Kraj

Sierakowski: Naiwny, który wie, jak pokonać cyników

Znaczenie idei Kuronia będzie rosnąć w miarę słabnięcia więzi społecznych.

Zawsze coś się we mnie buntowało, gdy traktowano Jacka Kuronia jedynie jako działacza i nie zwracano uwagi na jego pisarstwo polityczne – oprócz Wiary i winy i jej kontynuacji, które jednak powszechnie uważa się jedynie za świetną literaturę pamiętnikarską. W środowisku opozycyjnym Kuroń zawsze uchodził za postać wyjątkową i darzono go szacunkiem, ale już z przymrużeniem oka traktowano Kuronia-filozofa. Do dziś pozostaje niewydany jego bardzo gruby tom rozważań, którego publikację mu odradzano. Historyczna postać nie powinna kompromitować się „ogólną teorią wszystkiego”. Nieoparte na systematycznych studiach myśli za mało przypominają inne poważne książki, więc niechybnie zostałyby odebrane jako naiwne i utopijne. Dziś przecież nie pisze się utopii. Ani nie wolno być naiwnym.

Kuronia Autobiografia to przecież także ogólna teoria wszystkiego, tyle że ta poświadczona jest biografią. Stanisław Brzozowski – jeden z intelektualnych ojców Kuronia – domagał się takich właśnie dowodów z życia. Sam także miał zresztą w swoim czasie kłopoty z zakwalifikowaniem się do grona poważnych myślicieli ze względu na przesadną szczerość w prezentacji swoich idei i ich podejrzaną różnorodność. Prawdziwi filozofowie nie piszą legend, a już z pewnością nie własnym życiem.

Troskę przyjaciół Kuronia można zrozumieć, nawet jeśli serce trochę się buntuje, natomiast zawarty w autobiografii i w publicystyce Kuronia program polityczny pochopnie odłożono tam, gdzie kładzie się już tylko historyczne dokumenty. Wydawał się nieżyciowy, niepragmatyczny, nie na te czasy.

Jeśli prześledzić życiorys Kuronia, widać, jakie są koszty tak podobno cenionego nonkonformizmu. Na przykład gdy przywódca KOR-u musiał usunąć się w cień doradców „Solidarności”, bo jako od dawna walczący z komuną na tle mniej ryzykujących członków opozycji miał łatkę radykała, którą przypiął mu nie kto inny, tylko komuniści. To wydaje się bardzo niesprawiedliwe, nawet jeśli potrafimy zrozumieć, że taka była konieczność polityczna, którą zresztą najlepiej rozumiał i akceptował sam Kuroń.

Dziś w polityce zostały już niemal wyłącznie konieczności polityczne, którymi skutecznie uzasadnia się powszechne kunktatorstwo, oportunizm i zastąpienie własnych poglądów wynikami badań sondażowych. Najważniejszego być może wyboru życiowego dokonujemy pomiędzy tym, czego bardziej dla siebie nie chcemy: cynizmu czy naiwności.

Kuroń wolał być naiwny niż cyniczny. To pierwsza lekcja, której można się od niego nauczyć. Druga jest taka, że uznanie pewnych „realizmów politycznych” nie oznacza rezygnacji z ambicji zmieniania świata.

Gdzie kryje się ta aktualność programu politycznego Kuronia? Na tle dzisiejszego coraz bardziej anomicznego świata Kuroń jest obok Havla najwybitniejszym teoretykiem budowania ruchu społecznego. Każdy, kto zastanawia się, dlaczego tak masowe zjawiska jak Indignados albo Occupy Wall Street były jedynie protestami społecznymi, które nie przerodziły się w ruch społeczny, łatwo dostrzeże wartość Kuroniowego dzieła i może przyzna, że warto wrócić do jego analiz relacji społecznych wśród komandosów, w KOR-ze, w opozycji demokratycznej, a także w „Solidarności”. Nie należy lekceważyć także doświadczeń z harcerstwa (co ważne: nie zawsze pozytywnych), które często było kuźnią talentów społecznych i politycznych.

Znaczenie idei Kuronia będzie rosnąć w miarę słabnięcia więzi społecznych w rozwiniętych społeczeństwach. A nie ma wątpliwości, że właśnie z tym zjawiskiem mamy do czynienia i to ono jest najgłębszą podstawą kryzysu współczesnej polityki. Tradycyjnie polityka to konflikt o przywództwo wśród członków tej samej społeczności, którego granicą jest zagrożenie suwerenności samej wspólnoty lub demokracji, czyli reguł konfliktu. Klasyczny podział na lewicę i prawicę traci na znaczeniu tam, gdzie nie ma demokracji. Tak jak to było w czasie opozycji demokratycznej, w której współtwórcami KOR-u mogli być Antoni Macierewicz i Jacek Kuroń, a jego działaczami Adam Michnik i Lech Kaczyński. A nie są to wcale skrajne przypadki.

Demokracji rzadziej zagraża dziś obca siła, a nawet zbyt ostry, rozsadzający ją od wewnątrz konflikt, choć takie właśnie wrażenie można odnieść, przyglądając się coraz bardziej bezwzględnej walce w polskiej czy amerykańskiej polityce. Ale tego typu konflikty, nazywane „wojnami kulturowymi”, nie są po prostu wynikiem nieodpowiedzialnego zachowania polityków lub ich przywódców. Byłoby to zbyt proste wyjaśnienie i właśnie dlatego najczęściej jest podawane w medialnym narzekaniach. Niby dlaczego akurat w tym momencie historii politycy mieliby porzucić respektowane wcześniej zasady?

Również globalizacja nie jest całkiem zadowalającym wyjaśnieniem regresu współczesnej polityki. Twierdzi się – nie bez racji – że pozbawia ona pojedyncze państwa możliwości decydowania o sobie za pomocą polityki gospodarczej, uzależnionej dziś od reakcji rynków finansowych, potrafiących karać za „nieodpowiedzialną” politykę gospodarczą. Gdy wszyscy dochodzący do władzy muszą robić ekonomicznie mniej więcej to samo, spór między partiami musi przenieść się gdzie indziej i tak powstają wojny kulturowe. Stąd tajemnicza popularność Smoleńska czy wcześniej dwudziestoletnia ekscytacja lustracją i jej równie tajemnicze nagłe zniknięcie. To wyjaśnia paradoks, że współczesne konflikty polityczne są tym bardziej bezwzględne, im bardziej pozbawione treści, a politycy znaczenia.

Skoro kryzys trwa przy zasadniczej bierności społeczeństw, staje się jasne, że kryzys demokracji jest kryzysem demosu.

Zanikające członkostwo w partiach politycznych, rosnące wykorzenienie partii ze społeczeństwa, malejąca frekwencja wyborcza, minimalna w młodym pokoleniu, rosnące szeregi tych, którzy nie mają na kogo głosować, i wszechobecna niechęć do polityki – to widoczne objawy kryzysu polityczności. W takich warunkach nie ma mowy o państwie opiekuńczym albo sukcesie programu socjaldemokratycznego, który nie zrzekłby się podstawowych swoich zasad i włączył do beztreściowej już tylko rywalizacji, w której treść byłaby jedynie balastem.

Świadczą o tym także wybuchy gniewu, które jednak nie przeradzają się w ruchy społeczne. Palący komitety znowu nie są w stanie zakładać własnych. Więzi społeczne rozpuszczają się dziś pod wpływem procesów opisywanych w porządkach ekonomicznym (wprowadzenie konkurencji we wszystkie obszary życia człowieka), psychologicznym (na przykład jako narcystyczna osobowość naszych czasów), filozoficznym (na przykład jako rozpad wielkich narracji) lub literackim (na przykład jako „cząstki elementarne”) i innych.

Kryzys demosu jest rezultatem słabnącego zaufania między obywatelami, co socjolodzy nazywają spadkiem kapitału społecznego. Zanikają umiejętności współpracy, zastępowanej wszędzie rywalizacją, także tam, gdzie przynosi to całej wspólnocie szkody (rywalizacja o dobra publiczne albo wspólne ponoszenie kosztów zewnętrznych). Znika wspólny horyzont. W odczarowanym przez modernizację świecie nie jest nim już ani religia, ani żaden -izm. W takim otoczeniu rośnie poczucie obcości, lęku, trudniej identyfikować się z innymi. Maleje skłonność do dzielenia pomiędzy siebie ciężarów, czyli płacenia podatków, angażowania swojego czasu prywatnego na rzecz innych, poświęcania się dla innych. To jest również powód, opisywanej co jakiś czas przez media, malejącej deklarowanej w sondażach gotowości do „ofiary z życia za Polskę”.

Społeczeństwa nie umieją rozwiązywać dziś „dylematu więźnia”, który najlepiej przechodzi się, ufając sobie nawzajem. Uczeni przywykli stawiać ten dylemat u podstaw powstania norm społecznych: religii, prawa, etyki, obyczajów. Mają one gwarantować współpracę, obniżać poziom ryzyka, że druga strona nie dotrzyma obietnicy i zostaniemy oszukani, gdy razem moglibyśmy wygrać więcej niż każde z nas rywalizujące z drugim. W życiu społecznym najwięcej wygrywa się razem. Jeśli słynny z eseju Vaclava Havla Siła bezsilnych sklepikarz zbuntuje się, zapłaci wysoką cenę, gdy nikt się nie przyłączy. Jeśli nie zrobi nic, będzie miał przynajmniej święty spokój. Ale gdyby przyłączyło się wielu, wszyscy mogliby wygrać znacznie więcej niż święty spokój w czasach komunizmu. Do tego jednak potrzebna jest solidarność.

Najpierw musi to być jednak solidarność grupy niepokornych, którzy zaryzykują i obdarzą się wysokim zaufaniem, takich jak ci, którzy utworzyli KOR. KOR Jacka Kuronia był zaczynem „Solidarności”, elektrownią zaufania zbudowaną przez opozycjonistów, którą podłączono następnie do polskiego społeczeństwa. W zyskaniu gwarancji do budowy zaufania między tymi pierwszymi, którzy muszą zaryzykować, pomóc może tradycja poprzedników – zaangażowanej inteligencji, rodowody niepokornych zapisane w zbójeckich książkach.

Gdy piszę o Kuroniu jako o teoretyku ruchów społecznych, nie mam wcale na myśli zjawisk masowych. Takie musiałyby z definicji dziedziczyć wady „społeczeństwa masowego”. Dobrze wyjaśnia to polska Wikipedia: „Społeczeństwo masowe to typ współczesnego społeczeństwa biernych odbiorców kultury masowej. Powstaje jako skutek oddziaływania negatywnych procesów związanych z industrializacją i urbanizacją. Następuje dezintegracja tradycyjnych struktur społecznych wraz z ich wartościami, normami i kontrolą społeczną, upadek religii, zmiana stylu pracy na zmechanizowaną i monotonną. Społeczeństwo masowe jest zatomizowane”.

Taki niestety musi być wobec tego również ruch masowy. Ruch masowy może być masowym odbiorcą kultury popularnej, ale nie może być ruchem społecznym. Kapitału społecznego nie da się produkować na masową skalę. Zaufanie rodzi się między żywymi ludźmi, a nie w tłumie, nie korespondencyjnie, między legitymacjami partyjnymi, obrazkami, widzami, interfejsami, awatarami, profilami albo wróblami (choć te prawdziwe akurat doskonale koordynują swoje działania, tak że przepraszam wróble). Zaufanie buduje się długo, powstaje tylko we wspólnym działaniu, którego Kuroń, podobnie jak Havel, był wybitnym teoretykiem i skutecznym praktykiem. Nie przypadkiem obaj byli krytykami społeczeństw masowych, zarówno w wersji komunistycznej, jak i kapitalistycznej. Przykładem masowego konformizmu jest wspomniany już sklepikarz, zachowujący się „tak jak wszyscy”, na którego niewinnym zachowaniu wspiera się panujący porządek.

Niestety, zaufanie jest klasowe, tak jak nonkonformizm, z którym nikt się nie rodzi, ale który przyswaja dopiero w procesie socjalizacji, najpierw pierwotnej, w rodzinie, a następnie wtórnej, w swojej klasie społecznej.

Kuroń zdawał sobie z tego sprawę, odważnie przedstawiając ten problem w rozdziale o „komandosach”; zauważając elitarny i uprzywilejowany charakter tej grupy, przyznawał częściową rację propagandzie komunistycznej, która piętnowała pochodzenie komandoskiej młodzieży z prominenckich domów. „W sposób niezamierzony w pewną prawdę ta propaganda trafiała. Co by się złego nie powiedziało o przedwojennych domach komunistycznych, większość tych, których dzieci działały w grupie komandoskiej, umiało stworzyć w swoich rodzinnych domach klimat żarliwej ideowości” (Autobiografia). Co to oznacza, mówiąc najbardziej wprost? Że ideowość i nonkonformizm są przywilejem wynoszonym z domu rodzinnego. Wbrew potocznym naiwnym i szkodliwym wyobrażeniom nie są więc Herbertowską „kwestią smaku”. Naiwnym i szkodliwym, bo niemotywującym do wysiłku na rzecz przekształcenia infrastruktury edukacyjnej i kulturalnej w taki sposób, aby uczyła nie tylko adaptacji do rynku pracy, ale wychowywała do krytycznego myślenia i uczyła obywatelskiego nieposłuszeństwa, gdy zachodzi taka konieczność. Honor jest klasowy i nie każdy ma te same szanse na życie zgodne z zasadami, choć prawo i zwyczaje tak samo oceniają i rozliczają każdego.

Kuroń wiedział, co to znaczy, i dlatego mierzył ludzi nie „od góry”, ale „od dołu”. Wymagał więcej od tych, którzy wcześnie nauczeni krytycznego myślenia i szacunku dla niezależności indywidualnej i wspólnoty, dostali dzięki temu większe szanse, aby zachować się przyzwoicie w sytuacjach zagrożenia. Mniej od tych, których prowincja czy bieda uczyły tylko pragmatyzmu przetrwania, a wartości wyższe niż materialistyczne musiały pozostać poza horyzontem ich myślenia.

Rozważając kwestię zaufania w grupie, Kuroń powoływał się na tradycyjny podział grup społecznych na instrumentalne i ekspresyjne. Te pierwsze otaczają nas wszędzie, bo są po prostu organizacjami ludzi, których wyróżnikiem jest nastawienie na jakiś cel. Relacje ustrukturyzowane są w sposób formalny, działanie jest mniej lub bardziej sproceduralizowane, a cel indywidualny każdego z członków, a także całej grupy – jasno określony.

Grupy ekspresyjne są oparte na silnych więziach uczuciowych, angażują prywatność, polegają właściwie na wymianie albo spleceniu prywatności każdej z osób. Dlatego grupy ekspresyjne muszą być bardziej zamknięte i obwarowane wysokim progiem wejścia, co czasem może wywoływać wrogość otoczenia; niektórzy mają prawo poczuć się odtrąceni (o czym zresztą grupa może nigdy się nie dowiedzieć). Generalnie, im silniejsza jest więź wewnętrzna, tym większe wrażenie izolacji i oddalenia od innych. Grupy takie rzeczywiście wyizolowują swoich członków ze społeczeństwa. Pochłaniają ich niemal w całości. Uczestnictwo w grupie wymaga osłabienia zewnętrznych więzi społecznych i zerwania ze scenariuszami życiowymi, którymi podążają niezaangażowani uczestnicy.

Najpoważniejszym atutem grupy ekspresyjnej jest silna motywacja, determinacja i skłonność do poświęcenia, znacznie zwiększająca skuteczność działania i pozwalająca podejmować ryzyko, przed którym słabiej związane grupy zazwyczaj ustępują.

Poważną wadą jest ograniczona liczba członków i trudność z podziałem pracy, który rozdziela i alienuje jednostki, osłabiając więzi wewnątrz grupy.

W grupach ekspresyjnych, przynajmniej na początku, wszyscy robią wszystko, działają zrywami, pracuje się dwadzieścia cztery godziny na dobę i całkowicie rezygnuje z życia prywatnego. Dzięki temu można dokonać wielkiego skoku rozwojowego, nieosiągalnego dla grup instrumentalnych. W końcu jednak natrafia się na sytuację, gdy dalszy rozwój wymaga już profesjonalizacji, a w związku z tym także biurokratyzacji i coraz bardziej skomplikowanego podziału pracy. To zazwyczaj oznacza poważny wstrząs dla grupy, której członkom trudno jest „rozplątać prywatności” zaangażowane we wspólne działania, przestać działać zrywami, nauczyć się dzielić czas na prywatny (z którym na początku nie wiadomo, co robić) i publiczny, a także podporządkować się podziałowi pracy, a najczęściej również hierarchii.

Wcześniej wszyscy robili wszystko i wszyscy byli równi, a więc nikt nikogo nie nadzorował, nie wydawał poleceń, wszyscy sami się mobilizowali – i to nieporównywanie bardziej, niż jest to spotykane w ngosach, partiach czy biznesie. Żadna władza czy pieniądze nie mobilizują tak, jak wspólna walka. Hierarchię, polecenia i nadzór skutecznie zastępuje silna kontrola społeczna. Doświadczonej grupie starych towarzyszy trudniej zaakceptować nowy porządek, który zaraz zostanie okrzyczany „korporacyjnym”. Przykre jest mijanie się na korytarzu z ludźmi, z którymi wcześniej „konie się kradło”. Nie wypada już dzwonić w środku nocy. Nie ma czasu na częste tańce i picie wódki. Zaczynają się rodzić dzieci, które trzeba wychowywać.

Co pomaga przetrwać ten etap? Właśnie silne zaufanie do siebie, zbudowane wcześniej na doświadczeniu, i historia wspólnego działania. Jeśli grupę nowy etap rozwoju „oziębia”, należy ją „ocieplać”, wymyślając nowe sposoby integracji, w przeciwnym razie grupę czeka instrumentalizacja. Nie musi być ona procesem negatywnym, a wręcz może być pożądanym, jeśli taka jest wola działających. Przerodzenie się opozycji demokratycznej po upadku komunizmu i wolnych wyborach w partie polityczne może być tu przykładem.

Łatwo się zorientować, jakie typy jednostek pasują do rozmaitych typów grup społecznych. W ekspresyjnych częściej znajdziemy nonkonformistów, połączonych silnym zaufaniem; do instrumentalnych mogą należeć wszyscy, ale zdarza się, że nonkonformistom trudno jest zaakceptować warunki działania w takiej organizacji. Mogą też utrudniać działanie innym.

Należy poczynić jeszcze jedno zastrzeżenie. Konformizm nie musi być niczym złym. Bez niego nie byłoby życia społecznego. Jako jednostki zdecydowaną większość reguł, najczęściej zresztą bez udziału świadomości, akceptujemy. Inaczej niemożliwy byłby ruch drogowy albo zwykła kolejka do kasy. Natomiast postawy nonkonformistyczne są niezbędne dla rozwoju grupy, jak mutacje w procesie ewolucji – rzadkie, ale bardzo ważne.

Jeśli nonkonformizm uwarunkowany jest klasowo, to czy nonkonformistą może być każdy, kto wie, kiedy powiedzieć „nie” i zabrać się za działanie? Tak dochodzimy do głównej, poza polityką, pasji Jacka Kuronia – edukacji. Jego ostatnia książka, zatytułowana Działanie, postuluje „rewolucję edukacyjną”, której znaczącym elementem byłoby wychowanie oraz uczenie współpracy i wspólnego działania. Czyli to wszystko, co jest właśnie usuwane ze szkół i uniwersytetów, które dostosowuje się do rynku pracy poprzez kwantyfikację, standaryzację i instrumentalizację wykształcenia, w naiwnej nadziei, że to jest właściwa droga do poradzenia sobie ze współczesnym kryzysem i utratą poczucia bezpieczeństwa wraz z rozpadem państw opiekuńczych. To, co kiedyś miało w szkołach całościowy charakter i kształtowało się w bezinteresownej rozmowie, dziś jest transferem zestawu narzędzi do użycia na rynku.

Edukacja coraz rzadziej służy dziś uzupełnianiu socjalizacji w niezbędne składniki wyrównujące szanse życiowe i uczące współżycia oraz krytycznego myślenia. W ten sposób rośnie znowu potrzeba samoorganizowania się grup ekspresyjnych.

Kuroniowi marzyła się edukacja przebiegająca w takich właśnie grupach – zaczyn organizującego się społeczeństwa. Nawet jeśli jest to projekt utopijny, to wyznacza on kierunek, o którym nie wolno zapominać.

Tekst pochodzi z książki „Kuroń. Przewodnik Krytyki Politycznej”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Obszerne fragmenty czytaj w „Gazecie Wyborczej” z dn. 7 czerwca 2014.

ZAPRASZAMY NA FESTIWAL IM. JACKA KURONIA – ZOBACZ PROGRAM

Postać Jacka Kuronia jest żywo pamiętana i wspominana, nieczęsto jednak bywa realną inspiracją do krytycznego myślenia o Polsce współczesnej i wyzwaniach na przyszłość. A to właśnie niezgoda na zastany świat i gorączkowa pasja jego naprawy stanowiła sedno politycznej, społecznej i szerzej, egzystencjalnej autora słynnej Wiary i winy i współtwórcy KOR. Powyższy kontekst uzupełnia, również przypadające na rok 2014, ćwierćwiecze polskich przemian ustrojowych, których Kuroń był współtwórcą, a później krytykiem.

Festiwalowi towarzyszyć będą publikacje: Kuroń. Przewodnik Krytyki Politycznej oraz Atlas problemów społecznych.

Gośćmi festiwalu będą m.in.: Jeffrey Sachs, Gianni Vattimo, Shana Penn, Radosław Sikorski, Gesine Schwan, Marci Shore, Małgorzata Kowalska, Jarosław Hrycak, Timothy Snyder, Anne Applebaum, Guenther Horzetzky, David Ost, Jerzy Osiatyński, Ludwika Wujec, Krystyna Starczewska, Sławomir Sierakowski, Jacek Żakowski, Danuta Kuroń, Sylwia Chutnik i inni.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski
Socjolog, publicysta, współzałożyciel Krytyki Politycznej
Współzałożyciel Krytyki Politycznej. Prezes Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Socjolog, publicysta. Ukończył MISH na UW. Pracował pod kierunkiem Ulricha Becka na Uniwersytecie w Monachium. Był stypendystą German Marshall Fund, wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, uniwersytetów Yale, Princeton i Harvarda oraz Robert Bosch Academy w Berlinie. Jest członkiem zespołu „Polityki", stałym felietonistą „Project Syndicate” i autorem w „New York Times”, „Foreign Policy” i „Die Zeit”. Wraz z prof. Przemysławem Sadurą napisał książkę „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij