Kraj

Lepszy Rafał w garści niż Robert na dachu?

Gdy szanse na lewicowego prezydenta wydają się minimalne, kluczowe będzie to, kto okaże się jednocześnie najbliższy lewicowej wrażliwości i najbardziej zdolny do pokonania Andrzeja Dudy w drugiej turze. Czy elektorat lewicy zagłosuje taktycznie już w pierwszej turze? Komentarz Jakuba Majmurka.

„Rafał Trzaskowski to kandydat partii konserwatywno-liberalnej. Nawet jeśli głosi progresywne czy socjalne postulaty, to nie jest w tym wiarygodny. Wyborco, nie wybieraj podróbki, masz oryginał: Robert Biedroń to jedyny niekonserwatywny kandydat w tych wyborach”. Z pewnością wielokrotnie słyszeliście podobny komunikat w ostatnich dniach. Politycy Lewicy powtarzają go przy niemal każdej okazji.

Nie bez powodu. Dwa lata temu w Warszawie już w pierwszej turze Trzaskowski zdobył poparcie lewicowego elektoratu, zatapiając kandydatury Andrzeja Rozenka i Jana Śpiewaka. Choć Polska to nie Warszawa, to Robert Biedroń ma powody, żeby obawiać się scenariusza, w którym Trzaskowski odbiera mu resztki elektoratu widocznego jeszcze w sondażach, a przy okazji zbiera głosy wielu niezdecydowanych, w innej sytuacji gotowych poprzeć lewicę.

Liberał na miarę naszych możliwości

Sama argumentacja Lewicy nie jest bez racji. Trzaskowski faktycznie jest kandydatem liberalno-konserwatywnej partii. Choć sam sytuuje się na jej najmniej konserwatywnym skrzydle, to pozostaje politykiem centroprawicy. Tyle że oświeconej i umiarkowanej, zwłaszcza jak na polskie warunki.

Prawdą jest również to, że polityczna wiarygodność stojącej za nim formacji w kwestiach polityki socjalnej czy praw człowieka bywa wątpliwa. Kandydat Biedroń w sprawach takich jak prawa osób LGBT+ czy polityka prospołeczna jest na pewno bardziej wiarygodnym politykiem.

Dotychczasowa prezydentura Trzaskowskiego w Warszawie była poprawna. Takie decyzje jak podpisanie karty LGBT+ czy patronat nad Paradą Równości budzą autentyczny szacunek. Trudno jednak poważnie twierdzić, że Warszawa za Trzaskowskiego stała się centrum progresywnej polityki miejskiej lub choćby stolicą ostrożnie eksperymentującą z nowymi, wizjonerskimi pomysłami na miasto. Na samym początku kadencji miasto ścięło wydatki na kulturę (częściowo z winy PiS), a polityka transportowa i sposób zarządzania przestrzenią publiczną powtarzają wiele błędów poprzedniej administracji.

A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys

Wyborcy lewicy wiedzą to wszystko. I wiele wskazuje na to, że nie tylko mogą oni oddać głos na Trzaskowskiego w drugiej turze wyborów prezydenckich, o ile ten się do niej dostanie, ale mogą zdecydować się na poparcie go już w pierwszej. Kosztem Biedronia.

Jeśli sztab Lewicy chce zapobiec ucieczce swojego elektoratu, musi uczciwie zrekonstruować lewicowe argumenty przemawiające za Trzaskowskim i przedstawić na nie sensowne odpowiedzi. Spróbujmy więc zastanowić się, czemu oferta Trzaskowskiego jako kandydata na prezydenta Polski może wyborcom lewicy wydawać się atrakcyjna?

Czego właściwie oczekujemy od lewicowego prezydenta?

Odpowiadając na to pytanie warto zaznaczyć jeden, pozornie tylko oczywisty fakt: Rafał Trzaskowski jest kandydatem na prezydenta, nie premiera. Nie jest liderem formacji politycznej walczącej o większość w Sejmie i prawo do utworzenia rządu realizującego jej program. Dlatego też lewicowy elektorat inaczej będzie podchodzić do wyboru prezydenta niż do wyborów parlamentarnych. Czego innego bowiem oczekujemy od lewicowego – lub współtworzonego przez lewicę – rządu, a czego innego od prezydenta, którego realne możliwości kształtowania polityki publicznej są tak naprawdę bardzo ograniczone.

Czego zatem wyborczyni lewicy oczekiwać może od swojego prezydenta? W planie maksimum – aktywnego głosu na rzecz sprawiedliwszej społecznie, równej i wolnej Polski. Inicjatyw ustawodawczych proponujących korektę socjalną w takich obszarach jak rynek pracy czy rynek mieszkaniowy, a także liberalnych propozycji choćby w kwestii praw kobiet. Idealny prezydent lewicy nie reprezentowałby wyłącznie doświadczenia i punktu widzenia elit społecznych. Zabierałby głos w imieniu wszystkich grup, które we współczesnej Polsce z różnych przyczyn – ekonomicznych, kulturowych, ideologicznych – pozostają zmarginalizowane. Prezydencki ośrodek powinien też być centrum refleksji nad długoterminowymi wyzwaniami, takimi jak kryzys klimatyczny czy przyszłość Polski w Europie.

Tyle marzenia. W realiach politycznych, jakie mamy, większość lewicowego elektoratu w ciemno weźmie prezydenta spełniającego minimum lewicowych oczekiwań. Co się na nie składa? Po pierwsze gwarancja, że nowa głowa państwa będzie stać na straży konstytucji, blokując wszystkie rozwalające ustrojowy porządek Rzeczpospolitej działania PiS. Po drugie pewność, że nowy prezydent będzie wetował wszelkie ustawy ograniczające wolności obywatelskie – np. zaostrzenie ustawy aborcyjnej – i nie zablokuje progresywnych zmian politycznych, gdyby te jakimś cudem miały zostać przegłosowane przez parlamentarną większość w najbliższej przyszłości (np. związki partnerskie, wykreślenie zapisu o „obrazie uczuć religijnych” z kodeksu karnego, depenalizacja miękkich narkotyków itp.).

Istotne jest też to, by w przeciwieństwie do często autentycznie żenującego Andrzeja Dudy nowy prezydent „godnie reprezentował” Polskę przed nią samą i przed światem, nie wdawał się w bezsensowne spory z europejskimi partnerami, popierał ogólnie słuszne kierunki polityki zewnętrznej. Wreszcie – to już ostatnia część tego minimum lewicowych oczekiwań – istotna byłaby u takiego prezydenta podstawowa świadomość i chęć zrozumienia korekty socjalnej polskiego systemu społeczno-gospodarczego, jaką tyleż nieudolnie i nieprzemyślanie, co wyborczo skutecznie, zaczęły wprowadzać rządy Prawa i Sprawiedliwości.

Jeśli chodzi o lewicowe „prezydenckie maksimum”, to Biedroń ma nad Trzaskowskim wyraźną przewagę. Jeśli zaś zadowoli nas minimum lewicowych oczekiwań, to różnice między nimi staną się niewielkie. W niektórych kwestiach – np. reprezentowanie Polski w świecie zgodnie z aspiracjami progresywnej klasy średniej – Trzaskowski z jego wiedzą i doświadczeniem w sprawach międzynarodowych góruje nad byłym prezydentem Słupska. Trudno też wyobrazić sobie, by w szeroko pojętych sprawach wolnościowych w ciągu najbliższych pięciu lat na biurko prezydenta rzeczywiście trafiły ustawy, które byłyby zbyt progresywne światopoglądowo dla Trzaskowskiego i tylko prezydent Biedroń byłby gwarancją ich przyjęcia.

Największe wątpliwości budzi i powinna budzić postawa ewentualnego prezydenta Trzaskowskiego w kwestiach społeczno-gospodarczych. Czy Trzaskowski nie będzie blokował postępowych polityk publicznych w kwestii pracy, świadczeń społecznych, progresywnego opodatkowania? Czy nie pozwoli zbyt łatwo na demontaż takich instytucji jak 500+ rękami liberalnych kolegów z partii?

Jak zabrać bogatym i dlaczego trzeba

Odpowiedzi na te pytania udzieli dopiero ewentualna prezydentura Trzaskowskiego. Na razie widać, że od dnia, gdy Trzaskowski został kandydatem PO, powtarza ten sam komunikat: PiS słusznie zdiagnozował społeczne nastroje i musimy z tego wyciągnąć wnioski, a programy takie jak 500+ nie tylko powinny zostać, ale trzeba je jeszcze uzupełnić o inwestycje w usługi publiczne.

Wbrew temu, co na temat jeszcze stosunkowo niedawno mówiła jego partia, Trzaskowski podnosi też problem umów śmieciowych i bezpieczeństwa pracy („ważniejszej od elastyczności rynku”). Brzmi mgliście? Bez wątpienia. Znaczące jest też to, że prezydent Warszawy nie mówi np. o tym, z czego chciałby sfinansować ewentualne inwestycje w usługi publiczne, a zatem nie wiemy, czy podpisałby czy zawetowałby propozycję progresywnego systemu podatkowego.

Znów – elektorat lewicy nie może dziś na serio wierzyć, że jego program ekonomiczny będzie miał szansę pełnej realizacji w ciągu najbliższych lat. A więc przy wyborze przyszłego prezydenta Polski wyborczynię lewicy średnio będzie zajmował fakt, że to właśnie Trzaskowski mógłby okazać się dla takiego programu potencjalną przeszkodą.

Trzaskowski: Żona słoik, ojciec słoik – jak mógłbym mieć coś przeciw słoikom?

Dlatego „lewicowe minimum oczekiwań” plus nieskrywana, prosocjalna retoryka Trzaskowskiego mogą przekonać wyborców o lewicowych sympatiach do głosowania na obecnego prezydenta Warszawy nie tylko w drugiej, ale już w pierwszej turze wyborów na prezydenta Polski. W sytuacji, gdy w optyce większości wyborczyń realna różnica między Biedroniem i Trzaskowskim będzie niewielka, będą oni gotowi poprzeć tego kandydata, którego kampania ma więcej świeżości, energii i jest na fali wznoszącej. A na razie taka jest raczej kampania Trzaskowskiego, nie Biedronia.

PiS na pomoc Trzaskowskiemu

Jednym z powodów, dla których Biedroń – przy wszystkich swoich wadach – jest atrakcyjny dla lewicującego wyborcy, jest to, że głosując na niego mamy okazję przeciwstawić się prawicowej samospełniającej się przepowiedni. Ta głosi, że Polska to kraj konserwatywny, ultrakatolicki, że papież Polak i że Jasna Góra, a polityka z tęczowym sztandarem może panoszyć się w Amsterdamach, Nowych Jorkach i Berlinach, ale tu nic nie osiągnie.

Dobry prezydencki wynik Biedronia pokazywałby dobitnie, że Polska nie wygląda jak z fantazji skrajnie prawicowych ideologów. Że istotna część społeczeństwa nie godzi się na politykę nienawiści i uprzedzeń, na demonizowanie społeczności LGBT+ i wszelkich innych grup odstających od tego, co Jarosław Kaczyński i kilku biskupów uznaje za „normalność”.

Jednocześnie Biedroniowi nie będzie wcale tak łatwo zostać reprezentantem „polski kolorowej”, jak mogłoby się wydawać. Wszystko wskazuje na to, że PiS tak ustawi kampanię prezydencką, żeby dla statystycznego, nieżyjącego na co dzień polityką wyborcy „tym kandydatem od gejów i lesbijek” paradoksalnie został Trzaskowski, nie Biedroń.

Biedronia i Lewicę PiS i jego propagandowa machina po prostu przemilczą, Trzaskowskiego będą zaś nieustannie atakować jako piewcę LBGT+, karty WHO i seksualizacji dzieci, a może nawet płodów. Już teraz za Trzaskowskim wszędzie włóczą się działacze PiS pytający na spotkaniach o to, „czy zamierza wprowadzić w Polsce kartę LGBT”, co wieczorem ochoczo pokazują Wiadomości TVP.

Trzaskowski wygodny dla PiS, Kidawa-Błońska dla reszty opozycji

Janusz Kowalski – godny następca Dominika Tarczyńskiego w roli najbardziej karykaturalnego posła rządzącej większości w Sejmie – przestrzega w telewizji publicznej, że o ile Duda gwarantuje, że dzieci w przedszkolach będą uczyć się wierszyka Kto ty jesteś? Polak mały, to za Trzaskowskiego przedszkolni wychowawcy będą pytać „Aleksandrze, czy nie jesteś aby tak naprawdę Aleksandrą?”. Można spodziewać się, że Jacek Kurski zadba o to, by podobny kontent lał się obficie z ekranów telewizorów aż do samego dnia wyborów.

W tej sytuacji również wielu lewicowych wyborców nabierze poczucia, że głos na Trzaskowskiego – także w pierwszej turze – jest głosem przeciw upolitycznionej homofobii, przeciw brudnym metodom uprawiania polityki, przeciw pisowskiemu politycznemu „gangsterstwu”.

Czy elektorat lewicy zagłosuje taktycznie?

W sytuacji, gdy szanse na własnego prezydenta wydają się minimalne, kluczowe będzie to, kto okaże się jednocześnie najbliższy lewicowej wrażliwości i najbardziej zdolny do pokonania Andrzeja Dudy w drugiej turze.

Dlatego już w pierwszej turze może dojść do głosowania taktycznego. Jeśli poparcie Biedronia będzie utrzymywać się na granicy progu wyborczego, a o drugą turę Trzaskowski będzie walczył do końca z Szymonem Hołownią, wyborcy lewicy mogą zdecydować, by głosować tak, żeby zagwarantować w drugiej turze obecność bardziej progresywnego kandydata niż katolicki dziennikarz-celebryta. Inni będą przyglądać się sondażom i temu, kto z kandydatów opozycji konstytucyjnej ma w drugiej turze największe szanse na pokonanie Andrzeja Dudy.

Żadna z tych kalkulacji nie pomaga Biedroniowi. Co może więc zrobić jego kampania? Po pierwsze nie obrażać wyborców, którzy się wahają – wyborcy nie są własnością żadnej partii, moralne szantaże w polityce, jak wszędzie zresztą, działają słabo. Nie wspominając o „analizach” typu „lewica ma tak naprawdę liberalny elektorat, powinna go przegnać i znaleźć sobie nowy albo trzymać kciuki za socjalny PiS”.

Po drugie nie udawać, że „walczymy o zwycięstwo” – taki urzędowy optymizm sprawia wrażenie oderwania od rzeczywistości. Zamiast tego lepiej przedstawić dobre argumenty za tym, że w pierwszej turze warto się policzyć. Biorąc pod uwagę to, dla jak wielu wyborców lewicy Trzaskowski będzie drugim wyborem, trzeba wyraźnie przedstawić różnice – ale nie w antagonistycznym tonie. Warto za to wejść w ostrzejszy konflikt z PiS. Tak, by TVP Info nie atakowało przez najbliższe tygodnie wyłącznie Trzaskowskiego.

Lewicy będzie trudno. Gdybyśmy rozmawiali o wyborach parlamentarnych, oferta prezydenta Warszawy dla lewicowego wyborcy byłaby dalece niewystarczająca. Jednak w kontekście wyborów prezydenckich i szans na zwycięstwo z Dudą w drugiej turze – zwłaszcza jeśli Trzaskowskiego będą niosły sondaże – może się okazać dla lewicowych elektoratów rozsądniejszym wróblem w garści.

Oto dlaczego lewica nie powinna głosować w pierwszej turze na Trzaskowskiego

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij