Lider Platformy uporczywie powtarza absurdalną tezę, że Lewica jest w strategicznym sojuszu z PiS. Jego kalkulacja jest prosta. Komentarz Macieja Gduli.
Opozycja ma problem z Tuskiem. Wypowiedzenie tego szczerze jest warunkiem uzdrowienia sytuacji. To, że część osób i tak odbierze nawet przychylną krytykę Donalda Tuska jako atak, jest częścią problemu. Ale jeśli stawką jest znalezienie sposobu na pokonanie PiS, to jednak warto zaryzykować.
Powrotowi Donalda Tuska do polskiej polityki na początku wakacji 2021 towarzyszyły spore oczekiwania. Mówiono, że Tusk pobił już Kaczyńskiego w wyborach kilka razy, a przecież historia lubi się powtarzać. Na półmetku kadencji elektoratowi niezgadzającemu się z rządami PiS-u potrzebna była nowa nadzieja.
Były szef Rady Europejskiej postawił właśnie na te emocje. Przekonywał, że do wygrania z PiS potrzeba pracy, wiarygodności i współdziałania. Wyraźnie mówił o tym, że program nie jest najważniejszy i przede wszystkim zdobyć trzeba serca ludzi. O planie na rządzenie myśleć będzie się później. Wielu wyborcom opozycji ta oferta się spodobała. Tusk w dwa miesiące wywindował KO w sondażach z 14 do 25 proc. i odebrał Polsce 2050 miejsce najpopularniejszej opozycyjnej siły politycznej, którym cieszyła się tylko pięć miesięcy.
Stopniowo jednak fala euforii opadała. Zapowiadana ciężka praca nie była specjalnie widoczna, a Tusk obecny jest przede wszystkim w powtarzających się obszernych wywiadach w sprzyjających mu mediach. Jeśli chodzi o wiarygodność, to sprawy też nie mają się najlepiej. Tusk zapowiadał, że będzie rozmawiał ze wszystkimi dziennikarzami. Po brutalnych konfrontacjach z przedstawicielami mediów publicznych okazało się, że dotrzymanie danego słowa będzie niemożliwe. W budowaniu poczucia moralnej wyższości nad PiS nie pomogła mu na pewno utrata prawa jazdy. Wiarygodnego obrazu przywódcy partii nowoczesnej i proeuropejskiej nie służyły też obrazki robienia krzyża na chlebie albo zachowawcze stanowisko w sprawie konfliktu na granicy.
Krzyż na bochenku chleba. Czy ktoś powiedział Tuskowi, że jest 2021 rok?
czytaj także
Najgorzej jest jednak z realizacją obietnicy współdziałania. Wiele osób było przekonanych, że Tusk po doświadczeniach w Brukseli powróci jako polityk dyskusji i kompromisu, ktoś, kto zdoła znaleźć wspólny język z różnymi siłami na opozycji i mediować między nimi. To mogłoby pomóc w przezwyciężeniu, mylnego, jak sądzę, ale niestety społecznie podzielanego wrażenia, że opozycja nie jest gotowa do współpracy i wspólnych rządów.
Zamiast tego Tusk postawił na politykę w starym stylu, w której stawką jest udowodnienie, kto kogo może rozstawić po kątach. Ten, któremu się to uda, ma dostać berło.
Na początek Tusk postanowił postawić do kąta Lewicę. Uporczywie powtarza więc absurdalną tezę, że Lewica jest w strategicznym sojuszu z PiS. Kalkulacja jest tutaj prosta: albo Lewica będzie się tłumaczyć, albo będzie atakować.
W obu przypadkach punkty mają iść na konto Tuska. W pierwszym przypadku wychodzi na lidera rozdającego legitymacje prawomyślności na opozycji, w drugim prezentuje się jako jedyny gwarant jedności, ktoś, kogo trzeba poprzeć, jeśli chce się zjednoczenia, a nie kłótni.
Ustawianie Polski 2050 odbywa się trochę na innej zasadzie. Pojawiają się pełne sympatii zaproszenia do współpracy, ale w założeniu chodzi o doprowadzenie do startu PL 2050 ze wspólnej listy z KO. Inna opcja to już „niepotrzebne ryzyko” i „dzielenie opozycji”.
Nie dziwi w tej sytuacji, że Szymon Hołownia obawia się tego miłosnego uścisku i unika pojawiania się w towarzystwie Tuska, jak stało się chociażby podczas demonstracji w obronie TVN, gdzie zamiast Hołowni wystąpił Michał Kobosko. Nie chodzi tu jednak o osobiste ambicje lidera PL 2050, ale jego uzasadnione przekonanie, że reprezentuje nieco inny elektorat niż Tusk. Zjednoczenie z Platformą sprawiłoby, że poparcie tego elektoratu rozproszy się, co ostatecznie wzmocni tylko Prawo i Sprawiedliwość.
Najbezpieczniej czuje się chyba PSL, ale i ta partia ma w świeżej pamięci, jak bardzo trudne były negocjacje z PO przed wyborami 2019 roku. Nieprzypadkowo Władysław Kosiniak-Kamysz zdecydował się wtedy na sojusz z Pawłem Kukizem, który przynajmniej nie zagrażał instytucjonalnej autonomii PSL.
Dziś PSL, tak jak Lewica i PL 2050 rozumieją, że polaryzacja na linii PiS kontra anty-PiS pod przywództwem Donalda Tuska nie służy zmianie politycznej. Dobitnie świadczą o tym sondaże. Powrót Tuska nie spowodował spadku poparcia dla partii Kaczyńskiego. Choć dołowała ona już w końcówce 2020 roku w okolicach 25 proc., to dziś pomimo afer, drożyzny i pandemii wróciła do trzydziestoparoprocentowego poparcia. „Odsunąć Kaczyńskiego” to za mało na program dla opozycji.
Dlatego naprawdę trzeba rozmawiać o programach. Z taką sensowną propozycją spotkania na pierwszy dzień wiosny wyszedł Szymon Hołownia. Może i cała Polska nie będzie się ekscytować szczegółami, ale dwie kwestie są niezmiernie ważne przy takiej rozmowie.
Tusku, możesz potrzebować Lewicy w przyszłym Sejmie. Lewico, to nie Tusk jest twoim problemem
czytaj także
Po pierwsze opozycja ma jakieś pozytywne propozycje, a nie ogranicza się do bieżącej krytyki posunięć rządu. Po drugie te propozycje różnią się od siebie, ale partnerzy na opozycji są w stanie słuchać się z szacunkiem i zastanawiać się, jak je ze sobą pogodzić. Na taką rozmowę gotowy jest PSL i Lewica.
Na razie Donald Tusk nie odpowiedział na propozycję debaty. Sprawę skomentował za niego Borys Budka, mówiąc, że lepiej rozmawiać w zamkniętych gabinetach. Nie napawa to optymizmem, bo milczenie Tuska oznacza, że nie chce usiąść do stołu jako partner innych liderów opozycyjnych.
Do 21 marca jest jeszcze trochę czasu i można mieć nadzieję, że Tusk nie będzie chciał wykluczyć KO z rozmowy o Polsce po PiS. Czas jednak się kurczy. Po wakacjach 2022, czyli na rok przed wyborami, de facto ruszy już kampania. Pół roku, które mamy, lepiej wykorzystać na poszukiwanie formuły, jak wspólnie odsunąć PiS od władzy niż na grę w rozstawianie innych po kątach.