Kraj

Sierakowski o Modzelewskim: Godził wierność ideałom z pragmatyzmem

Od Karola Modzelewskiego biła tak jasna czystość moralna, że obezwładniała każdego.

Gdy napiszę, że odszedł największy żyjący autorytet moralny dla lewicy i w ogóle dla polskiej polityki, to się mu narażę. Profesor był postacią pomnikową, a zarazem człowiekiem tak skromnym, że chyba tylko stawianie mu pomników mogłoby wyprowadzić go z równowagi. Mógłby w Polsce piastować każde stanowisko. Bylibyśmy dumni z niego jako prezydenta, tak jak Czesi z Václava Havla. Gdyby był premierem, skorzystalibyśmy z jego wrażliwości społecznej i roztropności, co jest tak rzadkim połączeniem u nas. Po śmierci Karola Modzelewskiego nie będzie pewnie takich obchodów państwowych, jakby umierał prezydent czy premier, choć czasem takie głupki zostają prezydentami i premierami, że w sumie nie ma czego żałować.

 

Od Karola Modzelewskiego biła tak jasna czystość moralna, że obezwładniała każdego. Gdy wojna na śmierć i życie całkowicie podzieliła Polskę, Modzelewskiego nikt nie ważył się ruszyć. Nie słyszałem, żeby prawica go obrażała, choć on krytykował ją za łamanie reguł demokracji i praworządności. Nigdy jednak nie robił tego z pogardą. Chyba nawet antysemici go omijali.

Modzelewski: Kamienica ważniejsza niż człowiek?

Na szczególną pamięć zasługuje jego rzadka umiejętność pogodzenia wierności ideałom z pragmatyzmem. Przestrzegał jednak, żeby się z tym nie spieszyć. Młodym pragmatyzm szkodzi na serce. Starszym na głowę. „Każde pokolenie ma niezbywalne prawo, żeby dostawać w skórę: to jedyne prawo człowieka, którego żaden reżim nie odbierze” – pisał w autobiografii Zajeździmy kobyłę historii. Wspomnienia poobijanego jeźdźca. Uważał, że zbyt duża świadomość niepotrzebnie hamuje buntowników, a bez nich nie będzie postępu. Uważał tak chyba jako jedyny z byłych dysydentów, choć miał świadomość, że każdy rewolucyjny projekt i tak skazany jest na porażkę. Inni byli opozycjoniści swoich zbuntowanych lewicowych krytyków częściej przeklinali, dyscyplinowali albo uważali za niebezpieczeństwo.

Modzelewski: Lepiej nie mówić, że nie ma takich zwierząt jak narody, dopóki one są

Chyba jako jedyny nie miał żadnego powodu do składania samokrytyk. Inaczej niż Jacek Kuroń, nie musiał żałować zaangażowania się w terapię szokową. Sam, nie wiadomo dlaczego, wstydził się Listu otwartego do partii (napisanego wspólnie z Jackiem Kuroniem) z 1965 roku. Za ten list skazano go na trzy i pół roku więzienia. Uważał, że tylko nagadał głupot w tej fascynującej intelektualnie i pionierskiej analizie systemu komunistycznego, który z dyktatury robotników stał się dyktaturą partii. Mało kto wie, że ten tekst nigdy nie zniknął z obiegu. Dla zachodniej lewicy stanowi tekst klasyczny. Kupiłem go kilka lat temu w amerykańskiej księgarni w San Francisco. Wznowiliśmy List trochę wbrew woli Karola Modzelewskiego (w pierwszym tomie dzieł zebranych Jacka Kuronia, jego największego przyjaciela i partnera politycznego).

Chyba największym autorytetem dla niego był przywódca robotników FSO Lechosław Goździk. Między innymi o ich przyjaźni piękny film dokumentalny pt. Niepodległość bez cenzury nakręciła Agnieszka Arnold. Film ten pokazywaliśmy na otwarciu naszej pierwszej siedziby na ul. Chmielnej 26 (nazwaliśmy ją REDakcja) w 2006 roku z okazji 30. rocznicy powstania Komitetu Obrony Robotników. Nieprzerwana przyjaźń Modzelewskiego i Goździka była przeciwieństwem procesu społecznego, który rozpoczął się wraz z terapią szokową w Polsce.

Jako jedyny z liderów „Solidarności” sprzeciwił się planowi Balcerowicza i świadomemu uderzeniu w wielkie zakłady pracownicze w celu jak najszybszej zmiany własności w Polsce z państwowej na prywatną. To przecież w tych zakładach powstała „Solidarność” i to przecież ci pracownicy ryzykowali udziałem w strajkach, czym umożliwili przełom polityczny. Jak to możliwe, że właśnie oni staną się niczego nieświadomą ofiarą upragnionej demokracji?

„Co jest, powinny już padać, a nie padają?!”, pospieszał jeden z liderów nowych zmian, urzeczony „budową kapitalizmu”, wcześniej opozycjonista. Dla milionów ludzi upadek ich fabryk to była życiowa tragedia, która musiała trwale podważyć zaufanie do rodzącej się demokracji. Skutkiem był głęboki podział na „Polskę oświeconą” i „Polskę ludową”. „Wywiera to na ich [wyrzuconych za burtę neoliberalnej modernizacji] sposób postrzegania wolnej Polski większy wpływ niż umoralniająca dydaktyka” – tłumaczył Modzelewski. Źródłem populizmu jest syndrom zawiedzionego zaufania, a nie braki w wykształceniu z WOS-u. Nie zmienia to faktu, że wybierać trzeba z rozwiązań, które mogą przynieść najlepszy możliwy efekt. Dlatego Modzelewski nie miał problemu na przykład z poparciem Włodzimierza Cimoszewicza w wyborach prezydenckich 2005 roku.

Modzelewski: Mit „S” zadziałał w ’89 jak zastrzyk znieczulający [rozmowa]

W drugim numerze „Krytyki Politycznej” opublikowaliśmy ostatni wspólny tekst Kuronia i Modzelewskiego Lewica jutra. Rozważna i romantyczna. Zacytuję tylko fragment (przypomnimy całość jutro): „Alternatywą dla słabnących socjaldemokratów nie są konserwatyści czy liberałowie, ale lokujący się poza tradycyjnymi podziałami populiści i, nie miejmy złudzeń, to oni zagospodarują pole ewentualnie opuszczone przez lewicę”. To było napisane w 2002 roku!

Chuligan w polityce [Karol Modzelewski 1937-2019]

Od tej pory trzymaliśmy się profesora zawsze, starając się jednak nie zawracać mu głowy bez wyraźnej potrzeby. Męczyliśmy najczęściej wtedy, gdy krajem wstrząsał protest pracowniczy. W Białym Miasteczku, podczas strajku okupacyjnego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w czerwcu 2007 roku, profesor Modzelewski wygłosił wykład, przypominając o swojej magicznej wręcz umiejętności kontaktu z ludźmi pracy. Podczas przemówienia i później w wywiadzie dla „Kuriera Białego Miasteczka”, który wtedy wydawaliśmy, Modzelewski tłumaczył nie tylko, dlaczego postulaty pielęgniarek są uzasadnione, ale dlaczego trzeba liczyć się z koniecznością zawarcia kompromisu.

Ten wyrafinowany intelektualista potrafił przemawiać do każdej sali. Do zachodnich dziennikarzy i intelektualistów jako rzecznik „Solidarności” (wymyślił tę nazwę) i do robotników Dolmelu, Pafawagu, Hydralu czy Elwro. Przemawiał chyba we wszystkich większych polskich fabrykach, z pewnością wszystkich wrocławskich. Przychodziliśmy też do profesora, gdy próbowaliśmy pobudzić uniwersytet do aktywności politycznej, publikując Uniwersytet zaangażowany. W książce jest duża rozmowa z profesorem zrobiona przez nastoletniego wtedy Mikołaja Syskę. Inne wywiady i debaty będziemy przypominać, bo każda jest lekcją odpowiedzialności za drugiego człowieka.

„Mój dzionek” Juliana Tuwima. Czyta Karol Modzelewski

Ale i my czuliśmy się odpowiedzialni za profesora. Dotarła do nas kiedyś następująca wiadomość od kolegi z Paryża, który widywał prof. Modzelewskiego na śniadaniach: „Kiedyś gadaliśmy o Krytyce Politycznej i on powiedział, że mu wysyłają egzemplarze różnych książek. I że jest wdzięczny, bo gdyby nie to, to byłby nadal ciemny i nic nie rozumiał”. Trudno powiedzieć, jak profesor dawał sobie radę wcześniej.

Będziemy tęsknić, Panie Profesorze!

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski
Socjolog, publicysta, współzałożyciel Krytyki Politycznej
Współzałożyciel Krytyki Politycznej. Prezes Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Socjolog, publicysta. Ukończył MISH na UW. Pracował pod kierunkiem Ulricha Becka na Uniwersytecie w Monachium. Był stypendystą German Marshall Fund, wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, uniwersytetów Yale, Princeton i Harvarda oraz Robert Bosch Academy w Berlinie. Jest członkiem zespołu „Polityki", stałym felietonistą „Project Syndicate” i autorem w „New York Times”, „Foreign Policy” i „Die Zeit”. Wraz z prof. Przemysławem Sadurą napisał książkę „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij