Kraj

Chłop z wozu, koniom lżej – tylko baby szkoda

Podbieranie ludzi z Sojuszu chwilę po deklaracji lewicy o wspólnej liście senackiej tworzy niepotrzebne kwasy. Ale nazwiska, które skusił Grzegorz Schetyna na listy KO, to z jednym wyjątkiem niewielka strata.

 

Dwa tygodnie temu Grzegorz Schetyna wypchnął SLD z Koalicji Obywatelskiej, czym zmusił zwaśnione dotąd SLD, Wiosnę i Lewicę Razem – partie o z grubsza podobnych programach oraz uzupełniających się zasobach i elektoratach – do dogadania się za wszelką cenę. Teraz po prostu nie mają innego wyjścia niż ustalić formułę współpracy, bo odejście od stołu negocjacyjnego będzie katastrofą dla wszystkich i każdej partii z osobna. Ktoś powie, że to trójkąt z rozsądku, a nie z miłości, ale bez tamtego manewru szefa KO lewica byłaby skazana na rolę planktonu lub petentów u centrowej koalicji.

Dziś mamy nowe wieści: oto Koalicja Obywatelska wciąga na swe listy wyborcze kilkoro polityków Sojuszu. Czyżby zatem był to szatański plan Schetyny? Wypchnąć z koalicji struktury i asertywnego lidera, nie dzielić się zbyt wieloma „jedynkami” na listach, ściągnąć rozpoznawalne twarze i przejąć elektorat, wreszcie wykończyć konkurencję na lewej stronie – choćby kosztem zwycięstwa PiS w wyborach? Jako skuteczny atak na Sojusz całą akcję prezentują media przychylne Koalicji.

Wiosna wierzy w lewicę. „Idziemy do wyborów po wynik dwucyfrowy”

I brzmiałoby to jakoś logicznie, tyle że poza transferem Katarzyny Piekarskiej i strukturami w Bydgoszczy straty SLD są umiarkowane, za to lewicowej koalicji ubywa nieco przeszkód dla owocnej współpracy. „Lewe skrzydło” KO zasilić mają bowiem: Grzegorz Napieralski, Tadeusz Ferenc, Jerzy Wenderlich, Ireneusz Nitkiewicz oraz wspomniana już Katarzyna Piekarska.

Ten pierwszy i tak od czterech lat jest senatorem właśnie z list PO, a mimo niezłego wyniku w wyborach prezydenckich przed 9 laty trudno go traktować jako wyrazistą lokomotywę wyborczą dla lewicowej formacji.

Drugi jest popularny i rozpoznawalny jako prezydent Rzeszowa, ale, po pierwsze, jego wejście do parlamentu może oznaczać przejęcie przez PiS stolicy Podkarpacia w przedterminowych wyborach (okoliczność kłopotliwa i dla niego samego, i dla PO), a po drugie i tak przestał być członkiem Sojuszu, do tego w szczególnych okolicznościach. Poszło bowiem o rzeszowski Marsz Równości, którego Ferenc chciał zakazać – zważywszy na wagę, jaką temat LGBT+ ma i będzie miał dla kampanii po lewej stronie, byłby on raczej balastem dla lewicy niż perłą na liście wyborczej. O ile w ogóle zechciałby z niej wystartować.

Trzeci z polityków jest powszechnie kojarzony, znany z błyskotliwości i nawet lubiany, ale w kontekście wizerunku lewicy jako formacji odświeżającej scenę polityczną jego niespodziewany transfer do KO przywołuje raczej na myśl staropolskie powiedzenie o babie z wozu (chłopie w tym przypadku). W ramach „40-procentowego” Sojuszu sprzed 15 lat Wenderlich świetnie wypełniał niszę „sympatycznego komucha”, który i młodość w Rydzykowym zespole bigbitowym z rozrzewnieniem wspomni, i na sejmowej Wigilii kolędę zaśpiewa. Dziś jednak walka toczy się o kilkanaście procent, przede wszystkim o dusze młodego pokolenia. Choć elokwentny, ten symbol starego SLD nie przyciągałby elektoratu, dla którego kluczem jest nowy język, wyrazisty przekaz i dystans do tego, co stare. Poza tym i tak miał startować do Senatu, w domyśle – w ramach porozumienia całej opozycji.

Pewnym kłopotem jest dla SLD utrata części bydgoskich struktur – tu faktycznie Schetyna podebrał Czarzastemu trochę mocy, acz nie wiadomo, czy nie będzie to gra o sumie ujemnej. Dla działaczy PO każda obca struktura w kampanii do tyleż bogactwo, ile kłopot. A dodajmy jeszcze, że Wenderlich dla liberalno-prawicowych wyborców PO będzie kłopotliwy jako postkomunista, młodych zaś, wielkomiejskich postępowców i tak specjalnie nie porwie.

Lewica jako jedyna nie kluczy ani nie usprawiedliwia sprawców

I tylko Piekarskiej żal. Sejm z tą posłanką z pewnością będzie lepszy niż bez niej, tak samo jak w wypadku Barbary Nowackiej, ale szanse obu na przesunięcie agendy KO na lewo wydają się nikłe. Dla całej formacji lewicowej utrata bardzo wiarygodnej, ideowej i lubianej polityczki to jednak wielka strata. Może najbardziej stosuje się do niej komentarz Włodzimierza Czarzastego o Schetynie-skorpionie, co żabę użądli na środku jeziora – na tym transferze KO może mniej zyskać, niż lewica straci. Piekarska do lewicy pasowałaby optymalnie – biografią, poglądami i wizerunkiem – może naprawdę warto było mocniej o swą działaczkę powalczyć? W KO będzie raczej alibi dla coraz mniej spójnej narracji, w której ma być przecież „obywatelsko”, trochę bardziej zielono, za to bez postępowych „szaleństw” czy innych „aborcyjnych pomysłów”.

Tak czy inaczej, podbieranie ludzi z Sojuszu chwilę po deklaracji lewicy o wspólnej liście senackiej tworzy niepotrzebne kwasy, a uwagę mediów kieruje w stronę „swarów na opozycji” zamiast kolejnych wpadek PiS i coraz groźniejszych symptomów kryzysu państwa. W gronie samej lewicy utrata Piekarskiej i struktur bydgoskich SLD minimalnie osłabia Sojusz względem reszty graczy, ale ułatwia lewicy uspójnienie wizerunku.

Majmurek: Lewica gra na Senat

Dodajmy jeszcze, że cała sprawa niezbyt fortunnie zbiega się też z medialnymi doniesieniami o starcie – prezydenckim – Roberta Biedronia. W tym momencie lewicy przydałoby się raczej parę efektownych „jedynek” na wybory jesienne i przede wszystkim wyczekiwana deklaracja o formule startu. O sukcesie lewicy naprawdę przesądzi jednak coś innego: to, czy będzie w stanie – i jak często –sama narzucać kampanijne tematy. Szybka reakcja po Białymstoku nieźle wróży na przyszłość.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij