Polski system polityczny wygląda tak, jakby twórcy konstytucji nie byli w stanie zdecydować czy chcą systemu prezydenckiego czy kanclerskiego, parlamentarno-gabinetowego, i wybrali hybrydę niezręcznie łączącą cechy obu.
Choć PiS jest podobno rozczarowany zbyt mało bojową postawą Andrzeja Dudy, to widzimy już, że czeka nas bardzo trudna kohabitacja. A trudna współpraca prezydenta i większości rządowej to niejedyny systemowy problem, z jakim będziemy się mierzyć w najbliższych latach. Mamy jeszcze zhakowany przez PiS, działający poza jakimkolwiek ramami przewidzianymi dla niego w porządku ustrojowym Trybunał Konstytucyjny oraz problem neosędziów w systemie sądownictwa powszechnego.
W tej sytuacji pojawiają się wezwania do „resetu konstytucyjnego”. Są z tym jednak dwa problemy. Po pierwsze, w warunkach obecnej polaryzacji politycznej pozostają zupełnie nierealne. Po drugie, często faktycznie sprowadzają się do zalegitymizowania instytucjonalnego bezprawia pozostawionego przez PiS.
czytaj także
Usunięcie z TK sędziów-dublerów i rozwiązanie sporu o to, czy Julia Przyłębska jest, czy nie jest prezeską tej instytucji nie sprawi przecież, że Trybunał, zdominowany przez nominatów PiS – zupełnie pozbawionych predyspozycji do zasiadania w sądzie konstytucyjnym – zacznie pełnić przewidzianą dla niego w konstytucji funkcję.
Jednocześnie im trudniejsza kohabitacja, tym głośniej będą rozbrzmiewać pytania o to, czy nasz ustrój został optymalnie skonstruowany – zwłaszcza relacje między prezydentem a sejmową większością. Jest wiele przesłanek, by na to pytanie odpowiedzieć przecząco.
Nieudana hybryda
Polski system polityczny wygląda tak, jakby twórcy konstytucji nie byli w stanie zdecydować czy chcą systemu prezydenckiego czy kanclerskiego, parlamentarno-gabinetowego, i wybrali hybrydę niezręcznie łączącą cechy obu.
Mamy więc prezydenta pochodzącego z bezpośredniego, demokratycznego wyboru – co daje mu wyjątkowo silną demokratyczną legitymację – który nie jest jednak szefem rządu. Dysponuje on opcją atomową w postaci weta, do którego odrzucenia potrzebna jest większość kwalifikowana trzech piątych. Żadna większość rządowa od przyjęcia obecnej konstytucji nie miała dość szabel w sejmie, by tego dokonać. Jednocześnie prezydent – nawet na polu polityki zagranicznej – tak naprawdę nie posiada narzędzi do kreowania własnej polityki.
czytaj także
Chyba że jednocześnie jest liderem obozu posiadającego w sejmie większość. Taka sytuacja kłóciłaby się jednak z oczekiwaniem wyborców, że prezydent powinien reprezentować „wszystkich Polaków” i być kimś więcej niż partyjnym liderem.
W efekcie mamy sytuację, w której z jednej strony prezydent jest niemal wszechwładny w roli hamulcowego rządu, ale zupełnie bezsilny jako twórca polityki państwa, a z drugiej rząd mający nawet bardzo mocną demokratyczną legitymację nie jest w stanie realizować swojej polityki, o ile jego kadencja zbiega się z kadencją prezydenta z innego obozu, nastawionego na obstrukcję. Oznacza to, że by realizować swoją politykę, nie wystarczy wygrać w Polsce wyborów parlamentarnych, trzeba jeszcze prezydenckie. Nawet w bardziej konsensualnych systemach politycznych, z dojrzalszą od naszej klasą polityczną, taka konstrukcja ustrojowa jest zaproszeniem do paraliżującego państwo konfliktu.
Gdybyśmy mieli otwierać dyskusję o ustawie zasadniczej, rozsądne byłoby przesunięcie polskiego systemu politycznego albo w stronę konsekwentnie parlamentarno-gabinetową albo prezydencką. Najlepiej tę pierwszą. Mocny premier odpowiedzialny przed parlamentem, mający możliwość realizacji programu, na podstawie którego został wybrany, to najlepsze możliwe konstytucyjne rozwiązanie. Najlepiej urządzone demokracje to systemy parlamentarne, często tylko z jedną izbą parlamentu, nie potrzebują bezpiecznika w postaci prezydenckiego weta, by dobrze działać.
Ten system wcale nie sprawdził się w ostatnich ośmiu latach
Z drugiej strony to obecnej konstrukcji ustrojowej zawdzięczamy to, że PiS w latach 2015-2023 nie posunął się tak daleko, jak chciał tego Jarosław Kaczyński. Andrzej Duda zgłosił przynajmniej trzy ważne weta: w 2017 roku w sprawie ustawy o Regionalnych Izbach Obrachunkowych – która radykalnie ograniczyłaby finansową autonomię samorządu, a w ostatnich latach w sprawie lex TVN, które mogłoby radykalnie ograniczyć wolność słowa w Polsce, oraz dwukrotnie w sprawie lex Czarnek.
czytaj także
Warto jednak pamiętać, że były to ważne, ale wyjątki. Prezydent Duda, dysponując mocnymi narzędziami hamulcowymi, jakie daje mu konstytucja, bardzo słabo sprawdził się jako jej strażnik. Najlepiej widać to w obszarze „reform” sądownictwa PiS. W 2017 Duda zawetował dwie z trzech przygotowanych przez Ziobrę ustaw – o Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym. Podpisał jednak trzecią, o ustroju sądów powszechnych, która umożliwiła Ziobrze rewolucją kadrową w sądach. Duda chwilę później przygotował swoje wersje ustaw o SN i KRS, w dużej mierze powielające fatalne rozwiązania z projektów Ziobry. To w kancelarii prezydenta znajdują się źródła upolitycznionej neo-KRS, czyli instytucji, w której skupia się większość problemów z kryzysem praworządności w Polsce. Także z Pałacu Prezydenckiego wyszły przepisy tworzące niebędące sądem izby SN.
Prezydent z mocną „władzą hamulcową” tylko w niewielkim stopniu powstrzymał proces rozkładu konstytucyjnego porządku w ostatnich ośmiu latach. Dziś z kolei jego władza uniemożliwia Koalicji 15 października realizację polityki, która otrzymała wyraźne, mocne demokratyczne poparcie, utrwala trwanie spatologizowanych przez PiS instytucji i zmusza obóz rządzący do szukania często opierających się na mocno twórczej interpretacji prawa dróg pozwalających obejść prezydenckie weto.
W kontekście polityki europejskiej i nowych uprawnień, jakie prezydentowi daje w tym obszarze przyjęta niedawno ustawa kompetencyjna, może też czekać nas powtórką z „wojny o krzesło”, jaka toczyła się między Donaldem Tuskiem a Lechem Kaczyńskim w sprawie tego, kto może reprezentować Polskę na unijnych szczytach.
Czy prezydenckie weto jest dobrym strażnikiem konstytucji?
Można też zastanawiać się, czy to faktycznie prezydenckie weto jest najlepszym strażnikiem konstytucji i zaporą przed ekscesami populistycznej większości, stawiającej sobie za cel stopniowe rozmontowywanie systemu demokracji liberalnej.
Bo pytanie o sens prezydenta dysponującego mocnym wetem tak naprawdę przesłania inne: jak chronić konstytucyjny porządek przed rządami jego wrogów, którzy, choć nie zdobyli konstytucyjnej większości, pragną dokonać rewolucji ustrojowej?
Duda chce, byśmy uznali, że Kamiński i Wąsik są jak Andrzej Poczobut
czytaj także
Wydawać się może, że tę rolę powinien pełnić sąd konstytucyjny, którego podstawową kompetencją jest kontrolowanie, czy władza realizuje swój demokratyczny mandat w granicach wyznaczanych jej przez konstytucję. Oczywiście w Polsce także sąd konstytucyjny nie sprawdził się w tej roli. Trybunał pod kierownictwem Julii Przyłębskiej – kontestowanym przez część zasiadających z nią w TK sędziów – cieszy się dziś jeszcze mniejszym autorytetem, niż prezydent Duda. PiS pokazał, jak łatwo jest zhakować tę instytucję i wyłączyć jej podstawową funkcję – kontrolę konstytucyjności działań władzy.
Dziś władza przyjęła zasadę, że ze względu na sędziów dublerów oraz szereg innych wad Trybunału, jego wyroki uznaje za niebyłe. Byłoby jednak fatalne, gdyby efektem pisowskiej destrukcji Trybunału stało się utrwalenie stanu, w którym państwo działa de facto bez efektywnego sądu konstytucyjnego. Bo wcale nie jest oczywiste, że samo odchodzenie pisowskich sędziów wraz z końcem ich kadencji i wybór nowych uzdrowi sytuację w Trybunale.
Czy Instytut Zachodni zatrudnił Davida Engelsa zgodnie ze standardami?
czytaj także
Ta instytucja potrzebuje dziś głębokiej konstytucyjnej korekty. Z całą pewnością należałoby podnieść próg większości koniecznej do wyboru przez Sejm sędziego TK do trzech piątych. Wymusi to bardziej konsensualny wybór, gdyby posłowie nie mogli się porozumieć, prawo do wyboru sędziego mogłoby przejść na Senat albo na sam Trybunał. Przepisy nie powinny też pozwalać na to, by do Trybunału trafiać prosto z ław poselskich lub ze stanowiska najbliższego współpracownika prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości.
Jak chronić demokrację liberalną przed jej wrogami?
System parlamentarno-gabinetowy z mocnym premierem i odpornym na operacje hakerskie sądem konstytucyjnym tworzyłby układ, który z jednej strony chroniłby przed paraliżującym państwo scenariuszem kohabitacyjnym, jasno definiowałby, kto jest odpowiedzialny za całość polityki, pozwalał rządowej większości realizować postulaty, do których realizacji otrzymała mandat w wyborach, a z drugiej strony posiadałby narzędzia do tego, by wymusić, aby odbywało się to w granicach prawa.
Być może potrzebujemy bardziej radykalnych konstytucyjnych rozwiązań, by chronić demokratyczno-liberalne instytucje przed przechwyceniem przez wrogie im siły. Być może państwo powinno mieć narzędzia, by radzić sobie z partiami jawnie stawiającymi się poza konstytucyjnym porządkiem jeszcze zanim przejmą władzę.
Wszystkie takie rozwiązania niosą jednak określone ryzyko. Chroniąc demokrację liberalną przed wrogim jej populizmem trzeba uważać, by przy okazji nie zdusić zupełnie demokratycznego pierwiastka systemu, nie zamknąć kanałów, którymi wyraża się społeczne niezadowolenie i wola narodu politycznego. Ten dylemat jest bardzo realny i jeśli prawa strona sceny politycznej w Polsce nie przejdzie radykalnej rewolucji i procesu deradykalizacji, pozostanie on realnym wyzwaniem dla polskiej demokracji. Możliwe, że nie będzie ona w stanie zmierzyć się z nim bez otwarcia dyskusji o konstytucji.
Choć propozycje resetu, jakie zgłasza dziś Konfederacja są niepoważne, to dyskusja nad ustawą zasadniczą prędzej czy później nas czeka, nawet jeśli w trybie sprzątania po PiS nie ma dla niej przestrzeni. Także strona lewicowa powinna być na nią przygotowana. Tak by rewizja konstytucji nie doprowadziła np. do usunięcia z niej socjalnych przepisów, takich jak prawo do mieszkania. Przepisy o relacjach państwa i Kościoła były formułowane w momencie, gdy społeczeństwo znajdowało się w zupełnie innym miejscu, i dziś jest tu pole do rewizji, który najkorzystniejsza byłaby właśnie dla lewicy. Przygotowujmy się więc do dyskusji o tym, w jakim kierunku chcielibyśmy reformować ustawę zasadniczą.