Dzięki wysiłkom ludzi PiS z IPN i Instytutu Pileckiego sam rotmistrz stał się patronem i alibi dla negacjonizmu po polsku: pomijania tutejszych realiów Zagłady i zaprzeczania miejscu oraz roli Polaków w strukturze zbrodni.
Tuż po tym, jak Grzegorz Braun rozpoczął swój medialny tour, kwestionując istnienie komór gazowych w Auschwitz, pojawiły się głosy, że tym razem endecki polityk poszedł za daleko. Czołowe postaci życia publicznego doszły do wniosku, że nadszedł czas na wytoczenie najtęższych dział dumy narodowej i zaprzęgnięcie do batalii Witolda Pileckiego.
„Rotmistrz Pilecki nie po to zgłaszał się na ochotnika do Oświęcimia, żeby teraz jakaś łachudra dla zysku politycznego podważała jego raport” – napisał szef MSZ Radosław Sikorski. „Braun konsekwentnie pluje na dorobek wielkich Polaków, takich jak Witold Pilecki” – wtórował mu redaktor naczelny Goniec.pl Janusz Schwertner.
„Nasi chłopcy” z Wehrmachtu. Jestem Kaszubką i wnuczką jednego z „nich”.
czytaj także
Sprawą niemal od razu zajęła się prokuratura, która przekazała, że materiały z postępowania sprawdzającego trafią do… prokuratorów Instytutu Pamięci Narodowej. Nie sądzę, by stając przed „prokuratorami” wciąż jeszcze podlegającymi prezydentowi–elektowi, Braun miał powody do obaw.
Rytualne wyciąganie zmitologizowanego polskiego bohatera w odpowiedzi na czysty negacjonizm świadczy bowiem o tym, że w ostatniej dekadzie PiS, wykorzystując do tego IPN, media i instytucje państwowe, domknął układ „polityki historycznej”, którą teraz oddycha każde dziecko, każdy kibic, każdy „patriota”. Ostatnie dni potwierdziły, że polaryzacja w dyskusji o historii Polski nie przebiega już między biegunami prawicowego nacjonalizmu i liberalnego ujęcia krytycznego – nawet jeśli możliwości krytycznej rewizji nieprawica zawsze wykorzystywała bardzo oszczędnie.
Hagiograficzne protezy w biografiach bohaterów
Wbrew temu, co twierdzą Sikorski i Schwertner, a za nimi liczni oburzeni komentujący, bezpośrednim celem ataku Brauna nie było podważanie dorobku Pileckiego. Jestem przekonany, że skąpane w oparach nacjoabsurdu braunoidy nie są aż tak fanatyczne, jak się wydaje, i pragmatycznie wyrzucą swoje ikony na śmietnik, gdy okaże się, że to politycznie opłacalne, ale to akurat niepisowska i niekonfederacka prawica sięga – ręka w rękę z Janem Pospieszalskim – po rotmistrza, który jest jak nożyce samozadowolenia odzywające się po uderzeniu w antysemicki stół.
Nasze muzeum nie ma być książką, tylko biblioteką [rozmowa z Marcinem Napiórkowskim]
czytaj także
Za wprowadzenie rotmistrza do panteonu polskich bohaterów kiczowatej bajeczki, jaką w nacjonalistycznej optyce jest historia, odpowiada PiS. Od budowy Muzeum Powstania Warszawskiego i skupienia grupy muzealników wokół Lecha Kaczyńskiego, przez porażkę z PO w 2007 i utratę władzy przez PiS, której namiastkę udało się utrzymać dzięki niewyczyszczeniu TVP i IPN z pisowskich nominantów, aż do dziś – Pilecki robił oszałamiającą karierę.
Sam kończyłem szkołę średnią i studiowałem w czasach, kiedy propagandowa machina historyczna ludzi Kaczyńskiego dopiero się docierała. Będę więc z wami zupełnie szczery – nie za bardzo interesowały mnie losy tego polskiego bohatera. W tematach wojskowych kieruję się bowiem mądrymi słowami Ballady o żołnierzu Zbigniewa Macheja: „W Gubinie było do dupy/ wcale nie lepiej w Mrągowie. / Żołnierz dziewczynie nie skłamie/ chociaż nie wszystko jej powie”.
„Po-żydki” z Marca ’68. Mieszkania, książki, wspomnienia – co zabrali wyjeżdżającym Żydom?
czytaj także
O tym, że o Pileckim nie można powiedzieć wszystkiego, nie mówiąc już o tym, że on sam nic już nam nie przekaże, przekonała mnie dyskusja towarzysząca tekstowi prof. Andrzeja Romanowskiego, który w 2013 roku skrytykował w „Polityce” publikację reprodukcji zeznań złożonych na UB przez Pileckiego w 1947 roku w albumie wydanym przez IPN 5 lat wcześniej i zakwestionował hagiograficzny ton tekstów otwierających książkę. Debata przebiegła według przewidywalnego rozkładu jazdy: szkalowanie legendy, antypolskość, niedobory patriotyzmu, Pilecki wielkim Polakiem był.
Rok później Ewa Cuber-Strutyńska w „Zagładzie Żydów” dokonała konfrontacji faktów o Pileckim z jego legendą. To niezmiennie ciekawy tekst: autorka pokazuje, że owszem, Pilecki był bohaterem – jeśli komukolwiek poza wyznawcami binarnego podziału na bohaterów i zdrajców taka kategoria może się do czegokolwiek przydać – tyle tylko, że jego mitologia została mocno podkręcona.
Takie protezy bohaterszczyzny są zresztą bardzo charakterystyczne dla patriopolo. Jakby prawdy było nie dość, jakby każdego, kto zachował się w porządku w apokaliptycznej scenografii II wojny światowej, trzeba było od razu obdarować pomnikiem, podręcznikiem i osobnymi modłami, bo jeszcze okaże się, że życie jest złożone i że nawet gdyby istniało niebo, to bardzo trudno byłoby łapać punkty do świętości akurat w warunkach okupacyjnych.
„Bolszewizmem nazywa się w Ameryce wszystko to, co nie idzie na rękę kapitalistom”
czytaj także
Cuber-Strutyńska pisała więc m.in. o wątpliwościach dotyczących okoliczności aresztowania Pileckiego oraz motywacji Tajnej Armii Polski, do której należał. Przywołane przez ministra Sikorskiego „zgłoszenie się na ochotnika do Oświęcimia” trudno uznać za precyzyjny opis sprawy – Pilecki nie mógł wiedzieć, do jakiego obozu trafi, wiedza na temat Auschwitz w TAP była bardzo ograniczona, a „Raport W”, wbrew informacjom zamieszczonym choćby na Wikipedii, trudno uznać za pierwszy raport o Holokauście, bo zasadniczo nie skupia się on na sytuacji Żydów, a celem jego powstania było otrzymanie zgody dowództwa AK na zorganizowanie w obozie akcji wyzwoleńczej.
Katechizm katoendecji
I co? I nic. Sama Cuber-Strutyńska podkreśla, że Pilecki „bez wątpienia” był bohaterem, tyle że błędy merytoryczne i nieprecyzyjne określenia przyczyniają się do mitologizacji, której walczący również w wojnie polsko-bolszewickiej rotmistrz zupełnie nie potrzebuje.
Politycy, urzędnicy i intelektualiści pisowscy mieli na ten temat zupełnie inne zdanie, a rządy PiS od 2015 roku stały się okazją do wcielenia tego votum separatum w polski system edukacji i obieg kultury. Obecny już od dłuższego czasu na stadionach i piknikach Pilecki stał się patronem powołanego w 2016 roku Ośrodka Badań nad Totalitaryzmami, a rok później – Instytutu Solidarności i Męstwa, które w 2018 roku połączono w jeden organizm.
„Jeśli sami się nie upamiętnimy, nikt nas nie upamiętni”. Czym się zajmuje Instytut Pileckiego?
czytaj także
Politycy PiS nazywali ten instytut „polskim Yad Vashem”, bo jednym z jego głównych celów było forsowanie narracji o Polakach ratujących Żydów w czasie wojny. Zapewne nieco inaczej sprawa ma się dla Elżbiety Janickiej, badaczki Zagłady i antysemityzmu, autorki Festung Warschau, która w ubiegłym roku opublikowała w „Gazecie Wyborczej” tekst o budowaniu przez IP i IPN symbolicznych „faktów alternatywnych” na terenie byłego obozu zagłady w Treblince.
Janicka w kwietniu 2024 roku pisała, że „negacjonizm Zagłady w sensie transatlantyckim w Polsce nie istnieje”. Po ostatnich miesiącach w wykonaniu Brauna wiemy już, że był to przedwczesny optymizm, ale badaczka charakteryzuje też tytułowy negacjonizm po polsku – czyli „pomijanie polskich realiów Zagłady i zaprzeczanie miejscu oraz roli Polaków w strukturze zbrodni”. Patronem, alibi i ostatecznym argumentem dla tak rozumianego negacjonizmu dzięki wytężonej pracy Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego stał się właśnie Witold Pilecki.
Rewolucja i tradycja: dziś wolimy indywidualne historie, socrealizm żądał obrazów społecznej całości
czytaj także
W 2018 roku Andrzej Duda ustanowił Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką. Największe instytucje zajmujące się historią Żydów w Polsce, w tym Muzeum Polin, włożyły w ostatniej dekadzie gigantyczne środki w budowanie opowieści o Polakach, którzy nie cofnęli się przed niczym, by ratować swoich żydowskich sąsiadów. Miało być ich tak wielu, że nie sposób policzyć. Międzywojenny antysemityzm był problemem całej Europy (prawda), a rola Polaków w strukturze Zagłady jest wyolbrzymiana („to niestety fake”). Nie znamy dobrze okoliczności pogromów w Kielcach, Krakowie czy Jedwabnem. „Ta nacja” jest naturalnym wrogiem Kościoła katolickiego. To tylko kilka mitów założycielskich pisowskiej katoendecji, które dogłębnie przeanalizował Paweł Dobrosielski.
Dlatego gdy nieprawicowi politycy i dziennikarze w walce z antysemickim żywiołem sięgają po żywoty bohaterskich Polaków, mogliby dwa razy się zastanowić, komu służy zasłanianie się legendą wykreowaną w pocie czoła przez kolejne generacje prokuratorów z IPN. Tak, wyciąganie Pileckiego w momencie, gdy prezenter popularnego kanału na YouTubie twierdzi, że negacjonistyczne wypowiedzi Brauna, choć obrzydliwe, mieszczą się w granicach wolności słowa, profilaktyczna próba powiedzenia „nie wszyscy tacy jesteśmy, pamiętajcie o Pileckim!” to zaproszenie do „negacjonizmu po polsku” jako odpowiedzi na negacjonizm transatlantycki.
Okres po 15 października 2023 roku to dla prawicy intensywny czas na polu testowania nowych narracji historycznych. Rok temu toczyła się debata na temat ojca Kolbe i jego miejsca w Muzeum II Wojny Światowej, w której na odsiecz ojczulkowi-antysemicie ruszyli tak niespodziewani sojusznicy jak Wojciech Czuchnowski. W ubiegły weekend mieliśmy do czynienia z socialmediową inicjatywą przypominania o obławie augustowskiej, pod którą również podpiął się minister Sikorski.
czytaj także
W lipcu, gdy parlamentarzyści odpoczywają i spotykają się nocami na niezobowiązujące rozmowy o Polsce, historyczne rocznice nabierają wyjątkowego znaczenia. Jest ich sporo – od rocznicy pogromu kieleckiego, przez wspomnienie bitwy pod Grunwaldem, po ustanowiony w 2016 roku i nazwany z charakterystycznym dla PiS i Andrzeja Dudy dewocyjno-barokowym przepychem Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej, przypadający na 11 lipca. Ścierają się wizje pamięci: bardzo różne, demokratyczne, pluralistyczne… Tyle że nie do końca.
Okazuje się bowiem, że o jakiejkolwiek wielonurtowości czy krytycyzmie w myśleniu o historii Polski możemy zapomnieć i wybierać między opcją ultraprawicową (transatlantycką, znajdującą się w fazie testów przed kolejnymi wyborami), oraz „tylko” prawicową (naturalną, zdroworozsądkową i zdrowaśmaryjną, zrozumiałą samą przez się), którą z pisowskimi gwiazdorami podzielają ministrowie rządu Tuska i szefowie niepisowskich mediów.
czytaj także
„Każdy z was może być rotmistrzem Witoldem Pileckim czasu pokoju” – mówił przed drugą turą wyborów Karol Nawrocki, zachęcając w ten sposób do głosowania na swoją skromną osobę. Próg wejścia nie jest, jak widać, zbyt wysoki – by stać się odpowiednikiem „ochotnika do Oświęcimia” na czasy pokoju, wystarczy czynne prawo wyborcze.
Mnie jednak szczególnie wzrusza, że po napiętych tygodniach dyskusji o liczeniu głosów, fałszerstwach wyborczych i zwoływaniu Zgromadzenia Narodowego Karol Nawrocki, jako były szef IPN i były dyrektor Muzeum II Wojny Światowej, który w ubiegłym roku narzekał na zbyt małą ekspozycję Pileckiego w zdekolbizowanej przez swoich następców instytucji, może ogłosić wykonanie zadania. Wyszło na jego: w Pileckiego tak samo zapatrzeni są niemal wszyscy Polacy, niezależnie od poglądów na inne sprawy. Oto prezydent zgody narodowej, na jakiego zasłużyliśmy w naszym dojrzałym podejściu do historii.