Kraj

36 proc. podwyżki dla nauczycieli? „Taka propozycja nigdy nie padła”

Minister Czarnek, któremu zdaje się, grunt zatrząsł się pod nogami, w wywiadach i konferencjach nerwowo zaczął mówić o 36 proc. podwyżce dla nauczycieli, którą ci, a zwłaszcza prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego, mieli odrzucić. Rozmawiamy ze Sławomirem Broniarzem.

Katarzyna Przyborska: Czy jesienią bardziej niż węgla będzie brakowało nauczycieli?

Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego: Na pewno będziemy mieli ogromne problemy z zapewnieniem odpowiedniej liczby nauczycieli, którzy będą mogli nauczać przedmiotu, w którym się specjalizują, a nie łatają dziury w zastępstwie.

Nauczycieli jakich przedmiotów brakuje najbardziej?

Wszystkich. Od matematyki przez fizykę po język polski. Może prościej jest z katechezą. Jak obserwujemy strony kuratoryjne to widać, że brakuje i nauczycieli i pedagogów, psychologów.

A gdzie ich brakuje najbardziej?

Brakuje wszędzie, ale są miasta, w których ich brak jest szczególnie dotkliwy. Wystarczy, że wejdziemy na stronę kuratorium mazowieckiego albo śląskiego, gdzie jest 176 stron ofert, a na każdej z nich mnóstwo ogłoszeń.

Możemy zapierdalać 16 godzin dziennie, ale do wygrania jest co najwyżej nagroda pocieszenia

W mazowieckim 124 strony do oferty dodane tylko od początku sierpnia, dalej już nie klikałam. W Katowicach widać wakaty jeszcze z jesieni ubiegłego roku.

Przewijanie ich zajmuje kandydatom wiele czasu. W Warszawie ostatnio ofert było około tysiąca ośmiuset pięćdziesięciu. Problem dużych miast jest kluczowy, dlatego, że tu jest alternatywa. Jeśli nauczyciel języka polskiego ma po kokardkę pracy w szkole, to w dużym mieście łatwiej znajdzie inną. W mniejszych miastach miejsc pracy jest po prostu mniej. Dla takiego nauczyciela szkoła jest często bezalternatywnym miejscem pracy.

Tym bardziej, jak rynek pracy w warstwie kosztowej jest inny w dużym mieście. Nauczyciel z dobrym wykształceniem w Warszawie widząc, że dostanie na starcie 3424 zł brutto, dwa razy się zastanowi, bo w ofertach stołecznych poza edukacją nie znajdziemy niemal innego miejsca pracy, które byłoby tak nisko wynagradzane przy tak wysokich oczekiwaniach. Mówimy tu o magistrze z przygotowaniem pedagogicznym po pięciu latach uniwersytetu.

Czyli głównym powodem odejść nauczycieli są niskie zarobki?

Nie jedynym. Wielu nauczycieli mówi: mamy serdecznie dość pracy w takiej atmosferze. Najbardziej lakonicznym, ale trafiającym w istotę problemu, był wpis jednej z nauczycielek: „wchodząc do zawodu byłam kimś, a wychodząc jestem nikim”.

Jeżeli patrzymy na to, co w sferze szeroko rozumianej polityki edukacyjnej lansuje minister Czarnek, jakiego chaosu, indoktrynacji jesteśmy świadkami, a w jakiejś mierze uczestnikami, to nauczycielki mówią: nie zasłużyłam sobie, by być tak traktowaną.

Lex Czarnek po pierwszym czytaniu. Burza w parlamentarnej Komisji Edukacji

Minister Czarnek mówił: „Chciałem, żeby nauczyciel miał więcej czasu dla ucznia, mniej biurokracji i więcej pieniędzy. Niestety, nasze propozycje zostały odrzucone przez wszystkie związki zawodowe zrzeszające nauczycieli, również przez ZNP” – cytuję za DoRzeczy. Chciał też zmian w Karcie Nauczyciela. Nie chcieliście 36 proc. podwyżki?

Nigdy taka propozycja nie padła. Na pewno żaden związek zawodowy, nie odrzuciłby propozycji mówiącej o podwyżce płac o 36 proc., nawet gdyby była ona uwarunkowana innymi czynnikami, tylko siadłby do stołu rozmów. Takiej propozycji jednak nie było. Ten sam minister na sali sejmowej zagłosował przecież przeciwko uchwale Senatu, która mówiła zaledwie o 20 proc. podwyżce.

TVP Info mówi też o 20 proc. podwyżkach od września dla nauczycieli początkujących, co na przeciętnym Kowalskim robi wrażenie, bo nie wie on, że w przeliczeniu na złotówki 20 proc. to jakieś 345 zł brutto. W dodatku minister żadnej łaski nikomu nie robi, bo od 1 stycznia płaca minimalna będzie wynosiła 3380 zł, i minister i tak musiałby nauczycielom od stycznia dopłacać dodatek uzupełniający.

„Chcemy podwyżki, a nie poniżki”. ZNP odrzuca propozycje Czarnka

Po zapowiadanej podwyżce wynagrodzenie nauczycieli początkowych byłoby więc od minimalnej wyższe o jakieś 40 złotych.

A nadal mówimy o absolwentach pięcioletnich studiów magisterskich, od których oczekujemy, że będą w pełni poświęcali się pracy w szkole. Jaką dla niego motywacją jest płaca na poziomie minimalnym?

No i nie ma perspektywy, że po kilku latach zacznie zarabiać godnie.

Minister podnosząc pensje nauczycielom początkującym spłaszczył wynagrodzenia. Nauczyciele mianowani będą zarabiać kilkadziesiąt złotych więcej. Awans zawodowy nadal będzie trwał dziesięć lat, po czym nauczyciel mianowany będzie zarabiał 3597 zł, a dyplomowany, z największym stażem i największym doświadczeniem zawodowym, 4224 zł. Jaka to jest motywacja?

Nauczyciele w takiej sytuacji będą na pewno chcieli dorobić. Łatwo będzie ich przekonać, by wzięli jeszcze kawałek etatu, wypełniając braki kadrowe.

Nauczyciel może być zobowiązany do pracy w części etatu, dyrektor może dać mu więcej godzin, ale czasem wiąże się to z koniecznością dokształcenia się, zrobienia studiów podyplomowych, za co nauczyciel ponosi koszty. Z drugiej strony praca w wymiarze 30-32 godzin, a znam nauczycieli, którzy mają takie pensum (liczba godzin dydaktycznych, czyli spędzonych przez nauczyciela „pod tablicą” − przyp.red.), jest pracą, która w myśl ustawy wykracza poza zapisy ustawowe.

Praca po godzinach. Długo jedziesz? Łatwiej się zajedziesz

To znaczy?

Czas pracy nauczyciela to pensum, czyli wymiar dydaktyczno opiekuńczo wychowawczy i pozostałe czynności opisane w artykule 42 Karty Nauczyciela − a to nie więcej niż 40 godzin. Przy pensum 32-godzinnym całkowity czas pracy z pewnością zostanie solidnie przekroczony.

A co nauczyciel robi, kiedy nie widać go pod tablicą?

Wykonuje wszystkie czynności związane z doskonaleniem zawodowym, przygotowaniem lekcji, sprawdzaniem prac domowych, czynnościami organizacyjnymi czy innymi działaniami opisanymi w statucie szkoły.

Od 1 września minister dokłada nauczycielom jedną godzinę, by był obecny w szkole, by rodzice mogli się z nim skontaktować. To dziwny gest, którym minister chce pokazać rodzicom, że zobowiązuje nauczycieli, by pracowali jeszcze więcej, a jednocześnie świadczy o tym, że minister nie ma pojęcia o tym, co nauczyciel w szkole robi. Przecież niezmiernie rzadko zdarza się, by nauczyciel pracował od dzwonka do dzwonka i nie znalazł czasu na spotkanie się z rodzicami, uczniami, nie był na dyżurze.

Znów, w wyniku reformy ministry Zalewskiej, mamy do czynienia z kumulacją roczników. W niektórych miejscach powstał chaos, np. w Gdyni wielu uczniów nie dostało się do żadnego liceum. Tymczasem minister Czarnek zadeklarował właśnie, że jest miejsce dla 200-300 tysięcy dzieci z Ukrainy.

W wyniku reformy mamy półtora rocznika dodatkowo, czyli około 450-470 tysięcy uczniów. Minister za swoje deklaracje nie ponosi odpowiedzialności, przerzuca ją na dyrektorów, samorządy. Powiem szczerze, że bez głębokiej analizy warunków nie wyobrażam sobie przyjęcia nawet 100 tysięcy dzieci. To oznacza konieczność zbudowania stu szkół tysiącosobowych, bo klasy i pomieszczenia nie są przecież z gumy. Powinniśmy być otwarci na potrzeby Ukraińców, powinniśmy pomóc, ale kim i gdzie będziemy tę pomoc realizować?

Dzieci z Ukrainy idą do szkoły. Tylko do jakiej?

Co więcej, ten problem dotyczy nie tylko edukacji. Już słyszymy, że kolejki do lekarza są długie, bo są w niej też Ukraińcy, jak słyszymy, z czym się niedawno spotkałem, że i cukier wykupili Ukraińcy, to za moment takie nastroje mogą pojawić się też w szkole. A dziecko ukraińskie nie jest winne temu, że musiało uciekać z domu. Pytanie, dlaczego nie przygotowujemy się od miesięcy, by sprostać tym potrzebom? Brakuje nauczycieli z Ukrainy, którzy mogliby być wsparciem, rozładowali braki kadrowe, bo są problemy z nostryfikacją dyplomów, kwalifikacjami.

Czy ministerstwo ułatwia nauczycielom z Ukrainy spełnienie tych kwalifikacji? Zaproponowało np. kursy językowe?

Jakieś kursy są, ale jest ich zdecydowanie za mało. ZNP szkoli też około 1000 nauczycieli języka polskiego, by przygotować ich do roli nauczyciela języka polskiego jako języka obcego. Ale to powinno być zadanie resortu, a nie organizacji związkowej.

Czy czytał pan podręcznik HiT autorstwa prof. Roszkowskiego, już zaaprobowany przez ministerstwo?

Z wieloma tezami profesora, które mają charakter prawd objawionych, można dyskutować, wiele jest wątpliwych z punktu metodyki nauczania i prac badawczych. To, co oferuje się nauczycielom, jest zaprzeczeniem tego, do czego w wolnej szkole byliśmy przyzwyczajeni. Ta sytuacja to również czynnik, który powoduje, że nauczyciele odchodzą z zawodu.

Historię pisze nam „Pan Historii” czy piszemy ją sami?

Są też inne propozycje: WSiP przygotowały podręczniki do nowego przedmiotu, czekają one na opinię ministerstwa. Jest też inicjatywa zrzutki na jeszcze jeden podręcznik, który mógłby być alternatywą. Nauczyciele nie chcą stać się narzędziem indoktrynacji?

Tak jak apelowałem do nauczycieli, byśmy poparli zrzutkę Sławka Sierakowskiego na Bayraktara, tak mam nadzieję, że jako środowisko wesprzemy te alternatywne podręczniki. Nauczyciel powinien mieć możliwość wyboru materiałów dydaktycznych. Nie możemy być skazani na HiT jako jedyny podręcznik.

Dlatego wszelkie działania dające alternatywę wobec podręcznika Roszkowskiego są wskazane. Współczuję nauczycielom, bo wielu z nich znajdzie się pod taką presją, że nie będą mogli sobie z tym poradzić. Jeśli podręcznik będzie forsowany, a na to się zapowiada, i w ten trend włączy się dyrektor szkoły, to biada nauczycielom, a przede wszystkim uczniom.

Jednocześnie 1 września wchodzi znowelizowana ustawa resocjalizacyjna, która pozwala demoralizacją nazwać nawet przejście przez ulicę nie po pasach i zamienia dyrektorów w sędziów. Będą teraz mogli − zamiast skierować sprawę szkolnej bójki czy wagarów do sądu − nałożyć w porozumieniu z rodzicami inną karę. Na przykład pracę na rzecz szkoły.

To też jest przyczyna, dla której brakuje kandydatów na dyrektorów. Wielu z nich nie tylko w aspekcie ekonomicznym, ale organizacyjnym czy prawnym pięć razy zastanowi się, czy warto posiadać pieczątkę dyrektora i zarazem znaleźć się pod ogromną presją, z jednej strony kuratorium, z drugiej rodziców. Pomysły w ustawie o resocjalizacji odwołują się do lat 50. i nie przystają do dzisiejszej rzeczywistości.

Jak srogo należy karać „zdemoralizowane” dzieci?

W niedawnej rozmowie Dawida Karpiuka Aneta Korycińska, nauczycielka polskiego, która zmienia zawód, mówi, „liczę, że to wszystko padnie”. Może ma rację? Jest sens ratować, łatać, zatykać dziury tego systemu?

Takie opinie też się pojawiają, są w jakiejś mierze usprawiedliwione. Ale nie, nie upadnie. My jesteśmy taką grupą, o której chyba Żakowski pisał, że to środowisko bardzo plastyczne. Będziemy płakać, ale nie pozwolimy, żeby to padło.

Szkoły w tym kształcie nie ma sensu ratować

Nie wyobrażam sobie, byśmy w sposób świadomy, celowy mogli działać na rzecz upadku systemu edukacji. To najlepszy z projektów cywilizacyjnych. Jeśli chcemy go zmieniać, to przez wybory, a nie kosztem dzieci.

Partie opozycyjne wysuwają rozmaite oferty w kierunku nauczycieli. Skuszą Was?

Razem z organizacjami pozarządowymi opracowaliśmy obywatelski Pakt dla Edukacji. To kluczowe propozycje dotyczące tego, jak powinna się zmienić obecna szkoła. Chcemy, by stały się one przedmiotem szerokiej dyskusji publicznej. Niech politycy i ci, którzy chcą zasiąść na Wiejskiej zadeklarują, co i jak z tego Paktu dla Edukacji chcą wcielić w życie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij