Gospodarka

Za Platformy taniej nie będzie

Według Donalda Tuska za inflację odpowiada chciwość i głupota. Premierce Estonii Kai Kallas, jednej z bardziej utalentowanych polityczek w UE, musi być przykro, że tak źle o niej mówi polska opozycja, która od siedmiu lat nie potrafi wygrać żadnych wyborów.

Czy Platforma Obywatelska uratuje nas przed inflacją? To pytanie zadaje sobie pewnie niejeden wyborca. Politycy PO zapewniają, że zduszenie inflacji w Polsce to kwestia jednej decyzji politycznej. Wystarczy „zmienić tę władzę”, jak stwierdził Donald Tusk podczas wizyty w Kołobrzegu. Kilka dni wcześniej w Radomiu zapewniał, że „skończy się PiS, skończy się drożyzna”.

Inaczej mówiąc, dzień po zmianie władzy ceny po prostu wrócą do poziomów sprzed kilku lat. Niezwykle kusząca propozycja. Wystarczy pójść na wybory i odpowiednio zagłosować, a ceny w Polsce nagle zahamują i opadną, chociaż na całym świecie wciąż będą rosnąć.

W sumie trudno sobie wyobrazić taką sytuację, więc być może dzięki zmianie władzy i wybraniu liberalnego rządu w Polsce ceny zaczną spadać także na świecie. Wtedy głosowanie na Platformę Obywatelską byłoby w interesie całej planety. Gdyby premierem Polski był obecnie Donald Tusk, w Sri Lance nie byłoby zamieszek, kryzysu i racjonowania paliwa. Bo tylko przez pisowców mieszkańcy Kolombo nie mają leków i prądu. Niewyobrażalna podłość rządzącej partii!

Polska w ruinie 2.0

PiS doszedł do władzy, nieustannie przedstawiając obraz „Polski w ruinie”, a PO najwyraźniej zamierza powtórzyć ten manewr. Mniejsze znaczenie ma fakt, że w obu przypadkach ten obraz był – delikatnie mówiąc – głęboko zakłamany. Niemal na każdą tezę znajdziemy jednak argumenty, jeśli tylko dobrze poszukać.

Na konwencji w Radomiu Tusk postanowił wykorzystać sondaż IBRiS, w którym jedna trzecia ankietowanych stwierdziła, że z powodu rosnących cen rezygnuje z zakupu sprzętu elektronicznego i AGD oraz oszczędza na wyjeździe urlopowym. Także jedna trzecia pytanych kupuje mniej żywności. „Co takiego się stało, na miłość Boga, że oni przez siedem lat z Polski, naprawdę kwitnącego kraju, dumy Europy, zrobili kraj, gdzie problemem staje się woda i chleb?” – pytał dramatycznie były, a może też już niedługo przyszły premier udręczonej Polski.

Sondaże poparcia partii politycznych wciąż nie odzwierciedlają jednak skali tej gospodarczej klęski, którą wytyka rządowi liberalna opozycja. Albo Polacy są tak niezorientowani w sytuacji, że w większości nawet nie wiedzą, że zbiednieli, albo przez te ostatnie lata wykształcił się w nich syndrom sztokholmski wobec rządzącej partii.

Jest też możliwość, że obraz Polski w ruinie nie do końca odpowiada prawdzie, a nadwiślańskie społeczeństwo na ogół wciąż żyje dostatniej niż za poprzedników. Na poparcie tej ostatniej tezy znajdzie się sporo twardych dowodów. Na przykład pierwszy z brzegu, czyli dochody rozporządzalne polskich gospodarstw domowych. Od maja 2012 roku do maja 2022 roku ceny konsumpcyjne w Polsce wzrosły łącznie o 28 proc. Jednocześnie w latach 2012–2021 dochód rozporządzalny w gospodarstwie domowym wzrósł z 1278 do 2062 zł na głowę, czyli o 61 proc. A gdyby do tego doliczyć jeszcze tegoroczny wzrost płac, byłoby to już grubo ponad dwie trzecie. W 2012 roku przeciętne gospodarstwo domowe w Polsce wydawało co miesiąc 83 proc. swoich dochodów, czyli wiele z nich żyło prawie na styk. W ubiegłym roku statystyczna rodzina wydawała już tylko 64 proc. swojego dochodu rozporządzalnego.

Czy Kaja Kallas jest chciwa i głupia?

Według Tuska źródła drożyzny w Polsce są dwa. Jeśli ktoś myślał, że chodzi o wojnę w Ukrainie i o pandemię, która pozrywała łańcuchy dostaw, to jest w błędzie. Chodzi o „chciwość i głupotę”. Powołał się przy tym na przykład kilku państw, które mają dowodzić, że sprawne rządzenie pozwala trzymać inflację w ryzach. Mówił między innymi o Francji, Malcie, Finlandii i Włoszech, w których inflacja wynosi 6–8 proc.

Czemu wybrał akurat taki nietypowy zestaw krajów? No cóż, zapewne kryterium była najniższa inflacja. To właśnie te państwa notują najniższy wzrost cen w UE. Gdyby Tusk chciał przywołać któreś z państw znajdujących się na naszym poziomie rozwoju, jego wyliczanka nie robiłaby takiego wrażenia. Wszak w państwach bałtyckich wzrost cen przebił w czerwcu 20 proc., i to z okładem – w Estonii wyniósł nawet 22 proc. Tam też króluje „chciwość i głupota”? Premierce Estonii Kai Kallas, jednej z bardziej utalentowanych polityczek w UE, musi być przykro, że tak źle o niej mówi polska opozycja, która od siedmiu lat nie potrafi wygrać żadnych wyborów.

Warufakis: Inflacja to rachunek za rozpasanie najbogatszych

Właściwie we wszystkich państwach z naszego regionu, które są na podobnym do Polski poziomie rozwoju, inflacja jest podobna lub nawet wyższa niż nad Wisłą. W Czechach przebiła 15 proc. już w maju, gdy w Polsce wynosiła jeszcze 12,8 proc. Na Węgrzech wyniosła w maju 11 proc., jednak Orbán wprowadził wiele cen regulowanych, obejmujących między innymi paliwo. Gdy w Polsce pojawiły się podobne pomysły, okrzyknięto je gromko klątwą „komunizm!”. Można więc podejrzewać, że Izabela Leszczyna jako ministra finansów też by się na to nie zdecydowała. W sumie nawet słusznie.

Inflacja w Bułgarii w maju również była wyższa niż w Polsce, a w Rumunii dokładnie taka sama. Niższa jest za to w Słowacji, ale nie tak znowu wiele – w czerwcu wyniosła 12,5 proc. Czy we wszystkich tych państwach również panuje głupota i chciwość? Może to jakaś przypadłość całego naszego regionu?

Ceny w państwach frontowych

Gdyby Tusk naprawdę uczciwie prześledził wskaźniki cen w UE, znalazłby nieco inne punkty wspólne. Na przykład rozgrzany rynek pracy. W państwach UE z najwyższą inflacją notowane jest również bardzo niskie bezrobocie, znacznie niższe niż średnia UE (6,2 proc. w kwietniu). Na przykład w Czechach bezrobocie wyniosło 2,4 proc., na Węgrzech 3,4 proc., w Bułgarii 4 proc., a w Polsce równe 3 proc.

W państwach z tak niskim bezrobociem występuje silna presja płacowa i szybki wzrost wynagrodzeń, a więc też siłą rzeczy nieco wyższa inflacja, gdyż płace są jednym z wielu kosztów operacyjnych przedsiębiorstw. Francuzi i Włosi tego „problemu” nie mają, gdyż tam bezrobocie sięga 7–8 proc. Z tego punktu widzenia najprostszym sposobem zdławienia inflacji wydawałoby się zwiększenie bezrobocia, co byłoby nawet w stylu Platformy Obywatelskiej. Pytanie tylko, czy wysłani na bezrobocie na pewno by się cieszyli z zahamowania wzrostu cen. Jest duże prawdopodobieństwo, że niekoniecznie.

Inną przyczyną jest wojna. Doprowadziła ona do osłabienia krajowych walut we wszystkich państwach, które znajdują się w pobliżu frontu. Nasz region stał się miejscem podwyższonego ryzyka, co jeszcze niepotrzebnie podgrzewają niektóre zagraniczne media. Dolar obecnie kosztuje 24,36 korony czeskiej, chociaż przed wojną był o ponad 3 korony tańszy. Dramatycznie osłabił się forint. Przed wojną za dolara trzeba było zapłacić 310–315 forintów, dziś już około 400. Oczywiście, to samo dotknęło złotego. Dolar obecnie jest o 70 groszy droższy niż przed wojną, gdy wyceniano go na mniej niż 4 złote. Osłabienie się walut w oczywisty sposób podbija inflację, a szczególnie ceny paliw, gdyż Polska jest importerem surowców energetycznych, a handel nimi rozlicza się w amerykańskiej walucie.

Ojciec inflacji wybrany ponownie. Dlaczego PiS tkwi przy Glapińskim?

W jaki sposób dojście PO do władzy miałoby poprawić kurs złotego wobec dolara? Właściwie to mogłoby ten kurs nawet osłabić. Wszak Donald Tusk zapowiedział, że zaraz po dojściu do władzy jego rząd usunie, zapewne niezbyt udanego, ale jednak nieodwoływalnego prezesa NBP. Podobno niepotrzebna będzie do tego żadna ustawa. Czy takie zapowiedzi sprzyjają kursowi złotego, czy jednak wręcz przeciwnie?

Inflacyjne bicie piany

Kilka miesięcy temu Platforma Obywatelska przedstawiła własny plan walki z drożyzną. Opiera się on na trzech postulatach. Jednym z nich są obligacje antydrożyźniane, których oprocentowanie byłoby odpowiednie do inflacji. Tylko że w Polsce już takie obligacje istnieją, są nawet całkiem popularne. Przecież właśnie w nie zainwestował Morawiecki, co od dłuższego już czasu nieustannie wytyka mu opozycja – jest to zresztą osobnym kuriozum. Owszem, obligacje w wersji platformianej byłyby nieco korzystniejsze – te obecne mają niskie oprocentowanie w pierwszym roku – ale trudno przypuszczać, że byłyby gamechangerem w walce z inflacją.

Przy ratach kredytu szybujących do góry tak jak teraz oszczędne życie nie wystarczy

Oprócz tego PO zaproponowała zamrożenie rat kredytów na poziomie z 2021 roku. Inaczej mówiąc, opozycja tu atakuje Glapińskiego za zbyt późne podnoszenie stóp, a tam zaleca ich realne obniżenie. Poza tym PO zaproponowała podwyżki w budżetówce o jedną piątą. Oba pomysły mają swoje uzasadnienie i da się je obronić. Szczególnie podwyżki płac, które się budżetówce zwyczajnie należą – parafrazując pewną klasyczkę. Tylko że one w żaden sposób nie zahamują inflacji. Zwiększą jedynie dochód rozporządzalny części gospodarstw domowych – to znaczy pracujących w sektorze publicznym i spłacających kredyty. Osłabią więc negatywne skutki drożyzny dla części ludności, ale wzrostu cen nie zatrzymają. Według liberalnej teorii ekonomicznej, którą regularnie posługują się politycy i ekspertki związane z PO, takie zwiększenie dochodów ludności inflację powinno jeszcze podbić.

Skoro receptą PO na inflację ma być zwiększenie siły nabywczej obywateli, to dlaczego właściwie liberałowie atakują PiS, skoro partia Kaczyńskiego poszła dokładnie w tym samym kierunku? Według raportu ekonomistów z Komisji Europejskiej polska tarcza antyinflacyjna jest piątą najhojniejszą w UE. Koszt budżetowy zwalczania skutków drożyzny wyniesie w Polsce 0,9 proc. tegorocznego PKB. Tylko Litwa, Węgry, Grecja i Malta przyjęły dalej idące plany zwalczania skutków drożyzny. Koszt budżetowy przeciętnej tarczy antyinflacyjnej w UE wyniesie 0,6 proc. PKB, czyli będzie o jedną trzecią niższy niż w Polsce.

Podobno masło kosztuje więcej, bo teraz zarabiamy lepiej. Prawda to?

Przykra prawda jest więc taka, że zmiana władzy zahamowania inflacji w Polsce nie przyniesie. Co oczywiście nie oznacza jeszcze, że władzy nie warto byłoby zmienić. Inflacja nie wyczerpuje tematów politycznych i kryteriów oceny rządzących. Nie łudźmy się jednak: za Platformy taniej nie będzie. Politycy PO nie mają do powiedzenia zupełnie niczego interesującego w kwestii inflacji, a cała ich narracja o drożyźnie to zwyczajne bicie politycznej piany, składające się z manipulacji, półprawd i przemilczeń. Gdy dzisiaj wróciliby do władzy, wnet okazałoby się, że ceny rosną jednak z powodów zewnętrznych i niewiele da się z nimi zrobić.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij