Kraj

Stawiszyński: Religia jako władza

Joga, sztuka współczesna, ciąża obarczona ryzykiem urodzenia dziecka z zaawansowanym defektem rozwojowym, szczepionki. Czy coś je łączy?

Oprócz tego, rzecz jasna, że wszystkie znalazły się ostatnio na celowniku środowisk katolickich (nie piszę „ultrakatolickich” ani nawet „radykalnych” – a dlaczego tak nie piszę, o tym za chwilę), urządzających emfatyczne demonstracje, kolportujących teksty pełne przeinaczeń i fantazyjnych projekcji? Otóż łączy je jedna podstawowa kategoria – niepodległość. Niepodległość wobec prymatu biologiczności, a tym samym niepodległość wobec pewnej szczególnej światopoglądowej konstelacji, której nadrzędnym celem jest sprawowanie nad biologicznością hegemonicznej władzy.

Joga – ten prastary system uwalniania się z więzienia ciała, przekraczania ograniczeń somatyczności i poszukiwania fundamentalnego doświadczenia egzystencji nieuwikłanej (albo raczej ku nieuwikłaniu sukcesywnie dążącej) w dyskomfort stopniowej, biologicznej degradacji – okazuje się, w optyce katolickich hierarchów i publicystów, „demonicznym relaksem zagrażającym życiu wiecznemu”. Teatralna sztuka nawiązująca do uniwersalnych toposów zachodniej kultury staje się bluźnierstwem i „obrazą uczuć religijnych”. Usunięcie ciąży w przypadku skrajnie uszkodzonego płodu – zgodne nawet z restrykcyjnymi ustaleniami „kompromisu aborcyjnego” – to „morderstwo”, samozwańczy zaś władca życia i śmierci, w narcystycznym odruchu przypisujący sobie prawo do rozstrzygania o cudzym losie, wyrasta na hołubionego i „prześladowanego” obrońcę najwyższych wartości. Szczepienia natomiast – jedno z najważniejszych medycznych osiągnięć zachodniej cywilizacji, dzięki któremu średnia długość życia znacząco wzrosła – „wytwarzane są z płodów ludzkich” i jako takie powinny być również przedmiotem klauzuli sumienia, a co najważniejsze, katolicy winni się ich szczególnie wystrzegać.

Czy mamy do czynienia wyłącznie z folklorem ultraradykalnych środowisk? Nie sądzę. W tych wymierzonych we wszystkie powyższe zjawiska teorematach i akcjach bezpośrednich widziałbym raczej coś esencjalnie katolickiego, coś czerpiącego napęd wprost z samego źródła ortodoksyjnej, instytucjonalnej religijności.

Ani prof. Chazan, ani o. Gabriel Amorth, ani też pomniejsi autorzy skupieni wokół rozmaitych katolickich portali, nie reprezentują bowiem jakiejś szczególnie zjadliwej formuły religijnej. Przeciwnie – wypowiadają tezy doskonale korespondujące z rdzeniem katolickiego nauczania. W odróżnieniu jednak od tak zwanych „katolików otwartych”, wypowiadają je bez zażenowania i wstydu. Otwarcie i klarownie. Niewątpliwie należy im się za to wdzięczność – gdyby nie oni, być może niektórzy z nas żyliby nadal w bezpiecznej iluzji, która pozwalałaby nam naiwnie sądzić, że w kościelnej ideologii chodzi być może o coś więcej (metafizyczną intuicję, poczucie, że jest coś więcej, odniesienie do transcendencji?), aniżeli tylko o brutalną, nagą władzę.

Przyjrzyjmy się sylogizmowi tę władzę wspierającemu. Jest on ekstrahowalny z większości tych buńczucznych pokrzykiwań przeciwko jodze w Poznaniu, sztuce na deskach teatralnych czy też aborcji zgodnej z polskim prawem. W różnych występuje on wariantach, ogólną jednak postać ma mniej więcej następującą: Istnieje tylko jeden Bóg, który stworzył wszystko, wie wszystko, może wszystko i który jest zazdrosnym, wyłącznym władcą wszystkiego, co się dzieje na Ziemi, wszystkiego, co dzieje się z ludzkością, wszystkiego zatem, co dzieje się z każdym poszczególnym, jednostkowym człowiekiem; warunkiem zbawienia (a więc uniknięcia wiecznych mąk w piekle) jest całkowite podporządkowanie się jego wymaganiom, całkowite zorientowanie się na jego wolę. Absolut ów nie jest jednak w świecie obecny w sposób bezpośredni – choć raz się uobecnił w Jezusie Chrystusie – żeby więc jego komunikat w pełni dotarł do ludzkości, powołał swoją delegaturę, która pilnuje, aby wszystkie jego zalecenia wcielane były w życie; nie ma innej delegatury, nie ma innego Boga, nie ma innych, alternatywnych form życia niż tylko życie realizowane w sposób całkowicie poddany reglamentacjom owej delegatury. Delegatura jest więc obdarzona absolutną władzą, każdy zaś, kto się spod jej władzy próbuje wydostać – takimi czy innymi środkami, w takim czy innym obszarze swojego życia – musi być zreedukowany i sprowadzony na właściwą ścieżkę.

Niech nas nie zwiodą rozmaite formuły egzorcyzmujące absolutyzm tej władzy, sugerujące „otwartość” perspektywy, zgodę na różnorodność stylów życia, świadomość fundamentalnej niepewności wpisanej w moralne i egzystencjalne wybory. Rdzeń światopoglądu katolickiego prezentuje się najpełniej w powyższej formule – i dlatego właśnie protesty, z którymi mamy do czynienia, są esencjalnie katolickie, nie zaś „radykalne” czy też „ultra”.

Joga, sztuka, ochrona przed chorobami, a także prawo do aborcji, autonomizują jednostkę, dają jej do ręki narzędzia samodzielnego decydowania o sobie i swoim życiu, o swoim ciele i zdrowiu, uświadamiają wielość i różnorodność wyboru, wielość i różnorodność modeli i form, jakie egzystencja może przyjąć.

A co najważniejsze – autonomizują ją wobec uroszczeń hegemona, którego moc opiera się na samozwańczym prawie do posiadania pełni środków pozwalających jednostce „czuć się dobrze” i „osiągnąć zbawienie”. Stoją więc w poprzek potrzebie regulowania wszystkich pasm, w jakich przepływa życie – od psychicznych do biologicznych, i z powrotem.

Jeśli komuś ta kwestia wydawała się jeszcze problematyczna, może ją dzisiaj – dzięki katolikom protestującym przeciwko jodze czy sztukom teatralnym – zobaczyć w całej pełni. Dwa pytania tylko przychodzą w tym kontekście do głowy – w jaki sposób się przed ich uroszczeniami uchronić (a zatem – jak wyznaczyć granicę w sposób na tyle dobitny, żeby musieli ją uszanować) oraz czy można sobie wyobrazić religijność tego rodzaju aspektu wyzbytą? Na pierwsze pytanie odpowiedź jest, zdaje się, niejasna, na drugie chyba jaśniejsza, zwłaszcza jeśli sięgnie się do Ewangelii, czyli tekstów, w których tego rodzaju uroszczenia zostają dość skutecznie i czytelnie podważone.

Czytaj także:

Sławomir Sierakowski, Jak sztuka pokonała biskupów

Michał Zadara, Założyliśmy własne

Wanda Nowicka: Sumienie Chazana i sumienia kobiet

Agata Diduszko-Zyglewska, Deklaracja fanatyzmu

Marek Balicki: Bulwersuje mnie, że deklarację wiary podpisują lekarze, którzy przyjmują środki publiczne

Mateusz Janiszewski, Jesteśmy 98%, czyli przeciw deklaracji władzy

Prof. Marian Szamatowicz: Pycha lekarzy

Weronika Chańska: Zawód lekarza nie służy do walki ideologicznej

Agata Diduszko-Zyglewska, Opieka medyczna, a nie watykańska!

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Stawiszyński
Tomasz Stawiszyński
Eseista, publicysta
Absolwent Instytutu Filozofii UW, eseista, publicysta. W latach 2006–2010 prowadził w TVP Kultura „Studio Alternatywne” i współprowadził „Czytelnię”. Był m.in. redaktorem działu kultura w „Dzienniku”, szefem działu krajowego i działu publicystyki w „Newsweeku" oraz członkiem redakcji Kwartalnika „Przekrój”. W latach 2013-2015 członek redakcji KrytykaPolityczna.pl. Autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii” (2013) oraz oraz „Co robić przed końcem świata” (2021). Obecnie na antenie Radia TOK FM prowadzi audycje „Godzina Filozofów”, „Kwadrans Filozofa” i – razem z Cvetą Dimitrovą – „Nasze wewnętrzne konflikty”. Twórca podcastu „Skądinąd”. Z jego tekstami i audycjami można zapoznać się na stronie internetowej stawiszynski.org
Zamknij