„Staram się pokazać, w jaki sposób bóg – taki, jakim go sobie wyobrażamy – oddziałuje na naszą rzeczywistość. Niestety ten, który wpływa na relacje społeczne w Polsce, jest okrutnym, prawicowym tyranem. Dlatego czas, by zrobić z nim porządek”. Rozmowa z Piotrem Szumlewiczem, autorem książki „Bezbożnik. Przeciw władzy religii”.
Władcy umysłów
Patrycja Wieczorkiewicz: Ateiści, którzy szerzą swój antyreligijny czy antyklerykalny przekaz i starają się wpływać na osoby wierzące, słyszą często, że jeśli nie chcą ich do siebie zrazić, powinni łagodzić przekaz, zrezygnować z ostrego, bezkompromisowego języka. W Bezbożniku nie bierzesz jeńców. Uderzasz zarówno w Kościół, jak i religie, zwłaszcza te monoteistyczne. „Bóg” piszesz celowo małą literą.
Piotr Szumlewicz: Dyskutowałem z wydawnictwem na temat podtytułu – miało być „przeciw religii” czy „przeciw władzy religii”. Zdecydowałem się na to drugie.
Bo?
To mój kompromis. Moim celem było pokazanie, na czym polega władza, wykluczenie i przemoc, które tkwią w dogmatach religijnych i w konstrukcji najpotężniejszych wierzeń świata.
Kościół może wpływać na polityków, pociągać za sznurki. Ale na czym konkretnie polega władza religii?
Najbardziej przemocowa i szkodliwa społecznie jest katolicka wizja winy, dająca Kościołowi władzę nad naszymi sumieniami.
Uderza to szczególnie w kobiety – poprzez wmawianie im poczucia winy, kiedy protestują, buntują się, kontestują opresyjną rzeczywistość, upominają się o swoje. Większość religii przypisuje kobietom rolę matki i posłusznej żony, która powinna nieść swój krzyż i bez słowa znosić każde cierpienie. Kościół katolicki do dziś sprzeciwia się rozwodom. Nie zakazuje ich już na poziomie instytucjonalnym, ale wciąż czyni to na poziomie nauczania – rozwody są niemile widzianą ostatecznością, nie rozwiązaniem problemu, np. przemocy domowej. Kościół wciąż wpływa na sumienia wiernych, wywołuje poczucie winy u tych, którzy chcieliby zakończyć swój małżeński koszmar.
Nie da się zjeść wafla i mieć wafla, czyli jak dokonałam apostazji i dlaczego was też namawiam
czytaj także
W ciągu ostatnich trzydziestu lat najbardziej oczywistym przykładem kościelnej władzy, rozumianej jako wpływ na kształtowanie polityki, było stopniowe zaostrzanie przepisów antyaborcyjnych: najpierw w 1993, potem w 2020 roku.
Prawny zakaz aborcji jest dla Kościoła ważny, ale nie mniej istotna jest kontrola nad sumieniami osób rozważających poddanie się zabiegowi lub wykonanie go. „Klauzula sumienia” oznacza przecież, że lekarka czy farmaceuta mają mieć poczucie winy, jeśli przyłożą rękę do przerwania ciąży, nawet jeśli uratują w ten sposób życie kobiety. „Syndrom poaborcyjny”, którego istnienia nie potwierdzają żadne poważne badania naukowe, również jest konstruktem religijnym – osoba, która decyduje się na aborcję, ma czuć się winna. Mają ją dręczyć wyrzuty sumienia, musi ponieść konsekwencje zboczenia z wyznaczonej przez religię ścieżki, cierpieć i żałować.
Kościół coraz rzadziej straszy piekłem i demonami. Instytucje dosłownej i otwartej opresji zostały zastąpione koncepcją sumienia i grzechu pierworodnego.
Obecnie nawet partie polityczne postulujące rozdział państwa i Kościoła nie ważą się mówić o daleko idącej sekularyzacji.
To prawda. Nawet osoby postulujące rozdział państwa i Kościoła uznają, że kler ma prawo do sprawowania władzy w pewnym obszarze. Polscy liberałowie, a często też lewica, reprodukują nieco mniej, ale wciąż opresyjną wizję religii, z pełną akceptacją takich praktyk jak indoktrynacja dzieci, zmuszanie ich do spowiedzi i uczestnictwa w obrzędach, strukturalna dyskryminacja kobiet. Za oczywiste uważa się, że instytucja religijna powinna móc kontrolować młode umysły, kształtować je, zanim dojrzeją do samodzielnego, krytycznego myślenia – jeśli nie w szkole, to w salkach przykościelnych.
To ogromna władza. Większość rodziców wciąż uważa za oczywiste, że niemowlę należy zapisać do instytucji religijnej, do której sami należą, choć nie przyszłoby im do głowy, by podjąć za nie decyzję o dołączeniu do jakiejkolwiek innej organizacji, np. partii politycznej.
Drukarz wyklęty i katolik prześladowany w Ikei, czyli jak się bawi polska prawica
czytaj także
Z partii można się wypisać, z Kościoła nie. Apostazja to działanie na zasadach prawa kanonicznego i nie pociąga za sobą formalnych konsekwencji.
Dlatego myślę, że chrzest powinien być dozwolony najwcześniej od szesnastego roku życia.
Często słyszę ten argument: ateistom nie powinien przeszkadzać fakt, że zostali ochrzczeni – w końcu sakramenty nie mają dla nas najmniejszego znaczenia.
Nie chodzi o to, czy chrzest ma jakieś znaczenie na poziomie metafizycznym. Interesują mnie jego konsekwencje społeczne, a te są realne i namacalne. Kilkumiesięcznych, a nawet kilkutygodniowych dzieci używa się do umocnienia pozycji Kościoła katolickiego, którego władza jest tak silna właśnie dzięki temu, że powołuje się na statystyki, według których należy do niego ponad 90 proc. Polek i Polaków.
Zakaz chrzczenia nieletnich to wyjątkowo kontrowersyjny postulat, nawet jak na antyklerykała. W Polsce za oczywiste uchodzi prawo rodziców do decydowania o losie swoich dzieci. Mają nad nimi pełnię władzy, nad nimi samymi władzę sprawuje Kościół. Osobiście uważam, że nie tylko chrzest, ale i spowiedź powinna mieć ograniczenie wiekowe. Niedawno zaczęłam o tym rozmawiać ze znajomymi – wielu ma związaną z tym traumę. Ja też.
Sama instytucja spowiedzi jest potwornie przemocowa – przede wszystkim wobec dzieci – bo opiera się na wtłaczaniu poczucia winy i kontrolowaniu sumienia. Dzieci mają opowiadać o swoich najbardziej wstydliwych, osobistych doświadczeniach, a ksiądz daje sobie prawo do ingerencji w ich najgłębszą intymność, w tym na przykład pytania, czy się masturbują. W tym sensie spowiedź bywa formą brutalnej przemocy psychicznej, która zresztą niekiedy prowadzi też do przemocy fizycznej.
Szanujcie nasze uczucia, bracia i siostry. Wasze intymne chwile z Bogiem dużo nas kosztują
czytaj także
Transcendencja? Jest też w seksie
Dlaczego będąc osobą niewierzącą, tyle czasu i energii poświęcasz kwestii religii i Kościoła katolickiego?
Zacząłem interesować się Kościołem nie dlatego, że uważam to za wyjątkowo ciekawy temat, ale dlatego, że to Kościół interesował się mną, obserwując mnie i piętnując moje wybory i działania, jak choćby niemałżeńskie pożycie.
Systemy religijne zawierają wiele elementów, które na wielu poziomach są głęboko krzywdzące. Dotyczy to również osób niewierzących, które żyją w katolickim porządku. Już w dzieciństwie przerażało mnie przeświadczenie większości ludzi – na szczęście nie moich rodziców – że do boga należy się modlić i może nam pomóc, ale nie musi, jesteśmy zdani na jego łaskę. To myślenie zakłada, że jeśli np. dziecko ginie od uderzenia oberwanego fragmentu budynku, wypełnia się wola boża. Widocznie wszechmogący zaplanował coś, czego w swoich małych, ludzkich umysłach nie jesteśmy w stanie pojąć.
No właśnie – wiara pozwala pogodzić się z cierpieniem, nadaje mu głębsze znaczenie, nawet jeśli niezrozumiałe. Ludzie tego potrzebują, a ty proponujesz im w zamian wizję, według której cierpimy i umieramy zupełnie bez sensu. Bo wydaje mi się, że tego wymaga uczciwa postawa ateistyczna: żyjemy, żeby umrzeć. Możemy znaleźć w życiu jakiś sens, ale ono samo go nie ma.
W religii nie przeszkadza mi założenie, że życie ma głębszy sens, bo człowiek realizuje boski plan. Przeszkadza mi przekonanie duchownych, że nie ma żadnego innego sensu życia poza religijnym. Jeśli chcesz nadać swojej egzystencji inne, pozareligijne znaczenie, zostajesz uznany za nihilistę, osobę zagubioną, która nie wie, czego chce i dokąd zmierza. A sens życiu jednym nadawać może religia, ale innym też miłość, seks, praca czy książki.
Spłonął na stosie ustawionym na warszawskim rynku, bo był ateistą
czytaj także
Większość ludzi deklaruje potrzebę transcendencji, mistycyzmu. Poczucia, że „jest coś więcej”. Tim Crane w książce Sens wiary nazywa to impulsem religijnym. Nawet Richard Dawkins, guru „ateistów walczących”, przyznaje, że jest to potrzeba ukształtowana ewolucyjnie, prawdopodobnie skutek uboczny doboru naturalnego, nastawionego na przetrwanie gatunku.
Transcendencji można również doświadczać w seksie, jedności z drugą osobą, głębokiej refleksji na temat wszechświata, wyobrażeniu nieskończoności, heglowskiej całości, panteizmie racjonalistycznym Spinozy, jaskini platońskiej czy innych wizjach inspirowanych filozofią, sztuką czy nauką.
Wielkie religie roszczą sobie prawo do decydowania, czym dokładnie jest transcendencja i jak ją realizować, by nadać życiu znaczenie. A więc jeśli nie jesteś chrześcijaninem czy muzułmaninem, dla apologetów tych religii wiedziesz pustą, pozbawioną większego sensu egzystencję. To aroganckie i bezczelne przekonanie.
W swoim pisarstwie uderzasz nie tylko w Kościół, ale w religię jako taką. Czy religijne dogmaty muszą wiązać się z jakąś formą władzy lub wykluczenia?
W Polsce bardzo długo popularna była fraza: „religia tak, wypaczenia kościelne nie” – nawet w środowiskach otwarcie antyklerykalnych, jak choćby związanych z tygodnikiem „Fakty i mity”. To fałszywa opozycja.
Sama konstrukcja religii jest opresyjna, Kościół jest tego emanacją, a nie oddzielnym tworem. Autorytaryzm, dogmatyzm, represyjna wizja rodziny i społeczeństwa to integralne części religijnego myślenia o świecie. W religijnym podziale na dobro i zło częścią tego pierwszego jest bezwzględne posłuszeństwo. Posłuszeństwo jakiemuś bogu, dogmatom i Kościołowi stanowić ma o wartości naszego życia.
Historia religii jest historią krzywdy, wykluczenia, mordów, okrucieństwa, hamowania postępu nauki, w tym medycyny, walki o władzę. Najbardziej bulwersujące w religijnej wizji relacji międzyludzkich jest to, że nie ma większego znaczenia, czy swoim zachowaniem krzywdzę innych, przyczyniam się do zwiększania sumy cierpienia w świecie – kluczowe jest to, czy moje relacje emocjonalne, seksualne, społeczne są zgodne z tym, co mówi na ten temat święta księga i osoby zatrudnione do jej interpretowania.
7 wielkich osiągnięć ludzkości, którym sprzeciwiał się Kościół
czytaj także
Bóg musi najpierw zasłużyć na wielką literę
Do czego chciałbyś przekonać swoich czytelników i czytelniczki? Większość tych, którzy krytycznym okiem spoglądają na poczynania Kościoła, nie jest gotowa na przedefiniowanie czy porzucenie idei boga.
Bezbożnik jest apelem o to, by rzeczników wiary traktować tak jak wszystkich innych obywateli, a religię jako jeden z wielu zestawów poglądów, które można krytykować, podważać, zgadzać się z nimi bądź nie.
Nie dyskutuję z tym, czy gdzieś w przestworzach istnieje istota boska lub czy człowiek wyposażony jest w nieśmiertelną duszę. Staram się pokazać, w jaki sposób bóg – taki, jakim go sobie wyobrażamy – oddziałuje na naszą rzeczywistość. Niestety ten, który funkcjonuje w polskich relacjach społecznych, jest okrutnym, prawicowym tyranem. Dlatego czas, by zrobić z nim porządek. To mój apel do osób wierzących: odrzućcie koncepcję boga, który powoduje zbędne cierpienie. Być może wtedy zasłuży on na pisanie wielką literą. Ilu katolików spojrzy w oczy rodzicom homoseksualnego dziecka, które popełniło samobójstwo w wyniku kościelnej propagandy, przenikającej do domów, szkół i na ulice?
W tym problem – dlaczego mieliby spoglądać? Nie muszą.
Pomóżmy im kampaniami społecznymi i billboardowymi. Fakt, że 70 proc. nastolatków i nastolatek LGBT+ ma myśli samobójcze, a większość tych, którzy powiedzieli o swojej orientacji czy tożsamości płciowej swoim rodzicom, mierzy się z odrzuceniem z ich strony, również wiąże się z władzą, jaką sprawuje nad nami religia i Kościół.
Wydaje mi się, że problem z polskim środowiskiem ateistycznym i antyklerykalnym polega na poczuciu wyższości, lepszości. Polak katolik to taki wiejski głupek, niezdolny do racjonalnego myślenia – w przeciwieństwie do tych, którzy przeczytali Boga urojonego i osiągnęli najwyższy stopień oświecenia.
Staram się unikać argumentów wyższościowych, pogardliwych. Jako lider związkowy codziennie mam styczność z osobami wierzącymi – nie mówię im, że ich przekonania są bez sensu. Skupiam się na tym, że obowiązująca w naszym kraju religia ma fatalne konsekwencje społeczne. Chciałbym, by związek, w którym działam, oparty był na zasadzie świeckości w tym znaczeniu, aby odrzucać represyjne treści płynące z dominującego modelu religii: określoną wizję rodziny, męskości i kobiecości, polityki społecznej, którą reprezentuje Prawo i Sprawiedliwość, a która jest de facto wizją stworzoną przez Kościół katolicki.
Wizję rodziny, męskości i kobiecości Kościół wyprowadza wprost z Biblii, nie uszył jej z niczego.
Biblia jest zbiorem niespójnych, przeczących sobie nawzajem, często okrutnych treści, których interpretacje zmieniały się na przestrzeni wieków i do dziś ewoluują. Podobnie jak Koran, zawiera wezwania do przemocy wobec grzeszników i innowierców, co w dzisiejszych czasach dalekie jest od przekonań większości wiernych. Jeśli wierzysz w jakiś ponadludzki porządek, nie powinieneś bezkrytycznie ufać zmieniającym się wykładniom napisanej i interpretowanej przez ludzi książki, ale raczej pielęgnować swoją intymną więź z bogiem, zastanawiać się nad sensem istnienia, okolicznościami powstania wszechświata, życiem po śmierci. Czy przekonania, które przyczyniają się do zwiększenia ilości cierpienia, muszą być częścią twojej wiary? A może obędzie się ona bez nich? Jeśli nie – czy naprawdę jej potrzebujesz?
Oby jak najwięcej osób zadało sobie te pytania. Ale skupmy się na sprawach przyziemnych – gdzie widzisz miejsce dla Kościoła katolickiego w nowoczesnym państwie?
Chciałbym, by stał się taką samą organizacją pozarządową jak wszystkie inne, z takimi samymi prawami i obowiązkami. Pierwszym krokiem powinna być pełna transparentność finansów kleru, obejmująca również pieniądze z tacy, a także skończenie z ulgami podatkowymi. Samo wpisanie Kościoła w obowiązujące przepisy byłoby jego odczarowaniem i prowadziłoby to dalszej laicyzacji – duchowni przestaliby uchodzić za obywateli lepszego sortu, stojących ponad prawem obowiązującym resztę społeczeństwa.
Nie chodzi o antyklerykalizm, tylko o równość podmiotów. Kościół powinien skupić się na teologii, możliwie wyczyszczonej z represyjnych treści, a nie na bieżącej działalności politycznej. By tak się stało, musi poczuć, że utrata wiernych zagraża jego przetrwaniu.
czytaj także
Jeśli Kościół miałby być traktowany na takich samych zasadach jak inne organizacje pozarządowe i pracodawcy, musiałby skończyć z dyskryminacją ze względu na płeć, zaczynając od własnych szeregów. I znów – podrzędność kobiet względem mężczyzn wynika wprost z Biblii i nauk Ojców Kościoła. To fundament, a nie ściana, którą można przesunąć.
Kościół jest jedyną instytucją, której strukturalna dyskryminacja kobiet jest traktowana jako oczywistość. Akceptują ją nawet liberalni publicyści, choć jest to sprzeczne z Kodeksem pracy i Konstytucją RP.
Ale bycie księdzem jest profesją jak każda inna. Jeśli osoba nie zostaje zatrudniona w dowolnym zakładzie ze względu na swoją płeć, to idzie do sądu pracy i wygrywa. W przypadku Kościoła mamy do czynienia z dyskryminacją kobiet na wielu poziomach, w tym z odgórną blokadą możliwości ich awansu, a instytucje publiczne nie interweniują.
Kościół, Lewica, monolog
Wierzysz, że argumenty zawarte w Bezbożniku trafią na podatny grunt? Polska jest na nie gotowa?
Bardziej niż kiedykolwiek. Książka powstała na fali protestów Strajku Kobiet – po raz pierwszy w historii Polski ludzie na masową skalę odważyli się wykrzyczeć biskupom, co o nich myślą. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Jako osoba, która od wielu lat otwarcie wyraża swoje antykościelne poglądy, nie spotkałem się dotąd z tak zdecydowanym odrzuceniem czołobitności, z jaką do niedawna wszyscy odnosili się do kleru, nawet jeśli dostrzegali jego patologie. Polskie społeczeństwo już idzie drogą, którą wskazuję w tej książeczce – dziś większość popiera rozdział państwa i Kościoła. Powszechna jest niezgoda na wchodzenie innym z religią do łóżka, polityki, szkoły, rodziny.
Na pragnieniu „unowocześnienia” Kościoła czy wiary politycznie najbardziej zyskuje Szymon Hołownia.
Nie do końca pojmuję ten fenomen, ale możliwe, że Hołownia wyczuwa nastroje i wie, że Polacy na razie nie chcą odrzucić boga, ale gotowi są zrzucić jarzmo polskiego Episkopatu, kołtuńskiego i zamordystycznego. Mam nadzieję, że zmiana społeczna będzie postępować tak szybko, że i Hołownia zostanie w tyle.
Głównym wymiernym sukcesem Strajku Kobiet jest dołożenie cegiełki do postępującej laicyzacji, odwaga użycia ostrzejszego niż dotąd języka, artykulacja nagromadzonej frustracji społecznej, bezkompromisowa krytyka Kościoła. To z nami zostanie – jeśli raz powiedziało się księdzu „spadaj”, nie ma powrotu do bezrefleksyjnej czołobitności.
Mam wrażenie, że na razie za tym procesem nie nadążają nawet tzw. media liberalne. W niedawno opublikowanym w „Gazecie Wyborczej” wywiadzie, przeprowadzonym przez Dominikę Wielowieyską, Adam Michnik mówi, że nie zgadza się z wizją Polski, w której nie ma miejsca na życzliwość wobec Kościoła katolickiego.
To prawda. Po materiałach poruszających problem pedofilii wśród kleru, transmitowanych w tzw. postępowych mediach, dziennikarze robią wszystko, by pokazać tą dobrą, łagodną twarz Kościoła, jego pozytywną działalność, zapraszają mniej dogmatycznych duchownych, którzy mają ocieplić jego wizerunek. Słyszymy, że Dziwisz czy Nycz nie definiują wiary katolickiej, która jest w nas.
W swojej książce wyliczasz też grzechy Jana Pawła II. Media głównego nurtu z całych sił odsuwają moment, w którym przyjdzie im się zmierzyć z prawdą na temat tego pontyfikatu.
Jan Paweł II w Polsce jest instytucją, strażnikiem pewnego ładu społecznego. Do niedawna jego wizerunek był nie do ruszenia. Odpowiedzialność za ciemne strony jego pontyfikatu zrzucano na mniej znaczących urzędników – kiedyś w podobny sposób próbowano zresztą ratować wizerunek Stalina.
Upadek PRL-u Kościół wykorzystał do przeforsowania wielu elementów państwa wyznaniowego. Od początku pontyfikatu Jana Pawła II pojawiła się silna presja na zaostrzenie prawa aborcyjnego, wkrótce potem też dążenie do zwiększenia wpływu kleru na stanowienie prawa, wprowadzenie religii do szkół, zawieszenie krzyży w instytucjach publicznych, wprowadzanie kolejnych elementów państwa wyznaniowego.
Stopniowe odsłanianie grzechów polskiego papieża u wielu ludzi skutkuje psychologicznym szokiem. Nie wszyscy sobie z tym radzą. W latach 80. dał im nadzieję, radość, poczucie sensu, a dziś okazuje się, że na masową skalę ukrywał zbrodniarzy, pozwalając im na krzywdzenie kolejnych osób. Przeżywają coś w rodzaju żałoby.
W nie mniej trudnej sytuacji znajduje się obecnie Lewica, która z nadzieją łypie w kierunku części elektoratu PiS-u, chce reprezentować ludzi wykluczonych, a jednocześnie wyjątkowo niechętnych wobec antykościelnej retoryki.
Znaczna część Lewicy odrzuca oświecenie i ma aspiracyjny stosunek wobec elektoratu PiS-u, uznając przy tym, że nie można krytykować jego wyborów i choćby najbardziej absurdalnych przekonań, bo jest solą tej ziemi i najlepiej wie, co dla niego dobre. To taki klasizm à rebours. W ten sposób przedstawiciele inteligenckich elit uznają, że jeśli będą akceptować irracjonalne, często przemocowe wyobrażenia elektoratu prawicy, zbliżą się do niego i przekonają go do swoich racji. To fikcja, na dodatek bardzo szkodliwa.
W ruchu antyszczepionkowym również są obecni ludzie społecznie wykluczeni, ale nie znaczy to, że powinniśmy tolerować fakt, że sieją śmierć i zniszczenie. To kwestia uczciwości.
PiS-owi to w żadnej mierze nie przeszkadza. I to on wygrywa.
Mimo wszystko jestem optymistą. Drogą do przekonania ludzi, którzy dziś są blisko Kościoła, a często tym samym Prawa i Sprawiedliwości, nie jest tolerowanie ich krzywdzących przekonań z nadzieją, że kiedyś je porzucą, tylko zaproponowanie prawdziwej, daleko idącej alternatywy.
Powinna ona objąć przede wszystkim modernizację wsi, rozbicie tamtejszych tradycyjnych struktur, powiązań księdza ze starostą i lokalnym biznesmenem, co stanowi problem również dla olbrzymiej części katolików. Religijność w Polsce jest znacznie bardziej powierzchowna, niż wydaje się wielu komentatorom. Praktyka – zwłaszcza rodzinna i seksualna – coraz bardziej oddala się od wizji zawartej w naukach katolickich. Masy ludzi akceptują kościelną wizję państwa i społeczeństwa, bo nie proponuje im się innej, spójnej i atrakcyjnej. Lewica musi zaproponować wizję skoku cywilizacyjnego dla terenów wiejskich, co nieuchronnie doprowadzi do laicyzacji.
czytaj także
Mówiliśmy o impulsie religijnym, ale drugim najważniejszym składnikiem wiary jest potrzeba identyfikacji. Adam Michnik twierdzi, że na skalę masową żadna instytucja – poza Kościołem katolickim – nie jest w stanie jej zaspokoić.
Strajk Kobiet, który dziś niestety podupadł, na krótką chwilę dał poczucie sensu osobom z większych i mniejszych miejscowości, pozwolił na utożsamienie się z konkretną ideą. Być może środowiska lewicowo-liberalne są zbyt konserwatywne, co objawia się w przekonaniu, że elektoratu prawicy nie da się zmienić, więc należy się do niego nagiąć. Ja widzę to jako wyzwanie.
Jeden z rozdziałów swojej książki zatytułowałeś: Bóg niszczy demokrację. Co to właściwie znaczy?
Kościół katolicki przez setki lat zwalczał ruchy demokratyczne, wolnościowe, emancypacyjne, sprzeciwiał się prawom człowieka, był wrogiem równości, pluralizmu, emancypacji opresjonowanych grup, walczył z oświeceniem i nauką, wspierał autorytaryzm, cenzurę. Hierarchia kościelna do dziś uważa, że prawo naturalne stoi ponad prawem stanowionym, a religijne dogmaty powinny wyznaczać ramy ładu społecznego i mieć bezpośredni wpływ na kształt edukacji, mediów czy rodziny. Również katolicka wizja boga kłóci się z modelem demokratycznej wspólnoty – to stojący ponad wiernymi despota, który ma nieskończoną i w żaden sposób niekontrolowaną władzę. Trzeba go bezrefleksyjnie słuchać i nie wolno przeciwko niemu się buntować. To wyobrażenie głęboko sprzeczne z funkcjonowaniem współczesnych, pluralistycznych społeczeństw, w których władza musi uzasadniać swoje decyzje i przekonywać do ich ludzi.
Tak wyglądałaby lekcja religii w zgodzie z prawami człowieka i konwencją praw dziecka
czytaj także
Wierzysz, że możliwe jest faktyczna odbudowa, oczyszczenie Kościoła z patologii? Wielu upatruje nadziei w papieżu Franciszku.
By Kościół naprawdę miał szansę się oczyścić, musiałaby dokonać się rewolucja, przede wszystkim w podejściu do dogmatów, filarów wiary. Franciszek prezentuje dość postępowe podejście, jeśli chodzi o środowisko i klimat, wpisując się w światowe trendy i tuszując tym fakt, że w innych obszarach jest niewiele mniej konserwatywny od swoich poprzedników. Jest niezłym showmanem, ma dobry pijar. Jednak jego stosunek do kobiet jest głęboko patriarchalny, a wizja polityki społecznej opiera się na zasadzie subsydiarności, będącej kluczowym elementem katolickiej nauki społecznej. W tym ujęciu państwo może odpowiadać tylko na te zapotrzebowania, których nie jest w stanie zaspokoić patriarchalna rodzina.
A jednak Franciszek jest krytyczny wobec kapitalizmu, popiera rozwiązania socjalne. Wielu twierdzi, że czyni go to lewicowym.
Nie rozumiem nazywania Franciszka lewicowym. Franciszek to w niewielkim stopniu unowocześniona wersja Jana Pawła II. Wykonuje wiele pozornych, efekciarskich ruchów, ale główne przyczyny patologii pozostają niezmienne. Robi wrażenie sympatycznego człowieka, czym zjednuje sobie ludzi, a to czyni go bardziej niebezpiecznym – łagodny uśmiech skrywa zamordystyczne poglądy. Dla najwyższych kościelnych hierarchów priorytetem zawsze będzie interes instytucji, której zobowiązali się bronić.
**
Piotr Szumlewicz – lider związku zawodowego Związkowa Alternatywa, redaktor naczelny magazynu gospodarczego „Fakty”, redaktor kwartalnika „Bez Dogmatu” i portalu lewica.pl, felietonista portalu strajk.eu, komentator spraw związkowych i pracowniczych w Krytyce Politycznej. Jego książka Bezbożnik. Przeciw władzy religii ukazała się w kwietniu 2021 roku nakładem wydawnictwa Czarna Owca.