Jako cispłciowy, ustatkowany mężczyzna Matczak może sobie pozwolić na to, by apelować o dostrzeganie ziarenek prawdy „po drugiej stronie”. Nie jest przecież człowiekiem, którego prawa do autonomii cielesnej i uczestnictwa w życiu społecznym znajdują się obecnie na celowniku.
„Spodziewam się, że ten felieton, mimo wysiłków, by był zbalansowany, i tak spotka się z hejtem. Może jednak w czasach, w których ten, kto krzyczy głośniej i oburza się bardziej, wydaje się mieć rację, znajdziemy czas na refleksję, że po drugiej stronie także może być jakaś racja”.
Tweet o tej treści profesor Marcin Matczak, ceniony przez liberalną opozycję prawnik i publicysta, opublikował 26 czerwca. To prawie końcówka wątku, w którym przytoczył swój felieton z „Gazety Wyborczej”. Dużą część tekstu Matczak poświęcił postaci Jordana Petersona, guru prawicowych intelektualistów, który dla mnie jest raczej Korwinem świata akademii. Matczak powtarza za „New York Timesem”, że Peterson jest „najbardziej wpływowym intelektualistą Zachodu”, sam określa go natomiast jako „publicznego wroga lewicy”.
czytaj także
Powodem tego statusu jest transfobia, chociaż Matczak takiego słowa nie używa. Mówi za to o sprzeciwie Petersona wobec używania neutralnych zaimków i jego ostrej krytyce chirurga, który „publicznie chwalił się wykonaniem 3000 podwójnych mastektomii u młodych kobiet, które poddały się operacji zmiany płci”. Autor felietonu nigdzie nie pisze, że z Petersonem w kwestii osób transpłciowych się zgadza. Mało tego – w dniu publikacji tekstu w „Wyborczej” Matczak potępił transfobiczne żarciki Jarosława Kaczyńskiego, nazywając je „prymitywnymi” i „kpiącymi ze złożonej i poważnej kwestii identyfikacji płciowej”. W swoich oczach profesor prawa jest więc zapewne w pełni wyważony, racjonalny i gotowy do „wysłuchania obu stron”. Taka postawa uchodzi za dojrzałą i godną pochwały, ja jednak uważam ją za wyraz wynikającej z uprzywilejowania ignorancji.
Pod rękę z transfobem
Matczaka nie interesuje temat transfobii. Nie robią na nim wrażenia komentarze, które posypały się pod jego felietonem na Twitterze. Nie zasięgnął języka u osób transpłciowych i nie wie, jak wygląda obecnie nasza sytuacja w Polsce i na świecie. Jako cispłciowy, ustatkowany mężczyzna może sobie pozwolić na to, by apelować o dostrzeganie ziarenek prawdy „po drugiej stronie”. Nie jest przecież człowiekiem, którego prawa do autonomii cielesnej i uczestnictwa w życiu społecznym znajdują się obecnie na celowniku.
Matczak, choć wydaje mu się, że stoi na pozycji neutralnego obserwatora kulturowego sporu, stoi w jednym szeregu z Petersonem. Nie popiera głośno jego wypowiedzi o osobach transpłciowych, ale mówi jego językiem. Trans mężczyzn nazywa „młodymi kobietami”, sugeruje też doborem słów („publicznie chwalił się wykonaniem 3000 podwójnych mastektomii” brzmi wyraźnie oceniająco), że wysoka liczba interwencji chirurgicznych u osób transpłciowych to powód do niepokoju. Gdyby postawą Petersona zainteresował się nieco bardziej, dostrzegłby, że to człowiek okopany na swojej pozycji, którego poglądy i postulaty nie tylko wpisują się w prawicową nagonkę na osoby transpłciowe, ale są jednym z jej fundamentów.
Tak, Peterson jest wpływowy. Było to wiadomo już sześć lat temu, gdy globalna ofensywa wobec osób trans dopiero nabierała tempa, a Peterson straszył, że Kanadyjczycy będą trafiać do więzień za użycie złego zaimka. Powód? Do listy cech chronionych, takich jak kolor skóry, status niepełnosprawności albo religia, dodano tożsamość płciową, wobec czego uporczywy misgendering, czyli celowe podważanie płci osoby transpłciowej, stało się prawnie mową nienawiści. Osoby trans uzyskały więc dostęp do ochrony, który już wcześniej przysługiwał innym grupom społecznym. Nie tak to jednak przedstawiał Peterson. Jak każdy prawicowy populista, musiał straszyć mniejszościami i polityczną poprawnością, a brak sprzeciwu wobec nowego stanu rzeczy nazywał „cichym niewolnictwem”. Tak, Peterson jest tak bardzo przewidywalny, że za „niewolnictwo” ten biały profesor z Kanady uważa bycie miłym dla innych ludzi i szanowanie ich tożsamości.
czytaj także
Nie chcę się pastwić nad Petersonem, jego intelektem i problemami ze zdrowiem psychicznym. Nie jestem nawet jakąś ironiczną specjalistką od jego postaci – znam memy o „sprzątaniu pokoju” i homarach, wiem o jego dziwnej fiksacji na punkcie atrakcyjności seksualnej kobiet i własnej córki, kojarzę historię z uzależnieniem i mięsną dietą. „Jak ktoś taki może być autorytetem” to łatwy osąd, ale nie czuję się komfortowo z tak holistyczną oceną Petersona jako człowieka. Nie ze względu na etykę – nie mam wątpliwości, że to człowiek cynicznie odcinający kupony od swojego statusu guru. Nie chce mi się zatem wysilać, by szukać kolejnych kłopotliwych niuansów w jego rozsypującym się wizerunku.
czytaj także
Powód jest znacznie prostszy. Peterson jest transfobem. Nie chodzi o brak zrozumienia dla neutralnych zaimków. Chodzi o uporczywy misgendering, o deadnaming transpłciowego aktora Elliota Page’a, o nazywanie chirurgów osób trans „rzeźnikami”, o postulat aresztowania takich specjalistów. W charakterystyczny dla siebie sposób Peterson kreuje się przy okazji na mesjasza i męczennika, co dla osób niezafascynowanych jego osobą jest zwyczajnie żenujące i żałosne. Gdy piszę te słowa, Peterson tkwi w twitterowym limbo – stracił możliwość pisania na platformie i nie odzyska jej, dopóki nie usunie tweeta, w którym podważa tożsamość Page’a. Na razie odmawia.
Przyspieszenie globalnej propagandy antytrans
Nie trzeba być transpłciową aktywistką, by rozpoznać w Petersonie transfoba. Rozumiem jednak, że niektórzy ludzie mają z tym problem, zwłaszcza teraz, gdy propaganda antytrans wyparła straszenie innymi grupami społecznymi. Prawica współpracuje z transfobicznymi pseudofeministkami, przejmując ich argumentację o „wymazywaniu kobiet” i „okaleczaniu zdrowych dziewczynek”, co poza kontekstem brzmi tak groźnie, że nie trzeba nawet dodawać do tego uzdrawiającego dotyku Jezusa, który pomagał niegdyś sprzedawać narrację o „leczeniu z homoseksualizmu”. Dziś osoby detrans, czyli takie, które wycofały się z tranzycji, są przedstawiane jako „ofiary ideologii trans”, mimo że dane wskazują, iż ogromna większość tej niewielkiej i tak grupy podejmuje decyzję o detranzycji ze względu na różnego rodzaju trudy życia jako osoba transpłciowa.
Straszy się też wzrostem liczby osób zgłaszających się do klinik dla osób transpłciowych o tysiące procent, np. w Wielkiej Brytanii. Do nagłówków i tweetów na ten temat nie trafiają już informacje o tym, jak to wygląda w przełożeniu na wartości bezwzględne i w stosunku do populacji całego kraju, że to wzrost z kilkudziesięciu osób do dwóch tysięcy rocznie, a i tak chodzi tylko o zgłoszenia do kliniki, a nie faktyczne diagnozy transpłciowości.
To straszenie doprowadziło do tego, że globalna propaganda przyspiesza i przyczynia się do realnych tragedii. W Stanach Zjednoczonych trwa obecnie kryzys. Wydarzenia, na których drag queens czytają dzieciom, są demonizowane i atakowane przez neofaszystów, konserwatywne stany penalizują tranzycje nastolatków, a po obaleniu Roe vs Wade ludzie boją się delegalizacji równości małżeńskiej. Krucjata przeciwko osobom transpłciowym, którą przemyca się „rozsądnym ludziom” pod płaszczykiem troski o młode osoby, to element szeroko zakrojonej wojny o prawo człowieka do decydowania o własnym ciele i życiu.
O tym, że i Polska nie jest wolna od problemów, jakie wiążą się z propagandowymi działaniami Petersona, może świadczyć to, że kilka dni temu fundamentaliści religijni z Ordo Iuris stworzyli petycję do Rzecznika Praw Dziecka, by ten zaczął działać na rzecz zakazu tranzycji transpłciowych nastolatków, które są „bezpowrotnie okaleczane”. Pytanie, czy profesor Matczak się pod nią podpisze?
czytaj także
Peterson gorszy niż Kaczyński
Gdyby Marcin Matczak posłuchał własnych słów i postanowił szukać „jakiejś racji po drugiej stronie”, dowiedziałby się tych wszystkich rzeczy. Gdyby był zainteresowany dialogiem z osobami transpłciowymi, usłyszałby też być może, że szkodliwość słów Kaczyńskiego jest większa przede wszystkim dlatego, że to wpływowy polityk, którego partia jest w stanie realnie wpłynąć np. na poziom przemocy wobec osób LGBT+ w trakcie kampanii.
To, co mówi Peterson, jest jednak nieporównanie gorsze. To głupie żarciki rubasznego wujaszka testującego pomysły na kolejną szczującą na mniejszości kampanię wyborczą kontra postulat wpływającego na opinię publiczną intelektualnego autorytetu o globalnym zasięgu – na dodatek profesora psychologii! – by penalizować opiekę medyczną dla osób trans. Bagatelizując, a wręcz legitymizując transfobię Petersona i zbywając nieuchronną krytykę takiej postawy jako „hejt”, Matczak pokazuje, że stoi po stronie oprawców, jednocześnie czując moralną wyższość i fałszywą empatię.
Jednocześnie nie uważam, że to człowiek, który osób trans nienawidzi. On po prostu nie rozumie, że my się liczymy, a konsekwentna i publiczna transfobia to problem z gatunku tych, które wystarczą, by skreślić czyjś dorobek, by prowadzić dyskusje o „oddzielaniu dzieła od autora”. Nie rozumie, że mamy głos w swojej własnej sprawie, a nasze istnienie jest na tyle zauważalne, że można z niego zrobić chochoła do szerzenia nowej fali faszyzmu. Nie rozumie, że może nie tylko się mylić, ale zwyczajnie o całym nieznanym sobie świecie nie mieć pojęcia.
**
Maja Heban – transpłciowa aktywistka i publicystka, pisała w Noizz i „Replice”. Aktywna w głównych mediach społecznościowych, gdzie odpowiada na pytania związane z transpłciowością i prostuje dezinformację. Prywatnie graczynka i kocia mama.