Jak długo jeszcze polskie społeczeństwo ma być zakładnikiem walki dwóch stronnictw politycznych elit? I czy Adam Leszczyński przypisuje Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego rządom tak wielką historyczną wagę, że bezprecedensowa, cywilizacyjna zmiana – bo taką przyniosłaby progresja podatkowa – ma być odroczona na święty nigdy wyłącznie ze względu na odrazę do osoby prezesa PiS?
Adam Leszczyński w swoim tekście pt. Kaczyński kusi lewicę… postuluje, by głosowała ona przeciwko zapowiadanej przez PiS progresji podatkowej. Artykuł wydaje się istotny o tyle, że jego autor nie jest zwyczajnym publicystą, lecz polityczną personą, która regularnie sugeruje lewicy, co ta powinna w różnych sytuacjach zrobić. Wykorzystując swoją pozycję „głosu rozsądku” stojącego pomiędzy starymi liberałami z „Gazety Wyborczej”, a o pokolenie lub więcej młodszą lewicą, wyrasta na coraz ważniejszą postać polskiego życia publicznego.
Kaczyński kusi lewicę obietnicą progresywnych podatków. Nie powinniśmy dać się na to nabrać
czytaj także
W tym wypadku sytuacja jest tym bardziej wyjątkowa, że zazwyczaj liberalne dyscyplinowanie lewicy – a tej roli podjął się tutaj Leszczyński – zaczynało się dopiero po ogłoszeniu projektu jakiejś ustawy. Doszukiwano się w niej wówczas jakichś niedoskonałości, po to, by znaleźć polityczny pretekst do zatrzymania lub przynajmniej niepopierania progresywnej zmiany. Faktycznie też projektom PiS-u daleko było do ideału – skandalem było np. pominięcie samotnych matek w pierwszej wersji programu Rodzina 500+. Tym razem Leszczyński oparł swój tekst wyłącznie na mglistych przeciekach i wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego w wywiadzie dla „Rzeczypospolitej”. A argumentem przeciw luźno zarysowanej wizji wprowadzenia progresji podatkowej – i, jak się okazuje, jedynym – pozostaje niechęć do partii, która za propozycją stoi. „Co jest zatem nie tak z propozycją Kaczyńskiego? W skrócie: to, że składa ją Kaczyński” – pisze bez ogródek Leszczyński.
To osobliwe, tym bardziej że Leszczyński bardzo jasno deklaruje, że samą propozycję wprowadzenia progresywnego opodatkowania uważa za słuszną. Kpi z przekonań bogatszej części społeczeństwa, jakoby każdy wzrost danin był zamachem na ich „ciężko zapracowany” sukces. Wyśmiewa również – znanego z liberalnego fundamentalizmu – swojego dawnego redakcyjnego kolegę Witolda Gadomskiego. Przekonuje, że nie ma żadnych przesłanek do twierdzeń, że wprowadzenie progresywnego systemu podatkowego w Polsce doprowadziło do ziszczenia się jakichś koszmarów liberalnego establishmentu. Dodaje, że argumentacja Kaczyńskiego o większej efektywności takiego progresywnego opodatkowania z punktu widzenia rozwoju gospodarki i stymulowania inwestycji jest zasadniczo prawdziwa.
Dlaczego zatem ostatecznie tak zależy mu, by Lewica na pewno nie zagłosowała za zapowiadanym projektem? Bycie „politycznym Mefistofelesem”, który „dobrze wie, co komu i po co mówić”, które Leszczyński – i słusznie – przypisuje Jarosławowi Kaczyńskiemu, można jednak odnieść także do niego samego. Zręcznie bowiem kokietuje radykalną, a właściwie to po prostu socjaldemokratyczną część lewicy, by pokazać, jak bardzo podziela jej niechęć do liberałów głównego nurtu – tylko po to, by ostatecznie nakłonić ją do zachowania, które w skutkach niczym nie różni się od tego, co przez dekady postulowali właśnie liberałowie. Wprowadzenie progresywnego systemu podatkowego przez PiS spowodować ma bowiem… oddanie większej władzy w ręce „złych ludzi”.
Rozważania, jak dalece rzeczywiście Nowy Ład sprzyjać będzie zabezpieczeniu czy przedłużeniu władzy PiS-u, zawiera już tekst Galopującego Majora. Abstrahując jednak od tej kwestii, musimy sobie zadać pytanie: jak długo jeszcze polskie społeczeństwo ma być zakładnikiem walki dwóch stronnictw politycznych elit? I czy Leszczyński przypisuje Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego rządom tak wielką historyczną wagę, że bezprecedensowa, cywilizacyjna zmiana – bo taką przyniosłaby progresja podatkowa – ma być odroczona na święty nigdy wyłącznie ze względu na odrazę do osoby prezesa PiS?
czytaj także
Być może Leszczyńskiemu, od ponad ćwierćwiecza zawodowemu publicyście, nie przychodzi do głowy, że podmiotem politycznym nie są wyłącznie „środowiska”, lecz przede wszystkim społeczeństwo. Bo to ty, ja, moja kuzynka i twoja matka dzięki takiej ustawie będziemy mieli do dyspozycji kilkaset złotych miesięcznie. Bo to my będziemy żyć w państwie, gdzie za sprawą podatków ściągniętych od najbogatszych skorzystamy z lepiej dofinansowanego NFZ-u i znajdziemy dla dziecka miejsce w publicznym przedszkolu. Nie mają tu nic do rzeczy Kaczyński, Michnik ani żadna inna koteria sytych lub mniej sytych inteligentów z Warszawy. Jeśli więc taka ustawa, faktycznie wprowadzająca progresję, zostałaby zablokowana ze względu na ciągnący się drugą dekadę wzajemny szantaż dwóch salonów, to moglibyśmy jedynie dopisać kolejny tragiczny rozdział do „ludowej historii Polski”. O tym, jak społeczeństwo po raz kolejny staje się zakładnikiem walk frakcji elit, czekając na święty nigdy ze swoją koleją na otrzymanie kawałka pańskiego tortu.
Wobec wolty koalicjantów PiS, Solidarnej Polski i Porozumienia pójście Lewicy za radą Leszczyńskiego może realnie przesądzić o zablokowaniu progresji podatkowej w Polsce. Nikt bowiem, oprócz PiS-u i być może Lewicy nie wydaje się zainteresowany sukcesem projektu, a nieliczne głosy posłów Kukiza i Hołowni pozostają niepewne, zresztą i tak nie będą w stanie przeważyć szali.
Z kolei proponowany przez Leszczyńskiego w konkluzji tekstu pomysł, by progresję podatkową w Polsce wprowadzał rząd z udziałem lewicy „na jej zasadach”, wydaje się o tyle abstrakcyjny, że nic nie wskazuje na to, by w następnych kadencjach parlamentu (a może nawet przez całe dekady) mogła w Polsce powstać koalicja rządząca z istotnym udziałem ekonomicznie wyrazistej lewicy. A nawet jeśli, to ze względu na prawdopodobnego koalicjanta – kolejną emanację środowiska Platformy Obywatelskiej, pod tym czy innym szyldem – gdyby lewica miała możliwość przeforsowania własnych projektów, to tych ekonomicznych w ostatniej kolejności. Pytanie brzmi zatem, czy w świecie targanym pandemiczną niepewnością Polska nie stoi przed historyczną szansą wprowadzenia absolutnego fundamentu społecznej sprawiedliwości? Szansą, która może się nie powtórzyć przez pokolenia?
Mylna wydaje się także diagnoza Leszczyńskiego, jakoby „w normalnych warunkach żadnego głosowania wspólnie z PiS nie wybaczyli Lewicy jej wyjątkowo antypisowscy wyborcy”. Nikt nie mówi bowiem, by Lewica biernie podnosiła rękę z ław sejmowych zaraz po przeczytaniu rządowego projektu. Przeciwnie, ma ona bezprecedensową – na miarę ostatniego trzydziestolecia – szansę, by zapisać się pozytywnie w świadomości Polek i Polaków, swoich obecnych i potencjalnych wyborców.
Lewica może zgłaszać swoje uwagi i poprawki, nie tylko w technicznych, niezrozumiałych poza sejmowymi komisjami kwestiach, ale także tam, gdzie idzie o rzeczy naprawdę kluczowe. Choć na razie – jak wszystko, co dotyczy projektu – to tylko prognoza, to z pewnością pisowski Nowy Ład będzie mniej lub bardziej faworyzował osoby żyjące w dużych rodzinach, kosztem osób młodszych, które nie mają jeszcze własnych rodzin, tych żyjących samotnie czy bezdzietne małżeństwa. Z pewnością też PiS po raz kolejny ostentacyjnie zlekceważy potrzeby pracowników sfery budżetowej, na których głosy i tak nie może liczyć (i jak pokazują jego działania np. wobec strajku nauczycieli – już na dobre ich sobie odpuścił).
Wszystkie te grupy, tzn. młodzież, single czy pracownicy budżetówki, to grupy naturalnie ciążące ku lewicy. Z różnych jednak przyczyn – w tym uwewnętrznienia hegemonii liberalnego niedasizmu – często nie decydują się na nią głosować. Odpowiednie działania lewicy, zwłaszcza konstruktywna krytyka programu PiS i zwrócenie uwagi na grupy, które się w nim i w konserwatywnej wizji społecznej PiS nie mieszczą, mogłyby pomóc tę niemoc przełamać, a nie – jak twierdzi Leszczyński – wywołać gniew wyborców. Taki ruch mógłby też być symboliczną pokutą za wprowadzenie wyjątkowo w skali Europy niesprawiedliwego (i nieefektywnego) systemu podatkowego przez rząd Leszka Millera i wyznaczyć prawdziwy przełom w historii formacji. Takie nowe otwarcie byłoby ruchem bardziej stanowczym i wiarygodniejszym niż (praktykowane nie tylko przez lewicę) kolejne rebrandingi partyjnych szyldów.
Propozycja progresywnego systemu podatkowego to historyczna i cywilizacyjna szansa na wprowadzenie fundamentu społecznej sprawiedliwości. Przeforsowanie lub zablokowanie ustawy może przesądzić o tym, jak będzie się żyło kilku pokoleniom Polek i Polaków. To szansa na to, że kiedy jakiś „rząd z udziałem lewicy” dojdzie do władzy, będzie miał już na czym budować, zamiast kopać się z liberalnymi mediami o każdą egalitarną zmianę.
To zbyt wielka stawka, by poświęcać ją w rozgrywce obozów postsolidarnościowych elit, którymi Polacy dawno są już zmęczeni.
***
Antoni Grześczyk – ekonomista, badał wpływ szkoły Kaleckiego na planowanie w Indiach Nehru. Współautor programu edukacyjnego Rynek pracy – instrukcja obsługi dla studentów uczelni wyższych. Okazjonalnie publicysta, stały współpracownik Magazynu Kontakt.