Kraj

Ezoteryczna teoria sukcesu, czyli czego dowiedziałem się dzięki kongresowi coachów

Coache i inni eztoretyczni mentorzy są logicznym owocem obecnego systemu „merytokratycznego”. Nic dziwnego, że znajdują się ludzie, którzy chcą tego słuchać. Osoby nieusatysfakcjonowane swoją obecną pozycją są w stanie wiele zapłacić za uzyskanie nadziei, że już niedługo ich los się odmieni.

„Life balance” kojarzy się pozytywnie – w końcu dobrze jest prowadzić życie w sposób zrównoważony. Na przykład unijna dyrektywa „work-life balance” zawiera kilka dobrych rozwiązań, takich jak choćby wprowadzenie urlopu rodzicielskiego przeznaczonego wyłącznie dla ojców, dzięki czemu obowiązki wychowania dziecka zostaną nieco równiej rozłożone między rodziców.

Natykając się na wydarzenie Life Balance Congress, byłem więc przekonany, że to jakiś progresywny spęd, podczas którego dyskutuje się o ograniczaniu czasu pracy, niższym zużyciu paliw kopalnych czy jakiejś formie bezwarunkowego dochodu podstawowego. Zapewne nieprzesadnie lewicowy, bardziej progresywno-liberalny, ale być może padają tam również rzeczy słuszne.

To przeświadczenie trwało dosłownie kilkanaście sekund, czyli do momentu odpalenia viralowego filmiku z tej imprezy, w którym niejaka Riya Sokół opowiada o przedziwnym „rytuale płacenia”, dzięki któremu bardziej docenia moment kupowania drogich rzeczy.

Kołcz. Handlarz gównem na patyku

Człowiek z niskiego zamku

Pani Sokół jest genialna – odkryła, jak można zhakować system. Jeśli brakuje wam pieniędzy na koncie, to powinniście po prostu zmienić limity na karcie bankomatowej na wyższe. Dzięki temu „sky is the limit” i można kupować właściwie wszystko, co przyjdzie do głowy.

Od razu zwizualizowała mi się możliwość odkupienia Amazona od Jeffa Bezosa, ale na początek postanowiłem nabyć w ten sposób nową Mazdę 3, bo jest śliczna, a podobno dobrze jest się dopieszczać ładnymi rzeczami. Niestety, w moim przypadku to nie zadziałało, ale pewnie jak zwykle coś pomyliłem podczas wpisywania PIN-u.

Zagłębiając się w treści oferowane przez innych prelegentów Life Balance Congress, poczułem się jak bohater którejś z powieści Philipa Dicka. Odkryłem, że w naszym kraju istnieje równoległa rzeczywistość, o której nie miałem pojęcia. W rzeczywistości tej cała grupa zupełnie odkręconych osób, będących połączeniem pastora, coacha i buddysty, opowiada jakieś przedziwne teorie o osiąganiu szczęścia i sukcesu dzięki połączeniu z osobistą energią, zbierając do tego wielotysięczną publikę. (Musicie mnie zrozumieć – mieszkam w Katowicach, tutaj wiele rzeczy dociera z opóźnieniem).

O tym, że ludzie potrafią publicznie wygadywać najbardziej przedziwne teorie, przekonałem się już, będąc nastolatkiem podczas licealnej wycieczki do Londynu. Gdy kompletnie zjarani spacerowaliśmy po Hyde Parku, natknęliśmy się na czarnego dredziarza, który stojąc na krzesełku, wykrzykiwał „Jesus was from Jamaica!” – i na tej tezie budował swoją dalszą narrację. Dla młodego chłopaka z zapyziałego Górnego Śląska było to całkiem surrealistyczne przeżycie, które wyryło mi się w głowie na lata. Różnica jest taka, że tamtego pociesznego rastamana słuchało dosłownie kilkanaście osób, w tym ja i mój równie porobiony kumpel. Tymczasem bohaterowie Life Balance Congress notują tysiące odsłon na swoich kanałach, a ludzie płacą im setki, a czasem tysiące złotych za możliwość obcowania z ich dziwactwami.

Po kolejnych kilkunastu minutach przestałem się dziwić. Ci ezoteryczni mentorzy niedoszłych ludzi sukcesu są po prostu logicznym owocem obecnego systemu „merytokratycznego”. W tym potoku metafizycznego bełkotu – „tak długo, jak człowiek będzie myślał, że jest tylko człowiekiem, tak długo będzie sam siebie ograniczał” – znajdziemy też treści mające na celu wyłącznie uzasadnienie istnienia ogromnych nierówności szans, dochodów, majątku i wpływów.

Nic więc dziwnego, że znajdują się pieniądze na promowanie tego rodzaju przekazu. Nic też dziwnego w tym, że znajdują się ludzie, którzy chcą tego słuchać. Osoby będące nieusatysfakcjonowane swoją obecną pozycją są w stanie wiele zapłacić za uzyskanie nadziei, że już niedługo ich los się odmieni.

Ikonowicz: W niewoli kłamstw

Nie masz pieniędzy, to bierz z góry

Jednym z prelegentów na zeszłorocznym Life Balance Congress był Marcin Osman. Przekonywał między innymi, że robienie rzeczy, których się nie chce, jest bardzo proste. Wystarczy zacząć chcieć robić właśnie takie rzeczy. W jednym ze swoich filmów na YouTubie Osman postanowił rozprawić się z nierównością szans w biznesie. „Powodem, dla którego nie masz firmy, nie jest brak pieniędzy. Firmę zakłada się po to, żeby zarabiać pieniądze” – przekonuje Osman, który najwyraźniej za dużo grał w strategie typu Cywilizacja, w której tworzysz potężne imperium, rozpoczynając od dysponowania zaledwie dwoma jednostkami, a pierwsze miasto buduje się samo, wystarczy kliknąć w upatrzone miejsce.

Według Osmana do rozpoczęcia biznesu wystarczą telefon, komputer i internet. Zapomniał najwyraźniej, że wszystkie te trzy rzeczy też kosztują. Komputer dla grafika potrafi kosztować wiele tysięcy złotych. Ale faktycznie, formalnie rzecz biorąc, można założyć firmę za zero złotych, jak sugeruje tytuł filmu Osmana. Udanie się do urzędu miasta i placówki ZUS oraz wypełnienie wniosku nie są kosztowne. Dojechać do nich zawsze można na gapę (oczywiście nie zalecam).

Tylko co potem? Osman ma prostą radę – zapytaj swojego klienta, czy chce kupić twój produkt. Ale jaki produkt, skoro nie mam pieniędzy na jego produkcję? I jakiego w ogóle klienta, skoro jeszcze nawet nie założyłem firmy?

Osman uważa, że za całą swoją działalność należy płacić pieniędzmi klientów. Czyli brać od nich pieniądze z góry i z tego finansować swoją firmę. W ten sposób kiedyś działało sporo upadłych deweloperów, których klienci do dziś nie dostali mieszkań, a nawet zwrotu pieniędzy. Problem w tym, że klientów płacących z góry firmie, która zarejestrowała się tydzień temu, może nie być zbyt wielu. Mogę się nawet założyć, że nie będzie nikogo.

Dziennikarka wynajmuje mieszkanie na Facebooku. Wszystko poszło nie tak

Mój ojciec był z zawodu prezesem

No chyba że ma się znajomości. Na przykład dzięki wychowaniu się w uprzywilejowanym środowisku. Tak jak pani Leilani Szajek, właściciela projektu Manifestacja Marzeń, konsultantka biznesu, nauczycielka medytacji oraz „specjalistycznych ćwiczeń stymulujących możliwość świadomego wpływu na regulację procesu neurogenezy”. Według Szajek osiągnięcie sukcesu wymaga właściwie tylko odpowiedniego manifestowania jego woli. Tłumaczy to w rozmowie z Anną Wrońską na YouTubie.

Szajek, jeszcze jako studentka historii sztuki, pośredniczyła w sprzedaży obrazu jednego z „najbardziej znanych artystów polskich”. W jaki sposób dotarła do takiej oferty? „Ja to po prostu zmanifestowałam” – stwierdziła pani Szajek. Wystarczy więc dać światu do zrozumienia, że człowiek jest gotowy do noszenia ciężaru sukcesu, i zlecenia posypią się jak śnieg zimą.

Ktoś wyjątkowo zawistny, na przykład ja, mógłby oczywiście zauważyć, że pani Szajek musiała mieć wcześniej nie tylko informacje, ale też znajomości, by dotrzeć do tego wybitnego artysty i jeszcze go skutecznie przekonać, że to właśnie ona – studentka historii sztuki – jest idealną osobą do pośrednictwa w tej transakcji.

Być może chodzi o to, że pani Szajek nie urwała się z choinki? W rozmowie z Wrońską krótko wspomina, że jej ojciec jest prawnikiem „z zawodu i wykształcenia”. W rozmowie z „Wprost” pozwoliła sobie na nieco więcej szczerości. „Wszystko zaczęło się od mojego ojca, który będąc wiceprezesem banku, a później przedsiębiorcą, interesował się literaturą dotyczącą samorozwoju i sposobami na zwiększenie możliwości kognitywnych w celach osiągania coraz lepszych wyników w biznesie” – powiedziała „duchowa mentorka”. Czyli może jednak nie chodzi o manifestowanie woli sukcesu, ale o wpływowego ojca? Jeśli się pochodzi z ustawionej rodziny, nawet odprawianie takich absurdalnych czarów może się sprawdzać. A przynajmniej nie szkodzić.

Shakira wystawia rachunek i płaci go sama. Świętują Piqué, Twingo i Casio

Marzenie o BMW z dalajlamą

Wśród wartości promowanych przez Life Balance Congress są między innymi „Eko, Bio, Zero Waste”. Można byłoby przypuszczać, że występujący tam ludzie może i są trochę pokręceni, ale przynajmniej nie obciążają planety. Także taki wniosek byłby strzałem kulą w płot. Ci ludzie to materialiści i hedoniści do potęgi, tylko że tłumaczą to w ezoteryczny sposób.

Doskonałym przykładem jest Dawid Piątkowski, deweloper i milioner, który podczas imprezy Manifestacji Marzeń tłumaczył, jak osiągnąć „sukces dzięki duchowości”. Piątkowski przedstawił widzom grafikę ze zdjęciami swoich spełnionych marzeń. Nie znajdziemy tam ludzi wyciągniętych z biedy, zasadzonych lasów czy wyleczonych z ciężkiej choroby dzieci. Są tam wyłącznie egoistyczne marzenia dotyczące samego Piątkowskiego – jego doskonała forma fizyczna, jeżdżenie crossem po Dubaju, nurkowanie z rekinami, spotkanie buddyjskiego mnicha, latanie helikopterem i tak dalej.

Z największym oddaniem Piątkowski omawiał sprawę swojego samochodu. „Moje wymarzone auto, czyli beemka szóstka, którą jeżdżę już od czterech, pięciu lat i najprawdopodobniej dalej będę jeździł, bo żadne inne mi się nie podoba, bo jednak auto, które było twoim marzeniem i je zrealizowałeś, ma dużo większą wartość niż zmienianie auta cały czas. Nie wiem czemu, ale jestem taki trochę sentymentalny” – opowiadał Piątkowski.

Aż trudno wybrać wątek, od którego warto się zabrać za tę wspaniałą wypowiedź. Koleś przekonuje, że jest sentymentalny, bo przywiązał się do kilkuletniego auta marki premium. Mógłby opowiedzieć chociaż o swojej mamie albo pierwszej dziewczynie, ale nie – jego sentymenty krążą wokół pojazdów mechanicznych. Faktycznie, to wymaga niebywałej wrażliwości. Ten świadomy swojej duchowości coach tłumaczy się też widzom z tego, że nie zmienia samochodu co kilka lat. No powinien, trochę to dziwnie wygląda, ale już tak się przywiązał, co poradzić.

Jak można poważnie traktować przewodnika duchowego, który bez zażenowania opowiada, że jego marzeniem od zawsze był jakiś rodzaj drogiego samochodu? Auta premium to są zachcianki, a nie marzenia. Te drugie powinny dotyczyć kwestii przekraczających twoją osobę, dotyczyć jakiejś wspólnoty albo przynajmniej grupy ludzi, których się kocha – a nie rzeczy. Ten buddyjski mnich, z którym spotkał się Piątkowski, mógłby mu o tym trochę powiedzieć.

Nowy rok, nowa ja? Wszystko jest kwestią organizacji! Wersja historyczna

Klienci wiedzą, że nic nie umiem

W jednym z wywiadów Piątkowski przekonuje, że do działalności deweloperskiej nie potrzeba żadnej specjalistycznej wiedzy. To w gruncie rzeczy prawda – wystarczą znajomości i dostęp do kapitału. Leilani Szajek poszła w swojej szczerości jeszcze dalej. „Ja się nigdy nie przygotowuję ani do wywiadów, ani warsztatów. Moi warsztatowicze, którzy przyjeżdżają na warsztaty, wiedzą, że ja nigdy nie mam nic przygotowane. Tak samo na lajwa na nasz kongres przyszłam po całej nieprzespanej nocy. Przyszłam, przebrałam się i stwierdziłam, że krzesło może jednak będzie potrzebne” – stwierdziła z uśmiechem Szajek w rozmowie z Wrońską. Cóż to za brawura? Tak wprost oznajmiać swoim klientom, że płacą krocie za wywody popełniane na poimprezowym „brain fogu”?

W gruncie rzeczy ta szczerość nie jest specjalnie zaskakująca. Przecież opowiadanie głupot nie idzie w parze z przygotowaniem. Lepiej takie rzeczy opowiadać z marszu, gdy człowiek nie do końca jest świadom znaczenia wypluwanych przez siebie słów. Wszak nie o wiedzę tu chodzi, ale o gotowość do popełniania intelektualnych kompromitacji. Odpowiednio zresztą wynagradzanych przez niemałe grono osób, którym zależy na upowszechnianiu tej ezoterycznej teorii sukcesu. Mimo wszystko lepiej chyba jeździć seatem leonem, ale zapytany o marzenia móc powiedzieć coś ciekawszego niż wywody o beemce szóstce.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij