, jak Unia może efektywnie włączyć się w tzw. czwartą rewolucję przemysłową. Dołóżmy niepewną (choć w ostatnim czasie znacznie spokojniejsza) sytuację z migracjami z dotkniętych konfliktami i katastrofami ekologicznymi krajów Afryki i Bliskiego Wschodu i mamy gotowy przepis na kolejne, wielkie kłopoty.

Czy Merkel odejdzie na własnych warunkach?

Jakby tego było mało, w ciągu ostatnich kilku lat zaszła istotna zmiana strategii u prawicowych populistów. Myli się ten, kto uważa, że antybrukselskie siły na prawicy chciałyby powtórzyć scenariusz znany z Brexitu. Dziś bowiem we Włoszech, na Węgrzech, we Francji, Polsce czy Finlandii istnieje ryzyko, że „międzynarodówka nacjonalistyczna” w najbliższych wyborach będzie chciała Unię nie tyle zniszczyć, ile przejąć. Steve Bannon, były strateg Trumpa, ogłosił niedawno plan utworzenia w Brukseli politbiura, którego zadaniem będzie dostarczanie strategii, pomysłów i funduszy mających pomagać prawicy w państwach członkowskich w stworzeniu nowej i silnej (liczącej co najmniej 30 proc. miejsc) frakcji w nowym europarlamencie.

Zaznaczmy, że koniunktura dla realizacji tych marzeń jest korzystna. Możliwe jest bowiem, że sceny polityczne kolejnych krajów ulegać będą „germanizacji” (tradycyjnie zwanej także „holandyzacją”), czyli procesowi rozpadu poparcia tradycyjnych dużych partii na mniejsze bloki. W takiej mozaice relatywna siła radykałów wzrasta, bo ciężej jest ich otoczyć „kordonem sanitarnym” starych partii.

Bannonowska koordynacja działań skrajnej prawicy to problem przede wszystkim dla konserwatystów i chadeków. Widać to jak na dłoni po sytuacji w Niemczech, gdzie CDU/CSU, która traci głosy zarówno centroliberalne (na rzecz Zielonych), jak i na rzecz antyimigracyjnego AfD. Te same procesy występują też w innych państwach, a i ostatnie wydarzenia na polskiej prawicy można interpretować jako próbę powstrzymania erozji „konserwatywnego centrum” i rosnących w siłę ruchów skrajnych.

Zaprezentowanie się jako bojowy obrońca status quo było dla Tuska decyzją świadomą: przecież, o czym często się w Polsce zapomina, reprezentuje on nie tylko Unię i Polskę, ale także największą w europarlamencie frakcję Europejskiej Partii Ludowej. Nawet jako hegemonowi EPP coraz trudniej jest jednak tkwić po obydwu – pro- i antybrukselskich stronach barykady; widowiskowym tego przykładem jest fakt, że właśnie w jej ławach wciąż zasiadają i Viktor Orban, i premier Austrii Sebastian Kurz.

O Sebastianie Kurzu, co nowość ze złem pożenił i wygrał

W innym miejscu niż kilka lat temu są dziś także zwolennicy głębszej integracji. Frakcja Socjalistów i Demokratów, Zieloni, ruch Diem25 a nawet niektórzy liberałowie (np. ci związani z Pałacem Elizejskim) są coraz bardziej świadomi powagi problemów z ustrojem gospodarczo-finansowym Unii. Coraz bardziej do świadomości europejskich elit dociera, że dzisiejsze problemy są wynikiem nie tylko czynników zewnętrznych, ale także samej konstrukcji europejskiej integracji.

Co istotne, ta dyskusja wychodzi także poza problematykę strefy Euro. Zarówno George Soros, jak i Thomas Piketty, a więc postaci bynajmniej nie marginalne, w swoich propozycjach ratowania Europy zwracają uwagę, że nowe rozwiązania monetarne, finansowe i fiskalne powinny obejmować także kraje, w których zwolennicy przyjęcia wspólnej waluty nadal są w mniejszości. Dla Polski oznaczałoby to zmniejszenie ryzyka powstania „Europy wielu prędkości”, albo przynajmniej minimalizację jej negatywnych dla nas konsekwencji. To jednocześnie świadectwo odejścia od dogmatycznej postawy wobec integracji znanej z lat 90. i 2000., kiedy „oczywistą oczywistością” było, że wszystkie kraje Unii powinny jak najszybciej porzucić waluty lokalne na rzecz euro. Krytyczne głosy tego rodzaju słyszane są zwłaszcza w Paryżu, gdzie po fiasku kolejnej próby franko-germańskiej reformy Unii poszukuje się nowych strategii zmieniania Europy i jej obrony przed naporem populistów. W tym kontekście nie bardzo wiadomo, kto – poza urzędnikami dzisiejszej Komisji – miałby aktywnie walczyć o kontynuację dotychczasowej wersji Wspólnoty.

Przemówienie Tuska, czyli sukces Kaczyńskiego

Największy problem z łódzkim wystąpieniem Tuska dotyczy jego konsekwencji dla przyszłorocznych wyborów w Polsce. Opieranie narracji politycznej na fundamencie sporu o praworządność jest skuteczne tak długo, jak długo rząd w Warszawie pozostaje w otwartym konflikcie z Komisją. Tymczasem są powody aby sądzić, że zarówno KE jak i nasz rząd mogą być zainteresowane jego wygaszeniem. W obliczu innych, poważnych wyzwań – np. negocjacji Brukseli z Rzymem o kształt włoskiego budżetu – Bruksela może mieć, mówiąc brutalnie, większe problemy niż polski wymiar sprawiedliwości. W chwili, kiedy Jarosław Kaczyński uzna, że czas już na ustępstwa w sprawie sądownictwa, skupiona wokół tej polaryzującej narracji opozycja pozostanie na polu walki sama.

Hipotetyczne zdjęcie premiera Morawieckiego z przewodniczącym Junckerem na zakończenie epopei wokół TK, KRS i SN będzie świadectwem bankructwa krótkowzrocznej strategii sił skupionych wokół Koalicji Obywatelskiej. Okazałoby się bowiem, że entuzjastycznie przyjęta przez dużą część krytycznych wobec PiS mediów narracja o Polsce w Europie była płytka, przestarzała i – co najgorsze – niewiarygodna. Takie zdefiniowanie granic konfliktu politycznego jest zatem na rękę jednej osobie: Jarosławowi Kaczyńskiemu. To od niego zależeć będzie, czy i w którym momencie wyciągnie najważniejszą cegiełkę, w wyniku czego cała misternie budowana przez Tuska i Schetynę konstrukcja narracyjna runie.

Pozostawi to wyborców anty-PiSu zdezorientowanych i zdemobilizowanych. Tego wszystkiego dałoby się uniknąć, gdyby prezentować pozytywną wizję Europy przyszłości. Na to jednak ani Donald Tusk, ani kierujący KO w Polsce Grzegorz Schetyna najwyraźniej nie mają ani pomysłu, ani ochoty.

Nadmiar satysfakcji zabija myślenie [Sienkiewicz polemizuje z Konopczyńskim]

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Filip Konopczyński
Filip Konopczyński
Współzałożyciel Fundacji Kaleckiego
Współzałożyciel Fundacji Kaleckiego. Prawnik i kulturoznawca, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Realizował projekty badawcze i edukacyjne m.in. dla Institute For New Economic Thinking, Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, Narodowego Banku Polskiego, Uniwersytetu Warszawskiego czy Rzecznika Praw Obywatelskich. Publikował w Gazecie Wyborczej, Przekroju, Oko.press, Newsweeku, Magazynie Kontakt, Kulturze Liberalnej, Res Publice Nowej.
Zamknij