Lewica nie chce występować w roli zbawcy ludzi pracy. Przeciwnie, chce wzmocnić instytucjonalne narzędzia, by pracownicy mogli sami się organizować. Na konwencji programowej obecni byli przedstawiciele związków, które strajkowały w ostatnich latach w zakładach Amazona, Paroca czy Solarisa.
Bohaterami Solidarności i przełomu byli pracownicy-związkowcy. Bohaterami transformacji – przedsiębiorcy. To oni stali się solą ziemi, obrośli w legendę i w instytucje pilnujące ich interesów. To im należą się ułatwienia, wdzięczność, bo dają pracę. To ich należy przekonywać, żeby zechcieli nowe miejsca pracy tworzyć. To ich chroniły tarcze w czasie pandemii.
Nie tylko PiS pamięta bezrobocie na początku transformacji, którym teraz straszy. To z lęku przed utratą pracy wzięły się nadgodziny, umowy śmieciowe, lekceważenie instytucji takich jak Państwowa Inspekcja Pracy. Związkowiec dbający o prawa i interesy pracowników w kraju przechodzącym prywatyzację i restrukturyzację mógł być kijem w szprychach, doprawiono mu więc wąsatą gębę wichrzyciela i awanturnika, a związkom utrudniono działalność. Ruch związkowy ledwo odradza się po trzydziestu latach, ale do pozycji, którą ma w krajach starej Unii, jeszcze mu daleko. Tam różnymi formami organizacji objętych jest niemal 100 proc. pracowników, u nas niespełna 30.
To od przedsiębiorczych Polaków – gender ma tu znaczenie i w grupie tych najbogatszych są głównie mężczyźni – zależą losy i dobrobyt kraju.
Paternalizm, nie socjalizm. Ile jest propracowniczej lewicy w PiS-ie?
czytaj także
Oczywiście są przedsiębiorcy i przedsiębiorcy. Różnice w zarobkach w tej grupie są olbrzymie, mieści się tam i promil klasy najwyższej, i klasa wyższa, najwięksi beneficjenci wzrostu gospodarczego, i – na zasadzie aspiracji – klasa mocno średnia. A nawet ci, którzy zostali wypchnięci na samozatrudnienie, mimo że wykonują pracę etatową. Są prowadzący małą, jednoosobową działalność gospodarczą, są ci, co kilku pracowników zatrudniają na śmieciówkach. Choć ich interesy wcale nie są tożsame, ideałem powszechnie wyznawanym jest styl życia klasy wyższej: maksymalne uniezależnienie się od państwa – prywatna edukacja, prywatna ochrona zdrowia, samochód, własne mieszkanie czy dom. Usługi publiczne kojarzone są z gorszym statusem, z uciążliwościami, brakiem, marną jakością.
Ten stan przekonań w czasie rządów PiS i zapaści kolejnych instytucji tylko się pogłębił. Już nie obawa, ale pewność, że podatki są przez polityków trwonione, nakręca nieufność wobec państwa. Logiczną konsekwencją jest niechęć do ich płacenia, a także rosnąca w tym kręgu niechęć do świadczeń społecznych. Na tym buduje swoje poparcie Konfederacja, proponując likwidację wszystkiego, ale i politycy, i wyborcy Trzeciej Drogi, podkreślają, że są przeciw rozdawnictwu.
Władysław Kosiniak-Kamysz konsekwentnie przywołuje pojęcie „gospodarności” i postuluje, by uzależnić wypłacanie zwaloryzowanego 500 plus, czyli 800 plus, od aktywności zawodowej. Szymon Hołownia w ogóle jest przeciwny waloryzacji, chce zamiast tego inwestować w usługi: żłobki, edukację, ochronę zdrowia. Ich głos wzmacnia Ryszard Petru, który startuje z listy Trzeciej Drogi w Warszawie, przeciw Mentzenowi: jako ta bardziej cywilizowana twarz neoliberałów. Sam neoliberalny dogmat pozostaje jednak nietknięty, a wiara w magię niewidzialnej ręki rynku i przekonanie, że naszym atutem i argumentem jest tania siła robocza, wciąż mają się nieźle.
czytaj także
Koalicja Obywatelska i PiS też mają ofertę dla przedsiębiorców. PiS taką jak dla wszystkich: najpierw wyciąga dywan spod stóp, potem podaje rękę albo mały palec. Chce wymusić wdzięczność i poczucie, że bez PiS żaden rolnik czy przedsiębiorca sobie nie poradzi.
KO w programie na pierwsze 100 dni obiecuje podniesienie kwoty wolnej od podatku do 60 tysięcy złotych, urlopy (od płacenia ZUS-u) dla samozatrudnionych, chorobowe płacone przez ZUS, a nie przez pracodawcę od pierwszego dnia, likwidację zakazu handlu w niedziele, płacenie podatku VAT dopiero po otrzymaniu zapłaty czy mniejszy podatek dla salonów urody („beauty” – jak mówił Donald Tusk).
Komu zawdzięczamy wzrost gospodarczy
A co z tanią siłą roboczą? Owszem, KO podbiła stawkę i zaproponowała nauczycielom podwyżkę nie 20 proc., a 30, co zapewne zirytuje resztę pracowników budżetówki, dla których podwyżka nie przekroczy 20, ale to tyle.
Zmianę, i to zasadniczą, bo i praktyczną, i symboliczną, proponuje Lewica. W ostatniej, sobotniej konwencji wprost zwracała się do pracowników. Hasło konwencji to „uczciwa praca musi popłacać”. Liderki i liderzy Lewicy wymienili konieczne zmiany, które zapewnią bezpieczeństwo pracy, stabilność zatrudnienia, europejskie warunki.
Przejrzałem media społecznościowe Platformy Obywatelskiej. Zalała mnie fala shitcontentu
czytaj także
Koniec z luką płacową, czyli nierównością pensji kobiet i mężczyzn na tym samym stanowisku, 130 proc. pensji minimalnej dla twórców kultury, płatne staże, 20 proc. podwyżek dla nauczycieli i przekazanie 3 proc. PKB na edukację. Do tego wzmocnienie Państwowej Inspekcji Pracy, powołanie policji pracy, tak by Kodeks pracy wreszcie był przestrzegany, by skończyło się zatrudnianie na śmieciówkach tam, gdzie ma miejsce praca etatowa, by skończyło się łamanie praw pracowniczych, opóźnianie wypłat.
Lewica nie chce występować w roli zbawcy ludzi pracy. Przeciwnie, chce wzmocnić instytucjonalne narzędzia, by pracownicy mogli sami się organizować. Na konwencji programowej obecni byli przedstawiciele związków, które strajkowały w ostatnich latach w zakładach Amazona, Paroca czy Solarisa. Lewica postuluje też 36 zamiast 26 dni urlopu oraz 35-godzinny dzień pracy.
Mówi Lewica do młodych ludzi (ustami Włodzimierza Czarzastego): „Czas próbny jest nie tylko dla pracodawcy, by zobaczył, jak ofiarni jesteście, ale też dla was, żebyście zobaczyli, czy odpowiadają wam warunki pracy. Pracowałem 16 godzin na dobę i nie pamiętam uśmiechu moich 2-, 3-, 4-letnich dzieci. Myślałem, że jestem bohaterem, ale ważne było to, by wtedy być przy tych dzieciach”.
Mówi Anna Żukowska: „Staż też jest pracą, a za pracę trzeba płacić”.
Mówi Magdalena Biejat: „Nie można karać kobiet za macierzyństwo. A teraz są karane już za możliwość zostania matkami”.
Mówi Adrian Zandberg: „Polska gospodarka urosła trzykrotnie przez ostatnie 30 lat i zawdzięcza to codziennej pracy 16 milionów pracowników. Pielęgniarkom, pracownikom biur, opiekunkom, kierowcom, prowadzącym tiry w całej Europie, pracownikom magazynów, logistyki, usług. Szli rano do pracy, choć nieraz nie byli za to adekwatnie wynagradzani, brali nadgodziny, wstawali rano i szli do pracy, choć czasem może im się nie bardzo chciało. To oni budują dobrobyt naszego kraju i tę pracę trzeba w końcu docenić. Najwyższy czas, by Polska wam się odpłaciła, najwyższy czas, byście i wy dostali część owoców tego sukcesu”.
Pożegnanie z folwarkiem?
Jest to dość zasadnicza zmiana obowiązującej od 30 lat opowieści o Polsce przedsiębiorczej, postępowej, kapitalistycznej. W tej nowej wizji pracownicy przestają być leniami, których manager musi poganiać, albo głupolami (czy tylko ja mam takie kolonialno-folwarczne skojarzenia?), którymi warto trochę pomanipulować, np. utajniając płace. Albo wyrobnikami, którym można dać tak niskie pensje, żeby musieli brać po kilka etatów, jak pielęgniarki, które muszą pracować w kilku szpitalach, bo jeden etat nie wystarczy, by przeżyć, albo nauczycielki, które obowiązkowo muszą mieć przedsiębiorcę za męża, bo wiadomo, że ich pensja jest symboliczna.
czytaj także
W tej wizji praca jest źródłem godności, a to, co ma przyciągnąć ludzi do Polski albo zniechęcić młodych do wyjazdu z niej, jest nie konkurencyjność, czyli taniość pracy, ale jakość życia. Takiego języka dawno już nie słyszałam, dlatego cytuję jeszcze:
„Wolność, równość, godność, to wielkie słowa, ale tak naprawdę chodzi o codzienne zwykłe ludzkie sprawy. O to, żeby każdy miał bezpieczny dach nad głową. O to, żeby z pracy dało się utrzymać rodzinę, o to, żeby w publicznej szkole pracowali świetnie przygotowani i dobrze opłacani nauczyciele, żeby w szkole każde dziecko dostało ciepły posiłek. Żeby blisko był ośrodek zdrowia, a w nim lekarz i pielęgniarka, żeby ludzi stać było na wykupienie recepty, żeby leki były refundowane i realizacja recepty to było 5 zł, a nie połowa emerytury. Żeby możliwe było normalne, dobre życie. Polska może stać się takim państwem, państwem dobrobytu” – przekonywał Zandberg w czasie konwencji otwierającej kampanię wyborczą.
Lewica stara się też przywrócić proporcje, więc swoją ofertę mieszkaniową kieruje do klasy średniej. Chociaż klasa średnia (aspirująca do wyższej) sama często jest przekonana, że mieszkania komunalne to dla tych, którym się nie udało, że muszą mieć standard niski, albo bardzo niski, a celem i marzeniem jest własne mieszkanie, choćby nieprawdopodobnie droga klitka.
Ta godność zwykłego życia ma być podstawą budowania stabilnej demokracji. Przecież potęgi państw europejskich po wojnie rosły właśnie dlatego, że kapitalizm połączono z opiekuńczym państwem, z szerokimi usługami socjalnymi, równością w dostępie do tych usług, ich wysokim poziomem. Populizm zaś rośnie tam, gdzie może żerować na frustracji, nierówności, poczuciu krzywdy. Co dziś oglądamy z bliska.
A jednak mit założycielski III Rzeczpospolitej mówi co innego. Mówi o konkurencji, darwinizmie, premiuje cwaniackość. I ma szerokie rzesze wyznawców, również wśród pracowników, na czym żeruje Konfederacja.
Lewica, która wyraźnie rzuca Konfederacji wyzwanie, musi pokazać nie tylko, że ma rację. Musi też w cynicznym społeczeństwie obronić ten prosty, godny język i takież wartości, przed zarzutami frajerstwa, których może oczekiwać.
Jak szybko wylecieć z listy KO? Obrażając uczucia antyaborcyjne