Grupa Granica podaje, że tylko w jednym tygodniu listopada dostała 149 zgłoszeń z prośbą o pomoc na granicy z Białorusią. Obok uciekających przed rosyjskimi bombardowaniami Syryjczyków znaleźli się wśród nich obywatele krajów globalnego Południa, najmocniej odczuwających skutki kryzysu klimatycznego.
Okolice Sokółki, 19 listopada, czwarta rano, -7 stopni. Grupa ratowniczek z Fundacji Ocalenie znajduje chłopaka w hipotermii. Ratowniczki nie mogą zdjąć z niego butów, bo przymarzły. Nie ma z nim dobrego kontaktu – jest „splątany”, jak mówią o wynikającym z hipotermii zaburzeniu świadomości aktywistki Ocalenia. Mówi, że ma 16 lat, jest z Sudanu i ma na imię Abdulrahman.
Ratownicy zabierają go do szpitala w Hajnówce, z którego po 3,5 godzinie zostaje wypisany i zawieziony do placówki Straży Granicznej w Kuźnicy. Jego pełnomocniczki nie zostają tam wpuszczone. Ponieważ strażnicy nie wierzą, że ma 16 lat, zostaje przeprowadzone badanie kości nadgarstka, które ma wykazać, że to człowiek dorosły. SG na Twitterze ogłasza, że aktywistki kłamią.
#STOPDEZINFORMACJI
⁉️Informacja aktywistów:"Znajdujemy"16-latka z Sudanu.Jest splątany, buty ma przymarznięte do nóg.
✅Fakt:Cudzoziemiec po 3 h został wypisany ze szpitala,lekarze stwierdzili nieznaczne wychłodzenie.Badania lekarskie potwierdziły,że cudzoziemiec jest pełnoletni. pic.twitter.com/GuuLKtZPNo— Straż Graniczna (@Straz_Graniczna) November 20, 2022
Być może tylko dlatego, że jeszcze 20 listopada o sprawie napisały media, chłopak cały czas jest w Polsce. Trafił do strzeżonego ośrodka dla cudzoziemców. Nie dopuszczono do niego pełnomocniczek i najprawdopodobniej zostanie deportowany.
Ale wiek nie ma kluczowego znaczenia, a w każdym razie nie uratuje przed wywózką. Dzień wcześniej, czyli 18 listopada, mieszkaniec Podlasia Kamil Syller podał informację, że służby mundurowe wyrzuciły na mróz i śnieg do białoruskiego lasu dwoje dzieci (sześć i osiem lat), a także ich matkę oraz ojca z problemami kardiologicznymi.
− Przyszła informacja, pinezka, że są ludzie potrzebujący pomocy, ale kiedy ekipa ratunkowa dotarła na miejsce, już ich nie było. Od rodziny dowiedzieliśmy się, że znaleźli się na Białorusi. Organizacja Hope & Humanity Poland przez kilka godzin prowadziła negocjacje z Białorusinami, żeby wycofać tę rodzinę choćby z przygranicznego pasa śmierci do jakiegoś miasta. To się ostatecznie udało. Takie negocjacje są coraz trudniejsze, bo odkąd w Białorusi pojawiły się wojska rosyjskie, Białorusini stracili ochotę do rozmów, nawet za pieniądze. Nie ma już tych pograniczników, którzy od lat na tych terenach pracowali, teraz są tam głównie OMON-owcy, wojsko − mówi Syller.
Gorzej z tą drugą rodziną, z dziećmi w wieku trzech i pięciu lat, z których młodsze po upadku z wysokości było nieprzytomne, matka miała złamaną nogę i krwawiącą ranę, a noc spędzili w mokrych ubraniach na mrozie. − Kontakt urwał się w niedzielę 20 listopada przed ósmą rano − mówi Syller. − Zostali wypchnięci prawdopodobnie na wysokości Czeremchy. Byli w sytuacji tragicznej, pada marznący deszcz, na tamtym terenie mniej jest skupisk uchodźców i migrantów – czyli jest mniej ognisk.
Ostatecznie ich również organizacji Hope & Humanity po paru dniach udało się sprowadzić do Mińska.
Trudno wyobrazić sobie dramat związany z przepychaniem przez druty rodziny z przerażonymi, płaczącymi kilkulatkami, próbującymi osłaniać od przemocy i podnosić swoich rodziców. Przepchniętym na Białoruś grozi też przemoc ze strony służb białoruskich – bicie, gwałty i okaleczenia.
Przekopem, rzeką, po drabinie
Grupa Granica podaje, że tylko w jednym tygodniu listopada dostała 149 zgłoszeń z prośbą o pomoc. Udało się jej udzielić 64 osobom. W 12 przypadkach potrzebna była specjalistyczna pomoc medyczna, udzielona między innymi chłopcu, którego dłoń była głęboko poraniona drutem. Grupie Granica udało się udokumentować 21 nielegalnych wywózek do Białorusi. Dwie osoby zaginęły.
Kto do nas przychodzi? W tygodniu między 4 a 11 listopada najwięcej osób pochodziło z Syrii, gdzie 7 listopada Rosjanie zbombardowali obóz przesiedleńców. Byli też obywatele i obywatelki Jemenu, Egiptu, Kamerunu, Konga, Demokratycznej Republiki Konga, Ghany i Iraku, czyli krajów globalnego Południa, najmocniej odczuwających skutki kryzysu klimatycznego.
Jak dostali się do Polski, skoro na granicy stoi zwieńczona zwojami drutu żyletkowego zapora o długości 186 km, do której budowy wykorzystano 50 tys. ton stali i która kosztowała 1,6 mld zł?
czytaj także
− Jest bardzo wiele sposobów na jej pokonanie. Wiemy od ludzi, których spotykamy w lesie, że taksówkarze wożący ludzi z Mińska pod granicę po prostu wożą już na dachach drabiny − mówi Kamil Syller. − Drabiny są też sklecane z żerdzi wiązanych sznurkami, zbijane z desek, na zaporę można się też wspiąć od strony białoruskiej po zwalonym drzewie. Jak było cieplej, dostawali rękawiczki z talkiem, którego używa się do wspinaczki. Ktoś mówił, że przeciera się powierzchnię stalowych słupów jakimś rozpuszczalnikiem, żeby zwiększyć tarcie.
To sposoby dla osób sprawniejszych. A dla dzieci?
− Dla rodzin z dziećmi są podkopy, bo okazuje się, że fundamenty, które miały mieć metr głębokości, mają w niektórych miejscach pół metra. Zrobić podkop za pomocą saperki jest zatem dość prosto. Rodziny puszczane są też przez rozlewiska, bagna. Tam niby są kamery i czujki ruchu, ale najwyraźniej to też kiepsko działa. No i oczywiście płot jest cięty pilarkami, służby białoruskie podjeżdżają, tną. Mamy znajomą mieszkającą 800 metrów od płotu, która regularnie słyszy, jak jest on naprawiany − opowiada Syller.
Nielegalne
Wywózki i push-backi przeprowadzane przez polskie służby mundurowe są nie tylko nieludzkie, ale i nielegalne. Potwierdzają to kolejne wyroki sądów. Pisaliśmy o pierwszym, z 28 marca, kiedy jeszcze nie było muru na granicy, a wciąż utrzymywana była strefa stanu nadzwyczajnego. Od tego czasu zapadły kolejne. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Białymstoku 15 września 2022 roku wskazał, że przepis rozporządzenia umożliwiającego zawracanie cudzoziemców do granicy naruszał przepisy wyższego rzędu dotyczące praw uchodźców: Konstytucję RP, konwencję genewską w sprawie statusu uchodźców i Kartę praw podstawowych UE.
W pisemnym uzasadnieniu sąd napisał wprost, że obowiązkiem Straży Granicznej było pominięcie przepisów rozporządzenia granicznego. „W ocenie sądu, samo już zastosowanie przez organ przepisu niższego rzędu, przy jednoczesnym pominięciu, niedających się z nim pogodzić, regulacji ustawowych, prawa unijnego oraz postanowień umów międzynarodowych, stanowi istotne naruszenie prawa, uzasadniające stwierdzenie bezskuteczności zaskarżonej czynności” − czytamy.
Gdzie oni są? Czyli kto na granicy pomaga, a kto nie [reportaż]
czytaj także
Czy wyroki zmieniają coś w postawach polskich funkcjonariuszy?
− Wydaje się, że nasi pogranicznicy zaczynają mieć obawy po ostatnich wyrokach sądów − mówi Kamil Syller. − Pytają dziennikarzy o to, jakie są nastroje lokalnych mieszkańców, z którymi wcześniej sojusz był oczywisty. Teraz to się zmieniło: dziennikarze są pośrednikami, bo rozmawiają i z lokalną ludnością, i z pogranicznikami. Wielu pograniczników odeszło też na wcześniejsze emerytury. Przepisy ustawy o cudzoziemcach (art. 303b) dają im podstawę do wywózek, a oni jeszcze nie przyjmują do wiadomości, że te przepisy są nielegalne. Któryś z mundurowych musiałby zostać skazany przez sąd karny za łamanie prawa. To się jeszcze nie wydarzyło, wyroki sądu administracyjnego nie wystarczają.
A jednak od 2021 roku na wcześniejszą emeryturę przeszło już ponad stu funkcjonariuszy straży granicznej. Niedawno do białostockiej redakcji „Gazety Wyborczej” trafił też list podwładnych komendanta placówki straży granicznej w Białowieży, mjr. Marka Ziniewicza, skarżących się, że on sam unika odpowiedzialności za wywózki, a oni obawiają się, że postawione zostaną im zarzuty karne.
− My, miejscowi, bardzo kibicujemy takim głosom, choć nie padły żadne nazwiska, postawa jest asekuracyjna. Niemniej mamy nadzieję, że list zachęci osoby, które się wahają, do otwartego protestu − mówi Syller. − Bardzo byśmy chcieli, by pojawił się pierwszy sprawiedliwy, by pogranicznicy zorganizowali strajk, jak to miało miejsce w Wielkiej Brytanii, gdzie głośno odmówili łamania prawa. To się jednak nie dzieje. Dlatego też my będziemy o nich mówić z nazwiska. Bo to są konkretni ludzie, a nie jakieś bezimienne „służby”. Oni też próbują nas zastraszyć. Na przykład funkcjonariusz, który stoi na check-poincie oddalonym wiele kilometrów od mojego domu, przy sprawdzaniu samochodu mimochodem rzuca do jadących do nas gości mój dokładny adres. Taki drobny sygnał, że mają na nas oko. My się tego nie boimy, wiemy, że mamy rację, wyroki sądu, opinie różnych znakomitych prawników to potwierdzają. Oni też to wiedzą.
Nawet Frontex ma kłopoty
Wielu obrońców granic uzasadniało łamanie praw człowieka, konstytucji i międzynarodowych konwencji tym, że przecież do push-backów dochodzi też na Morzu Śródziemnym, dopuszczają się ich również funkcjonariusze Frontexu, a europejskie media i trybunały przymykają na to oko. Znaczy się − nie wolno, ale można. Ale i Frontex znalazł się w tarapatach.
Wyciekł ponad stustronicowy raport europejskiej organizacji OLAF (The European Anti-Fraud Office), przez wiele miesięcy tropiącej nadużycia Frontexu. Pierwsze informacje o kłopotach z prawem europejskiej agencji straży granicznej i przybrzeżnej pojawiły się w kwietniu i przyniosły rezygnację jej szefa Fabrice’a Leggeriego.
Dokumenty zebrane przez OLAF do tej pory dostępne były jedynie dla członków Parlamentu Europejskiego, jednak dziennikarze „Der Spiegel”, „Le Monde” i Lighthouse Reports dotarli do całego dokumentu, który ukazuje łamanie prawa w kolejnych latach. Raport zawiera 20 rozmów ze świadkami, informacje pochodzące z biura byłego już szefa Frontexu Fabrice Leggeriego, informacje z WhatsAppa, wiadomości i maile.
czytaj także
Frontex, czyli unijna agencja z gigantycznym budżetem 758 mln euro, od marca 2020 do września 2021 miała odepchnąć na Morze Egejskie co najmniej 957 osób ubiegających się o azyl. Frontex miał tuszować push-backi, których dopuszczała się grecka straż przybrzeżna. Udział w nich mieli brać też pracownicy samej agencji i łodzie Frontexu.
Frontex oczywiście zaprzeczał zarzutom i przekonywał, że nie dochodziło do push-backów, ale do „zapobiegania wjazdom”, czyli odsyłania do punktu wyjścia przez władze krajów pozaeuropejskich, które miały charakter incydentalny.
Dokładnie taką samą argumentację przedstawia nasza straż graniczna: nie wywózki, ale „zapobiegania wjazdom”. Jednak sprawa Frontexu pokazuje, że choć europejskie młyny mielą powoli, to dzięki dziennikarzom i aktywistom działania łamiące prawa człowieka ostatecznie spotykają się z konsekwencjami.