Namaszczenie Morawieckiego na premiera przez Jarosława Kaczyńskiego było częścią planu ocieplenia wizerunku Polski na arenie międzynarodowej. Na naszych oczach ten plan w spektakularny sposób się wali.
Mroźny luty to miesiąc, w którym w ostatnim czasie dochodzi do polsko-niemieckich spotkań na szczycie. W lutym 2016 roku Beata Szydło odwiedziła w Berlinie Angelę Merkel, rok później pani kanclerz gościła w Warszawie. Zimowa aura dobrze oddaje stan wzajemnych relacji. W 2017 przyszedł czas na lutową wizytę Mateusza Morawieckiego. Nowy premier miał za zadanie choć odrobinę ocieplić wizerunek Polski. Niestety, zamiast cieplej zrobiło się gorąco.
czytaj także
W przeciwieństwie do ubiegłorocznej wizyty Angeli Merkel, kiedy oprócz premier Szydło kanclerz spotkała się przecież także z Jarosławem Kaczyńskim, tym razem nie formułowano wielkich oczekiwań. Miało być po prostu trochę kulturalniej, bardziej cywilizowanie, bardziej zachodnio, bardziej poważnie. Jednocześnie mając w pamięci reprymendę, jaką na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” prezes Kaczyński udzielił zbyt ugodowemu ministrowi spraw zagranicznych Jackowi Czaputowiczowi po jego powrocie z Berlina, premier Morawiecki musiał uważać, żeby nie wymsknęło mu się o jedno słowo za dużo.
Aby pokazać, że premier nie da sobie w kaszę dmuchać, potrzebne było więc zaakcentowanie jakiejś kwestii spornej wykraczającej poza symboliczne awanturnictwo na potrzeby polskiej polityki wewnętrznej. Skoro reparacje zostały wykluczone, naturalnym wyborem była kwestia planowanego niemiecko-rosyjskiego gazociągu Nord Stream 2.
Premier Morawiecki zaznaczył, że projekt uderza w europejską solidarność i wspiera Rosję, geopolitycznego wroga Unii Europejskiej. Angela Merkel, która osobiście ma raczej ambiwalentny, jeśli nawet nie obojętny stosunek do NS2, powtórzyła tradycyjną niemiecką formułkę, że druga nitka gazociągu biegnącego po dnie Bałtyku jest projektem ekonomicznym, a nie politycznym i Ukraina nie musi się obawiać, że zostanie odcięta od tranzytu gazu do Europy Zachodniej. Biorąc pod uwagę dotychczasowy stan stosunków polsko-niemieckich trzeba uznać, że poruszenie kwestii konfliktu interesów rzeczywistych, a nie symbolicznych lub wyimaginowanych i sporządzenie protokołu rozbieżności – nawet jeśli jest on długi – jest krokiem do przodu.
Za postęp możemy także uznać fakt, w przeciwieństwie choćby do wykładu, który w Niemieckim Towarzystwie Polityki Zagranicznej wygłosił we wrześniu ubiegłego roku Krzysztof Szczerski, premier Morawiecki nie rozwodził się nad tym, czego z Polską nie można zrobić. Problem tylko w tym, że Niemcy i Europa zdają się dalej nie wiedzieć, co można wspólnie z Polską zrobić. Spytana o to na konferencji prasowej Angela Merkel wymieniła całą litanię obszarów potencjalnej współpracy począwszy od współpracy wojskowej i przemysłu zbrojnego przez działania na rzecz wzrostu konkurencyjności i innowacyjności europejskiej gospodarki, zwalczanie źródeł migracji, wspólne inicjatywy w zakresie polityki zagranicznej na wschodzie aż po ożywienie trójkąta weimarskiego. W tym wypadku wszystko ciągle znaczy nic.
czytaj także
Okazją do doprecyzowania swojej wizji przyszłości Europy, ale i próby wyjaśnienia źródeł polityki PiS, był wykład w siedzibie jednej z berlińskich fundacji. Trzeba oddać Morawieckiemu, że rzadko kiedy można słuchać wystąpienia o takim natężeniu modnych, progresywnych buzzwords, efektownych cytatów i bon motów.
Było o wyczerpaniu się powojennego modelu rozwoju zapewniającego ciężko pracującym ludziom los lepszy niż los ich rodziców, o nieświętej trójcy nierówności (inequality), niesprawiedliwości (injustice i inequity), o tym, że zasady kapitalizmu nie są wyryte w skale, o wzroście populizmów (zabawne, że wymienił Marine Le Pen, z którą zdjęcia robił sobie Witold Waszczykowski), o potrzebie stworzenia nowego New Dealu, nowego Bretton Woods, o prawach własności intelektualnej i globalnych monopolistach, konieczności ich sprawiedliwego opodatkowania i stworzenia światowych regulacji antymonopolowych.
Było też o potrzebie sformułowania wizji rozwoju Unii nawiązującej do ambicji Schumanna, Spaaka i Delorsa opartej na trzech filarach: solidarności i demokratyzacji, bezpieczeństwie i ochronie granic oraz rozwoju gospodarki 4.0. Były odniesienia do Schumpetera, Wittgensteina i Piketty’ego oraz szarmanckie wtrącenia niemieckich słówek. Problem w tym, że wśród tych wszystkich wspaniałości gdzieś zgubił się sens i przewodnia myśl. Zabrakło też choćby jednej konkretnej propozycji, a tym bardziej efektownego sygnału w stylu umiejętnie lawirującego na brukselskich salonach Victora Orbana, który niedawno ogłosił gotowość do przyjęcia uchodźców pod pewnymi warunkami i zwiększenia węgierskiej składki do europejskiego budżetu.
Do tego, gdy pytania domagających się konkretów słuchaczy sprowadziły Morawieckiego na ziemię, premier zdawał się być w rzeczywistości wilkiem w owczej skórze. Bo choć wyraził satysfakcję, że w sporze z Komisję Europejską dotyczącym reformy sądownictwa i zasad praworządności prowadzony jest dialog zamiast dwóch monologów, to trudno było dostrzec jakąkolwiek gotowość do wykonania choćby pół kroku wstecz.
Natomiast pytanie o strategię Polski w procesie negocjacji przyszłego europejskiego budżetu wykorzystał do przywołania tezy o skolonializowaniu polskiej gospodarki przez zagranicznych, przede wszystkim niemieckich, inwestorów. Zabrakło za to sformułowania jasnego stanowiska i oczekiwań Polski wobec propozycji przyszłych reform UE.
Prawico, lewico, liberałowie, zrozumcie jedno: Unia Europejska jest wybawieniem
czytaj także
Gdyby na tym skończyła by się wizyta, można by jednak powiedzieć, że plan minimum został wykonany. Na więcej najwyraźniej nie pozwolił prezes Kaczyński, ale było przynajmniej bardziej cywilizowanie.
A raczej byłoby, gdyby nie wypowiedzi Morawieckiego wokół nowelizacji ustawy o IPN. Jeszcze w Berlinie nawiązując do wydarzeń marcowych, posunął się do absurdalnego stwierdzenia, że w 1968 roku Polska nie istniała. Przekonywanie do genetycznej niezdolności narodu polskiego do popełniania zbrodni to niezbyt dobry pomysł na zjednanie sobie Niemców, którzy z rozliczenia własnej historii uczynili jeden z najważniejszych elementów swojej tożsamości. Dzień później na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, najbardziej prestiżowym wydarzeniu środowisk zajmujących się polityką zagraniczną, Morawiecki poszedł jeszcze dalej. Gdy izraelski dziennikarz, którego część rodziny zginęła w czasie wojny wydana przez Polaków Gestapo, spytał premiera, czy mówiąc to zostanie w Polsce uznany za kryminalistę, Morawiecki zapewnił go, że oczywiście będzie można mówić o polskich sprawcach, podobnie jak o żydowskich (sic!), czym na nowo rozgrzał spór z Izraelem, który cieniem kładzie się na relacjach z innymi państwami ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Na dokładkę Morawiecki złożył na monachijskim cmentarzu wieniec na grobowcu kolaborujących z hitlerowcami żołnierzami Brygady Świętokrzyskiej NZS.
J.T. Gross: Postawcie pomniki wywiezionym z miasteczek Żydom zamiast Kaczyńskiemu
czytaj także
Namaszczenie Morawieckiego na premiera przez Jarosława Kaczyńskiego było częścią planu ocieplenia wizerunku Polski na arenie międzynarodowej. Na naszych oczach ten plan w spektakularny sposób się wali. Jeśli źródłem tego fiaska jest brak obycia i zdolności dyplomatycznych – a przecież one miały być jego głównym atutem w porównaniu ze „swojską” Beatą Szydło – to można jeszcze mieć nadzieję, że wielkim wysiłkiem uda się kryzys zażegnać. Można także próbować udzielać rad. Może warto wzmocnić ekipę doradczą premiera o osoby, które będą w stanie określić czerwone linie, jakich przekraczać nie można? Na stanowisko doradcy premiera ds. niemieckich ma zostać powołany Tomasz Krawczyk – to byłby dobry sygnał, choć jak pokazały wydarzenia ostatniego weekendu spóźniony. Może warto także, aby premier zrezygnował z wypowiedzi w obcych językach, jak to robi wielu światowych przywódców mówiących po angielsku lepiej niż premier Morawiecki? Brak słuchawki w uchu z pewnością dodaje mu międzynarodowego sznytu, ale może po polsku łatwiej będzie mu kontrolować słowa.
Ale co, jeśli umiarkowana i nowoczesna twarz obozu władzy, może i jest nowoczesna, ale na pewno nie jest umiarkowana? Wypowiedzi o nieistnieniu Polski w marcu 1968, żydowskich sprawcach i złożenia wieńca na mogile hitlerowskich kolaborantów można było przecież bez trudu uniknąć bez opuszczania konserwatywnych pozycji w sprawach historycznych. A jednak to wszystko miało miejsce. Jeśli więc to nie brak dyplomatycznego wyczucia, ale świadoma polityka, to przygotujmy się na stan ciągłego kryzysu w polityce międzynarodowej i dalszą grę nacjonalistycznymi resentymentami do mobilizowania poparcia w kraju. Brace yourselves, zima może potrwać jeszcze długo.