Kosiniak-Kamysz gra o dokończenie przemiany PSL w nowoczesną centroprawicę i o umocnienie swojej pozycji jako przyszłego lidera konserwatywnego centrum. Prawica w tym kraju zawsze będzie. Lepiej, by reprezentował ją Kosiniak-Kamysz, a nie Jarosław Kaczyński.
W sobotę na konferencji w Jasionce swoją kampanię prezydencką oficjalnie rozpoczął lider Polskiego Stronnictwa Ludowego, Władysław Kosiniak-Kamysz. Nieoficjalnie prowadzi ją już od początku roku, jeśli nie od końca wyborów parlamentarnych. I trzeba przyznać, że ten początkowy etap kampanii okazał się dla Kosiniaka udany.
Z Atlanty na wieś [Sierakowski rozmawia z Kosiniakiem-Kamyszem]
czytaj także
Jako jedyny z poważnych uczestników prezydenckiego wyścigu lider PSL nie hamletyzował, nie wahał się, tylko od początku jasno zadeklarował, że chce walczyć o prezydenturę. Gdy Platforma Obywatelska i Lewica zastanawiały się, kogo wystawić, on już prowadził kampanię w terenie i zwracał się do opinii publicznej jako kandydat na najwyższy urząd w państwie. Wyścig prezydencki ułożył się tak, że Kosiniak-Kamysz jest w nim jedynym bezdyskusyjnym liderem swojego środowiska politycznego – Andrzej Duda i Małgorzata Kidawa-Błońska to politycy z drugiego garnituru swoich formacji, Krzysztof Bosak i Robert Biedroń liderską pozycję dzielą z kilkoma innymi politykami w swoich koalicjach. Czy Szymon Hołownia ma w ogóle wokół siebie realne polityczne środowisko, ciągle jest kwestią wymagającą weryfikacji.
czytaj także
Siłę stojącej za Kosiniakiem-Kamyszem struktury pokazało to, że jako pierwszy zebrał wymagane podpisy – i to nie minimalne 100 tysięcy, tylko 250. W ostatnim sondażu United Survey dla „Dziennika Gazety Prawnej” Kosiniak-Kamysz jako jedyny z kandydatów opozycji w hipotetycznym scenariuszu pokonuje Andrzeja Dudę w drugiej turze, 46 do 44%. Oczywiście, szanse na to, że w drugiej turze znajdzie się właśnie on, a nie ciągle prowadząca wśród opozycyjnych kandydatów Małgorzata Kidawa-Błońska, są minimalne. Kosiniak-Kamysz nie musi jednak wejść do drugiej tury i wygrać z Dudą, by w tych wyborach zrealizować swoje polityczne cele. Oprócz prezydentury gra bowiem o dokończenie przemiany PSL w już niekoniecznie związaną z rolnictwem nowoczesną centroprawicę oraz o umocnienie swojej pozycji jako przyszłego lidera konserwatywnego centrum polskiej sceny politycznej. I patrząc na to, jak na razie sobie radzi, trzeba powiedzieć, że może sobie z oboma celami poradzić
Ludowcy uciekli spod kosy
Gdy w listopadzie 2015 roku Kosiniak-Kamysz przejmował władzę w PSL, partia nie była w dobrym stanie. W wyborach parlamentarnych miesiąc wcześniej ludowcy ledwo przekroczyli próg wyborczy (5,13%), zdobyli niecałe 800 tysięcy głosów i stracili 12 mandatów. Zarówno patrząc na procentowe poparcie, jak i na bezwzględną liczbę głosów, był to najgorszy wynik w PSL w historii wolnych wyborów do Sejmu III RP. Ówczesny lider Stronnictwa, Janusz Piechociński, nie zdołał nawet zdobyć mandatu w swoim okręgu wyborczym – mimo naprawdę dobrego występu w przedwyborczej debacie.
Komentatorzy pytali wtedy, czy czas PSL nie dobiegł końca. Stronnictwo wielokrotnie składano już co prawda do grobu – nigdy skutecznie. Tym razem jednak sytuacja wydawała się szczególnie trudna. PSL nigdy nie miało takiego konkurenta jak PiS z okresu 2015–2019 – silnej, pewnej siebie, świetnie zorganizowanej partii, kroczącej od zwycięstwa do zwycięstwa, doskonale radzącej sobie w naturalnym środowisko ludowców: na wsi i w małych miasteczkach. PiS miało bardzo silny interes w tym, by ludowców całkowicie zatopić – wtedy niemal zupełnie przejęłoby Polskę powiatową i jeszcze mniej musiałoby się przejmować tym, jak głosują wielkie miasta. Przed kampanią samorządową w 2018 roku ludowcy byli atakowani przez polityków i media rządzącej partii chyba nawet ostrzej niż PO.
Wtedy jednak Kosiniak-Kamysz jako lider po raz pierwszy pokazał swój talent w uciekaniu spod kosy. Owszem, ludowcy ponieśli w 2018 roku poważne straty. Stracili 750 radnych powiatowych i 80 wojewódzkich. Z władzą musieli się pożegnać należący do PSL marszałkowie województw lubelskiego i świętokrzyskiego – gdzie od reformy samorządowej Buzka PSL pozostawało naturalną partią władzy. A jednocześnie PiS nie udało się zrealizować jego strategicznego celu: PSL nie zostałp całkowicie zatopione jako partia licząca się w walce o władzę na lokalnym poziomie. Władzę utrzymali dwaj związani z ludowcami marszałkowie województw: Gustaw Brzezin w warmińsko-mazurskim i Adam Struzik na Mazowszu. Pod względem radnych powiatowych PSL zajęło mocne drugie miejsce w kraju, za PiS, lecz przed PO.
Rok później ludowcy w wyborach europejskich postawili na start w szerokiej koalicji. Choć zdobyli trzy europejskie mandaty (jeden mniej niż w 2014 roku), w partii nastroje były sceptyczne. Kosiniak-Kamysz przeprowadził wtedy manewr, który może się okazać kluczowy dla całego jego politycznego dorobku: postanowił wyjść z szerokiej koalicji europejskiej i zbudować własną, Koalicję Polską. Ściągnął część dawnych działaczy PO, na ogół z prawego skrzydła partii, oraz sprzymierzył się z Kukiz’15 – co, biorąc pod uwagę, że lider tego ugrupowania jeszcze niedawno nazywał PSL „organizacją przestępczą”, wydawało się absurdalnym ruchem. Część komentatorów znów wieszczyło ostateczny koniec PSL.
czytaj także
Pozornie egzotyczny sojusz okazał się jednak strzałem w dziesiątkę. Koalicja Polska zdobyła ponad 1,5 miliona głosów. Mniej niż w sumie Kukiz i PSL w 2015 roku, ale znacznie więcej, niż ktokolwiek się spodziewał. Patrząc na bezwzględną liczbę głosów, był to najlepszy wynik listy ludowców od 1993 roku.
Nowa droga środka
Co jednak szczególnie ważne z punktu widzenia przyszłości Kosiniaka-Kamysza, decyzja o budowie Koalicji Polskiej nie tylko pozwoliła zrobić niezły wynik, ale także zapoczątkować proces przemiany wizerunku partii – z chłopskiej czy rolniczej na centroprawicową, mieszczańsko-konserwatywno-ludową. Kampania PSL prawie w ogóle nie skupiała na kwestiach rolnictwa i propozycjach dla mieszkańców wsi. Dwie najważniejsze grupy, do których Koalicja Polska kierowała swój program w 2019 roku, to z jednej strony seniorzy, z drugiej drobni przedsiębiorcy. Tym pierwszym ludowcy z Kukizem oferowali emeryturę bez podatku, tym drugim dobrowolny ZUS. Koalicja, a zwłaszcza Kosiniak, sytuując się wyraźnie w obozie demokratyczno-konstytucyjnym, obiecywali też „zakończyć wojnę polsko-polską”, działać jako czynnik łagodzący totalną polityczną polaryzację – co mogło przemawiać zarówno do rozczarowanych wyborców PO, jak i zawiedzionych wyborców PiS.
czytaj także
Za zmianą języka poszła zmiana elektoratu. Choć lista skupiona wokół PSL ciągle najwięcej poparcia zgromadziła na wsi, to całkiem przyzwoicie radziła sobie też w miastach – według exit poll Ipsosu próg wyborczy przekroczyła nawet w tych największych, powyżej 500 tysięcy mieszkańców. Kandydaci PSL-KP wzięli mandaty w takich miejscach jak Szczecin, Wrocław, Kraków i Warszawa – w okręgu warszawskim po raz pierwszy od czasu jego utworzenia w obecnym kształcie w 2001 roku. PSL względnie dobrze radziło sobie nie tylko wśród rolników i seniorów, ale także wśród przedsiębiorców. Wśród osób z wyższym wykształceniem miało – według exit poll – podobny wynik jak w całości populacji.
Po sobotniej konwencji w Jasionce widać, że Kosiniak-Kamysz chce w swojej kampanii prezydenckiej kontynuować przekaz i drogę z kampanii parlamentarnej. Podobnie jak serialowy Jan Paweł III (sir John Brannox) z Nowego papieża Paolo Sorrentino, Kosiniak-Kamysz przedstawił się na konwencji jako człowiek pewnie kroczący „drogą środka”. Podkreślał więc swoje przywiązanie do „wartości rodzinnych”, tradycji i wiary, ale także do podstawowych zasad liberalnej demokracji. „Będę strzegł chrześcijańskiego dorobku Polski, pamiętając o słowach papieża Franciszka: «Państwa muszą pozostać świeckie»”.
Przedstawiając swój program, orientował się trochę bardziej socjalnie niż w wyborach parlamentarnych. Oprócz „emerytury bez podatku” obiecywał między innymi inwestycje w usługi publiczne (6,8% PKB na ochronę zdrowia), 50 tysięcy złotych państwowej pożyczki dla młodych na zakup pierwszego domu/mieszkania, program 1000 złotych dla studentów – pod warunkiem, że będą pracować i płacić podatki w Polsce 10 lat po ukończeniu studiów. Padały także zapowiedzi odbudowy współpracy międzynarodowej i zwiększenia nakładów na polski przemysł zbrojeniowy.
Nadzieja dla Kosiniaka-Kamysza…
Hasło Kosiniaka-Kamysza w tych wyborach to „nadzieja dla Polski”. Z pewnością sam kandydat Koalicji Polskiej może ze swoją polityczną przyszłością wiązać poważne nadzieje. Na ich realizację ma jeszcze sporo czasu, te wybory to dla niego dopiero przystanek na drodze, na końcu której rysują się najważniejsze funkcje w państwie.
? Z momentem wyboru na Prezydenta RP będę tak samo traktował wszystkich obywateli, niezależnie od tego na kogo głosowali. Wszystkich będę traktował równo. Dobre ustawy podpiszę, głupie zawetuję.
?Jasionka
??♂️#Kosiniak2020 pic.twitter.com/cnU0tJwaOt— #Kosiniak2020 (@KosiniakKamysz) February 29, 2020
Widać, że Kosiniak-Kamysz te szanse traktuje bardzo poważnie. W kampanii parlamentarnej w 2019 roku wykonał wielką pracę, wszystko wskazuje na to, że w tej będzie podobnie. Konwencja ludowców robiła wrażenie energią i profesjonalizmem. Kosiniak-Kamysz jest jedynym do tej pory kandydatem, który uniknął na początku wyścigu poważnych wpadek. Weźmy na przykład sprawę koronawirusa. Biedroń podłożył się idiotycznym żartem (?) o wyjeździe do Chin; Kidawa-Błońska, wzywając na Twitterze rząd do „ujawnienia prawdy o zakażeniach w Polsce”, wpisała się w najgorszy, insynuacyjny styl uprawiania polityki („rząd ukrywa prawdę!”), jakim polskie życie publiczne zatruwało do tej pory przede wszystkim PiS; wreszcie Andrzej Duda znów nie był w stanie zwołać Rady Bezpieczeństwa Narodowego i stanąć na wysokości zadania jako głowa państwa. Kosiniak-Kamysz tymczasem, z wykształcenia lekarz, z jednej strony bardzo merytorycznie skrytykował rząd za zaniedbania na polu polityki informacyjnej na temat epidemii, z drugiej trzymał się z daleka od partyjnych zapasów w błocie. Nie tylko w tym wypadku zachował najwięcej powagi wśród wszystkich uczestników prezydenckiego wyścigu.
? Dużo ważniejsze od wyprowadzenia religi ze szkoły jest wyprowadzenie polityki z Kościoła. Jak mówił papież Franciszek: państwa muszą pozostać świeckie, bo te wyznaniowe źle kończą.
?Jasionka
??♂️#Kosiniak2020 pic.twitter.com/XCC31mxp7K— #Kosiniak2020 (@KosiniakKamysz) February 29, 2020
Do tej pory ludowcy zawsze mieli kandydatów na prezydentów słabszych niż partia. W 1993 roku PSL zdobywa 15,4%, 2,1 miliona głosów. Dwa lata później w wyborach prezydenckich Waldemar Pawlak tylko 4,31% i 770 tysięcy głosów. Ze wszystkich kandydatów PSL na prezydenta granicę miliona głosów przekroczył tylko Jarosław Kalinowski w 2000 roku. Poprzedni kandydat PSL, marszałek województwa świętokrzyskiego Adam Jarubas, w 2015 roku zdobył zaledwie 238 tysięcy głosów (1,6% poparcia), przegrywając nawet z Magdaleną Ogórek. Kosiniak-Kamysz wydaje się pierwszym liderem ludowców zdolnym poradzić sobie w wyborach prezydenckich lepiej niż partia. To raczej PSL wydaje się dla niego zbyt ciasną formułą. Choć scenariusz z drugą turą ciągle jest bardzo mało prawdopodobny – ale nigdy nie należy mówić nigdy – to jeśli kandydat ludowców zrobi dobry, dwucyfrowy wynik w pierwszej turze, a Kidawa-Błońska przegra z Dudą w drugiej, pojawią się głosy, że polska centroprawica z Europejskiej Partii Ludowej powinna od początku postawić na lidera PSL. Jeśli po prezydenckiej klęsce PO zacznie się sypać, koalicja skupiona wokół Kosiniaka-Kamysza stanie się miejscem migracji kolejnych polityków tego ugrupowania.
… i na lepszą prawicę
Jak na te sukcesy Kosinika-Kamysza patrzeć z lewicowego punktu widzenia? Nawet z obietnicami rozdzielenia polityki od Kościoła i inwestycji w ochronę zdrowia ani Kosiniak-Kamysz, ani PSL nie są propozycjami dla lewicowej wyborczyni. Z punktu widzenia takich kwestii, jak równość małżeńska czy prawa reprodukcyjne, PSL jest zdecydowanie problemem, nie rozwiązaniem.
Podnoszony jesienią zeszłego roku postulat dobrowolnego ZUS-u to recepta na odroczoną w czasie katastrofę społeczną ubóstwa seniorów. Lokalnie ludowcy bywali częścią niezbyt sympatycznych układów władzy – to samorządowcy z PSL, nie premier Gliński, zainstalowali nieszczęsnego Cezarego Morawskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Ludowcy zawsze też nie doceniali wyzwań, jakie dla polskiego bezpieczeństwa stwarza Rosja. Mimo wszystko warto jednak Kosiniakowi-Kamyszowi i nowemu PSL kibicować.
Dobrowolny ZUS to oferta: bieduj na starość zamiast już dziś
czytaj także
Dlaczego? Dlatego, że jakaś konserwatywno-ludowa prawica w tym kraju zawsze będzie. I lepiej, by taki elektorat reprezentował Kosiniak-Kamysz nie Jarosław Kaczyński, nie wspominając już o Zbigniewie Ziobrze i jego młodych wilczkach. Bo przy wszystkich swoich wadach PSL nie jest partią nihilistyczno-rewolucyjnej rozwałki III RP, nie flirtuje ze skrajną prawicą, nie ma potrzeby otwierania wojen na wszystkich frontach, orientuje się na europejski główny nurt, a nie na siły dążące do jego podpalenia. Z prawicą spod znaku PSL można negocjować i sensownie się spierać, z PiS już co najmniej od 2015 roku nie jest to możliwe.
By odejść od PiS, jego rozczarowany konserwatywno-ludowy elektorat potrzebuje jakiejś buforowej partii – postrzeganej jako niezbyt neoliberalna oraz niezbyt kulturowo rewolucyjna. PSL Kosiniaka-Kamysza ma szansę stać się taką siłą. Nie jest chyba przypadkiem, że swoją konwencję Kosiniak-Kamysz organizuje pod Rzeszowem, w podkarpackim „mateczniku” PiS – ludowcy chcą powalczyć w tych wyborach o elektorat Andrzeja Dudy. Trzymam za to kciuki. Silny PSL i Kosiniak-Kamysz są szansą na ucywilizowanie polskiej centroprawicy – a to wyjdzie na zdrowie także wyborczyniom Wiosny i partii Razem.