Kraj

100 lat temu wiedeńczycy postawili na lewicę, i teraz mają

W Wiedniu nadal buduje się 4000 mieszkań rocznie, bo mieszkańców wciąż przybywa. Nie ma płonących przedmieść, którymi Kaczyński mógłby straszyć Polaków, nie ma też jednak idylli.

Lewica obiecuje 300 tysięcy mieszkań na tani wynajem już w pierwszej kadencji. „Mieszkanie prawem, nie towarem” to jej flagowe hasło. Od lat o tym opowiada i teraz z tym właśnie projektem idzie do wyborów.

Mieszkania to temat, który dotyczy wszystkich, nie można sprowadzić go do często przypinanych Lewicy kwestii „światopoglądowych” – mieszkać gdzieś po prostu musi każdy. Odpowiedzialność władzy w tym zakresie regulują artykuły 75. i 76. konstytucji. Tymczasem kryzys mieszkaniowy rośnie, brakuje już 2 mln mieszkań, a stawki poszybowały tak, że niewiele osób stać też na wzięcie kredytu. Młodzi ludzie latami nie mogą wyprowadzić się od rodziców, rozpocząć samodzielnego życia, założyć rodziny. Studenci rezygnują z nauki, bo nie są w stanie utrzymać się w mieście.

Szukanie dachu nad głową staje się drogą przez mękę. A to dopiero początek

Obietnica oddania w pierwszej kadencji aż 300 tysięcy mieszkań z tanim, regulowanym czynszem wydaje się w tej sytuacji pomysłem rewelacyjnym, ale i ryzykownym. Rozwiązać ten problem przecież już próbowano. Ostatni w kolejce PiS miał ambicję wybudowania 100 tysięcy mieszkań, czyli trzy razy mniej niż Lewica, i nawet to mu się nie udało, mimo niezwykłej umiejętności przełamywania „imposybilizmu”. Po dwóch kadencjach partii u władzy nie powstały nawet społeczne agencje najmu, które miały być drugim filarem rozwiązań mieszkaniowych.

PiS porzucił myślenie o rozwiązaniu problemu tak dalece, że ustami Piotra Uścińskiego, sekretarza stanu w Ministerstwie Rozwoju i Technologii, proponuje tym, których nie stać na czynsz, żeby się wyprowadzili i poszukali czegoś tańszego za miastem – zegnij kark, nauczycielu-biedaku, i przyjmij do wiadomości, że lepiej nie będzie.

Metoda Uścińskiego, czyli Bronisław Komorowski na sterydach

A przecież Lewica obiecuje znacznie więcej – wyzwolenie ludzi i miast z wszechwładzy deweloperów, dzięki czemu zapomnimy o kredytach branych na 30 i 40 lat, a będziemy mieszkać godnie. Jak zatem partia chce zbudować w ciągu jednej kadencji aż 300 tysięcy mieszkań? Czy to w ogóle możliwe?

Seestadt Aspern

Wyrosłym w warunkach rynkowych własność prywatna mieszkania wydaje się niemal bezalternatywna, bo mieszkań komunalnych jest mało i kojarzą się z porażką życiową, przeznaczone są dla tych, którym się nie udało „zmienić pracy, wziąć kredytu”, a czas oczekiwania na nie to nawet 12 lat.

Właśnie po to, żeby wyjść z tych ram myślowych, Lewica zorganizowała konwencję mieszkaniową w Wiedniu i zabrała na nią dziennikarzy. To z wiedeńskiego doświadczenia chce korzystać, rozwijając mieszkalnictwo komunalne w Polsce. 10 godzin podróży i oto dotarliśmy do nowego (pierwsze budynki powstały dziesięć lat temu), wciąż budowanego osiedla Seestadt Aspern. Budynki nowoczesne, podobne znajdziemy w Polsce, ale nie ma płotów, a każda część osiedla – placyki, fontanny, trawniki nad jeziorem – dostępna jest dla wszystkich.

Jak Margaret Thatcher zmieniła współczesny krajobraz mieszkaniowy

Dojazd do centrum Wiednia to 15–20 minut metrem, które kursuje od piątej rano do północy, a w weekend przez całą noc. Są też autobusy. Metro zaczęto budować na samym początku powstawania dzielnicy, w której ruch samochodowy z założenia jest ograniczony. Na dachach widać panele słoneczne, ale był też dach z kilkoma boiskami. Drzewa są jeszcze niezbyt wysokie, wokół znajdziemy rabaty z bylinami, place zabaw, przedszkole, szkoły, apteki, sklepy.

Poranne spotkanie dziennikarzy z przedstawicielką firmy komunalnej przerywały wybuchy śmiechu. Trochę z niedowierzania, a trochę z olśnienia, że chyba wszyscy w Polsce jesteśmy robieni w konia. Po spotkaniu, konferencji i zwiedzaniu dzielnicy dziennikarze rzucili się szukać wad w całym tym podejrzanie pięknym obrazku.

Wszystko zaczęło się sto lat temu, kiedy w 1920 roku w Wiedniu doszła do władzy lewica. Wiedeń był przeludniony, robotnicy mieszkali w strasznych warunkach, panowała gruźlica, tak powszechna w mieście, że nawet nazywano ją „chorobą wiedeńską”. Tak jak i w Polsce w tych czasach, lewica zachwycała się modernistycznymi, demokratycznymi rozwiązaniami, społecznym budownictwem, rozwojem miast czystych, zielonych, pełnych słońca, z dostępem do kanalizacji, ciepłej wody, usług publicznych, budowaniem wspólnot sąsiedzkich. Tyle że w Polsce po tym czasie został mit „szklanych domów”, odrobina przedwojennych ostańców i trochę powojennych, budowanych w latach 50.–80. osiedli, których architekci pozostali tamtym wartościom wierni, np. na Ursynowie i Woli w Warszawie czy w toruńskiej dzielnicy Na skarpie.

W Wiedniu idea „szklanych domów” została przekuta na konkretny plan i z uporem realizowana. Do 1934 roku, czyli dojścia do władzy faszystów, w Wiedniu zostało wybudowanych 66 tysięcy mieszkań komunalnych. Kiedy panowali faszyści, zniszczeniu uległo 87 tysięcy, ale akurat nie tych komunalnych, więc po wojnie lewica, walcząc z bezdomnością, kontynuowała program. Chodziło o to, by podnieść jakość życia, dać ludziom godne i zdrowe warunki do mieszkania. Hasłem przewodnim architektów było „Światło, powietrze, słońce”.

Mieszkanie prawem, nie towarem – historia pewnego nieporozumienia

Ale chciano też budować społeczne zaufanie, zapobiegać podziałom wynikającym z nierówności majątkowych, dlatego od początku aż dotąd na każdym osiedlu można spotkać przedstawicieli wszystkich grup zawodowych i klas społecznych.

Co to znaczy „na swoim”

Teraz w Wiedniu są 774 tysiące mieszkań z tanim, regulowanym czynszem. Część z nich to mieszkania komunalne (Gemeindewohnungen), w całości należące do miasta, część jest spółdzielcza (Genossenschaft wohnung). Dzięki prywatnym udziałowcom i wsparciu od miasta mieszkańcy mogą przepisywać mieszkanie na przykład na dzieci. Nie mogą go jednak sprzedać ani wykorzystywać komercyjnie.

– Jeszcze kilkanaście lat temu mieszkania spółdzielcze po dłuższym czasie użytkowania można było wykupić, okazało się to jednak niezbyt opłacalne – mówi nam Ania, mieszkająca w Wiedniu od 20 lat. – Teraz właściwie nikt nie kupuje mieszkań, bo to się po prostu nie opłaca.

Opowiada jednak, że w latach 80. był czas, kiedy część kamienic była bardzo tania i były one wykupowane przez przyjezdnych z Europy Środkowo-Wschodniej, osoby z byłej Jugosławii czy Polaków – pod wynajem. Najczęściej jednak nie jest to bezpieczny najem, niepewne umowy albo w ogóle na czarno. To ryzykowne.

 

 

Umowy z miastem na mieszkania komunalne i ze spółdzielniami są pewne. Właściciel nie może dowolnie podnosić czynszu, naruszać miru domowego, sprawdzać kolory ścian czy wystroje wnętrz. Ale już żeby postawić ściankę, trzeba mieć mnóstwo pozwoleń ze spółdzielni. Tych jest wiele, a każda ma własne zasady. W tej, do której należy Ania, zasadą jest, że kwiaty na balkonie wiesza się po wewnętrznej stronie. A kiedy mieszkanie się oddaje, ściany muszą być pomalowane w jasne kolory, najlepiej na biało. Jednocześnie to spółdzielnia przeprowadza remonty – w mieszkaniu Ani po poprzednich lokatorach spółdzielnia wymieniła podłogi. Niedawno naprawiała wyciek w łazience spowodowany jakąś usterką, przez którą zaczynało ciec u sąsiadów.

Mieszkania z regulowanym czynszem są rozlokowane we wszystkich dzielnicach. Kiedyś system przyznawania mieszkań polegał na liście – kiedy oczekujący znalazł się na jej szczycie, oferowano mu lokal akurat zwolniony, a jeśli nie odpowiadał oczekiwaniom, oferowano inny. Jeśli i ten nie spełniał potrzeb, osoba spadała nieco w dół listy i czekała dalej.

Teraz proces odbywa się w ramach platformy, na której można zobaczyć dostępne lokalizacje, wybrać dzielnicę, rodzaj budynku, sąsiedztwo. Mieszkania mają od 50 do 120 metrów kwadratowych. Czynsz wszędzie jest ten sam, niezależnie od dzielnicy. 6 euro netto, około 8 brutto za metr kwadratowy. Mieszkańcy spółdzielni już wcześniej mieli duży wybór lokalizacji.

Tak duża liczba mieszkań z regulowanym czynszem hamuje też wzrost czynszów wynajmu rynkowego, gdzie cena za metr to ok. 15 euro miesięcznie, przy średnich zarobkach wynoszących 3 tysiące euro.

Mieszkania budowane są na terenach należących do miasta, a każdy deweloper budujący dla spółdzielni ma obowiązek przeznaczyć dwie trzecie lokali na mieszkania z regulowanym czynszem. W ten sposób na jednym osiedlu mieszkają najemcy, właściciele, lokatorzy komunalni – nie tworzą się getta, chociaż już dwie trzecie mieszkańców miasta pochodzi z migracji, która niezwykle nasila się w ostatnich latach.

Już w 2016 roku Wiedeń przyjął strategię Smart City, której cele to ochrona zasobów naturalnych, podnoszenie jakości życia i innowacje – społeczne, kulturalne czy organizacyjne. W ramach ochrony zasobów naturalnych na dachach instalowane są panele, a osiedla przygotowywane do adaptacji klimatycznej. W ramach innowacji kulturowych opracowywane są strategie związane z nasilającą się migracją – tak by przyjezdni już od pierwszych dni uczyli się języka, a być może podjęli pracę, jeszcze zanim otrzymają pozwolenie na pobyt.

Widać, że mieszkalnictwo jest podstawą całego myślenia o mieście i przemyślanych strategii. I rzeczywiście, Wiedeń jest jednym z najlepszych miast do życia, chociaż jak zaznacza Ania, rasizm i tam szaleje, podobnie jak nastroje populistyczne. Niepokój wielu wiedeńczyków wzbudza ultraprawicowy polityk Herbert Kickl, a wybory już za rok.

Jak dostać mieszkanie?

Co zrobić, żeby dostać tu mieszkanie? Przede wszystkim trzeba mieszkać w Wiedniu już dwa lata, pod jednym adresem. Jak tłumaczy Ania, meldunek jest sprawą podstawową. Bez zameldowania nie można założyć konta w banku, kupić komórki, dostać pracy, ubezpieczenia, wszystkich dodatków socjalnych. Stałe zameldowanie, regularnie opłacane rachunki, brak narzekań ze strony sąsiadów to podstawy zaufania do osoby jako najemcy. Do tego trzeba też zdać egzamin z języka niemieckiego na poziomie B2, a w przypadku mieszkania komunalnego wpłacić 5 tysięcy euro kaucji, w przypadku spółdzielni – wpisowe. Za 110 metrów kwadratowych wpisowe dla spółdzielni to ok. 40 tysięcy.

I już. Czas oczekiwania na mieszkanie komunalne to około 18 miesięcy. Żeby je dostać, nie można zarabiać więcej niż 3800 euro, w przypadku rodziny dochód powinien być mniejszy niż 1600 euro na osobę. Ale zarobki sprawdzane są tylko raz – na początku. Jeśli po roku zarabiasz już 4,5 tysiąca i więcej – nikt mieszkania nie odbiera. Można w nim mieszkać tak długo, jak się chce.

Wynika to ze słusznego założenia, że żeby zacząć się rozwijać, trzeba mieć spełnione podstawowe potrzeby, a za rozwój nie można karać. W ten sposób zapobiega się też segregowaniu dzielnic na bogate i biedne.

A co, kiedy ktoś nie płaci czynszu? Jeśli ktoś straci pracę, przez pół roku fundusz komunalny będzie płacił za niego. Zdarzają się eksmisje, jest ich rocznie około 700. Czasem powodem jest nieprzystosowanie, czasem choroby. Te osoby trafiają wtedy pod opiekę oddziału zapobiegającego bezdomności.

Która partia zbuduje mieszkania w Polsce?

Młodzi wcześnie się usamodzielniają, zakładają rodziny. Wskaźnik dzietności to 1,4 na kobietę. Firma zarządzająca mieszkaniami komunalnymi bierze pod uwagę zmieniające się tradycje, częstsze rozwody i samodzielne rodzicielstwo – w nowych budynkach pamięta o ułatwieniach dla rodziców z dziećmi w wózkach, o bezpiecznej przestrzeni, mieszkaniu, w którym będzie pokój dla dziecka i pokój dla rodzica. Oczywiście spełnione są warunki dla osób poruszających się na wózkach, jeśli nie ma wystarczająco miejsca wewnątrz, to do starszych budynków dobudowywane są windy na zewnątrz.

– Austriacy są bardzo oszczędni – tłumaczy Ania. – Budynki są budowane solidnie, konserwowane, dobrze utrzymywane, mogą długo służyć.

W Wiedniu nadal buduje się 4000 mieszkań rocznie, bo mieszkańców wciąż przybywa. Nie ma płonących przedmieść, którymi Kaczyński mógłby straszyć Polaków, nie ma też jednak idylli.

– Dwa lata temu były zamieszki – mówi Ania. – Poleciały koktajle Mołotowa, to były wewnętrzne konflikty w dzielnicy zamieszkanej głównie przez społeczność z Bliskiego Wschodu.

Policja bardzo szybko je zakończyła, ale podobne wydarzenia pokazują, jak istotne jest działanie prewencyjne, zapobieganie powstania dzielnic biedniejszych, monoetnicznych, stopniowo osuwających się w wykluczenie i segregację.

Jaki plan ma Lewica?

Lewica przekonuje, że ma to policzone. Na budowę mieszkań pod tani wynajem chce przekazywać 1 procent PKB. To około 20 mld zł. Ale jak przypominają posłanki Lewicy, to zaledwie połowa rocznych wydatków na program 500 plus. Do tego dochodzą pieniądze z KPO, w którym Lewica wynegocjowała pieniądze na 73 tysiące mieszkań. Kolejne pieniądze mają pochodzić z Banku Gospodarstwa Krajowego.

Te pieniądze nie wyfruną z budżetu, bo mieszkania pozostaną własnością państwa. Solidna pula mieszkań komunalnych zatrzyma samowolę deweloperów, wzrost cen mieszkań, czynszów i najmu. Do tego Lewica przypomina, że w różnych samorządach w Polsce jest około 2 mln pustostanów, z których przynajmniej część można wyremontować i przekształcić w mieszkania pod tani wynajem.

Mieszkanie prawem? Niechby i towarem, byle nie spekulacyjnym

Jeśli te działania ruszą, co roku 20 tysięcy osób będzie dostawało klucze do swoich mieszkań.

Lewica po wyborach chce też zbadać sprawę WIBOR-u i ogromnego wzrostu zysków banków w czasie pandemii, wojny i inflacji, przy ogromnych kosztach i ubożeniu kredytobiorców. To Lewica walczyła w czasie pandemii o zamrożenie WIBOR-u, by raty kredytu nie szły drastycznie w górę.

To, co proponuje partia, to rewolucja, w przeciwieństwie do pomysłu Konfederacji na program „Rudera plus”, w którym Konfederacja chce po prostu znieść normy budowlane, co może grozić nie tylko ciasnotą, ale i wadami konstrukcyjnymi, które wprost mogą przełożyć się na katastrofy budowlane. Projekt Lewicy jest znacznie bardziej cywilizowany, bo przynosi kompleksowe rozwiązania dla wielu równoległych problemów: mieszkaniowych, społecznych, wyzwań technologicznych i tych związanych z konieczną adaptacją do zmian klimatycznych. Miasto w tej wizji staje się spójne, racjonalnie zorganizowane, a konieczne działania można przeprowadzić płynnie, niekoniecznie walcząc o każdy skrawek skweru z prywatnymi właścicielami. W takim mieście celem i probierzem jest jakość życia jego mieszkańców, a nie zysk z metra. Tej cywilizacyjnej zmiany nie zawierają też propozycje PO czy PiS, które opierają się na brnięciu w ten sam schemat i dokarmianiu deweloperów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij