Jasne, że największy kapitał polityczny na marszu 4 czerwca zbił Donald Tusk. Co mają zrobić inne partie opozycyjne, by nie musieć za chwilę prosić Tuska o wpuszczenie na wspólną listę albo chociaż do koalicji?
Były już liczne marsze: w obronie Trybunału Konstytucyjnego, w obronie sądów, organizowane przez KOD i największy – po wyroku TK na kobiety. Ale marsz 4 czerwca był najliczniejszy. 500 tysięcy ludzi – jak podają organizatorzy – demonstrujących wczoraj w Warszawie to liczba całkowicie możliwa.
Nie wszyscy przyszli i przyjechali do Warszawy dla Donalda Tuska. Wiele osób przyszło, bo poczuło, że tym razem jest lider, i to lider polityczny. To coś, czego brakowało wcześniej. Od zamachu na Trybunał Konstytucyjny na ulice wychodzili ludzie. Brakowało jednak przełożenia siły społecznego sprzeciwu na sprawczość polityczną.
Z jednej strony brakowało szacunku, z drugiej zaufania. Pamiętamy Ryszarda Petru, który pojechał na wakacje, kiedy ludzie marzli pod Sejmem.
Pamiętamy poszukiwania w KOD-zie ludowych trybunów, apolitycznych, nieuwikłanych, pamiętamy nadzieje i klęskę Mateusza Kijowskiego. Pamiętamy niewiarę w możliwości polityków poza czasem ścisłej kampanii wyborczej (Borys Budka) i próby podszycia się polityków pod ruchy społeczne. Pamiętamy Strajk Kobiet i niechęć oraz nieufność jego liderek do polityki, choć to polityczki stały w kotłach, próbując osłaniać kobiety swoimi legitymacjami poselskimi.
„Zwyciężymy, jak ruszymy!”
W niedzielę 4 czerwca był tłum – głowa przy głowie od placu Na Rozdrożu aż do ronda de Gaulle’a w Warszawie. Tłum pęczniał, dopływający demonstranci wypełniali wszystkie okoliczne uliczki wokół trasy marszu. Na Rozdrożu staliśmy od 12 do 14. Słychać było kolejne przemówienia, ale ludzie, już zmęczeni upałem, chcieli iść. Na zawołania: „Zwyciężymy!” odpowiadali: „Zwyciężymy, jak ruszymy!”.
Też byłam już zniecierpliwiona i myślałam sobie, że to nie jest dobry pomysł, by trzymać ludzi na słońcu, żeby liderzy mogli sobie poprzemawiać. Wtedy dostałam informację od znajomych: my już idziemy, jesteśmy na Wilczej, my na rondzie, pod palmą. Głos polityków dochodził z głośników, nam w tym ścisku wydawało się, że wciąż mówią ze sceny, a oni byli już kawał drogi przed nami.
czytaj także
Co takiego się wydarzyło, że setki tysięcy ludzi maszerowało w Warszawie, a jeszcze parę tysięcy w innych miastach w Polsce?
Przez osiem kolejnych lat PiS pokazał, że wszystko jest polityką, i dlatego jakaś forma współpracy między politykami i społeczeństwem jest potrzebna. Wciąż brakowało jednak zaufania. Donald Tusk, jego powrót, jego niestrudzone podróże po kraju, rozmowy z ludźmi, jego charyzma i upór, ale też jego bezinteresowność, bo przecież mógł szukać kolejnych funkcji poza Polską, zaczęły to zaufanie odbudowywać. W odniesieniu do własnych wyborców, struktur, ale i podnosząc stawki innym politykom opozycji.
Lex Tusk przelało czarę. Ludzie wyszli tłumnie, a politycy wrócili do gry. Jednocześnie nie ulega wątpliwości, że największy kapitał polityczny na tym marszu zbił jego organizator, czyli Donald Tusk.
Czy padną ofiarą sukcesu
Co mają zrobić inne partie opozycyjne, by nie musieć za chwilę prosić Tuska o wpuszczenie na wspólną listę, albo chociaż do koalicji?
czytaj także
Pamiętać o swoich wyborczyniach i pracowicie przekuwać ich postulaty na język polityki. Mainstream kodowski, liberalny już otwarcie, zbiorowo i politycznie może domagać się swojego, czas, by polityczne przełożenie zyskały postulaty lewicy i nawet najsłabszego elektoratu, najmniej radykalnego, ale wrażliwego i czułego na punkcie swojej godności, który łatwo zniechęcić do udziału w wyborach albo skłonić do zagłosowania na jakąś partię gniewu czy nieufności, jak na przykład Konfederacja.
Dlatego myślę, że Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz słusznie zrobili, jadąc prosto z marszu w Warszawie, do Leszna i Białej Podlaskiej. Jeśli ktoś ma przekonać do oddania głosu na opozycję sceptycznych wobec zbiorowych wzruszeń i niechętnych polaryzacyjnej grze w biało-czarne, to może właśnie oni.
Wiadomo też, że nie wszyscy mogli dojechać na marsz do Warszawy. Trzecia droga kręta, ale prowadzi i przez wieś, i koło kapliczki, i festiwal koła gospodyń wiejskich, i rynek miasteczka.
Hołownia i Kosiniak pokazują, że zależy im na wszystkich.
Radykalnie kobieca Lewica
Lewicy z kolei potrzebna jest radykalnie nowa jakość. Powtarzanie: „my razem”, „zawsze poprzemy”, „chodzi nam o zwycięstwo nad PiS i przy boku Tuska też ok” to już za mało.
Lewica powinna iść va banque, to znaczy zawalczyć o kobiety i cały antyklerykalny elektorat, w tym młodzież, no i akademię. Kto, jak nie Lewica, zdoła w jasny sposób, bez uników i krętactwa, mówić o prawach człowieka, prawie do dobrej edukacji publicznej, o prawie do aborcji, małżeństw jednopłciowych i prawie do życia, nawet jeśli przekroczy się zieloną granicę i żelazną kurtynę?
Włodzimierz Czarzasty właśnie antyklerykalizm wyróżnił w pomarszowym komentarzu jako specyficzny dla Lewicy. Twardo powtarzał: chcemy, by kler płacił podatki, by kler stawał przed sądem jak każdy inny przestępca, a nie był przenoszony z parafii na parafię, chcemy, by kler nie dostawał ziemi za śmieszne 5 proc. jej wartości.
Skandale pedofilskie, pazerność, rzucanie się na skarby przyrodnicze i historyczne, należące do wszystkich, wreszcie obojętność wobec cierpienia kobiet, osób LGBT+, uchodźców, słowem tych, którzy nie należą do ścisłej wspólnoty religijno-politycznej, to na pewno potencjał na sprawczy gniew.
Do tego najwyższy czas dodać kobiety, których mobilizacja spadła. Jak? To proste. Kobiety na jedynki.
Nic, zupełnie nic nie straci Czarzasty, może tylko zyskać szacunek, jeśli ustąpi miejsca na liście na przykład Agnieszce Dziemianowicz-Bąk. Jego pozycja jest teraz niepodważalna, ma największe doświadczenie, spina różne frakcje lewicowe, może równie skutecznie dowodzić z tylnych rzędów. Adrian Zandberg mógłby oddać pierwszeństwo w Warszawie Magdzie Biejat, która ma tu swój elektorat, a sam ruszyć w trasę po obwarzanku. Robert Biedroń, który już ma pozycję europosła, niech odda jedynkę Joannie Scheuring-Wielgus.
W ten sposób trzy lewicowe postulaty: edukacja, prawa człowieka i antyklerykalizm zyskują wymiar przekonujący dla wyborczyń, które wiedzą, ile pracy i zaangażowania wspomniane polityczki w te obszary już włożyły.
Majmurek: PiS-owi po raz pierwszy od 2015 r. brakuje narracji
czytaj także
A za nimi w kolejnych okręgach: Daria Gosek-Popiołek w Krakowie, Katarzyna Kotula w Szczecinie, nie trzeba się daleko rozglądać. Ma Lewica mocne, charyzmatyczne, sprawdzone w bojach liderki, trzymanie ich z tyłu to strata potencjału.
To już naprawdę jest wstyd, że Lewica z pieśnią o sprawczości i emancypacji kobiet na ustach wciąż ma trzech liderów, a nie trzy liderki. I nie ma co się zgrywać, że zaistniało jakieś „współliderstwo”, bo 4 czerwca na marszu w Warszawie wystąpili współliderzy, czyli Czarzasty i Biedroń, a nie pary współliderskie, czy współliderki: Dziemianowicz-Bąk i Scheuring-Wielgus.