A przecież nic nie stało na przeszkodzie, żeby wakacje kredytowe skierować wyłącznie do rodzin faktycznie zaciskających pasa, a nie wszystkich jak leci. Tego PiS nie zrobił. Mamy do czynienia z absurdalnym wyrywaniem sobie kierownicy między rządem a Radą Polityki Pieniężnej. Całkiem możliwe, że zaprowadzi nas to na najbliższe drzewo.
Rządzący postanowili zlitować się nad kredytobiorcami, którym raty od czasu pandemii wzrosły nawet dwukrotnie, fundując im „wakacje kredytowe”. Dzięki programowi szczęśliwi posiadacze kredytu hipotecznego będą mogli zachomikować cztery raty jeszcze w tym roku i cztery w kolejnym.
Bez wątpienia pomoże to tym gospodarstwom domowym, które są przyciśnięte przez rosnące koszty utrzymania. Rosną przecież nie tylko raty, ale też wszystkie inne ceny. Kredytobiorcom można było jednak pomóc w sposób zdecydowanie mniej łopatologiczny. Na powszechnych wakacjach kredytowych w największym stopniu skorzystają bowiem ci, którzy wsparcia specjalnie nie potrzebują.
czytaj także
Wakacje według zasady św. Mateusza
Wakacje kredytowe to opcjonalne zawieszenie łącznie ośmiu rat do końca przyszłego roku – po dwie w trzecim i czwartym kwartale tego roku i po jednej w każdym z kwartałów 2023 roku. Oczywiście te raty trzeba będzie i tak spłacić – po prostu okres spłacania kredytu odpowiednio się wydłuży.
Opcja ta będzie dostępna dla każdego kredytobiorcy, który spłaca zobowiązanie zaciągnięte na własne cele mieszkaniowe. Nie ma znaczenia, czy jego sytuacja finansowa jest doskonała, czy opłakana. Skorzystać może każdy, kto złoży wniosek.
Zawieszenie spłaty rat nie będzie się wiązać z żadnymi kosztami czy dodatkowym oprocentowaniem, tak jak jest to w przypadku tradycyjnych wakacji kredytowych oferowanych przez banki, w których odroczenie rat wiąże się zwykle ze wzrostem łącznych odsetek.
Inaczej mówiąc, kredytobiorca z ratą 2 tys. złotych otrzyma nieoprocentowaną pożyczkę w wysokości 16 tys. złotych. Mając ratę na poziomie 3,5 tys. zł, „pożyczy” w ten sposób 28 tys. zł. Wakacje kredytowe to rozwiązanie, które w większym stopniu wesprze kredytobiorców z wyższym kredytem – czyli tych zamożniejszych. Bo to lepiej zarabiający mają większą zdolność kredytową, więc kupują większe i lepiej ulokowane mieszkania. I to samo w sobie powinno już budzić wątpliwości.
Oczywiście banki podniosły rumor. Chociaż środki te finalnie i tak do banków trafią, to w tym i przyszłym roku wakacje kredytowe wpłyną na ich wyniki finansowe. Właściciel mBanku, czyli niemiecki Commerzbank, podobno zamierza nawet pozwać Polskę.
Według raportu o inflacji Narodowego Banku Polskiego, zawieszenie spłaty rat będzie stanowić „bardzo wyraźne obciążenie dla sektora bankowego”. Zakładając, że wszyscy uprawnieni skorzystają z wakacji kredytowych, to koszt po stronie banków w tym roku wyniesie 0,5 proc. PKB, a w przyszłym 0,3 proc., czyli łącznie około 20 miliardów złotych.
Banki często ostentacyjnie panikują, gdy państwo zamierza je obciążyć kosztami, żeby w ten sposób wylobbować mniej niekorzystne dla nich przepisy albo zapewnić sobie społeczne zrozumienie dla przyszłych „działań odwetowych”. Podatek bankowy również miał być ciosem dla całego sektora, a jednak większych perturbacji nie zanotowano. Część podatku bankowego zapłacili sami klienci, poprzez wyższe marże bankowe czy niższe oprocentowanie lokat. Można więc przypuszczać, że w przypadku wakacji kredytowych będzie podobnie i bankowcy będą próbować odbić sobie koszty na swoich klientach.
Równiej już było. Nierówności w Polsce znów gwałtownie rosną
czytaj także
Zawieszenie raty w celu spłaty kredytu
Teoretycznie w długiej perspektywie sektor bankowy ma na wakacjach kredytowych jednak skorzystać. Tak przynajmniej twierdzi Komisja Nadzoru Finansowego, która już w kwietniu z reguły rekomendowała wprowadzenie wakacji kredytowych.
„Wdrożenie tego rozwiązania nie tylko powinno wpłynąć pozytywnie na bezpieczeństwo finansowe kredytobiorców, lecz także – w połączeniu z dobrymi wynikami finansowymi osiąganymi przez banki w ostatnim czasie – przełożyć się na ogólny wzrost odporności i bezpieczeństwa polskiego sektora bankowego w dłuższej perspektywie” – czytamy w komunikacie KNF z 25 kwietnia. Czyli dzięki ulżeniu kredytobiorcom przez Polskę nie przejdzie fala niespłacanych kredytów i upadłości konsumenckich, co mogłoby oczywiście bankom zaszkodzić.
Mieszkanie prawem, nie towarem – historia pewnego nieporozumienia
czytaj także
Czy taka fala upadłości faktycznie Polsce grozi? Według danych NBP za pierwszy kwartał tego roku w ostatnich miesiącach odsetek zagrożonych kredytów złotowych powoli spadał. Mniej niż 2 proc. kredytów złotowych jest zagrożonych, tymczasem w przypadku frankowiczów to już przeszło 5 proc. To dane za pierwszy kwartał, gdy stopy nie były jeszcze tak wysokie jak obecnie. Prawdopodobnie odsetek zagrożonych kredytów złotowych w nadchodzących miesiącach będzie rosnąć.
Nie zmienia to faktu, że według najnowszych dostępnych danych ryzyka fali niespłacanych hipotek nie widać. Co oczywiście to nie oznacza, że sytuacja wielu kredytobiorców nie jest trudna. Niektórzy (bogaci) ostrzegają już nawet (biednych), że lepiej zacisnąć pasa i oszczędzać na jedzeniu, niż przestać spłacać kredyt i stracić mieszkanie.
Nic nie stało na przeszkodzie, żeby wakacje kredytowe skierować wyłącznie do rodzin faktycznie zaciskających pasa, a nie wszystkich jak leci. Tego PiS nie zrobił.
Nic nie stało na przeszkodzie, żeby wakacje kredytowe skierować wyłącznie do rodzin faktycznie zaciskających pasa, a nie wszystkich jak leci. Tego PiS nie zrobił.
Nie ma co się łudzić, że z wakacji kredytowych skorzystają tylko naprawdę potrzebujący, którzy wykorzystają je na ratowanie domowego budżetu. Bez wątpienia skorzysta z tego ogromna część ludzi zamożnych – bo to się po prostu finansowo opłaca. Owszem, same wakacje kredytowe wydłużą okres spłaty kredytu, jednak zaoszczędzoną w ten sposób kwotę można przeznaczyć na przykład na… nadpłatę kredytu mieszkaniowego. Dokładnie tego samego, którego raty najpierw się zawiesi.
Dzięki temu część raty, która w normalnej sytuacji pokryłaby odsetki, w tym przypadku pokryje spłatę kapitału. Dzięki temu wysokość raty w kolejnych latach zostanie obniżona. Spłacający najwyższe kredyty mogą w ten sposób obniżyć swoją ratę nawet o kilkaset złotych. Co więcej, nie jest to oszukiwanie systemu, gdyż takie rozwiązanie proponuje nawet… KNF.
„Urząd Komisji Nadzoru Finansowego zachęca kredytobiorców, którzy zdecydują się na skorzystanie z tego rozwiązania pomocowego, aby środki zaoszczędzone w trakcie wakacji kredytowych wykorzystać do zredukowania swojego zadłużenia – nadpłacenia kredytu hipotecznego. Skróci to okres, na jaki zaciągnięty został kredyt lub obniży wysokość przyszłych rat kredytu, czego efektem będzie zmniejszenie obciążeń budżetów domowych w przyszłości” – czytamy w komunikacie z 14 lipca.
Czy jedzie z nami kierowca?
Osobną sprawą pozostaje walka z inflacją. Adam Glapiński nie ukrywał, że pomysł powszechnych wakacji kredytowych mu się niespecjalnie podoba. Podczas ostatniej konferencji nazywał je – zapewne ironicznie – urlopem, wskazując przy tym, że nie każdy go potrzebuje.
Najnowszy raport o inflacji NBP także daje jasno do zrozumienia, że nowy pomysł rządu Morawieckiego jest sprzeczny z polityką RPP. „Niektórzy członkowie Rady wskazywali także, że zapowiadane przez rząd działania osłonowe skierowane do kredytobiorców hipotecznych, w tym w zakresie wprowadzenia tzw. wakacji kredytowych, będą utrudniać dążenie do trwałego obniżenia inflacji” – czytamy w lipcowej publikacji banku centralnego. Kredytobiorca, który w tym roku skorzysta ze wszystkich czterech możliwości zawieszenia raty, zaoszczędzi z nawiązką to, co stracił w wyniku tegorocznego podnoszenia stóp.
Wakacje kredytowe potencjalnie mogą więc rozbroić politykę RPP i NBP. Oczywiście większość tych pieniędzy nie wróci na rynek, bo kredytobiorcy będą wybierać nadpłacenie raty, co zaleca KNF. Jest jednak bardzo duże prawdopodobieństwo, że RPP postanowi w odwecie mocniej podnieść stopy, na czym znów stracą wszyscy kredytobiorcy, nie tylko ci hipoteczni.
Mamy więc do czynienia z absurdalnym przeciąganiem liny między rządem a Radą Polityki Pieniężnej. Ostatnie działania rządu zmierzają w odwrotnym kierunku niż polityka RPP i trudno właściwie powiedzieć, gdzie to wzajemne wyrywanie sobie kierownicy ma nas zaprowadzić. Całkiem możliwe, że na najbliższe drzewo.
A przecież można pogodzić walkę z inflacją – której i tak większość przyczyn jest zewnętrzna – z ochroną dochodów ludności. Zamiast obniżenia VAT na paliwa – także dla zamożnych właścicieli SUV-ów – można było uruchomić celowane zasiłki dla dolnych 20 proc. społeczeństwa. Skoro już rząd uparł się, żeby obniżyć PIT do 12 proc., należało skontrować to podwyżką PIT dla najlepiej zarabiających. Pomoc dla kredytobiorców mogła mieć formę wakacji kredytowych, tylko że nie powszechnych, ale ograniczonych kryterium dochodowym lub poziomem obciążenia kosztami mieszkaniowymi.
Takie celowane działania trudniej byłoby jednak sprzedać PiS podczas kampanii wyborczej niż powszechne obniżki podatków i ulgi dla wszystkich kredytobiorców. Czas kampanii wyborczych w Polsce nigdy nie należał do przesadnie przyjemnych, obfitował zwykle w absurdalne deklaracje i brutalne ataki słowne na oponentów lub nielubiane grupy społeczne. Takiej kampanii wyborczej prowadzonej podczas kryzysu gospodarczego, klimatycznego i wojny w Ukrainie możemy już jednak nie przetrwać.