Po niedawnych słowach Zdzisława Krasnodębskiego o tym, że Moskwa jest dla nas mniejszym zagrożeniem niż Unia Europejska, obraz polskiej tożsamości i przynależności kulturowo-cywilizacyjnej został nakreślony przez Kaczyńskiego i jego ideologicznych kolegów w Karpaczu. Prezes PiS pokazał też aspiracje i możliwe drogi politycznego wyboru.
W trakcie forum ekonomicznego w Karpaczu, w czasie debaty Realizm i wartości, w której panelistami byli Jarosław Kaczyński (ur. 1949 r.), Bronisław Wildstein (1952 r.), Ryszard Legutko (1949 r.) i prowadzący Zdzisław Krasnodębski (1953 r.), usłyszeliśmy wiele ciekawych przemyśleń. Przypomnienie roczników nie jest tu przejawem ageizmu, ale ma służyć zilustrowaniu faktu, że w debacie o polityce zagranicznej PiS mówi się tylko z jednej perspektywy: męskiej, sytej, patrzącej jednak bardziej wstecz niż w przód.
Neoimperialna Unia
Bronisław Wildstein mówił o tym, że cywilizację zachodnią trzeba chronić przed nią samą, bo stała się antycywilizacją. W projekcie europejskiej konstytucji − tłumaczył Wildstein − zabrakło odniesień do chrześcijaństwa, za to znalazły się tam antyk, oświecenie i rewolucja francuska. Mamy więc do wyboru Rosję i tę zachodnią cywilizację, którą Rosja teraz brutalnie atakuje i której wewnętrzne siły domagają się rozliczeń. Ci łagodniejsi z wewnętrznych wrogów doceniają ją za to, że pozwoliła dojść do punktu, w którym jesteśmy, ale teraz uważają za zbędną i chcą odrzucić.
Wildstein powiedział, że polityka zachodnia jest zaprzeczeniem realizmu, bo domaga się przekroczenia narodu i państwa narodowego, a także uwolnienia się od wszelkich tradycyjnych form i tożsamości – w tym płciowych. O Unii zaś mówił, że jest tworem neoimperialnym, a jej piękne hasła okazują się fasadą, zza której rządzą najsilniejsi. Czyli oczywiście Niemcy – my jesteśmy w tej wizji podporządkowaną prowincją.
czytaj także
Dławiąca polityczna poprawność
Profesor Legutko, który zabrał głos po Wildsteinie, ubolewał, że opozycja w Parlamencie Europejskim jest otoczona kordonem bezpieczeństwa, marginalizowana przez większość, niedopuszczana do stanowisk. Legutko sam jest europarlamentarzystą, więc na pewno wie, co mówi, choć chyba zapomniał, że do stanowiska komisarza rolnictwa został dopuszczony jego partyjny kolega Janusz Wojciechowski.
Ryszarda Legutkę dławi także polityczna poprawność i kłamliwy język, który wszedł do mediów, akademii, kultury masowej; obawia się zniesienia zasady jednomyślności, która jest naszą jedyną szansą na zachowanie kontroli nad procesami kreowania nowego świata i nowego człowieka. A komuniści też chcieli, żeby świat się stał bardziej doskonały, ale im nie wyszło. Jednak to właśnie komuniści i ich następcy są traktowani jak wspaniali Europejczycy − ubolewał Legutko. Prowadzący panel Krasnodębski, też europarlamentarzysta, oponował lekko, bo on sam, mimo że całkiem niedawno przekonywał, że UE jest dla nas większym niebezpieczeństwem niż Moskwa, nie malowałby stosunków w PE w tak ponurych barwach.
czytaj także
Kulturowa obcość
Jarosław Kaczyński też szedł prosto do celu: niemiecka polityka imperialna ma głębokie tradycje, doktrynę polityki niemieckiej, wciąż aktualną, można wyczytać w książce Friedricha Naumanna Mitteleuropa wydanej w 1915 roku, która owszem, zakładała, że Polska będzie niepodległa, ale podporządkowana Niemcom i pilnowana, by ich nie doścignęła. To jest realizowane − przekonywał Kaczyński − bo kanclerz Scholz wprost mówi o superpaństwie pod wodzą niemiecką. Co takiego groźnego tchnie z wizji polityki międzynarodowej Scholza?
Przypomnijmy, że Olaf Scholz 29 sierpnia w Pradze, wyciągając wnioski z błędów i opieszałości, zdecydowanie poparł rozszerzenie UE o państwa Bałkanów Zachodnich, Ukrainy, Mołdawii, a później także i Gruzji. Zaproponował też, by każdy kraj członkowski miał jednego komisarza, większą spójność na poziomie obronności, stworzenie sił szybkiego reagowania, co też nie jest nowym pomysłem, a rozmowy na ten temat podejmowała już Francja. Mówił też o wspólnych wartościach: demokracji, prawach człowieka, godności, wolności i równości.
Ale niebezpieczeństwo Kaczyński widzi nie tylko w niemieckich pomysłach na kształt UE. Według niego Unia jest Polsce po prostu „kulturowo obca”. Obcość tę Kaczyński poczuł 33 lata temu, kiedy był w Wiedniu. UE jest rajem dla byłych komunistów, a Jan Paweł II wprost i słusznie nazywał to zagrożenie „nowym totalitaryzmem”. Kaczyński natomiast chce, żeby to ta stara kultura mogła rozkwitać. Czy miał na myśli tę tradycyjną, o której wspominał ostatnio w Nowym Targu, charakteryzująca się pozyskiwaniem energii ze spalania drewna tudzież wszystkiego, co się da?
Świat jest skomplikowany
Cóż więc się stało, że mimo tej kulturowej obcości, podnoszonej przez wszystkich panelistów, Kaczyński poparł swego czasu wejście do UE?
Otóż była to decyzja trudna i świadoma − tłumaczył w czasie debaty. − Podyktowana koniecznością, bo cóż, państwo imposybilne, słaba kondycja wsi, bezrobocie − trzeba było zamknąć oczy, zatkać nos i sięgnąć po europejskie fundusze. Do UE kazał nam wejść realizm, który, jak mówił Kaczyński, teraz, kiedy w Ukrainie trwa wojna, każe nam sprzymierzać się z państwem, którego kultura masowa dokonała olbrzymiego przewrotu i zepsucia, czyli z Wielką Brytanią, „i nie możemy przy okazji tego sojuszu przekonywać: wycofajcie się” − podkreślał Kaczyński.
czytaj także
Drugim sojusznikiem są Stany Zjednoczone, gdzie zmiany kulturowe też są widoczne, choć dotyczą części społeczeństwa. I tu również „nie będziemy się zwracać do prezydenta Bidena, który ma tutaj, jak wiadomo, dość radykalne poglądy: panie prezydencie, niech pan zweryfikuje swoje poglądy kulturowe i wtedy będziemy współdziałać. Świat jest skomplikowany i trzeba doprowadzić do tego, by Ukraina wygrała wojnę i by był to zaczyn innego, naprawdę potrzebnego ludzkości zwycięstwa” − mówił Kaczyński.
Cwani czy wielcy?
Tu właśnie zarysowuje się nareszcie kontur możliwej polityki. Pierwsza droga zakłada przeniesienie aspiracji biedniejącego społeczeństwa na państwo.
Biedniejemy, nie lubią nas, zimą będziemy zbierać chrust i oddychać spalonym kaloszem, najnowszy sondaż Ibris pokazuje, że nasze oczekiwania i aspiracje już zmarniały, nie chcemy się już nigdzie piąć, chcemy tylko nie upaść niżej. Już nawet rozwodzić się chcemy mniej niż jeszcze rok temu – ambicją jest przetrwanie. Czas zatem najwyższy, by zaproponować drogę wielkości moralnej: będziecie biedni, trochę głodni, będzie wam zimno, demokracja będzie autorytarna, ale będziecie mieli rację, a Polska będzie wielką obrończynią Zachodu przed nim samym. Ten manewr udał się Putinowi, obywatele Rosji mogą być bosi, ale zawsze dumni z Imperium.
Druga droga, jak wynika z dysputy w Karpaczu, nieraz już była podejmowana i oznacza rezygnację z moralnej wielkości na rzecz tego, by jednak głodnym nie być. Może i nie nasze wzorce, może i nie bardzo tradycyjne, ale w sumie trochę już lubimy, żeby było wygodnie. Może więc znowu zamkniemy oczy, zatkamy nosy, za plecami skrzyżujemy palce i przez zęby wycedzimy, że europejskie wartości są ok, praworządność jest ok. A tak naprawdę będziemy po prostu cwani, cynicznie powiemy, co chcą usłyszeć, dostaniemy te pieniądze i przezwyciężymy nasz tradycyjny imposybilizm.
czytaj także
W zakreślonym przez Kaczyńskiego horyzoncie możliwości stoimy przed wyborem, który do niedawna jeszcze mógłby wydawać się całkowicie absurdalny: między byciem cwanym i wielkim, między upadkiem moralnym i materialnym, między UE a Rosją. Nagle droga, którą wybraliśmy już dawno i potwierdziliśmy w referendum w 2003 roku, którą wciąż popiera ponad 90 proc. polskiego społeczeństwa, została zakwestionowana. Teraz, zamiast z pozycji silnego europejskiego państwa wyciągać rękę do Ukrainy, chwiejemy się nad przepaścią, a prezes PiS rozważa, czy by w tę przepaść nie skoczyć.
Kwestionowanie naszej przynależności do Unii jest grą nie tylko wątpliwą, ale wobec realnej wojny po prostu głupią i szkodliwą. Prezes PiS nie ma do zaoferowania żadnej pozytywnej wizji Polski – albo wątpliwa wielkość, albo cwaniackość. Z dwojga złego wybór wydaje się oczywisty.