Pole walki polityczne nie istnieje w próżni, przenika się z polem ekonomicznym, ale też intelektualnym. Kapitał kulturowy, moralny, społeczny da się czasami przełożyć na pozycję polityczną – dlatego nie da się, jak zakłada to sobie Robert Krasowski, pisać o Michniku polityku, oddzielając go od Michnika dysydenta czy Michnika intelektualisty.
O Michniku Roberta Krasowskiego nie jest – w przeciwieństwie do Demiurga Romana Graczyka – biografią Adama Michnika. To esej polityczny, próba interpretacji ściśle politycznej roli Adama Michnika w ostatniej dekadzie PRL i w pierwszej połowie III RP. Wielokrotnie książka więcej niż o Michniku mówi o samym Krasowskim: o tym, jak rozumie on politykę, jak ocenia polską historię ostatnich 40 lat, co w niej uważa za ważne, a co za nieistotne, jak rozkładają się jego sympatie i antypatie do czołowych postaci epoki.
Michnik: Będę wydawał „Wyborczą” w podziemiu [rozmowa Sierakowskiego]
czytaj także
Nowa książka Krasowskiego dzieli ograniczenia i słabości jego wcześniejszych publikacji o politycznej historii III RP. Ma przy tym podobne mocne punkty: jest świetnie napisana, błyskotliwa, czyta się ją błyskawicznie i nie bez przyjemności, jej wystudiowany, ostentacyjny cynizm bywa czasami odświeżający. Krasowski potrafi też stawiać błyskotliwe, kontrowersyjne tezy, które nawet jeśli nie do końca przekonują, to prowokują do myślenia i dyskusji.
Historia pomyłek
Kontrowersyjne są już wybrane przez autora książki ramy czasowe: między sierpniem ’80 i narodzinami „Solidarności” a aferą Rywina i upadkiem drugich rządów SLD, kończącym postkomunistyczny podział w polskiej polityce. A właściwe nie same ramy, co ich uzasadnienie: Krasowski zamyka swoją opowieść o Michniku w tych datach, gdyż interesuje go jedynie Michnik-polityk, Michnik mający realne oddziaływanie na politykę w Polsce.
Oznacza to, że jako nieistotną politycznie Krasowski uznaje całą działalność swojego bohatera z lat 70.: KOR, Towarzystwo Kursów Naukowych, drugi obieg prasy, teksty kształtujące polityczną samoświadomość polskiej opozycji demokratycznej. Krasowski przekonuje, że demokratyczna opozycja lat 70. nie miała jeszcze prawdziwego przełożenia na realną, twardą politykę. Zyskała ją dopiero wtedy, gdy spotkała się z masowym ruchem „Solidarności”. Wtedy Michnik, ale też inni opozycyjni intelektualiści, zyskują narzędzia do uprawiania prawdziwej polityki, stają się dla władzy przeciwnikiem, z którym trzeba się liczyć – nie byli nim, gdy podpisywali listy otwarte, organizowali tajne komplety i pisali czytane w wąskim, opozycyjnym gronie sążniste eseje.
Michnik wchodzi w narracji Krasowskiego na polityczną scenę, nie rozumiejąc, co tak naprawdę zmienił Sierpień, jakie otworzył możliwości i jakie ograniczenia wymusił na działalności opozycji. W okresie pierwszej „Solidarności” Michnik – jak interpretuje to Krasowski – ciągle wzywa do radykalizmu, gdy czasy wymagają umiarkowania, tkwi bowiem mentalnie w latach 70. W ogóle zdaniem Krasowskiego – i to jest najbardziej fundamentalna i prowokacyjna teza książki – naczelny „Gazety Wyborczej” jako polityk co do zasady raczej się myli. Źle rozpoznawał stawki, błędnie wybierał sobie politycznie cele, a nawet gdy definiował je sensownie, to rażąco nieadekwatnie dobierał środki do ich realizacji.
Po ’89 roku nie był w stanie zrozumieć oczywistości: że Wałęsa po prostu musi wygrać wybory prezydenckie. Pchając najbliższe sobie środowisko Geremka do konfliktu z Wałęsą, Michnik strzelił w kolano własnej partii w momencie, gdy na dobre zaczynała się w Polsce demokratyczna polityka. Krasowski wylicza dalej kolejne pomyłki Michnika. Próby dialogu z Kościołem, które tylko irytowały tę instytucję bardziej niż najwięksi antyklerykałowie ze środowisk postkomunistycznych. Wielką kampanię na rzecz narodowego pojednania po komunizmie, która okazała się wręcz przeciwskuteczna z punktu widzenia politycznych planów Michnika: zbliżenia politycznego środowisk dawnej opozycyjnej lewicy laickiej i prozachodniego, akceptującego ogólny kierunek reform nurtu SLD. Krasowski przekonuje – i może tu mieć trochę racji – że gdyby obie siły zaczęły się wzajemnie jednać i przepraszać, to tylko zirytowałyby tym swoich wyborców. Do współpracy Unii Wolności i SLD mogłoby zdaniem autora książki dojść tylko wtedy, gdyby obie strony poprzedziły ją teatrem wzajemnej niechęci, oznajmiając wyborcom: trudno, my ich naprawdę nie lubimy, ale tylko z nimi jesteśmy w stanie zbudować większość konieczną do dokończenia niezbędnych reform.
czytaj także
Okno dla tego porozumienia szybko się przy tym zamyka. W 1997 roku niezależnie od tego, co Unii Wolności nie doradzałby Michnik, nie ma ona realnie żadnego innego manewru niż wejść w koalicję z prawicą skupioną w AWS – jak ciemnogrodzko-oszołomska nie byłaby spora jej część. Wtedy Michnik – co jest ostatnią mocną, dyskusyjną tezą książki – wbrew wciąż „antykomunistycznej” linii swojej gazety staje się faktycznie politykiem obozu postkomunistycznego. Istotną politykę – tę za kulisami, z dala od oczu opinii publicznej, której wiedza ogranicza się do tego, co przeczytała w prasie – Michnik uprawia razem z postkomunistami, wiąże swoje interesy z ich interesami. Krasowski nie waloryzuje tego wyboru, nie ma o niego do Michnika pretensji – zauważa natomiast, że jego beneficjentami byli przede wszystkim postkomuniści. To SLD wzięło politycznie od Michnika, co chciało, on sam politycznie uzyskał na tym sojuszu bardzo niewiele.
Wzlot i upadek magnata medialnego
Są jednak okresy, gdy Michnik zdaniem Krasowskiego nie tylko się nie mylił, ale wykazywał się wręcz genialną polityczną intuicją. Ten okres zaczyna się w połowie lat 80., gdy przyszły naczelny „Gazety” celnie rozpoznaje centralną rolę Wałęsy w opozycyjnej polityce i systematycznie zaczyna zbliżać się do niego ze swoim środowiskiem. Chwilę później, jako jeden z pierwszych działaczy opozycji zauważa, że pierestrojka jest realną przemianą, a nawet rewolucją w ramach Bloku Wschodniego, i zmienia stopniowo swój stosunek do negocjacji i porozumień z władzą. Kolejną trafną decyzją jest sojusz środowiska Michnika i Kuronia z Geremkiem. Następną – najbardziej ważką dla historii III RP – zapewnienie sobie u Wałęsy nominacji na stanowisko naczelnego „Gazety Wyborczej”.
Michnik jako pierwszy rozpoznaje, że zmieniły się reguły, że w warunkach otwierającej się nawet częściowej demokracji posiadanie własnej gazety staje się potężnym politycznym atutem. Dzięki „Gazecie” wszystko, co mówi Michnik, zyskuje nagle nową polityczną wagę. Propozycję typu „wasz prezydent, nasz premier” wysuwało wcześniej kilka innych osób ze środowiska demokratycznej opozycji – łącznie z Jarosławem Kaczyńskim – ale dopiero artykuł Michnika pod tym tytułem uczynił z niej fakt społeczny, coś, wokół czego ogniskuje się narodowa dyskusja polityczna – przy okazji utrwalając w opinii publicznej przekonanie, że naczelny „Gazety” jest jednym z kluczowych strategów demokratycznego obozu. Szybko wyciąga z tego wnioski Jarosław Kaczyński, zapewniając sobie u Wałęsy stanowisko naczelnego „Tygodnika Solidarność”. Problem w tym, że Kaczyński i jego ludzie, w przeciwieństwie do środowiska Michnika, dramatycznie nie potrafią robić mediów. „Tygodnik Solidarność” nie staje się nigdy tytułem zdolnym realnie rywalizować z „Gazetą”.
Krasowski wielokrotnie odcina się od psychoprawicowej czarnej legendy Michnika, podkreśla, że jeśli chcemy zrozumieć tę postać, to lepiej słuchać jej przyjaciół niż mniej lub bardziej zaczadzonych wrogów. Jednocześnie jak opisuje politykę prowadzoną przez Michnika jako naczelnego najważniejszego dziennika pierwszej połowy III RP, daje do zrozumienia, że uważa ją za patologię, za praktykę, która w dobrze urządzonej demokracji nie powinna mieć miejsca.
Michnik jest dla Krasowskiego jednym z trzech wielkich magnatów medialnych początków III RP – pozostali to Jerzy Urban i Tadeusz Rydzyk – którzy wykorzystując siłę swoich mediów i słabość nieokrzepłej demokracji i takich ich instytucji jak partie polityczne, odgrywali rolę znacznie wykraczającą ponad to, co w rozwiniętych demokracjach rozumiemy jako zadanie czwartej władzy. Rydzyk wychował sobie grupkę całkowicie sfanatyzowanych słuchaczek, gotowych głosować na każdego, kogo im wskaże. Ponieważ tych głosów jest dość, by przełożyły się w wyborach na 2–3 punkty procentowe poparcia – co może decydować o tym, czy tworzy się rząd, czy jest się w opozycji – Rydzyk był w stanie wymusić na rządach prawicy realizację polityki odrzucanej przez większość społeczeństwa.
Putin to uczeń Łukaszenki [rozmowa Sierakowskiego z Michnikiem]
czytaj także
Michnik z kolei – jak twierdzi Krasowski – strasząc siłą swojej gazety, próbował kolejnym rządom narzucać konkretne polityczne czy kadrowe rozwiązania, co w żadnym wypadku nie jest zadaniem czwartej władzy. Jednocześnie naczelny „Gazety” na własne życzenie roztrwonił swoje polityczne wpływy. W aferze Rywina, tak jak całe jego środowisko, przelicytował. Uderzając w próbującą szkodzić Agorze część SLD, zatopił cały postkomunistyczny obóz, a wraz z nim swoje realne wpływy polityczne – rok 2005 to upadek Michnika, magnata medialno-politycznego, moment, w którym Krasowski kończy jego polityczną biografię.
Idee miewają czasem konsekwencje…
Analiza afery Rywina to jeden z bardziej zawiłych, mętnych i nieprzekonujących fragmentów książki. Krasowski twierdzi, że Michnik na początku XXI wieku jest częścią obozu postkomunistycznego, ten go rozgrywa, ale jednocześnie boi się potęgi Agory – stąd próba blokady zakupu Polsatu. Postkomuniści chcą osłabienia Agory, ale nie Michnika. Jakaś grupa w układzie władzy wysuwa korupcyjną propozycję, której Agora i Michnik używają w grze z Millerem. Michnik chce zatopić grupę od łapówki za ustawę, ale nie chce zaszkodzić Millerowi i SLD – robi to nieświadomie. Tego wszystkiego nie udaje się Krasowskiemu ułożyć w zrozumiały, wewnętrznie logiczny obraz.
czytaj także
W większości książki Krasowski snuje jednak swoją narrację bardzo sprawnie, nawet gdy wygłasza tezy wątpliwe, brzmi przekonująco. Dopiero z czasem pojawiają się wątpliwości, czy aby na pewno ma rację, oraz poczucie, że czegoś w tej narracji brakuje. Czego konkretnie? Z książki mającej być politycznym portretem Michnika bardzo mało tak naprawdę dowiadujemy się o jego politycznych poglądach w kluczowych dla ostatnich 40 lat sporach – z wyjątkiem stosunku do komunizmu i lustracji, choć i tu poglądy Michnika Krasowski rekonstruuje powierzchownie, w bardzo uproszczony sposób.
Nie dowiemy się na przykład nic o poglądach Michnika na rodzący się polski kapitalizm, tworzący się w kuźni rynkowych przemian nowy porządek stratyfikacji społecznej. O Michniku ze wspomnianym Demiurgiem Romana Graczyka różni wszystko, poza jednym: obaj autorzy zupełnie pomijają rolę Michnika i „Gazety” w polskich przemianach gospodarczych, wpływ, jaki linia Michnika i jego dziennika odegrała na ich kształt, na prawomocność języków, przy pomocy których były opisywane.
Mając w pamięci to, jak przemiany gospodarcze Krasowski opisywał swojej trylogii o historii III RP, można zrozumieć, skąd ta biała plama. Z tamtych książek jasno dał się wyczytać pogląd: po implozji gospodarki schyłkowego PRL był tylko jeden kierunek przemian – ten wyznaczany w międzynarodowych instytucjach finansowych, a na lokalnym podwórku symbolizowany przez Balcerowicza. Polscy politycy albo to rozumieli, albo opóźniali reformy. Jest to pogląd na pewno wart uwzględnienia w dyskusji o transformacji, ale nie zamyka on dziś już wszystkim ust – jak jeszcze, powiedzmy, 15 lat temu – narzucającą się samą przez się oczywistością. Choćby dlatego całkowite pominięcie tematu transformacji gospodarczej w politycznej książce o Michniku musi być dziś odczytane jako poważna wada publikacji.
Jak sądzę, Krasowski nie pisze prawie w ogóle o ideach Michnika z jeszcze jednego powodu. W jego rozumieniu idee w ogóle nie bardzo przynależą do świata polityki. Polityka nie jest bowiem dla Krasowskiego starciem wyniosłych koncepcji opracowywanych przez intelektualistów, ale czymś innym: brutalną walką o władzę i wpływy konkretnych ludzi, z ich namiętnościami, ambicjami i ograniczeniami. Owszem, polityka tak najczęściej wygląda. Jest przede wszystkim szekspirowską „opowieścią idioty, pełną wściekłości i wrzasku”. Ale biorący w niej udział aktorzy wnoszą do polityki nie tylko swoje osobiste namiętności, ambicje, afekty, interesy, ale też rozumienie świata, kształtowane – choćby najbardziej pośrednio – przez ideowe debaty.
Pole walki polityczne nie istnieje przecież w próżni, przenika się z polem ekonomicznym, ale też intelektualnym. Kapitał kulturowy, moralny, społeczny da się czasami przełożyć na pozycję polityczną – dlatego nie da się, jak zakłada to sobie Krasowski, pisać o Michniku polityku, oddzielając go od Michnika dysydenta czy Michnika intelektualisty. Czy publikacja taka jak Kościół, lewica, dialog – z dysydencko-politycznego okresu, który Krasowski uznaje niewart uwagi dla oceny Michnika politycznego – nie miała głębokich politycznych konsekwencji? Czy nie ułożyła na lata myślenia opozycyjnych elit o miejscu Kościoła katolickiego w polskiej demokracji, tworząc bardzo specyficzny, nadzwyczaj korzystny dla Kościoła, model relacji tej instytucji z państwem? Czy nie przyczyniła się do osłabienia legitymacji głosów antyklerykalnych, libertyńskich, wolnomyślicielskich?
…a cynicy nie zawsze mają rację
Bliska Krasowskiemu wizja polityki, gdzie w zasadzie nie ma miejsca na idee, drażniła redukcjonizmem już w jego trylogii o historii III RP. Drażni tym bardziej w książce o Michniku, bo akurat jej bohater szczególnie pokazuje ograniczenia takiego bardzo wybiórczego rozumienia polityki.
Tak jak w trylogii Krasowski ciągle ustawia się w książce o Michniku w roli kogoś, kto nieustannie powtarza „ja to się, proszę pana, nie dam nabrać!”, kogoś, kto nie kupuje szlachetnych opowieści o sobie, jakie sprzedają swoim zwolennikom polityczni aktorzy. Stara się za to szukać realnych interesów i psychicznych napięć, motywujących ich działania. Czasami, także w O Michniku, jest to ożywcze podejście. Niejednokrotnie mamy jednak wrażenie głębokiej nieadekwatności języka Krasowskiego do opisu bohatera książki.
czytaj także
Język Krasowskiego zawsze szuka u opisywanych przez siebie postaci tego, co w nich najbardziej egoistyczne, skupione na własnym interesie. Krasowski w ten sposób analizuje choćby decyzję Michnika o odmowie oferty wyjścia z więzienia w 1983 roku, to, jak przebacza komunistom i jedna się z nimi – wszystko to jest w książce funkcją narcyzmu jej bohatera. Nie wiem, jak naprawdę jest, i nie może też wiedzieć Krasowski, ale lepsze zrozumienie bohatera wymagałoby narracji bardziej niuansującej, mniej redukcjonistycznej.
Cynicy często mają bowiem rację, ale nie zawsze. Czasem się mylą, nie doceniając roli idei, społecznych emocji i moralnych gestów w polityce. Warto o tym pamiętać, czytając tę – przy wszystkich jej ograniczeniach i wybiórczej miejscami perspektywie – fascynującą, błyskotliwą, dającą do myślenia książkę.
*
Robert Krasowski, O Michniku, Wydawnictwo Czerwone i Czarne 2022