Istnieje coraz większe ryzyko, że obóz rządowy, ustępując przed prawicową histerią, będzie jednocześnie podkopywał politykę migracyjną, która mogłaby pomóc uniknąć problemów, jakie w związku migracją powstały w krajach Zachodu.
Napięcia, jakie dziś obserwujemy w temacie migracji, nie da się utrzymywać w nieskończoność na obecnym poziomie, fala wzburzenia w końcu opadnie. Będzie jednak wracać regularnie aż do następnych wyborów: prawica bezwzględnie wykorzysta każdy związany z migracją kryzys, każdą konfliktową sytuację na granicy, każde popełnione przez migranta przestępstwo.
Polska lewica musi się więc w perspektywie następnego cyklu wyborczego – kolejnej parlamentarnej kampanii, która na dobrą sprawę zaczyna się już teraz – określić się wobec tematu migracji i antyemigranckiego, mniej lub bardziej otwarcie rasistowskiego i ksenofobicznego języka. Czeka ją więc konieczność odpowiedzenia sobie na pytanie, czy stanąć zdecydowanie na gruncie pewnych uniwersalistycznych wartości i praw człowieka, czy też, biorąc pod uwagę realia i społeczne nastroje, inaczej ustawiać się w debacie o migracji?
Problem Razem
Wydaje się, że może to być szczególny problem dla Razem. Po wyjściu z rządu partia nie tylko ustawiła się w zdecydowanej kontrze wobec gabinetu Tuska, sięgając po język lewicowego populizmu – używam tego określenia opisowo, nie wartościująco – ale przesunęła się też w alt-leftową stronę. Zaczęła trochę bardziej akcentować patriotyzm, wzmocniła przekaz o silnym państwie, z którego Polacy mogliby być dumni. Wyraźnie próbowała też sięgnąć po młody elektorat, który niekoniecznie jest lewicowy – albo w ogóle na tyle zainteresowany polityką, by usytuować się w spektrum prawica-lewica – ale jest wkurzony, antysystemowy, ma dość PiS i PO i chce poprzeć kogoś, kto przewróci stolik.
czytaj także
Trudno powiedzieć, na ile się to udało, a na ile Zandberg po prostu zmobilizował ludzi o i tak już lewicowych poglądach. Bez wątpienia jednak partia właśnie w tych regionach będzie starała się szukać wyborców. Od początku marzyła zresztą bezskutecznie, by sięgnąć po młody elektorat klasy ludowej z prowincji, który w Polsce od ponad dekady w coraz większym stopniu organizuje politycznie antysystemowa prawica; po wyborców obawiających się, że migranci odbiorą im pracę albo obniżą jej standardy.
Tematyka migracji z pewnością nie ułatwi Razem walki o podobnego wyborcę. Trudno jest bowiem walczyć o potencjalny elektorat z Mentzenem, gdy w sprawie migracji mówi się radykalnie odmiennym językiem, zupełnie obok emocji, jakie rozbudza w nim wokół tej kwestii radykalna prawica.
Razem oczywiście nie stało się nagle partią mówiącą o migracji choćby językiem duńskiej socjaldemokracji. Widać jednak zmianę akcentów. Jeszcze rok, dwa lata temu, wobec obecnego antyemigranckiego wzmożenia Razem zajęłoby bardzo wyraziste, twarde stanowisko, upominające się o prawa człowieka, mówiąc zdecydowane nie rasizmowi, jaki wylewał się w sobotę na wiecach.
Granica nie do przejścia. W Słubicach narasta frustracja [reportaż]
czytaj także
Dziś politycy partii pytani o to przez dziennikarzy odcinają się wyraźnie od demonstracji takich jak te z soboty, piętnują rasizm i wykpiwają idiotyczne pomysły, że bezpieczeństwo mogliby nam zapewnić nabuzowani nienawiścią kibole. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że w ostatnich dniach ze strony partii zabrakło wyraźnego, mocnego przekazu: demonstracje przeciw migrantom nie mówią w naszym imieniu, nie godzimy się na koncepcję Polski dla Polaków.
Przekierować dyskusję
Razem próbuje, zamiast tego przenieść dyskusję o migracji na inny, korzystniejszy dla siebie teren. 12 lipca Adrian Zandberg opublikował na łamach „Super Expressu” tekst, w którym przekonywał, że prawdziwy problem z migracją w Polsce polega nie na tym, co opowiada Bąkiewicz, ale na tym, że kontrolę nad nią od ponad dekady sprawuje nie państwo, tylko biznes, a zwłaszcza „szemrane agencje pracy”.
Wszystko za sprawą decyzji PO z 2011 roku, która system wydawania wiz pracowniczych oddała w ręce „międzynarodowych korporacji pośredniczych”. W efekcie, jak pisze lider Razem, „patologiczne agencje zatrudnienia sprowadzały do firm w całym kraju ludzi pracujących za grosze, po kilkanaście godzin dziennie, z zupełnym pominięciem kodeksu pracy, a często także z brakami w kluczowych dokumentach legalizujących pobyt w Polsce. Wystarczyło odpowiednio zapłacić pośrednikom zastępującym konsulaty”. PiS nie przywrócił kontroli państwa nad migracją, a część powiązanych z nim ludzi dorabiała się nawet na wprowadzonym przez poprzedników systemie – patrz „afera wizowa”.
Zandberg konkluduje: „Niestety, zamiast rozmawiać o realnym problemie, zajmujemy się panem Bąkiewiczem i nagrywającymi rasistowskie filmiki freakfighterami udającymi straż graniczną”. Innymi słowy, zamiast spierać się, czy to PiS, czy PO wpuszczało więcej migrantów, zamiast toczyć abstrakcyjny spór na temat tego, czy mamy być społeczeństwem otwartym lub zamkniętym na migrację powinniśmy, rozmawiać o ulubionym temacie partii Razem: „tanim państwie z kartonu”. Dbającym wyłącznie o interesy biznesu, poświęcającym na ołtarzu prywatnych zysków prawa zarówno polskich pracowników, jak i migrantów.
Merytorycznie Razem ma dużo racji w sprawie agencji pośrednictwa. To realny problem, który trzeba rozwiązać w ramach kompleksowej polityki migracyjnej. Pytanie tylko, czy da się przenieść gniew na migrację i lęk przed „inwazją” na „patopaństwo”? Czy rozmowa o niedziałającym państwie nie rozminie się z lękową emocją społeczną? Albo czy z drugiej strony takie ustawianie dyskusji w sytuacji, gdy w publicznej przestrzeni coraz głośniej rozbrzmiewa otwarta ksenofobia, nie zostanie uznane przez najbardziej tożsamościowych wyborców lewicy za odejście od ideałów, których lewica powinna w przestrzeni publicznej bronić, niezależnie od tego, jak nie uraziłoby to elektoratu, o jaki zabiega?
Lewica rządowa też ma problem
Trochę inny język wobec fali prawicowej ksenofobii proponuje stowarzyszenie Magdaleny Biejat Wspólne Jutro. Na swoim profilu na Facebooku opublikowało grafikę przestrzegającą „nie daj się manipulować w sprawie migracji”, zadającą pytanie „co jeśli ofiarą szczucia na migrantów” będzie „Twój ciemnoskóry ziomek z roboty […] albo koleżanka z klasy Twojego dziecka”? W dalszej części post weryfikuje twierdzenia prawicy na temat związków migracji i przestępczości.
Problem w tym, że paranoi społecznej wokół migracji nie da się po prostu fact checkować. Nie przekona się z pewnością w ten sposób ludzi, którzy już wkręceni są w ksenofobiczne emocje. Choć oczywiście jednym z zadań stojących przed odpowiedzialną polityką jest proponowanie dyskusji nad ważnymi społecznie kwestiami opartej na wiedzy i faktach, a nie na dezinformacji.
Lewica rządowa ma jednak jeszcze inny problem. Firmuje rząd, który sam wobec inicjatywy ksenofobicznej prawicy jest politycznie dość bezradny – albo cofa się przed jej naporem, albo sam próbuje przejmować jej język, licząc, że w ten sposób odbierze jej tlen, na ogół bezskutecznie. Widać to najlepiej w przypadku zmiany podejścia do Centrów Integracji Cudzoziemców – za co Razem słusznie krytykuje rząd.
Instytucje mające służyć integracji migrantów, powołane przez PiS, nagle zaczęły być atakowane nie tylko przez prawicę, ale i część polityków koalicji rządowej, z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem na czele. Lokalni politycy KO nie chcą u siebie centrów integracji. Istnieje coraz większe ryzyko, że obóz rządowy, ustępując przed prawicową histerią, będzie jednocześnie podkopywał politykę migracyjną, która mogłaby pomóc uniknąć problemów, jakie w związku migracją powstały w krajach Zachodu.
Samospełniająca się przepowiednia. Jak Polska sabotuje integrację migrantów
czytaj także
Współtworząc taki gabinet, lewicy rządowej ciężko będzie występować jako jedyny rozsądny, oparty na wiedzy głos w sprawie migracji. Im bardziej na prawo w sprawie migracji będzie przesuwał się rząd, tym większą polityczną cenę będzie za to płacić Lewica.
Naiwnością byłoby porzucić pewien idealizm
Z prawej strony coraz wyraźniej płynie głos: nie chcemy żadnej migracji! Na pewno nie z Afryki, nie z Bliskiego Wschodu, ale jak się wsłuchać w wypowiedzi polityków Konfederacji, to nie pasują im też Ukraińcy, przybysze z Azji Środkowej, Półwyspu Indyjskiego, Ameryki Łacińskiej, a i Azja Wschodnia – często wychwalana jako źródło „modelowej migracji” – też na pewno wzbudziłaby ich zastrzeżenia. Program Polski zamkniętej na migrację jest z przyczyn demograficznych, społecznych i ekonomicznych zupełnie nierealny i każdy rząd, nawet z premierem Mentzenem na czele, pod naciskiem pracodawców będzie wpuszczał migrantów. Co najwyżej będzie udawać, jak robił to PiS w latach 2015–23, że w Polsce żadnych migrantów nie ma, są tylko „pracownicy tymczasowi”.
czytaj także
Odpowiedź prawicy na pytanie o migrację ma jednak tę zaletę, że choć nie ma sensu, to jest prosta i rozpala emocje. Odpowiedź lewicy musi być bardziej skomplikowana. Musi uwzględnić wymiar humanitarny i różne interesy ekonomiczne, potrzeby rynku pracy i ochronę praw i interesów osób już tu mieszkających. To dobrze, że lewica coraz bardziej otwiera się na dyskusję o pożądanym i niepożądanym modelu migracji i integracji oraz o związanych z nimi problemach – że przestaje być w tej kwestii naiwna.
Jednocześnie im bardziej cała scena polityczna, łącznie z PO, przesuwać się będzie w prawo, ku modelowi społeczeństwa zamkniętego, tym bardziej osamotniony pozostanie elektorat, który ciągle przywiązany jest emocjonalnie do Polski otwartej (co nie znaczy: stosującej politykę zupełnie otwartych granic) gdzie ciemnoskóra osoba może czuć się swobodnie na ulicy, muzułmanie mogą swobodnie obchodzić swoje święta, a ludzie z całego świata przyjeżdżają uczyć się i pracować dla dobra wszystkich zainteresowanych. Taka wizja jest z pewnością idealistyczna. Polityczną naiwnością byłoby jednak nie zagospodarować tego idealizmu i związanych z nim emocji – bo Bąkiewicz z Bosakiem naprawdę nie mówią w sprawie migracji w imieniu wszystkich Polaków, a być może nawet niekoniecznie w imieniu większości.