Być może ekobójstwa wynikają z bezmyślności i niewiedzy. A może z arogancji − nawet kiedy chcemy przyrodę chronić, zakładamy, że to działalność i obecność człowieka jest na danym terenie priorytetowa, a wszystko, co nią nie jest: zakłóca, mąci i przeszkadza.
Tydzień temu we wsi Solec niedaleko Konstancina koparki dewelopera budującego nowe osiedle przeorały koryto rzeki Małej i zdewastowały pięć wybudowanych na kilometrowym odcinku tam bobrów. Nie pomogło to, że na teren baczą lokalni aktywiści, ani że drugi brzeg rzeki to obszar Natura 2000 − nazwa ta, jak widać, nie ma magicznej mocy obronnej. Aktywista Daniel Petryczkiewicz, opiekun lokalnej przyrody − z rzeką Małą na czele, o której dzikość walczy już od kilku lat, napisał w fejsbukowej relacji: „Rzeka, którą zwykle ledwo było widać między drzewami i szuwarami, stała się szerokim, ciemnym, zabłoconym, głębokim na 3 metry rowem. Pięć tam bobrowych oraz potężne siedlisko, które były na tym jednokilometrowym odcinku zostały totalnie zniszczone. Kompletnie. Jakby ktoś zrzucił tam bombę. Wszystkie stare drzewa leżące w korycie powyciągane i wyrzucone na brzeg”.
Świat musi ugrząźć w bagnie. I to dosłownie, bo inaczej zabraknie nam wody
czytaj także
Projektowane osiedle miało nazywać się Między Wierzbami, ale powinno raczej: Między ściętymi wierzbami, nad zdewastowaną rzeką. W poprzedniej interwencji aktywisty, sprzed roku, winne były Wody Polskie. Teraz najprawdopodobniej deweloper. Sprawa jest badana przez wspomniane Wody, ale nawet jeśli uda się ustalić mniej więcej okoliczności zdarzenia i to, kto ponosi odpowiedzialność, teren został bezpowrotnie zniszczony.
Ludziom przyroda przeszkadza
To nie jest odosobniony przypadek. Światy ludzkich i nieludzkich mieszkańców miast przecinają się nieustannie i wywołują bardzo często zdumiewające reakcje tych pierwszych. Mieszkańcy Wilkowic zgłosili petycję w sprawie parku, w którym widok spadających liści wprawia ich w przygnębienie. W petycji, którą podpisało 150 osób, postulują, aby zostawić tylko „krzewy i rośliny niskopienne”. W Dębicy mieszkańcy jednego z osiedli domagają się natychmiastowego rozwiązania kwestii dzików, które są uporczywie obecne w pobliżu. W petycji wnoszą o odprowadzenie zwierząt do lasu.
Szlaki zwierząt i ludzi przecinają się powszechnie. W bogatej dzielnicy Nordelta w Buenos Aires pojawiły się wcześniej wyrzucone z tych terenów kapibary. Mimo iż mieszkańcy miasta skarżą się na niszczenie trawników i powodowanie wypadków, a niektórzy uważają, że kapibary znacznie obniżają prestiż dzielnicy − nastroje powoli się zmieniają. Część mieszkańców zaczyna godzić się z tym, że osiedle powinno być obszarem, na którym współegzystują ludzie i zwierzęta, zauważając jednocześnie, że są one źródłem doskonałych kadrów na Instagramie.
Czy bobry z Konstancina albo rzeka Mała komuś przeszkadzały? Czy nie dało się uwzględnić i zaakceptować ich obecności, projektując nowe osiedle? Podobna sytuacja miała miejsce między Milanówkiem i Brwinowem, gdzie podczas wytyczania nowej ścieżki rowerowej również zniszczono budowle bobrów. Warto zauważyć, że wszystkie trzy miejscowości szczycą się swoim położeniem i bliskością przyrody. Milanówek i Brwinów należą do Trójmiasta Ogrodów. A jednak nikomu nie przyszło do głowy sprawdzić, czy inwestycje tej przyrody nie niszczą.
Być może te przykłady ekobójstwa wynikają z bezmyślności i niewiedzy. A może z arogancji − nawet kiedy chcemy przyrodę chronić, zakładamy, że to działalność i obecność człowieka jest na danym terenie priorytetowa, a wszystko, co nią nie jest: zakłóca, mąci i przeszkadza. Wkraczamy w każdy zakamarek przestrzeni, przekształcamy ją i sprawiamy, że obszary wolne od ingerencji człowieka bezustannie się kurczą.
Oczywiście można uznać, że rozjechanie koparką rzeki i zrównanie z ziemią zwierzęcych siedlisk to przypadek, niedbałość, nadgorliwość czy też uboczny chaos jakiejś budowy, a teren nie jest ścisłym rezerwatem, więc nie ma co histeryzować. Ale przecież tereny, które powinny być chronione, też są niszczone, w Puszczy Białowieskiej i Karpackiej prowadzone są wycinki.
Mam jednak wrażenie, że jakkolwiek jesteśmy w stanie zrozumieć konieczność ochrony starych puszcz i spektakularnie dużych ssaków − bo one przynajmniej budzą w nas respekt i sympatię − to wciąż trudno jest nam myśleć o ochronie natury w skali mikro: lokalnej rzeki, zagajnika, stawu, krzaków na osiedlu, które są siedzibą ptaków, zaśmieconego skweru, starego drzewa wtłoczonego między bloki.
Jeśli wygramy, to po nas
Problem z przyrodą, która wymaga naszej opieki, jest taki, że ona rzadko tak wygląda jak na obrazkach w książkach dla dzieci, w dokumentach z głosem Davida Attenborough czy na filtrach Instagrama. Rzadko odpowiada też estetycznym wymaganiom klasy średniej, która lubi mieć wszystko przycięte od linijki, posegregowane i obsadzone tujami. Ta prawdziwa przyroda wydaje się zaskakująco dziwna, jakaś niezorganizowana, chaotyczna, chropowata, niekiedy brzydka.
czytaj także
W dodatku nie chce się trzymać z daleka od tej posadzonej i kontrolowanej przez człowieka, ale się z nią przenika. Nie wytłumaczymy dzikom, że muszą się kawałek przesunąć, bo teraz tu wybudowaliśmy miasto. A tam, gdzie mieszkają bobry, siedzi zapewne niekiedy lokalna młodzież i popija kasztelana w puszce.
Wiemy już jednak, że w obliczu katastrofy klimatycznej ochrona dzikiej przyrody, każdego jej niemal skrawka, jest szczególnie cenna. W Konstancinie w walce bobry kontra ludzie przegrywają wszyscy. Bobry – z dość oczywistych powodów. Ludzie − bo luksusowe osiedle Między Wierzbami nie będzie wcale luksusowe na wyjałowionej pustyni z zabetonowaną rzeką. Jeśli nie zaczniemy myśleć o nas, jako o częściach tej całej układanki, z wszystkimi tego konsekwencjami, przegramy nieodwracalnie.
**
Materiał powstał dzięki wsparciu ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius.