Kraj

Dylemat wyjątkowo irytującego kuzyna albo co polska demokracja ma właściwie zrobić z PiS

Obecna sytuacja przypomina grę w planszówkę z wyjątkowo irytującym kuzynem, który odmawia przestrzegania obowiązujących pozostałych graczy zasad, a często po prostu oszukuje. Przyłapany obraża się, zachowuje agresywnie, na przemian płacze, grozi i stosuje szantaż emocjonalny, a wreszcie daje do zrozumienia, że w razie czego może wywrócić stolik.

PKW odrzuciła sprawozdanie PiS z zeszłorocznej kampanii wyborczej, podjęła też decyzję o obcięciu przysługującej partii dotacji o 14,4 miliona złotych. To czterokrotność kwoty, jaką PiS miało – według ustaleń PKW – nielegalnie „wpompować” w swoją kampanię wyborczą w 2023 roku, wykorzystując do tego publiczne środki. Na przykład, zatrudniając w Rządowym Centrum Legislacyjnym pracowników, których główną aktywnością było robienie w czasie pracy kampanii szefowi tej instytucji, Krzysztofowi Szczuckiemu.

Strata 14,4 miliona złotych będzie dla PiS bolesna, ale nie zabójcza. PKW może jednak jeszcze odrzucić sprawozdanie finansowe partii nie tylko z zeszłorocznej kampanii, ale z całego 2023 roku – a to może grozić utratą większości przysługującej rocznej subwencji, stanowiącej podstawowe źródło finansowania ugrupowań politycznych w Polsce. Tego PiS faktycznie mogłoby finansowo nie przetrwać.

PKW – musisz!

Reakcja Nowogrodzkiej na tę decyzję była przewidywalna. Partia zaapelowała o wsparcie do swoich zwolenników, posłowie i europosłowie zostali obłożeni specjalnym „podatkiem”. Liderzy PiS wzmocnili narrację, dominującą w przekazie partii co najmniej od czasu aresztowania Kamińskiego i Wąsika: Tusk na zlecenie Berlina dąży do zniszczenia w Polsce opozycji, po to, by przełamać opór wobec zmiany traktatów unijnych, przy pomocy której Niemcy chcą zniszczyć polską państwowość. Tego typu przekaz nie zasługuje na poważną polemikę po pierwsze ze względu na swoją paranoiczno-spiskową strukturę, po drugie dlatego, że nie jest on w stanie dotrzeć do nikogo poza największym pisowskim betonem.

W odpowiedzi na decyzję PKW pojawia się jednak jeszcze jedna narracja: PiS może przekraczało reguły i finansowało kampanię z publicznych środków w wyjątkowo bezczelny sposób, ale podobnie, nawet jeśli na mniejszą skalę, postępowali wszyscy. Ukaranie wyłącznie PiS byłoby nie tylko hipokryzją, ale stwarzałoby też precedens zagrażający stabilności polskiej demokracji, w której opozycja musi mieć przecież możliwości działania, a partie do działania potrzebują pieniędzy. PiS nie można, inaczej formułując ten argument, zbyt surowo ukarać, bo groziłoby to pogłębieniem politycznego, instytucjonalnego i konstytucyjnego kryzysu w momencie, który stawia przed Polską szereg naprawdę poważnych wyzwań. Te argumenty, w przeciwieństwie do teorii spiskowych o Tusku niszczącym opozycję na zlecenie Niemiec, mogą trafiać do rozsądnych osób spoza najściślejszej pisowskiej bańki.

Budżet 2025, czyli głodzenia budżetówki ciąg dalszy

Z podobnym rozumowaniem można się zgodzić w jednym: obecna sytuacja przypomina grę w planszówkę z wyjątkowo irytującym kuzynem, który odmawia przestrzegania obowiązujących pozostałych graczy zasad, a często po prostu oszukuje. Przyłapany obraża się, zachowuje agresywnie, na przemian płacze, grozi i stosuje szantaż emocjonalny, a wreszcie daje do zrozumienia, że w razie czego może wywrócić stolik. Jednocześnie nie bardzo możemy go wyrzucić z gry, bo to w końcu dość bliska rodzina – nawet jeśli taka, z którą nawet na zdjęciach nie wychodzi się dobrze. Co zrobić w takiej sytuacji? Zwłaszcza gdy nie chodzi o grę, a o coś tak fundamentalnego jak Rzeczpospolita?

Bycie największą partią opozycji nie daje karty „wychodzisz z więzienia”

Z pewnością rozwiązaniem nie jest ustępowanie takiemu kuzynowi. Bo każde ustępstwo zachęci go do jeszcze bardziej bezczelnych zachowań. Gdyby PKW stwierdziła, że mimo oczywistego naruszenia reguł przez PiS nic nie może zrobić, i nie wyciągnęła żadnych konsekwencji, to w oczach dużej części opinii publicznej byłaby to kompromitacja tej instytucji, podważająca jej legitymację jako ciała mającego czuwać nad tym, by wybory w Polsce były równe i uczciwe.

PiS jest dziś największą partią opozycyjną, w październiku zdobyło 7,64 miliona głosów, więcej niż jakikolwiek inny komitet. To poparcie czyni z formacji Kaczyńskiego ważnego aktora polskiego życia publicznego, zasługującego na poważne traktowanie, niezależnie od tego, jak niepoważnie brzmiałyby kolejne spiskowe teorie Kaczyńskiego czy wezwania do wojen kulturowych wznoszone przez Przemysława Czarnka.

Sezon 2024–2025 będzie dla PiS naprawdę trudny

Bycie największą partią opozycji nie powinno jednak działać jak karta „wychodzisz z więzienia” w Monopoly. To, że PiS reprezentuje ponad 7,6 miliona Polaków, nie daje mu immunitetu chroniącego przed konsekwencjami nadużyć, jakich partia ta dopuściła się przy władzy. Wyciąganie konsekwencji wobec polityków dziś będących w opozycji za to, co robili, sprawując władzę, nie jest niszczeniem demokracji, tylko troską o jej elementarne standardy.

Gdyby nowa większość uznała, że PiS robiło, co robiło, ale w imię politycznego pokoju, zapominamy o tym, co działo się przed 2023 rokiem, byłby to głęboko demoralizujący sygnał dla całego polskiego systemu politycznego. Politycy wszystkich opcji odebraliby go jako znak, że „piekła nie ma”, a będąc u władzy, można wszystko – jeśli tylko po jej utracie zachowa się dostatecznie dużo głosów, by móc przedstawić działania wymiaru sprawiedliwości jako „atak na demokrację” czy „reprezentację milionów Polaków”.

Oczywiście, rozliczenia nie powinny wyglądać na polityczną zemstę. Dlatego nie jest szczególnie fortunne to, że zamiast zostawić sprawę prokuraturze i innym uprawnionym do tego organom, o rozliczaniu poprzedników nieustannie wypowiadają się czołowi politycy rządowej większości, z premierem Tuskiem na czele. Kary powinny też być proporcjonalne. Dlatego przed PKW bardzo trudna decyzja, w jakim stopniu ukarać finansowo PiS. Argument „czy powinniśmy odbierać głównej partii opozycji podstawowe narzędzie działania, jakim są pieniądze”, choć nie może służyć jako licencja na bezkarność, to nie jest zupełnie nieistotny i powinien zostać uwzględniony w decyzji na temat przyszłości subwencji dla PiS. Kara za to, jak prowadziło kampanię, powinna być naprawdę dotkliwa, ale chyba nie zabójcza.

Do depolaryzacji trzeba dwojga

Argument „PiS przeginał, ale teraz dla dobra państwa druga strona musi się cofnąć i nałożyć sobie ograniczenia” wraca nie tylko przy okazji decyzji PKW. Pojawia się też w dyskusjach na temat kryzysu wymiaru sprawiedliwości – może i PiS odpowiada za chaos, ale dla uniknięcia dualizmu prawnego uznajmy neosędziów albo zróbmy „reset konstytucyjny”, „legalizujący” część destrukcyjnych działań PiS – relacji rządowej większości z prezydentem, mediów publicznych i przy okazji wielu innych kwestii dzielących dziś politycznie Polskę.

Dług publiczny? Kaczyński, dawaj nasze 100 miliardów!

Problem z tymi argumentami polega na tym, że całą odpowiedzialność za depolaryzację polskiego politycznego sporu i jego powrót w minimalnie cywilizowane ramy przerzucają one na stronę niepisowską. Tymczasem można z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że jakich gestów wobec PiS nie wykonałaby obecna większość, jak nie próbowałaby traktować środowisko Zjednoczonej Prawicy jako działającą w dobrej wierze konstruktywną opozycję, niewiele zmieniłoby to w temperaturze politycznego sporu. Do depolaryzacji potrzeba bowiem dwojga, a PiS co najmniej od czasów Smoleńska opiera swoją tożsamość na demonizacji i delegitymacji politycznych oponentów, zwłaszcza Donalda Tuska i jego partii.

Tak jak większość współczesnych antyliberalnych populistów, PiS postrzega się jako niemalże organiczna emanacja suwerena i jedyna prawomocna reprezentacja Narodu. Wszystkich innych politycznych aktorów widzi więc jako uzurpatorów, którzy nawet jeśli za sprawą przewagi medialnej i poparcia zagranicy zdobyli chwilowo większość w Sejmie, to tak naprawdę nie reprezentują Polaków. Dopóki główna siła opozycji w ten sposób postrzega polityczną rzeczywistość, nie jest możliwe przywrócenie normalnego, demokratycznego sporu. Takiego, gdzie polityczni aktorzy – spierając się ze sobą bardzo zdecydowanie w różnych kwestiach – jednocześnie uznają prawo konkurentów do walki o własne wartości i interesy w polityce, nie demonizując i nie deligitymizując się wzajemnie.

Tym bardziej że PiS, sprawując władzę, próbowało tak zmienić polski system polityczny – na wzór Węgier Orbána – by zapewnić sobie długotrwałą przewagę i radykalnie ograniczyć możliwości działania opozycji i tej części społeczeństwa, która z różnych przyczyn odrzucała rządy PiS. Nie udało się to ze względu na wewnętrzne podziały w partii, opór społeczeństwa obywatelskiego i takich grup jak sędziowie, naciski międzynarodowe i wiele innych czynników. Nowa większość, układając sobie relacje z PiS, nie może jednak abstrahować od faktu, że Kaczyński próbował zastąpić demokrację liberalną nową, hybrydową, autorytarno-populistyczną ustrojową formą.

Sam rozpad PiS nie uzdrowi naszej demokracji

W tej sytuacji scenariusz rozpadu PiS i radykalnego przetasowania na prawo od PSL – co część komentatorów wieszczy w związku z finansowymi problemami Nowogrodzkiej – mógłby okazać się nie tyle problemem dla polskiej demokracji, ile szansą na jej uzdrowienie. Demokracja wymaga silnej opozycji, zdolnej kontrolować władzę i zastąpić ją u sterów rządów. Jednak tak jak nawet w najbardziej opiekuńczym państwie czasem lepiej jest, by szczególnie nieefektywna firma ogłosiła upadłość, niż pochłaniała kolejne ratujące ją środki, tak samo czasem lepiej jest, by dysfunkcjonalna partia upadła, a w jej miejsce pojawiło się coś nowego. Konserwatywni czy socjalni wyborcy PiS na pewno zasługują na lepszą reprezentację, niż partia Kaczyńskiego w jej obecnej formie jest im w stanie zapewnić.

Jednocześnie nie ma co liczyć, że spowodowany przez brak pieniędzy kryzys PiS – jeśli faktycznie doprowadzi do implozji, a nie zwarcia się szeregów partii – automatycznie uzdrowi polską demokrację. Nowe rozdanie na prawicy może być jeszcze gorsze niż obecne. Dominującą rolę mogą zacząć odgrywać formacje nie tylko jak PiS populistyczno-autorytarne czy homofobiczne, ale też silnie antyukraińskie, fundamentalistycznie wolnorynkowe, przyjmujące negacjonistyczne stanowisko w takich kwestiach jak covid czy globalne ocieplenie. PiS i jego destrukcyjna antyliberalna ofensywa były symptomem głębokich kryzysów, trapiących wszystkie europejskie demokracje – i nawet radykalne osłabienie PiS nie zmieni emocji, które prędzej czy później znajdą sobie równie kłopotliwą polityczną reprezentację co Kaczyński z Czarnkiem i Błaszczakiem.

Paranoja po polsku. Drozda: To brak poglądów tworzy grunt pod teorie spiskowe [rozmowa]

Więc choć w żadnym wypadku polska demokracja nie powinna ulegać szantażom irytującego kuzyna z PiS i choć tak długo, jak PiS będzie trwało w obecnej formie, raczej nie ma co liczyć na depolaryzację i ucywilizowanie polskiego sporu, to planując przyszłość, trzeba mieć na uwadze, że chociaż z PiS-em jako główną partią opozycji jesteśmy w beznadziejnej sytuacji, to bez PiS-u może być jeszcze gorzej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij