Czy nadszedł czas, aby zrewidować pogląd na służbę wojskową? Być może – najlepiej zacząć od poznania krytyki poboru innej niż ta wychodząca od Miltona Friedmana. Następnie warto przemyśleć, czy państwo wywiązuje się ze swoich obowiązków dostatecznie dobrze, żeby móc obarczać nowymi obywateli.
W opublikowanym niedawno tekście Mateusz Kacperski postawił śmiałą tezę, że lewica powinna „dojrzeć do poboru”, czyli poprzeć przywrócenie zasadniczej służby wojskowej w zmodyfikowanej formie. Miałoby to stanowić wyraz wiary we wspólnotę obywatelską, odrzucenie logiki neoliberalnej i przejaw lewicowego patriotyzmu.
Sprzeciw wobec tak przedstawionego obowiązku obywatelskiego okazuje się zatem skrajnym egoizmem, czymś, co przystoi pogrobowcom Ayn Rand, ale nie prawdziwej lewicy. Autor zignorował jednak długą tradycję lewicowego oporu wobec armii poborowej i szerzej, militaryzmu, wychodzącego z innych przesłanek niż liberalna krytyka przymusowego powoływania obywateli pod broń.
czytaj także
Lewica za poborem?
Rzeczywiście, swego czasu powszechna służba wojskowa miała wielu zwolenników na lewicy, często odwołującej się do francuskiej armii rewolucyjnej, która dzięki narodowej mobilizacji mogła pokonać wojska sąsiednich monarchii. Stulecie później chociażby socjalista Jean Jaurès argumentował, że przekazanie zadania obrony kraju armii prawdziwie obywatelskiej zapobiegnie wojnom ofensywnym, jednocześnie gwarantując bezpieczeństwo w wypadku obcej inwazji. Błędem byłoby jednak utożsamianie takiej formacji z typowym wojskiem poborowym, funkcjonującym współcześnie np. w Skandynawii lub Izraelu.
W wizji Jaurèsa obywatelska milicja była głęboko zakorzeniona w społeczeństwie. Skończyłaby z praktyką wyrywania obywateli z ich codziennego życia na wiele miesięcy lub lat i wtłaczania ich w sztywne ramy koszar, które czyniły z rekrutów bezwolne maszyny do zabijania. Także kadra oficerska miała ulec reformie, tracąc cechy zamkniętej i odseparowanej od ogółu obywateli kasty. Krótko mówiąc, Jaurès chciał zdemokratyzować armię, nie zmilitaryzować społeczeństwo. Temu ostatniemu natomiast służył i służy pobór w tradycyjnej formie, utrwalający panujący porządek i istniejące podziały społeczne.
Tekst Kacperskiego sugeruje jednak, że opór wobec powszechnej służby wojskowej jest w gruncie rzeczy neoliberalny i podporządkowany interesowi kapitalizmu. Autor pomija, że przeciwko poborowi występowali nie tylko Milton Friedman czy Ayn Rand, ale również anarchistka Emma Goldman i socjalista Eugene Debs. Ważne były dla nich na równi wolność jednostki, gwałcona przez przymus służby wojskowej, oraz reperkusje społeczne. Zwracali uwagę na fakt, że decyzje o wojnie podejmowały elity polityczno-finansowe, podczas gdy krew przelewali synowie robotników i chłopów. Dopóki istniała nierówność we wpływie na władzę, dopóty pobór miał charakter regresywny.
Lewica musi odrzucić pobór – albo nie będzie jej wcale [polemika]
czytaj także
Długo można by wymieniać ludzi lewicy, którzy wyrażali podobne wątpliwości. Nawet ci uznający ideę powszechnej służby na ogół krytykowali jej realizację przez państwa kapitalistyczne. Postulowaną przez niektórych zwolenników poboru „integrację klasową” w środowisku wojska klasyczna lewica uznawała za nic więcej niż próbę uśpienia konfliktu klasowego w interesie elit. Nie znaczy to, że jedyną naturalną postawą miałby być dla lewicy pacyfizm i odrzucenie jakiejkolwiek zbrojnej walki. Nieprzypadkowo socjaldemokraci, socjaliści, komuniści, a nawet anarchiści wielokrotnie z zapałem walczyli na pierwszych liniach frontu – kluczowe były jednak okoliczności.
Wojna wojnie nierówna
W czasie II wojny światowej nikt nie miał wątpliwości, że walka z nazizmem wymaga maksymalnego poświęcenia, a w wielu krajowych ruchach oporu prym wiodła antyfaszystowska lewica. Tak samo wszelkie powstania narodowowyzwoleńcze czy demokratyczne rewolucje spotykały się z czynnym poparciem sił progresywnych, co zostało dostrzeżone w artykule Kacperskiego. Sam nie widzę jednak powiązania między tą naturalną dla lewicy postawą a powszechną służbą wojskową, która równie dobrze może służyć przeciwnym celom.
W kontekście poparcia dla poboru nieco kuriozalne jest powoływanie się na Sartre’a, zwłaszcza że wspomniana została akurat jego opinia na temat wojny w Algierii. Jean-Paul Sartre stawał bowiem po stronie walczących o wolność Algierczyków, a przeciwko francuskim poborowym. Do historii przeszło dosyć brutalne stwierdzenie filozofa, że zabijając Europejczyka, jednocześnie unicestwiało się opresora i opresjonowanego – jeden ginął, drugi stawał się wolny. Trudno więc mówić o sympatii dla instytucji poboru, która pozwalała na wysyłanie na inne kontynenty tysięcy młodych Francuzów, aby bronili nie Francji, lecz jej kolonialnego imperium. Nie takiej armii obywatelskiej chciała lewica.
W końcu często argumentowano, że główną motywacją żołnierza powinno być strzeżenie ojczyzny, a nie zarobek, odgrywający ważniejszą rolę w armiach zawodowych. To ładne hasło – szkoda tylko, że poborowych nigdy nie wykorzystywano wyłącznie w celach obronnych. Najlepiej byłoby pewnie całkowicie zrezygnować z wojen ofensywnych i ekspedycyjnych, ale jeśli już takowe są prowadzone, to uczciwsze będzie korzystanie z ludzi, którzy świadomie i dobrowolnie wybrali zawód żołnierza i ryzyko z tym związane. Na dodatek ograniczoność zasobów ludzkich (i finansowych) stanowi czynnik zachęcający do unikania strat i nazbyt krwawych konfliktów.
W tym momencie można przywołać Ukrainę jako przykład tego, że armia zawodowa nie zawsze wystarczy, a wojny bywają nie do uniknięcia, gdy przynosi je zewnętrzny wróg. To oczywiście prawda, jednak Polska znajduje się w zupełnie innej sytuacji niż nasz wschodni sąsiad – na szczęście (dla nas) nieporównanie lepszej. Jeśli ktoś wierzy, że rdzewiejące od ponad dwóch lat w zaporoskim błocie rosyjskie czołgi lada moment ruszą do ataku na NATO, to prawdopodobnie nasłuchał się za dużo kremlowskiej propagandy lub rodzimych parlamentarzystów, którzy próbują zbić kapitał polityczny na straszeniu wojną.
Czy jednak pobór nie okazałby się przydatny nawet w trakcie pokoju, jak twierdzą niektórzy?
Państwo nie może tylko wymagać
Krytykę poboru ma częściowo rozbrajać zapewnienie, że dostępne są alternatywne formy służby cywilnej. Pojawiają się całkiem rozsądne argumenty na ich rzecz i aż nasuwa się pytanie, czemu pomoc w administracji lub szpitalach ma stanowić jedynie dodatek do zasadniczej służby wojskowej? Jeśli celem jest wzmocnienie etosu obywatelskiego, to służba cywilna nie powinna zajmować pozycji drugorzędnej względem zadań militarnych, lecz być celem samym w sobie. Problem w tym, że żadna forma obowiązkowej pracy dla państwa nie ma prawa działać prawidłowo w niefunkcjonującym państwie.
Wyobraźmy sobie, że od jutra wszyscy młodzi mężczyźni (a może i kobiety) podlegają służbie wojskowej, ponieważ zostało to uznane za ich obowiązek wobec wspólnoty państwowej. Co otrzymają w zamian, poza wzniosłymi frazesami? Mikrokawalerkę, w której czynsz jest na poziomie miesięcznej wypłaty? Kilka miesięcy oczekiwania na wizytę u lekarza specjalisty? Likwidację ostatniego połączenia kolejowego komunikującego rodzinną miejscowość z resztą kraju?
czytaj także
Myślenie części lewicy „patriotycznej” zdaje się streszczać słynna sentencja prezydenta Kennedy’ego: „nie pytaj, co twój kraj może zrobić dla ciebie; zapytaj, co ty możesz zrobić dla swojego kraju”. Są to jednak słowa polityka liberalnego, które tak naprawdę przynajmniej w części stanowią zawoalowane wywyższenie interesu rządzących ponad potrzeby społeczeństwa. W przypływie szczerości JFK mógłby rzucić zamiast tego: „nie domagaj się opieki medycznej, tylko zgłoś się do woja, bierz w garść karabin i leć do Wietnamu”.
Wzrosty wydatków na armię zwykle prowadzą do zaniedbań w innych dziedzinach. W parze z kupowaniem nowych czołgów idą cięcia wydatków na cele społeczne, głodzenie ochrony zdrowia i systemu edukacji. Mimo to polska lewica nie reaguje na fakt, że obecnie wydajemy na zbrojenia więcej niż jakikolwiek inny kraj NATO – w tym kontekście obrona socjalnych zobowiązań państwa, i tak często ignorowanych, jest bardziej priorytetowa niż oswajanie się z poborem.
czytaj także
Spoczywający na obywatelach obowiązek obrony państwa nie jest bowiem ważniejszy od obowiązku ochrony obywateli, w tym ich ogólnego dobrostanu, z którego musi się wywiązywać państwo. Jeśli chcemy dokonać korekt w umowie społecznej, należy uwzględnić potrzeby obu stron, a służby cywilnej nie traktować podrzędnie. Do tego ewentualna armia poborowa powinna być armią prawdziwie obywatelską, zgodnie z niesłusznie zapomnianymi projektami socjalistów sprzed lat.
To całkiem poważne warunki, które muszą zostać spełnione, żeby móc mówić o „lewicowym” poborze. Czy realne we współczesnej Polsce? Nie wiem, ale się domyślam.