Polska ma rekordowo wysoką liczbę migrantów, ale nie prowadzi polityki integracyjnej. Elity obiecywały, że nie powtórzymy błędów Zachodu, a teraz robią wszystko, by te błędy skopiować. Alienacja migrantów staje się samospełniającą się przepowiednią.
Spośród wszystkich rankingów i zestawień, w których Polska wiedzie prym, o jednym rzadko się mówi – Polska najszybciej w historii, bo w niespełna 10 lat, przekształciła się z kraju emigracji w kraj imigracji.
Po 2004 roku popularny był żart „kto ostatni wylatuje do Wielkiej Brytanii, niech zgasi światło na lotnisku”, a w 2025 roku nad Wisłą mieszka i przebywa ponad dwa i pół miliona cudzoziemców. To około dwa miliony Ukraińców – migrantów zarobkowych i uchodźców wojennych ze statusem PESEL UKR, ponad 200 tysięcy Białorusinów, a także obywatele Indii, Wietnamu, Nepalu czy Kolumbii.
Niektórzy z nich mieszkają w pracowniczych hostelach, pracują w fabrykach (gdzie Polacy są już tylko kierownikami) i po kilku miesiącach wrócą do domu – lub raz jeszcze przyjadą na kilkumiesięczną fuchę. Inni kupują mieszkania, posyłają dzieci do polskiej szkoły, uważają Polskę za swój dom i zamierzają ubiegać się o obywatelstwo (jest możliwe po ponad ośmiu latach ciągłego zamieszkania i pracy w kraju).
czytaj także
Polskie elity – niezależnie od tego, czy z PiS, czy z KO – przez dekadę powtarzały, że nie dopuszczą do realizacji ponurego scenariusza znanego z Zachodu: dużej, lecz wyobcowanej społeczności migrantów, która budzi niepokój mieszkańców i osłabia spójność społeczną. Swoją drogą, to dość zabawny zarzut w ustach partii, które od lat funkcjonują dzięki skłócaniu Polaków. Obie obiecywały, że Polska w przeciwieństwie do Zachodu wyciągnie z migracji same korzyści. Stąd rekordowe otwarcie na migracje zarobkową przy bardziej niż skromnych wskaźnikach przyznania azylu.
Nie trzeba być sympatykiem prawicy, by zauważyć, że obecności cudzoziemskich diaspor i napływu nowych mieszkańców do Unii Europejskiej towarzyszy niepokój. 41 proc. Europejczyków w 2025 roku uważa nieuregulowaną migrację za główne wyzwanie dla UE.
Polska miała wszystkie atuty, by tej trwogi uniknąć. Lwia część cudzoziemców to obywatele Ukrainy i Białorusi, którzy są podobni do Polaków z wyglądu i szybko uczą się języka na poziomie komunikatywnym. Podczas gdy na Zachód wielu migrantów przyjeżdża w drodze łączenia rodzin, w Polsce ponad 80 proc. cudzoziemców przybywa do pracy (a więc dokłada się do budżetu). Wskaźnik popełnionych przestępstw wśród migrantów jest niższy niż wśród rdzennej populacji. Wreszcie, migranci nie konkurują z Polakami o pomoc społeczną – po pierwsze, efektywna pomoc socjalna nie istnieje nawet dla obywateli, po drugie, nie przysługuje ona cudzoziemcom przed uzyskaniem pobytu stałego (a takich w Polsce jest mniejszość). Nawet obywatele Ukrainy ze statusem ochrony czasowej korzystają z pomocy społecznej i NFZ rzadziej niż polscy mieszkańcy.
A mimo to poziom społecznej histerii wokół migracji sięga zenitu. Koalicja 15 października podążyła za nią, zapowiadając ograniczenie wypłat 800+ ukraińskim uchodźczyniom czy przywrócenie kontroli na granicy z Niemcami.
Czy to dlatego, że do Polski nagle przyjechało więcej ludzi? Czy dostali jakieś nowe prawa? Wcale nie. To efekt dawnych zaniechań PiS i nowych błędów KO. Umiejętnie żeruje na nich Konfederacja, od miesięcy rozdając karty w polskiej polityce.
Lepsza zmiana
PiS był w tej sprawie dość przewidywalny. W latach 2015–2023 Polska wydała setki tysięcy wiz i dziesiątki tysięcy kart pobytu, by dogodzić biznesowi i wesprzeć gospodarkę. Równocześnie prawicowi politycy głosili, że migranci zagrażają polskości. Gdyby się jednak przyjrzeć, istotą polityki migracyjnej wtedy była nie tyle wrogość, tylko zimna obojętność. O migracji mówiono jak o (koniecznym) złu, zagrożeniu, czynniku niestabilności – świadomie wrzucając do jednego worka legalną i nieuregulowaną migrację, migrantów zarobkowych i uchodźców.
Odpowiedzią na rosyjskie ataki hybrydowe nie może być demontaż mechanizmów bezpieczeństwa
czytaj także
Bywały momenty nasilenia hejtu, jak w 2021 roku podczas kryzysu granicznego, ale i momenty współczucia – jak przyjęcie uchodźców wojennych z Ukrainy wiosną 2022 roku. Brakowało natomiast systemowych rozwiązań, które pozwoliłyby ograniczyć wszechwładzę czynnika emocjonalnego.
Gdy w 2023 roku KO dążyła do przejęcia władzy, liberałowie zaczęli krytykować PiS także za politykę migracyjną – ale nie za brak integracji, tylko… za zbytnią pobłażliwość!
Pretekstem stała się „afera wizowa” – setki wiz narodowych i Schengen wydanych z naruszeniem procedur, głównie w Azji. Choć skala błędów to mniej niż 1 proc. wszystkich wydanych wiz, Tusk do dziś przedstawia się jako ten, który uratował Polaków przed „zalewem” nielegalnych migrantów.
czytaj także
Wtedy była jeszcze nadzieja na konstruktywne podejście. Tym bardziej, że w rządzie Koalicji za migrację odpowiada specjalista – prof. UW Maciej Duszczyk. Jego chwytliwa (choć nieoparta na badaniach) teza, że Polska już osiągnęła maksimum możliwości przyjmowania imigrantów bez ryzyka napięć społecznych, brzmiała jak punkt wyjścia dla intensywnych działań integracyjnych.
A co mamy dwa lata później? Ogłoszona w październiku 2024 roku strategia polityki migracyjnej postrzega migrantów jako zagrożenie dla bezpieczeństwa, całkowicie ignorując aspekt demograficzny. Obiecywana integracja przypomina raczej asymilację: „oni mają się dostosować do nas”, a nie „uczymy się żyć razem”.
„Nie jesteśmy tacy jak oni”. Dlaczego potomkowie migrantów nie lubią migrantów?
czytaj także
W kampanii prezydenckiej uśmiechnięta twarz Polski – Rafał Trzaskowski – poparł pomysł Konfederacji, by odebrać 800+ ukraińskim uchodźczyniom niepracującym. Nie ma ich zbyt wiele – Ukraińcy są bardzo aktywni na polskim rynku pracy. To zazwyczaj wielodzietne matki lub opiekunki starszych bliskich. Dziś władza chwali się, że wydaje mniej wiz, zmieniono również prawo – ograniczono krąg osób mogących ubiegać się o pobyt czasowy, a także tych, którzy mogą legalnie pracować w oczekiwaniu na kartę pobytu. Procedury trwają latami – a w czasie ich trwania ludzie nie mogą wyjechać z kraju. Będą pracować w szarej strefie.
Mur na granicy z Białorusią również jest coraz wyższy i szczelniejszy. Ostatnio premier Donald Tusk wprowadził również kontrole przy zachodniej granicy – gdzie odsyłani są ubiegający się o azyl, którzy przybyli do Niemiec przez Polskę. Skąd pomysł? Owszem, znów od Konfederacji. Oraz „obywatelskich” patroli Bąkiewicza.
Centrum dezintegracji
Wydawałoby się, że jeśli wszyscy – od prawej do centrum – boją się, że cudzoziemcy zagrożą polskości, trzeba tych legalnie przebywających jak najszybciej uczynić Polakami – nauczyć języka, historii, tradycji. Do 2022 roku kursy języka polskiego dla migrantów prowadziły głównie organizacje pozarządowe, i to tylko w dużych miastach. Od tamtej pory oferta się rozszerzyła, ale popyt nadal przewyższa podaż. Większość migrantów trafia na kurs dopiero wtedy, gdy zdecyduje się osiedlić w kraju, czyli często dopiero po kilku latach.
Odpowiedzią na ten problem miały być Centra Integracji Cudzoziemców (CIC) – huby w średnich i dużych miastach, gdzie migranci mogliby uczyć się języka, uzyskać konsultację ws. legalizacji pobytu i pomoc kryzysową. Projekt CIC powstał w Ministerstwie Pracy, Rodziny i Polityki Społecznej jeszcze za rządów PiS, przy pomocy środków z UE. W stu procentach „wegetariański” – dla legalnych migrantów, nie dla mieszkańców ośrodków zamkniętych. Ale i tak stał się celem ataków Konfederacji.
Polenaktion: jak Polska zareagowała na uchodźców z III Rzeszy
czytaj także
Krzysztof Bosak twierdzi, że niemieccy pogranicznicy podrzucają rzekomo Polsce „swoich” migrantów, którzy nigdy nie byli w Polsce, a Konfederacja głosi, że CIC obsługują nielegalnych migrantów, którzy trafią tu zgodnie z paktem migracyjnym UE. Z inicjatywy tej partii protesty przeciwko otwarciu CIC odbyły się w Łomży, Skierniewicach, Toruniu, Żyrardowie czy Suwałkach. Ponieważ afera rozkręcała się podczas kampanii prezydenckiej, podczas której Rafał Trzaskowski nie mógł uśmiechać się do przybyszy, rząd Tuska nic nie zrobił w tej sprawie.
Postanowił za to (jeszcze nie wiemy, w jakim zakresie) zrewidować wspólny projekt Ministerstwa Edukacji i organizacji społecznych, dotyczący integracji dzieci migrantów w szkołach. Państwo abdykowało również na tym polu.
Strategię migracyjną pochwaliło tylko Ordo Iuris. Rząd może być z siebie zadowolony
czytaj także
Podsumowując, Polska oczekuje od migrantów, by jak najszybciej stawali się Polakami, ale państwo im w tym nie pomoże. Wesprze za to inicjatywy skrajniej prawicy, podsycające hejt do nowych mieszkańców kraju. W efekcie alienacja migrantów rośnie. Dzieje się dokładnie to, co wcześniej na Zachodzie, gdzie problemem był nie tyle sam przyjazd zagranicznych pracowników i ich rodzin, ale brak równości i braterstwa wobec nowych sąsiadów.
To nie migranci odgradzają się od polskiego stylu życia – to Polacy, rękami wybranych przedstawicieli, ich odgradzają, powtarzając błędy Zachodu na własne życzenie. Tak działa samospełniająca się przepowiednia.