Plan jest prosty: zagonić nas do cięższej pracy na rzecz kapitału

Neoliberalizm to sposób, w jaki kapitał próbuje rozwiązać swój największy problem – problem nazywany demokracją.
George Monbiot
Fot. Stormseeker/Unsplash

Obiecano nam, że jeśli tylko będziemy ciężej pracować, pewnego dnia wystarczy pieniędzy na usługi publiczne, na poczucie bezpieczeństwa, na czas wolny i prawdziwe życie. Dziś już wiemy, że ten dzień nigdy nie nadejdzie. Nie ma go w planach.

Ta wiadomość powinna była nas zmrozić, a przecież ledwie przemknęła po łamach gazet. Najnowsza mapa dobrostanu psychicznego opublikowana przez Global Mind Project pokazuje, że wśród 71 państw objętych badaniem Wielka Brytania wraz z RPA mają najwyższy odsetek osób doświadczających trudności psychicznych – a także drugi od końca wynik pod względem całościowego stanu zdrowia psychicznego, wyprzedziliśmy jedynie Uzbekistan. [Polska nie była objęta badaniem – red.]. W Wielkiej Brytanii zdrowie psychiczne pogorszyło się bardziej niż w jakimkolwiek innym porównywalnym kraju. Jak to możliwe, że nagłówki serwisów informacyjnych o tym nie krzyczą?

I co ważniejsze – jak to się stało? Global Mind Project upatruje winę w smartfonach i wysoko przetworzonej żywności. Te z pewnością odgrywają pewną rolę, ale nie cechują szczególnie Wielkiej Brytanii. Sądzę, że częściowo przyczyna leży w poczuciu, że nasze życie w zawrotnym tempie się cofa.

Skansen Anglia

Był taki czas, gdy niemal wszyscy pokładali wiarę w następujących obietnicach: że wzrost gospodarczy uniesie na fali wszystkie łódki, że każdy będzie miał wygodny dom, że zmniejszy się obciążenie uciążliwą pracą, a sama praca stanie się ciekawsza, że będziemy się cieszyć większym bezpieczeństwem ekonomicznym i większą ilością wolnego czasu, że sukces szkolny i akademicki będzie coraz częstszy w każdej klasie społecznej, że ochrona zdrowia i stan naszego zdrowia będą się nieustannie poprawiać, że kraj będzie coraz czystszy i zieleńszy, a rządy prawa i zaangażowanie obywateli w instytucje demokracji będą z każdym rokiem wyglądać coraz lepiej.

Mogliśmy to wszystko mieć – z łatwością. Przez kraj przepłynęła olbrzymia fala pieniędzy. Nauka poczyniła wielkie postępy, to samo dotyczy technologii służących zdrowiu i oszczędności pracy. Wiemy, jak budować wygodne domy, jak oczyszczać ścieki, jak usprawniać demokrację.

Zamiast tego jednak (a w przypadku brytyjskich rzek całkiem dosłownie), gówno z tego wyszło. Pięć olbrzymich bolączek, które zidentyfikował w 1942 roku ekonomista William Beveridge, współtwórca projektu państwa opiekuńczego, wróciło ze wzmożoną siłą. On określił je tak: „nędza, choroba, ignorancja, brud i próżniactwo”. Dziś, bez brzmiącej w jego słowach nuty paternalizmu, powiedzielibyśmy: bieda, zachorowalność, wykluczenie edukacyjne, opłakany stan mieszkań i rozpadająca się infrastruktura oraz śmieciowe zatrudnienie lub niezdolność do pracy.

Pięć wielkich bolączek wróciło z przytupem i przywiodło ze sobą parę nowych: załamanie środowiska naturalnego, skrajne dysfunkcje polityczne i nadużywanie władzy, bezkarność ludzi piastujących najwyższe stanowiska oraz performatywne okrucieństwo wobec ludzi pozbawionych tej władzy, a także promowane przez państwo wojny kulturowe, które mają odwrócić naszą uwagę od reszty tego horroru.

Za wszystkimi dysfunkcjami państwa, za każdą złamaną obietnicą, leży przyczyna, która tłumaczy, dlaczego w Wielkiej Brytanii cierpi się z ich powodu bardziej niż w większości porównywalnych z nią krajów. Nazywa się neoliberalizm.

Neoliberalizm jest ideologią, według której naczelną cechą ludzi jest konkurowanie ze sobą. Obstaje przy tym, że nasz dobrostan najlepiej osiąga się nie poprzez wybór polityczny, lecz ekonomiczny. To, co nazywa „rynkiem”, jeśli tylko pozwoli mu się działać, zdecyduje, kto zasługuje na sukces, a kto nie.

Wszystko, co przeszkadza w tworzeniu tego „naturalnego porządku” wygranych i przegranych – podatki, redystrybucja bogactwa, opieka społeczna i mieszkania komunalne, finansowane ze środków publicznych publiczne usługi, regulacje prawne, związki zawodowe, protesty, moc samej polityki – powinno, choć często subtelnie i stopniowo, zostać zepchnięte na bok. Ta właśnie ideologia w niespotykanym gdzie indziej stopniu dominuje życie w naszym kraju od 45 lat.

A jednak rzadko rozmawia się o tym publicznie, nie mówiąc już o wskazywaniu, gdzie leży źródło naszych problemów. Kiedy ludzie z lewicy starają się wyjaśnić tę naszą kałabanię, często używają określeń takich jak thatcheryzm, zaciskanie pasa, ekonomiczny leseferyzm, ekonomia podaży, ekonomia neoklasyczna czy libertarianizm. Wszystkie te określenia są bądź to nieadekwatne, zwodnicze, bądź po prostu błędne. Neoliberalizm to odrębna ideologia, nazwana tak przez swoich głównych myślicieli w 1938 roku. Począwszy od lat 40. XX wieku, jej rozwój był finansowany przez najbogatszych ludzi na Ziemi. To oni budowali wykorzystywaną przez nią infrastrukturę perswazji, aż do momentu, gdy pod koniec lat 70. teoria oparta na koncepcjach Keynesa popadła w tarapaty, a powstałą w ten sposób ideologiczną próżnię zasiedlił neoliberalizm.

Neoliberalizm to sposób, w jaki kapitał próbuje rozwiązać swój największy problem – problem nazywany demokracją. W przeciwieństwie do ekonomicznego leseferyzmu czy klasycznego liberalizmu, które panowały, zanim większość dorosłych osób uzyskała prawo do głosowania, neoliberalizm w spójny i powtarzalny sposób wykorzystuje państwo w celu narzucenia swoich niepopularnych polityk. Za siłami rynkowymi stoi siła państwa – bat wymuszający „wolność gospodarczą”.

Wolny rynek nie robi się sam

Największym triumfem neoliberalizmu jest przekonanie nas do słów Margaret Thatcher: „Nie ma alternatywy”. W rzeczywistości sama ta doktryna jest alternatywą dla o wiele lepszego życia, które moglibyśmy wieść. W nowej książce, którą napisałem wspólnie z reżyserem Peterem Hutchisonem, zatytułowanej The Invisible Doctrine, staramy się wyciągnąć na światło dzienne zarówno tę ideologię, jak i jej niszczycielski wpływ, pokazując także, jak można je obalić, by spełnić obietnicę lepszego świata.

Doktryna neoliberalizmu osiągnęła swoje apogeum podczas 49-dniowej zapaści Liz Truss, kiedy to Truss próbowała dokładne odwzorować jej ideologiczne zasady. To był jednak zaledwie najskrajniejszy przejaw tego, z czym borykamy się od 1979 roku. Partia Pracy złagodziła niektóre aspekty neoliberalizmu, ale przyjęła prywatyzację usług publicznych, brutalnie ograniczyła możliwość protestów, zniosła regulacje prawne handlu i pozwoliła, by sektor finansów stosował sztuczki pozwalające mu się szybko wzbogacić. Podkręciła jeszcze sprawy na swój własny, katastrofalny sposób, rozciągając inicjatywę prywatnego finansowania na szeroki obszar państwowych usług – co jest jedną z przyczyn kryzysów, dotykających teraz szpitale, szkoły, zakłady karne i inne usługi.

To zadziwiające, że neoliberalizm, pomimo wszystkich zawałów, jakie spowodował, nadal dominuje. Partia Pracy, jak pokazała opozycyjna ministra skarbu Rachel Reeves, poprzez swoje nieracjonalne przywiązanie do gospodarczego zaciskania pasa oraz deklarowany zamiar dalszej deregulacji kapitału, wydaje się zdecydowana, aby żadnej alternatywy nie pozostawić. Wiele osób w rządzie uważa, że rzeczywiście można posunąć się jeszcze dalej. Tak właśnie myślą (jeśli myślenie to właściwe słowo) i to promują Truss i Mark Littlewood, główny inżynier jej upadku, w ramach ugrupowania „Popularny konserwatyzm”, którego nazwa na zawsze pozostanie w cudzysłowie.

Polityka zaciskania pasa to narzędzie, którym kapitalizm wymusza posłuszeństwo [rozmowa]

Jakże mogło to ujść płazem kolejnym ekipom rządzącym? Poprzez nieustanne obiecywanie, że jutro to już będzie bułka z dżemem. Jeśli tylko będziemy ciężej pracować, pewnego dnia uda nam się zapłacić za usługi publiczne, których potrzebujemy, pewnego dnia zarobimy na bezpieczeństwo ekonomiczne, którego pragniemy, pewnego dnia będziemy mieli więcej wolnego czasu. Czy ten magiczny dzień w końcu nadejdzie? Jasne, że nie! Silne usługi publiczne i bezpieczeństwo ekonomiczne nigdy nie były częścią planu. Za to zagonić nas do coraz cięższej i dłuższej pracy na rzecz kapitału? Owszem, to jak najbardziej było.

To ciekawe, że gdy obrońcy środowiska mówią, że trzeba dziś ponieść pewne ofiary, aby zapewnić sobie przyszły dobrobyt, ci sami członkowie rządu utrzymują, że wyborcy nigdy w życiu nie zgodzą się na takie poświęcenie i tak opóźnioną gratyfikację. W taki czy inny sposób, sprawowanie rządów pod dyktando neoliberalnej ideologii przypomina jedną wielką sztuczkę, której ofiarą padamy my wszyscy.

Potrzeba dziś nowych Robin Hoodów

czytaj także

Zatem trzymamy się kurczowo tego, co jeszcze zostało. A przez niekończące się obietnice i ciągłe ich łamanie, oni powoli nas dociskają. Zapewne większym zaskoczeniem byłoby, gdybyśmy znaleźli się w jakimkolwiek innym miejscu w rankingu zdrowia psychicznego.

**
George Monbiot – dziennikarz i działacz ekologiczny. Publikuje w „Guardianie”. W ubiegłym roku nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka Regenesis. Jak wyżywić świat, nie pożerając planety.

Artykuł opublikowany na blogu autora. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij