Hołdys nie ma większego pojęcia o tym, w jaki sposób kreuje się przełomowe technologie. Nie, to nie miliarderzy polecieli na Księżyc. Na Księżyc poleciało państwo za publiczne pieniądze, również za te ściągane od najbogatszych.
„Niespokojny umysł Muska analizuje wszystko, co widzą jego oczy. Wszędzie widzi udoskonalenia i zarobek. W korku ulicznym wykombinował, że można budować tunele, którymi samochody mogłyby jeździć, omijając korki z ogromną prędkością. Wszczął prace nad poruszającymi się w gigantycznych tubach pociągami, które na poduszkach magnetycznych, bez oporu powietrza mogą pędzić z prędkością samolotu. Zapytany o dalsze plany, powiedział, że ogromnym polem dla inwestycji i nowych wynalazków jest biotechnologia – wytwarzanie części zastępczych dla nieuleczalnie chorych ludzi, począwszy od bionicznych protez, po sterowanie mózgu ludzkiego implantami, komputerów zaś ludzkimi myślami. W planie jest budowa niewielkiego sztucznego serca, płuca, oczu, obłęd.
Otóż gdyby w USA ministrem finansów został Zandberg, Musk nie poleciałby na Marsa, co najwyżej po piwo za róg. Podatki by go zabiły…”
To fragment felietonu Zbigniewa Hołdysa z „Newsweeka”. Felietonu, w którym niemal nic się nie zgadza.
Elon Musk wymyśla metro
Zacznijmy od genialnego pomysłu budowy tuneli, którymi samochody mogłyby się poruszać pod ziemią, omijając korki. Otóż okazuje się, że nie jest to pomysł całkiem nowatorski. Takie tunele usprawniające komunikację publiczną już istnieją. Pierwszy z nich zbudowano w Londynie w latach 60. XIX wieku. Pomysł ten nazywa się metro.
Rzeczywiście, firma Elona Muska The Boring Company pracuje nad stworzeniem systemu podziemnych tuneli dla samochodów, natomiast efekty jej działań obecnie wydają się naprawdę mizerne. Musk stworzył pod Las Vegas tunel o długości… 1,3 km i niedawno dostał pozwolenie na zbudowanie kolejnych 7,4 km. Vegas Loop, bo tak nazywa się przedsięwzięcie, ma być obsługiwane przez samochody Tesli.
Projekt ma umożliwić poruszanie się podziemiami Las Vegas 4400 pasażerom na godzinę. Nie robi to ogromnego wrażenia w porównaniu ze sprawdzonymi rozwiązaniami. Dla przykładu warszawskie metro w 2015 roku woziło dziennie 673 tys. pasażerów, co daje średnio… 28 tys. pasażerów na godzinę. To oczywiście średnia dobowa, nietrudno się domyślić, że w ciągu godzin szczytu jest o wiele wyższa.
W porównaniu z tymi wartościami przedsięwzięcie Muska wypada naprawdę blado. Oczywiście można argumentować, że to dopiero początek drogi i tak dalej, ale można też zapytać, hej, po co wymyślać koło na nowo?
W swoim technooptymistycznym felietonie, poetyką przypominającym nieco artykuły ze „Scientific American” z początków XX wieku, Zbigniew Hołdys wspomina również o koncepcji Hyperloop. Problem w tym, że zapowiedzi powstania superszybkich pociągów poruszających się w niskociśnieniowych tunelach pojawił się w debacie publicznej mniej więcej dekadę temu. I – w przeciwieństwie do projektów realizowanych przez SpaceX – wiele się na tym polu nowego nie dzieje. Ot, ciekawostka robiąca kliki dla portali technologicznych.
czytaj także
Hołdys cytuje też miliardera Muska mówiącego o tym, że ogromnym polem do inwestycji są biotechnologie. Bardzo dobrym zobrazowaniem tego, w jaki sposób wygląda finansowanie technologii medycznych przez prywatny kapitał, są szczepionki na COVID-19. BBC przywołuje dane, z których wynika, że stworzenie szczepionki AstraZeneca kosztowało 8,2 mld funtów. Środki publiczne i organizacji pozarządowych stanowiły ponad 2 mld funtów.
Opracowanie szczepionki Pfizera kosztowało 2,2 mld funtów. 350 mln pochodziło ze środków publicznych, czyli po prostu z podatków. Szczepionkę Johnson&Johnson udało się opracować za niecałe 800 mln funtów. Połowę stanowiły pieniądze publiczne. Będące na ostatniej prostej szczepionki Novavax i Curevac w większości zostały sfinansowane ze środków rządowych. Moderna z kolei została sfinansowana w całości ze środków publicznych i (w bardzo niewielkiej części) z pieniędzy organizacji non profit.
W tym obrazie istotna jest jeszcze jedna kwestia. Jak mówiła BBC Ellen 't Hoen z organizacji Medicines Law and Policy, zajmującej się kwestiami z pogranicza prawa i zdrowia publicznego, na samym początku pandemii firmy prywatne w ogóle nie paliły się do inwestowania w szczepionki. Dopiero po zastrzyku pieniędzy publicznych i zramowaniu rynku przez rządy (oraz zapewnieniu, że w przyszłości pojawi się ze strony państw popyt na produkty), prywatny kapitał zaczął inwestować w te kluczowe dla życia milionów ludzi dobra.
Prywatny kapitał nie jest zainteresowany zdrowiem publicznym. Prywatny kapitał jest zainteresowany pomnażaniem prywatnego kapitału. Dlatego inwestuje w te przestrzenie, gdzie możliwy jest największy zwrot. Pisała o tym Mariana Mazzucato w książce Przedsiębiorcze państwo.
I tak, choć w 2008 roku 67 proc. prac badawczo rozwojowych w USA było finansowanych przez sektor prywatny (rząd finansował 26 proc., organizacje non profit 3 proc., a uniwersytety 4 proc.), to w ramach badań podstawowych, tych najbardziej ryzykownych, ale również najistotniejszych, jeśli chodzi o rozwój nauki czy – szerzej – cywilizacji, sektor prywatny finansował już tylko 18 proc. projektów. Cała reszta to domena rządu (57 proc.), uniwersytetów (15 proc.) i organizacji non profit (11 proc.).
W sektorze leków oznacza to, że w Stanach Zjednoczonych ponad 70 proc. nowych, przełomowych leków było finansowanych ze środków publicznych. Z podatków po prostu.
Elon Musk. O miliarderze, który brzydził się transportu miejskiego
czytaj także
Nie ma innowacji bez podatków…
Ale leki to tylko fragment większej opowieści o inwestycjach w przełomowe technologie. Ogromna ich część, w tym ekrany dotykowe, GPS, baterie litowo-jonowe, wyświetlacze ciekłokrystaliczne czy mikroprocesory nie powstały w garażach ekscentrycznych genialnych przedsiębiorców. Wszystkie te rzeczy zostały sfinansowane z podatków i powstawały w nudnych publicznych laboratoriach. Hołdys po prostu nie ma większego pojęcia o tym, w jaki sposób kreuje się przełomowe technologie. Powtarza jedynie zasłyszane telewizyjno-gazetowe mądrości.
Tutaj muszę się do czegoś przyznać. Darzę Elona Muska pewnym podziwem. Uważam, że jest on jednym z istotniejszych, o ile nie najistotniejszym graczem, jeśli chodzi o perspektywę załogowego lotu na Marsa. O ile można się śmiać z jego „teslizowania” metra, hyperloopa, który nie wyszedł daleko poza PR-owe materiały, czy też pomysłów na elektryczne odrzutowce, to wydaje się, że SpaceX ma naprawdę duże sukcesy, jeśli chodzi o przemysł kosmiczny.
Falcony, czyli flagowe rakiety SpaceX, są jednymi z najbardziej niezawodnych sprzętów tego typu. Są również najczęściej używanymi rakietami na świecie; w liczbie startów wyprzedzają chińskie maszyny „Długi marsz”. Podkreślmy: SpaceX wysyła na niską orbitę okołoziemską (głównie tam wysyłamy ładunki) więcej rakiet niż 1,5-miliardowe mocarstwo. Koszt wysłania jednego kilograma ładunku na orbitę w przypadku Falcona stanowi niewielki ułamek wysłania kilograma przez odesłane do lamusa wahadłowce.
To wszystko nie zmienia faktu, że kosmiczne przedsięwzięcie Elona Muska utrzymuje się na publicznej kroplówce od NASA. To właśnie kontrakt z agencją najpierw na wysyłanie ładunków na Międzynarodową Stację Kosmiczną, a później na transport ludzi (to, że NASA zdecydowała się współpracować na tym polu ze SpaceX, również o czymś świadczy) pozwalają finansować kolejne przedsięwzięcie i rozbijać kolejne StarShipy na stanowisku startowym w Boca Chica.
Elon Musk i kolonizacja Marsa, czyli Jezus, na jakiego zasługujemy
czytaj także
Prywatny rynek nie jest i jeszcze długo nie będzie w stanie finansować tak dużych przedsięwzięć jak tworzenie rakiet. Takie przedsięwzięcia jeszcze przez lata – pośrednio lub bezpośrednio – będą finansowane ze środków publicznych. Z podatków po prostu.
I teraz najlepsze. Po Księżycu stąpało dotąd 12 ludzi. Od 1972 roku, czyli od momentu, w którym na srebrnym globie ostatni Amerykanin, Eugene Cernan, postawił stopę, żaden człowiek nie zbliżył się do Księżyca. Od niemal pół wieku ludzkość lata jedynie na bliską orbitę okołoziemską. Kiedy latała dalej? W latach 60. i 70. XX wieku, czyli wtedy, kiedy górne stawki podatkowe w Stanach Zjednoczonych sięgały 70 proc.
…i bez sprawnego państwa
To nie miliarderzy polecieli na Księżyc. Na Księżyc poleciało państwo, za publiczne pieniądze, również za te ściągane od najbogatszych. Część potencjału intelektualnego i instytucjonalnego powstałego w ramach państwowych programów kosmicznych zresztą Elon Musk przejął, podkupując pracowników NASA. Pracowników, którzy tworzyli procedury, wymyślali technologię i szkolili się za pieniądze z podatków.
Obraz, który naiwnie kreśli Zbigniew Hołdys w felietonie, to uproszczona, by nie powiedzieć prostacka wizja wybitnych umysłów, którym rząd nawisem podatkowym rzuca kłody pod nogi. Taki obraz to bzdura. Podwaliny pod istnienie technologicznych miliarderów stworzyło właśnie państwo. I właśnie dzięki owemu fiskalnemu nawisowi, z którego możliwe było finansowanie innowacji. Miliarderzy jedynie te innowacje komercjalizowali.
To prawda, że Elon Musk jest nadzieją na to, że ludzkość może polecieć na Marsa. Ale bez bezpośredniego i pośredniego wsparcia państwa – wsparcia, które budowało się dzięki finansowaniu z podatków – mógłby jedynie pójść za róg po piwo. Albo współtworzyć PayPala. A nawet to nie za bardzo, bo internet również stworzono w amerykańskim rządowym ośrodku badawczym. Za pieniądze podatników. Z podatków, których górna stawka, płacona przez najbogatszych, wynosiła wówczas ponad 70 proc.